Antymag

 - Alexandrze - ktoś go dotknął. Wybudził ze snu. W pierwszej chwili nie widział co się dzieje. 

To ta dziewczyna z ostatniego roku. Śliczna. Alex zawsze patrzył na nią jak zaczarowany. Co się dziwić? Ma drobne dłonie, delikatną buzię o cudownych piegach. Duże niebieskie, wręcz lazurowe oczy i tak jaskrawe, rude włosy, że nie potrafił od niej oderwać oczu. To Salavari Zen-Sol. Jest córką radnego i jakiejś młodej kobiety spoza Iglic. Oprócz tego, że jej ojciec ma prawie osiemdziesiąt lat, tego, że sama ma nadzwyczajną urodę i anielski głos, raczej nic w niej nadzwyczajnego nie ma. 

- Zajęcia się już skończyły. Odprowadziliśmy konie, posprzątaliśmy po sobie. Nie chciałam cię budzić, ale jest tutaj dość zimno.

Pomału docierało do niego to, co się stało. Mieli dwie godziny zajęć popołudniowych, dlatego zabrał ich na halę treningową. Pamiętał, że dał im wolną rękę - mieli wziąć parę koni, wyczyścić je, osiodłać i spędzić z nimi trochę czasu. Czy to jeżdżąc na nich, czy po prostu z nimi obcować. Nie chciał ich zmuszać do jazdy, gdyż wiedział, że Quinn boi się tych zwierząt.

Pamiętał jak sam wdrapał się na dorożkę, która stała na środku hali. Tylko co potem? Och, potem śniły mu się jakieś głupoty, o których zapomniał w chwili otwarcia oczu.

- Dziękuję, Salavari. Mogliście mnie obudzić wcześniej… - czuł się niezręcznie. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Ale co poradzić, gdy jest się zmęczonym? Obowiązki generała, dużo książek, rozmowy z arcymagiem, do tego jeszcze zajęcia fizyczne dla uczniów. Chciał iść spać. Położyć się. Wtulić w ciepłą kołdrę, ułożyć głowę na chłodnej poduszce i odpocząć.

- Przestań. Potrzebowałeś tych dwóch godzin. Pomóc ci zejść? - zaoferowała, szybko schodząc z dorożki i podając mu rękę.

Przez chwilę się wahał czy powinien ją dotknąć. To mogłoby jej przysporzyć problemów. Choć jest córką radnego, może nie ma się czym martwić?

Już chciał ją chwycić za rękę. Ich palce się ledwie musnęły. Gdy usłyszeli wielki wybuch. Aż się ziemia zatrzęsła.


Zaskoczył z dorożki i czym prędzej pobiegł zobaczyć co się stało.

Jedno z pomieszczeń na trzecim piętrze płonęło. Magowie próbowali zalać je magią wody, lecz ogień trawił wszystko. Z rozbitej ściany jeszcze spadały gruzy.

- Przecież to sala lekcyjna profesor Sorze! - Salavari zdołała to wykrzyknąć nim Alex zdał sobie sprawę z tego co to za pomieszczenie.

Zdawać się mogło, że te płomienie pochłoną wszystko. Z dołu wyglądało to tragicznie. Co tam się stało? Ogień piął się coraz wyżej. Zaraz przejdzie na czwarte piętro. Tam jest biblioteka. Jak to się zajmie ogniem, całe piętro spłonie w chwilę. 

Z dołu nic nie zrobi. Nie wiedział co zrobić. Skoro magią wody nie daje sobie z tym rady, to co powinni zrobić? Doświadczony mag pewnie miałby już setkę pomysłów, lecz w głowie Alexandra była jedna wielka pustka. Mimo to, chciał tam być. Zrobić coś. Cokolwiek.

Czy to kolejna wizja zegarka? 


Nie. To się dzieje naprawdę. Ludzie krzyczą. Próbują różnych zaklęć. Nic nie pomaga. Alex próbował się przecisnąć przez tłum, lecz wtedy zdał sobie sprawę - że nie musi. To oni powinni ustąpić.

- Rozejść się. - Powiedział oschle. Jedna osoba go usłyszała, poinformowała resztę - w jednej sekundzie zrobili mu miejsce, rozchodząc się na dwie grupy. Jednak jego serce biło jak oszalałe. Co tu się dzieje?

Zjawił się też Tarda. Wielce wystraszony. Machał rękoma, kazał ludziom to natychmiast ugasić. Jednego nawet pchnął prosto w ogień, gdy ten próbował powiedzieć, że zaklęcia nie działają.


Wtem w jednej sekundzie wszystkie zaklęcia znikły. Płomienie zgasły. Nikt nie mógł korzystać z magii. Alex pierwszy raz się tak czuł. Otępiony. Jakby coś krępowało nie tylko jego ruchy, ale też myśli. Z trudem mógł oddychać. Patrząc na pozostałych, wydawało mu się, że czują to samo. W dodatku ta dziwna woń. Jakby ktoś wyciskał pomarańcze

- Reenie! - Tarda czym prędzej wbiegł do spalonego pokoju. Usłyszeli płacz dziecka. Medycy wbiegli zaraz za nim.


Reenie? Alex czuł jak serce podchodzi mu do ściśniętego gardła. To wszystko wyjaśnia. Niekontrolowany wybuch, magia, ogień, którego nie mogli ugasić - to sprawka tego dziecka. Jak wielką siłą dysponuje? Wpierw te meteory z nieba, teraz pożar. Dlaczego jednak to wszystko znikło tak nagle?

- Nie stój w przejściu - ktoś pociągnął Alexa na bok, za rękaw, by zrobić drogę dla medyków. Ci biegali jak szaleni. Gdy Alex spojrzał kto go zaczepi, w ogóle nie rozpoznał tej twarzy. Lecz zamarł, gdy zobaczył parę śliwkowych oczu. Przecież to fiolet. Ciemny, zupełnie inny od Alexanda, ale wciąż fiolet. Prawda? - I nie gap się tak, jesteś generałem. - W dodatku go zrugał. Kim on jest?!

Alex jednak nie zamierzał się kłócić. Nie chciał przeszkadzać, a jego obecność z pewnością mogła stresować innych. Zwłaszcza medyków, którzy powinni się skupić na pracy. Nie widział co się dzieje w środku. Drzwi zotały doszczętnie spalone. Po framudze nie zostało nic. Ściany zaś, choć wiecznie białe, teraz nosiły ślad czarnych znamion od sadzy i popiołu. Sufit również ucierpiał, aż cud, że płomienie nie przeszły dalej.

To Reenie. Płakał. A Tarda vel Haaran zamiast go uspokoić - krzyczał. Ojciec roku, wrzeszczał na spanikowane dziecko.

Medycy wynieśli nieprzytomną profesor Megan Sorze. Miała spalone ręce, kawałek twarzy i poparzoną szyję. Choć próbowała chronić się zaklęciami, nie dała rady. Danys od razu próbował dowiedzieć czy przeżyje, lecz medycy zbywali go, odpychali, by nie przeszkadzał.

- Co tu się stało? - Alex spytał cicho. Miał nadzieję, że dziwny towarzysz raczy powiedzieć mu chociaż trochę.

- To ty jesteś generałem, ty powinieneś to wiedzieć. Ba, powinieneś to wiedzieć zanim to się wydarzy. Wiesz, przewidywać - nieznajomy odpowiedział żartobliwie, lecz jest w tym coś, co tylko Alex mógł zrozumieć. Mógł to przewidzieć. Dlaczego tym razem wizja okazała się rzeczywistością? I skąd ten mężczyzna może to wiedzieć? Może to tylko głupi żart. 

- A ty? Kim jesteś?

- Śmieszne, jestem od ciebie wyższy - mężczyzna kompletnie zignorował pytanie Alexandra. Zresztą, nawet ta różnica wzrostu wydawała się niewielka. Dlaczego w ogóle o tym wspomina? O czym on myśli w takiej chwili? Profesor może umrzeć! A Reenievarie? Co Tarda z nim zrobi?

W ogóle jego postać wydawała się Alexandrowi przerażająca. Wąskie, śliwkowe oczy, jakby wiecznie je mrużył unosząc dolną powiekę. Czarne włosy zaczesane do tyłu przypominały bardziej druty. I ten sępi nos, garbaty, z czubkiem lekko skierowanym ku dołowi. Każdy inny na pewno na to zwróciłby uwagę najpierw, lecz Alex nie mógł odciągnąć wzroku od jego oczu.

- Tarda! - nieznajomy zawołał, mijając ludzi i wchodząc do środka. Płacz dziecka ustał.

Alex bił się z myślami. Obiecał Azarainowi, że będzie mieć Reenie na oku, gdyby coś się działo. Z drugiej strony, Tarda tam jest. Może i jest obrzydliwy, ale to wciąż ojciec tego dziecka. Gdy medycy poinformowali, że nikt więcej nie ucierpiał, Alexander zadecydował - wejdzie tam.

Ledwo można oddychać, w powietrzu jest mnóstwo pyłu, a temperatura wciąż potrafi przyprawić o zawroty głowy. Niektóre z mebli, a raczej ich pozostałości - wciąż się żarzą. Zamiast ściany zaś - wielka dziura. Na zewnątrz kropił deszcz.

Reenie kulił się i tulił do Tardy, który już powiedział wszystko co miał do powiedzenia i w końcu zareagował jak człowiek - objął syna, pozwolił mu się uspokoić w jego ramionach.

- Alexander? - pułkownik vel Haaran zupełnie się go tu nie spodziewał. Och, gdyby wiedział o tym wcześniej, pewnie nie krzyczałby tak na wystraszone dziecko. Teraz jednak próbował zachować poważną twarz, jakoby nic takiego nie miało miejsca.

Alex milczał. To wychodzi mu najlepiej. Jego lawendowe oczy powoli spojrzały na ogrom zniszczeń. Z tej sali został tylko pył. Tylko kafle na podłodze zostały nienaruszone. Jedynie pokryte grubą warstwą sadzy.

- Tak jest, generał tu jest, więc lepiej pilnuj swojej jadaczki - nieznajomy wyglądał na rozbawionego tą sytuacją. Czy on nie czuje powagi sytuacji? I jeszcze ten mundur, który nosi. Przecież to jest mundur Azaraina vel Haaran, kapitana piątej drużyny. Wygląda na odrobinę za mały na niego.

- Nie zaczynaj, Navara - Tarda warknął i wstał z ziemi, biorąc Reenie na ręce.

Navara? Alex znał to nazwisko. Sam nie wie skąd, gdzieś musiał je zobaczyć. A jeśli je gdzieś widział, to znaczy, że to ktoś ważny. Teraz dziesiątki pytań nasuwały mu się na myśl. Kim on jest? Profesorem? Nie. Którymś z magów bojowych? Nie. Może iluzjonistów? Nie wygląda na takiego. Może jest spokrewniony z którymś radnym?

- Mógłbyś pokazać, że masz jaja, zdobyć się na odwagę i podziękować mi za to, że tu jestem, pułkowniku vel Haaran - nawet odnosił się do pułkownika z dziwną wyższością w głosie. Kim on jest?

- Nie będę ci dziękował za coś, co leży w twoich pieprzonych obowiązkach - to nic nowego, że ludzie nie lubią Tardy, ale w drugą stronę to coś nowego. Alex wręcz miał wrażenie, jakby ci dwaj zapomnieli, że on tu jest z nimi. Czuł się niezręcznie. Chciał się czegoś więcej dowiedzieć, ale zwyczajnie nie miał odwagi, by wtrącić im się w dyskusję, czy nawet ją przerwać.

- Czyli przyznajesz, że nie masz jaj - Navara zachichotał i obrócił się w stronę wyrwy w ścianie. A raczej w stronę tego, co pozostało ze ściany. Dotknął wystający pręt, który wystawał z gruzów. Nosił czarne rękawiczki. - Zresztą, co ty tu w ogóle robisz? Wszyscy tu wiemy, że mała się ciebie boi.

- Mała? - Alexowi się wyrwało. Czy oni nadal mówią o Reenie?

- Ups? Czyli generał nie wiedział? - aż się obrócił, by popatrzeć na Alexandra. Liczył, że zobaczy zaskoczoną minę, ale nic z tego. - Nikt ci nie powiedział, że to dziewczynka?

- Nie - Alex odpowiedział, choć nie dziwił się temu. Reenie jest jeszcze w takim wieku, gdzie nie widać czy to dziewczynka, czy chłopiec o długich włosach. Z pewnością chcieli ukryć jej płeć, wśród magów jest to dość powszechne. Dzięki temu kobiety czują się pewniej, że żaden z mężczyzn nie będzie chciał ich wykorzystać. W przeszłości zdarzały się przypadki, gdzie mężczyźni brali kobiety ze względu na ich potencjał magiczny. Może teraz też tak robią, o czym Alex nie wie, lecz zabezpieczenie Reenie w ten sposób wydawało się rozsądne.

Przynajmniej teraz, gdy jeszcze nie ma biustu, a i chłopcy mają piskliwe głosy. Zresztą, dziewczyny też potrafią się nieźle ukrywać same. Ciasne ubranie, zniżony ton głosu, krótkie włosy, a na dłonie grubsze rękawice i mundur wiecznie zapięty pod szyję. Mało kto by się zorientował.

O ironio. Tarda ma córkę. I to jak potężną. Oby nic złego nie przyszło mu do głowy. Lecz teraz Alex zaczynał rozumieć dlaczego Azarain tak się troszczy o to dziecko. Myśląc o tym wszystkim, młody Dergradus zrozumiał też, z kim przyszło mu mieć do czynienia. Że też nie wpadł na to od razu.

- Ty jesteś Max?

- Maximus Navara, generale. Jestem kapitanem szóstej drużyny, w której obecnie nie ma nikogo, gdyż jestem antymagiem - przedstawił się z teatralnym ukłonem. Głowę schylił nisko aż do kolan. Wyprostował się równie szybko i obdarzył rozmówcę zadziornym uśmiechem.


Antymag.

Stąd to uczucie spętania, które cały czas sprawiało, jakoby powietrze stało się gęste i ciężkie. Magowie typu A z pewnością nie czują różnicy, ale ci, których ciało ma w sobie magię, odczuwają jego obecność. Nie mogą korzystać z magii, przez co czują się z niej obdarci. Bezbronni, jakby nadzy.

Alexander pierwszy raz miał styczność z antymagiem. Nie tego się spodziewał. Więc to też jego zasługa, że te płomienie zniknęły. Dlaczego wcześniej to nie zadziałało? Czy przez to, że nie było go w pobliżu Reenievarie? 

To dlatego Azarain prosił, by zabrać go - a raczej ją - do Maxa. Wychodzi na to, że tylko on jest w stanie tak naprawdę nad nią zapanować. Pomóc jej zapanować nad tą potęgą. A jeśli tak - to po co są pieczęcie? Ten wypalony magią symbol, który zdobi plecy Alexandra, Sylvana ze Złotej Iglicy, Zendry ze Srebnej Iglicy, oraz Tardy? One w ogóle nie są powiązane z tą mocą. Co zatem mają powstrzymać?


- Za dużo gadasz - Tarda warknął raz jeszcze, po czym nie zważając na nic, wyszedł stamtąd z Reenie. 

Max zrobił krok do tyłu. Stał na skraju. Wpatrywał się w Alexandra. Rozłożył swe ramiona niczym skrzydła. 

Odchylił się do tyłu. Oderwał stopy od podłogi. Leciał w dół. Alex podbiegł prędko, chciał go chwycić. Przecież to trzecie piętro! Lecz gdy spojrzał w dół, nie było go już tam. Jakby zniknął, choć to przecież niemożliwe. Antymag nie może korzystać z magii. Absorbuje ją samą swoją obecnością. A jego dotyk mógłby zabić maga.



Tego za wiele. Alex musiał poznać parę odpowiedzi. Gdy wszyscy byli zaafektowani odbudową sali, pomocą dla profesor Megan i oczywiście - myśleniem jak tu ukarać Reenie, generał udał się do miejsca, gdzie mógłby znaleźć odpowiedzi. 

Do biblioteki. Czuł, że teraz, albo nigdy. Wziął głęboki wdech. Spojrzał na zegarek, choć nawet nie zapamiętał godziny. Wiedział tyle, że już wieczór. Uczniów raczej nie powinno być już w środku. Myślał co zrobić, jak tu zagiąć demona, by ten zgodził się odpowiedzieć na jego pytania. Przede wszystkim - determinacja i pewność siebie. Sztuczki na niego nie działają, potrafi przejrzeć człowieka na wylot. Od razu wyczuje zawahanie, a wtedy cały plan pójdzie na nic.

Poprawił kołnierz. Uniósł podbródek i zebrał włosy za uszy. Miał już sięgnąć za klamkę, ale jednak poprawił włosy - pozwolił dłuższym kosmykom swobodnie opadać po bokach twarzy. Resztę oczywiście miał zebraną w niski kucyk. Taki sam, jak niegdyś nosił jego ojciec.

Teraz, albo nigdy.

Wszedł do środka bez pukania, już miał zawołać bibliotekarza, lecz to, co zobaczył całkiem go rozproszyło.

Arvach klęczał na podłodze, z głową nisko przy podłodze, zaglądał pod regał. Próbował coś spod niego wyciągnąć. A wokół niego skakał wielki na dziesięć kilo kocur o białym, długim futrze. Już wcześniej słyszał, że tu jest kot, ale jakoś to umknęło jego uwadze. Alex po raz pierwszy widział te piękne zwierzę. Koty znał tylko z obrazków.

Jest cudowny. Taki uroczy. I tak śmiesznie skacze wokół Arvacha, jakby próbował się z nim bawić.

I tyle z planu. Alex zapomniał nawet, że należy zamknąć drzwi, a co dopiero zadawać jakieś poważne pytania. W końcu wyrwał się z tego niby transu, zamknął cicho za sobą drzwi i przyglądał się temu niecodziennemu zdarzeniu. 

Wielki demon wody, przerażający, nadludzko silny i dostojny…

… właśnie wyciągnął pluszową myszkę z dzwoneczkiem, która wpadła kotu pod regały z książkami. Mag by się nawet nie schylił, zwyczajnie użyłby zaklęcia by to wyciągnąć. Arvach nie miał tej możliwości i nie bał się ubrudzić sobie kolan.

- A ty co tu robisz? Nie masz jakichś zajęć? - spytał, jak tylko rzucił kotu zabawkę w kąt, na mały dywanik, gdzie nie miała pod co wpaść.

- Teraz ty jesteś moim zajęciem - Alex odpowiedział, choć sam nie dowierzał w to co przed chwilą powiedział. To brzmiało tak inaczej, odważniej, jak nie on.

Arvach popatrzył na niego, wciąż klęcząc na podłodze. Chwycił się półki i wstał z ciężkim westchnieniem. Podszedł blisko, bardzo blisko. Gdyby Alex się nie cofnął o krok, pewnie by się o siebie otarli. W ten sposób chciał pokazać kto tu rządzi. On. Nie żaden Dergradus.

Demon sięgnął po kubek z biurka, dopił resztkę kawy, którą w nim miał, po czym udał się na swoje zaplecze. Zostawił drzwi otwarte. 

- Chodź.


Młody generał powoli podszedł do progu. Naprawdę może tu wejść? Przecież to jak dom dla tego demona. Jego prywatna przestrzeń, której żaden z magów nie miał prawa zakłócać. Ale skoro dostał zaproszenie, nie mógł też odmówić. W końcu przyszedł tu by porozmawiać.


Te komnaty bardzo różniły się od komnat dla magów. Pierwsze pomieszczenie było dość wąskie, ale za to długie. Po lewej stronie schody na górę, pod schodami zaś stało dwuosobowe łóżko. Widocznie spał od brzegu, gdyż od ściany leżało mnóstwo książek i jakichś notatek. Miał tam też niewielkie okno, ozdobione błękitną zasłoną i śnieżnobiałą, krótką firanką. Po prawej zaś ciągnęła się długa meblościanka z jasnego drewna. Nawet tutaj miał książki, najpewniej tytuły najbliższe jego sercu. Dalej, tam gdzie poszedł Arvach, mieściło się mniejsze pomieszczenie na planie kwadratu. Wygląda to na kuchnię. Brązowe szafki o ciemnych blatach, zlew, kwadratowy stolik z jednym krzesłem, a w kącie stał stojak z mundurem. Białym, takim jak u magów, lecz wyszyty został on niebieską nicią, a hafty na rękawach, przy kołnierzu oraz na podszewce układały się razem na kształt fali. Mundur ten nie przedstawiał żadnego stopnia. Na ramieniu nie widniała żadna odznaka. Czy to znaczy, że Arvach należy do magów, nie jako strażnik, a jako jeden z nich?


Kolejne pytanie do kolekcji, a jednak nie czas na nie.


- Siadaj.

Gdy Alex wszedł do tej niewielkiej kuchni, ujrzał z lewej strony kolejne okno, z prawej natomiast drzwi. Najpewniej do łazienki. W końcu jak to stwierdziła Reenie, Arvach jest demonem wody. Musi się często kąpać.

Za drzwiami kryła się nie tyle co łazienka, a prawdziwa łaźnia. Długa jak oba pomieszczenia i tak samo wąska. Lecz krył się tam cały sprzęt dla demona - wanna, w której mógł się wylegiwać godzinami. Prysznic, pod którym mógł z siebie zmyć brud z dnia. A na koniec nawet i mały basen, w którym mógłby rozprostować nogi, czy po prostu pounosić się na tafli wody. Nie zabrakło też zlewu i toalety. W końcu kanalizacja to cud techniki, który magowie opanowali do perfekcji, gdy tworzyli Iglice. Wodę czerpią z pobliskiej rzeki, a tę, co zużyli, oczyszczają dzięki magii, by móc zwrócić ją rzece. Wewnątrz Iglic pną się niezliczone ilości rur, pomp i oczywiście - magii, dzięki której to wszystko w ogóle działa aż przez tyle pięter.

Woda jest zawsze zimna. Ale dla magów to nie problem.


Arvach zrobił im po herbacie. Postawił cukierniczkę na stole, wraz z łyżeczką dla Alexandra. Następnie poszperał trochę w szafkach i znalazł dziwny słoik z jakimś błękitnym proszkiem. Odkręcił go i podał Alexowi. 

- Tylko nie zjedz wszystkiego od razu. 

- Co to jest? - Dergradus zerknął na proszek, nawet go powąchał, ale nie miał żadnego zapachu. Ostrożnie nabrał go na łyżkę i posmakował samym końcem języka.

Co za słodycz. To z pewnością jakiś owoc. Tylko jaki? Nigdy czegoś takiego nie czuł. Tak świeżego, delikatnego, a zarazem idealnie słodkiego, by trafić w jego gust.

- To proszek z jagód, które rosną w moim świecie - demon odpowiedział, po czym wspiął się na blat w rogu i tam właśnie też sobie przysiadł.


To są inne światy? - pomyślał tylko, lecz przypomniał sobie, że magowie skądś przywołują demony. Jakoś tam muszą żyć.


- Pytaj.

- Powiesz mi kim jest Reenievarie? - Alex musiał spróbować. Ostatnio Arvach milczał na ten temat. Teraz demon wydawał się być bardziej skory do rozmów, ale kto wie czy nie odwróci kota ogonem i to nie on przepyta Alexa.

- Nie chcę z tobą o tym rozmawiać. Wpierw musiałbyś zgarnąć moje zaufanie. Widzimy się drugi raz, a ja nie lubię inwestować w znajomości, które są stratą czasu - Arvach odpowiedział w taki sposób, że Alex go doskonale rozumiał. Wręcz wzbudził w nim tymi słowami pewne poczucie winy. Chciał użyć wiedzę tego demona, nawet nie dając mu nic w zamian.

- A czy odpowiesz na pytania związane z pieczęcią, którą mam na własnym ciele? - Alex zatem spróbował trochę innej taktyki. Arvach poprawił okulary na nosie, ale po chwili je zdjął i odłożył na blat obok siebie.

- Nie posiadam pełnej wiedzy w tym temacie, ale spróbuję odpowiedzieć na pytania.

- Zawsze słyszałem, że powstrzymują Reenie przed używaniem potężnej magii. Wiem, że to kłamstwo. Po co są te pieczęcie tak naprawdę? - zapytał, licząc, że w tym temacie dowie się więcej. Może choć trochę go to nakieruje na to, kim jest Reenie.

- To nie jest kłamstwo. 


Alex zmarszczył brwi. Nie zamierzał tu grać kogoś kim tak naprawdę nie jest. Ten demon zasługuje na prawdę, nawet jeśli dla samego Dergradusa jest to coś nowego. Może w ten sposób nauczy się jak być bardziej ludzkim.

- Nie rozumiem.

- Pieczęcie wyglądają podobnie, ale każda jest inna. Jedna powstrzymuje moc zniszczenia. Druga odbiera potęgę fizyczną. Trzecia kontroluje wolę. Jedna z nich otrzymała dodatkowe zabezpieczenie, na wypadek śmierci Sylvana vel Dergradus - wyjawił, lecz zanim Alex zadał kolejne pytanie, Arvach mówił dalej - jest to niepotwierdzone, lecz słyszałem, że pieczęcie powinny umożliwiać korzystanie z danej mocy temu, kto takową pieczęć posiada.

- Chcesz mi powiedzieć, że Reenie jest jeszcze silniejsza, a ja będę mógł korzystać z tej siły? Arvach ja… - Alex się wahał. Nic z tego nie rozumiał. Widział jej potęgę na własne oczy. Rozdarte niebo, zniszczona sala. Co będzie następne? - Mam złe przeczucie. Że kiedyś ta dziewczyna zniszczy Iglice i zabije nas wszystkich. Nie chcę być dla niej złym wspomnieniem.

- Na twoim miejscu pomógłbym jej stąd uciec, zanim Tarda się do niej dobierze. Na szczęście w tak młodych nie gustuje - Arvach wyglądał na pewnego swoich słów. Tylko o czym on mówi?

- Przecież to jego córka.

- Molestował własną siostrę aż zaszła w ciążę w wieku czternastu lat. Myślisz, że nie zrobiłby tego samego z Reenie? 

Nie. Nie po takie informacje Alex tu przyszedł. Arvach znów prowadzi. Tylko dlaczego to, co mówi, jest tak obrzydliwe? Albo raczej, dlaczego Alexander był tak ślepy? Przecież pułkownik tylko czeka na okazję, by być sam na sam z nim. Zawsze jest tak blisko i wygaduje głupoty, niby pomocne rady. To tylko kwestia czasu i go dotknie. 

A co z taką Reenie? Przecież mieszka z nim. Teraz nawet Azarain nie przyjdzie do niej, by ten ohydny człowiek jej nie tknął. Gdyby tylko Alex wiedział wcześniej, nigdy by nie pozwolił by to Azarain wyruszył na front. Tarda zrobił to specjalnie. Zwyczajnie pozbył się siostrzeńca.

Siostrzeńca? Jeśli to co mówi Arvach jest prawdą, to nie tylko i jego siostrzeniec, ale i własny syn. To dlatego są do siebie tak podobni. To dlatego matka Azaraina uciekła jak tylko jej syn dostał się do akademii.

Aż go zemdliło. Odłożył słoik, łyżkę, wstał bo nie mógł wysiedzieć. Oparł się ręką o ścianę, nabrał parę głębszych wdechów. Przy Arvachu czuł, że może sobie na to wszystko pozwolić. Nie musiał tego ukrywać. Czuł się źle. 

- Jak się go pozbyć? Nie mamy żadnych dowodów. 

Arvach w tym momencie tylko na niego patrzył. Wycierał okulary o sweter, sprawdzał co jakiś czas czy już są czyste, po czym znów tylko patrzył na młodego maga. Tak jakby liczył, że Alex sam wpadnie na pomysł.

I wpadł. Ale aż mu zimny dreszcz przeszedł po całym ciele.

- Nie… chyba nie myślisz, że mu się podłożę?

- Bynajmniej - Arvach zaprzeczył. - To wymagałoby dużych umiejętności aktorskich, stalowej woli i odpowiedniej odporności na tego człowieka. Ty masz tylko ostatnią z cech.

- Chyba nawet nie. Nie po tym czego się dowiedziałem. Jak ja mam mu w oczy spojrzeć? Jak mam z nim pracować? Co na to wszystko arcymag? Nie wierzę, że on nic nie wie. Spędzają ze sobą tak dużo czasu, że… - Alex urwał. To niemożliwe, by Hogan nie wiedział. Musi wiedzieć. I co gorsze, pozwala Tardzie na to wszystko. Ten żmij jest nietykalny w Białej Iglicy. Niby to tylko pułkownik, a tak naprawdę to prawa ręka arcymaga.

Naprawdę mu niedobrze.


Arvach tylko westchnął, bez żadnych skrupułów zaciągnął Alexandra do jego łazienki, otworzył klapę wychodka i niemalże wcisnął jego szlachetną głowę do ceramicznej toalety. 

Zwymiotował. Głównie żółcią, jakimiś resztkami owoców, a to wszystko zabarwione na niebiesko przez te dziwaczne jagody.


- Arvach, nie uwierzysz! - z biblioteki usłyszeli głos Maximusa. - Arvuś, gdzie jesteś? Arv… ach - I oto i on. Kapitan Navara we własnej osobie.

Przez chwilę nie dowierzał swym śliwkowym oczom, aż je przetarł. Alexander klęczał w łazience, niemal przyklejony do ceramiki, a Arvach trzymał mu włosy, gdzie w drugiej dłoni trzymał tlące się cygaro.

- Przynieś czysty ręcznik - Arvach poprosił.


Chwilę to zajęło, jak Alex opróżnił całą zawartość żołądka. Posadzili go na łóżku, przy uchylonym oknie, by mógł dojść do siebie. Na szafeczce obok łóżka postawili mu miskę z wodą, ręcznik, kubek z ciepłą herbatą.

- Co wy w ogóle robicie? Dałeś mu coś? - Maximus przykucnął obok generała. Wyglądał na zakłopotanego. Nie tego się spodziewał przychodząc tu.

- Och, nie, nie. Rozmawialiśmy o Tardzie - Arvach przybliżył mu co się stało. 

- Nie wymawiaj tego imienia, bo znowu będę rzygać - Alex nawet nie szukał łagodniejszych słów. Czuł się paskudnie. Jak spojrzy w oczy nie tylko Tardy, ale i własnego dziada? - Nie o nim chciałem rozmawiać, ale teraz sam już nie wiem co robić.

- Hej, Oluś… - Max zaczął ciepłym tonem, lecz Alexander zdziwił się słysząc to zdrobnienie. Nikt nigdy go tak nie nazywał. - Wiem, jest ci ciężko. Ciągle udajesz silnego, a głębi duszy boisz się, że jesteś niewystarczający. Wiele osób będzie chciało cię w różny sposób wykorzystać, ale pamiętaj, że to ty jesteś generałem. To ty tu jesteś Dergradus. Po śmierci arcymaga, wszystkie trzy Iglice będą twoje.

- Nie takich słów się teraz spodziewałem - Alex westchnął lekko. Jego twarz nie wyglądała już jak pusta maska. Był smutny. Wystraszony. Obrzydzony. Czuł, że to wszystko go przerasta.

- Gdy to po nim dostaniesz, ludzie będą się bali, że nic się nie zmieni. Że magowie wysokich szczebli będą żerować na słabszych, a ciepłą posadę będzie można dostać jedynie ssając ci kutasa.

- C-co? - to wszystko brzmiało dla Dergradusa jak jakaś abstrakcja. 

- Możesz to zmienić, Alex. Weź to, co ci się należy. Zmień to, co możesz. A możesz zmienić wszystko - Max na koniec się uśmiechnął.

Wpatrywał się w Alexandra z niezwykłą ufnością. Było w nim coś, co przerażało Alexa. Może to ten typ urody, z którym nie warto zadzierać. Może to te śliwkowe oczy. Włosy jak druty… i ten intensywny zapach pomarańczy.

- Póki co nie panuję nad własnymi wizjami, a co dopiero nad Iglicami.

- To nie są wizje - Arvach rzucił krótko, nabierając dymu w płuca - to czas.

- Czas? - Alex wyjął zegarek z kieszeni, ciągnąc go za złoty łańcuszek. Oczy Maximusa wręcz zamigotały to na jego widok. Chciał go dotknąć, zobaczyć, czy jest prawdziwy, ale się cofnął. Usiadł na podłodze pod meblościanką. Arvach siedział na krześle, które postawił sobie między kuchnią a sypialnią.

- Gdy zapamiętasz godzinę, którą ujrzałeś na zegarku, będziesz mógł do niej wrócić. Ma to swoje ograniczenia, ale z czasem do wszystkiego dojdziesz - demon wyjaśnił. Trochę popiołu z cygara spadło mu na spodnie. Strzepnął go czym prędzej.

- Chcesz powiedzieć, że to nie wizje, a cofanie się w czasie? A to ostatnie…? Przecież umarłem. 

- Nie umarłeś. Gdybyś umarł, nie mógłbyś wrócić. Nieświadomie przenosiłeś się do ostatniej zapamiętanej godziny - Arvach wyjaśnił. - Co oznacza, że zegarek będzie ci dobrze służył. 

- Powiedziałeś, że on na ciebie nie działa. Czyli przenosiłeś się w czasie razem ze mną? - Alex chciał się teraz dowiedzieć jak najwięcej. Arvach niechętnie, ale na to potaknął twierdząco. - Naucz mnie z niego korzystać.

Arvach zaśmiał się na tę prośbę. Pokręcił głową. Nie miał takiego zamiaru. 

I wtedy odezwał antymag.


- Ja cię wszystkiego nauczę, Oluś.



Następnego ranka dowiedzieli się, że profesor Megan Sorze nie przeżyła. 

Alexander usłyszał o tym jak tylko wyszedł ze swoich komnat. Od tamtej pory błąkał się po korytarzach Iglicy. Lubił ją. Była zawsze uśmiechnięta, często wyręczała go w obowiązkach, rozmawiała z ludźmi w jego imieniu. Robiła najlepszą kawę. 

Danys się załamał. Wpierw stracił ojca, teraz ukochaną. Jej uczniowie również byli zdruzgotani. Wielu nawoływało, by usunąć Reenievarie z Iglicy, dlatego też zarządzono, by Reenie nie opuszczała komnat. 

Czy można było tego uniknąć? Gdyby tylko potrafił kontrolować zegarek, czy mógłby cofnąć się do dnia wczorajszego, zmienić coś, sprawić, by ten wybuch nie miał miejsca? Czy może takie miało być jej przeznaczenie? 

Nie powinna umierać.


Padał deszcz, ale nie założył kaptura. Nogi powiodły go na pusty cmentarz. Ten był pod murem od wschodniej strony, kawałek dalej za stajniami. Puste cmentarze istnieją po to, by zaspokoić ducha tradycji. Pośród pięknych ogrodów stoją nagrobki, gdzie wypisuje się informacje o zmarłym magu. Niedługo zrobią tabliczkę dla Megan. Jednakże same groby są puste, nie ma w nich ciał. Inaczej nekromanci bezcześcili by ich ciała. Nie ma też ich prochów, gdyż te rozrzucają na wietrze z samego czubka Iglicy.


Dawno go tu nie było. Kilka dobrych lat. Dwóch bądź nawet i trzech. Tak naprawdę ich nie liczył. Równie dobrze mogło go tu nie być aż sześć lat. 

Emily i Olaf vel Dergradus. Matka zmarła w dniu jego narodzin. Ojciec został zamordowany sześć lat później. Teraz wspomnienie o nich spoczywa pośród wrzosów, magnolii i roślin, których Alex nawet nie zna. O delikatnych, szarych listkach i białych kwiatach. Na początku stał tak przed rodzicami.

Chciałby im tyle powiedzieć. Ale mówienie do pustego grobu nie miało nigdy sensu. Dlatego nie lubił tu przychodzić. Po co odwiedzać marmurowe tabliczki?

Nie radzi sobie ze śmiercią. Chyba nigdy sobie z nią nie poradzi.


Nim się obejrzał, leżał tak na ziemi, skulony na prawym boku. Czuł deszcz na policzku, na czole, na jego żółtych włosach, które teraz mieszały się z błotem.

Marzł. Chciał zmarznąć.


Co powinien zrobić? Co robić? Zawsze uchodził za ideał, za geniusza, wspaniały młody mag z rodu Dergradus! Każdy mu zazdrościł. Każdy chciał choć trochę być tak wspaniały jak on. Ta potęga, ten takt, cudowna twarz i piękne oczy.

Jedno wielkie kłamstwo.


Jak zawsze, jest sam. Nikogo, na kogo można by liczyć. Nikogo, kto by po prostu go zrozumiał. Nikogo. Tylko chłód i objęcia samotności. Chciał płakać. Czuł jak żołądek znów mu się ściska. Jak ślina nie chce przejść przez gardło. Kręciło mu się w głowie…

I ten zapach. Pomarańczy.


Usłyszał jak ktoś się kładzie za nim. Od razu się obrócił, by zobaczyć co się dzieje. To Maximus Navara. Położył się na lewym boku, za Alexandrem. Również bez kaptura na głowie. Nic nie mówił.

Alex nie wierzył, że to się dzieje naprawdę. Przyszedł tu za nim? O nic nie pytał. Zwyczajnie… był tutaj z nim. 

Tyle, ile trzeba. Bez słów. Bez zbędnych pytań.


W końcu wstał z ziemi, cały przemoczony. Spojrzał na Maximusa z góry. Ten się obrócił na plecy, oparł na łokciach. Nadal nie zamierzał nic mówić. Wiedział, że Alex nie potrzebuje rozmowy w tym momencie. Czuł, że coś się w nim zmieniło.

Młody generał vel Dergradus podał mu dłoń. W przemoczonej rękawiczce, której biała barwa zmieszała się z kolorem ziemi. 

Max z początku się zawahał, ale chwycił jego dłoń. W tej samej chwili Alex poczuł jakby życie opuszczało jego ciało. Jakby opadał z sił. Ale nie zamierzał się temu poddać. Kapitan Navara wstał z ziemi, dopiero wtedy go puścił. Widział jak przez chwilę Alexander zachwiał się na nogach, ale dzielnie to wystał. Pomimo tego uciążliwego uczucia, które towarzyszy antymagowi, nie zamierzał się powstrzymywać.

Coś się w nim zmienia.


- Zostaniesz moim generałem, kapitanie Navara - Alexander powiedział, patrząc w jego śliwkowe oczy. Widział jak z ciekawości, wyraz jego twarzy zmienia się w konsternację. Teraz to Max nie wiedział o co mu chodzi.

- A co z tobą? - spytał, trochę nieśmiało, gdyż obawiał się odpowiedzi. Jednak ta przerosła jego najśmielsze oczekiwania.

- Zrzucę mego martwego ojca ze stołka i zostanę Mistrzem Magii. 


To jest to. W jego lawendowych oczach, zawsze pustych, pojawił się ogień. Dziki ogień. Gotów spalić wszystko wokół siebie, by zacząć tworzyć z popiołów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz