Pałac

 Rivel, stolica Rivdehil. Wyniosłe miasto zbudowane na pozostałościach po Iva’Sol. Dzieci Słońca utworzyły je na wyspie po środku wielkiego jeziora. Otoczyły je wysokimi murami, wzniosły dystrykty i wybudowały najpiękniejszy pałac z widokiem na północną granicę - czyli góry z mroźnym krajem Er-Nar.

Jednakże od lat w tych stronach nie mieszkają prawowici mieszkańcy. Wraz z nadejściem Rivelijczyków, wszystko się zmieniło. Domy zostały dostosowane do potrzeb zwykłych ludzi, a pałac przejęła rodzina cesarska.

Pod ich rządami, mieszkańcy wiedli proste życie. Skupieni na handlu i produkcji, nigdy nie myśleli, że nadejdą cięższe czasy. Lecz tego dnia, choć słońce świeciło tak samo jak zawsze, wkradły się cienie. Tak gęste i ciemne, że ludzie zapominali jak się oddycha. Nie wiedzieli co to wszystko dla nich oznacza.


Adan Riel, pierworodny syn cesarza i następca tronu powoli otworzył zaspane oczy. Lśniły niczym kawałki błękitnego szkła. Poranek jak każdy inny. Gdy ujrzał swoją matkę, cesarzową Eadę, nie pomyślał nawet, że coś mogło się stać. Delikatnie gładziła go dłonią po skroni. Zebrała mu jego granatowe włosy z twarzy. Choć to już dorosły mężczyzna, patrzyła na niego z tak ogromnym ciepłem i miłością w oczach, jakby spoglądała właśnie na śpiące niemowlę.

Różnili się mocno, lecz oczy mieli te same. Ona z północy, reprezentowała to, co w naryjskich kobietach najpiękniejsze. Perłowe, kręcone włosy i cerę tak jasną, niczym śnieg. Jej syn zaś odziedziczył ciemne włosy po ojcu.

- Wstawaj, kochany – poprosiła półszeptem.

- Muszę? – zapytał sennym, głębokim głosem. Wtulił się bardziej w miękką, czerwoną pościel.

- Znów śpisz w gościnnym, pokłóciliście się? – spytała troskliwie, na co książę wzruszył ramieniem od niechcenia. Nie lubił o tym mówić, to nigdy nie wnosiło nic nowego. Powody są te same. Słowa pozostaną te same. Rezultaty się nie zmieniają – Mogę wiedzieć o co?

- O to samo. Szkoda gadać – odparł krótko. Podniósł się trochę i oparł na łokciu. Włosy wpadły mu z powrotem na twarz. Odgarnął je jednym ruchem ręki, lecz parę z nich nie zamierzało go słuchać. Zwłaszcza te, które kręciły się bardziej niż pozostałe. Zwykle czesał je tak, by były proste, lecz z rana pokazywały swoją prawdziwą naturę. Ziewnął ospale, po czym sięgnął po cygaro leżące na nocnej szafce. Obok stała wypalona do końca świeczka i szklanka z wodą.

- Ona powinna spać w gościnnym, a nie ty – cesarzowa usiadła na brzegu jego łóżka. Adan podniósł się bardziej, odkrywając spod kołdry nagi, dobrze wyrzeźbiony tors. Dzięki naryjskiej krwi, którą odziedziczył po matce, posiadał masywniejszą budowę ciała od czystej krwi Rivelijczyków. Zyskał dzięki temu również większą siłę i odporności, zwłaszcza na mróz, jak i magię.

- Łóżko dobre jak każde inne – zapalił. Choć przywykł do luksusów, nigdy nie wybrzydzał. Nie narzekał na twarde materace czy zimną pościel. Zdarzało mu się zasnąć nawet w gorszych warunkach, o których księciowi nie wypada mówić na głos. Nabrał dymu w płuca. Wypuścił go powoli, delektując się smakiem cygara. Zawsze mówił, że przestanie i zawsze do nich wracał – Co się stało? Widzę, że nie przyszłaś tu bez powodu. Co cię trapi, matko? – zapytał, patrząc w oczy cesarzowej. Domyślał się, że nie przyszła tu przez jego kłótnię z żoną. Inaczej musiałaby przychodzić niemal codziennie.

- Dziś dotarły do nas złe wieści ze wschodu – zaczęła spokojnym głosem. Adan natomiast patrzył na nią z ogromną uwagą – Zwiadowca doręczył raport z Freyamire. Miasto zostało przejęte przez Zaargeńczyków.

- Co…? – zapytał z niedowierzaniem. Przez chwilę miał wrażenie, jakby wciąż spał, a to tylko część snu, który zaczynał zmierzać w bardzo złym kierunku. Wyszedł spod kołdry. Odłożył cygaro do popielnicy. Nagi wstał z łóżka i podszedł do fotela, na którym pozostawił swoje ubrania. Nawet nie myślał o tym, co robi. Zachowywał się jak każdego dnia, ale słowa matki odbijały się w jego głowie niczym echo bez końca. 

- List tak napisano, że nie wiadomo do końca jak wygląda sytuacja. Obecnie czekamy na wieści zwiadowców. Możliwe, że trzymają zakładników, ale nie możemy niczego zakładać z góry. Zaarg są… - nie dokończyła. Nie znała ich. Mogłaby jedynie powtórzyć słowa własnego ojca, lecz ile w nich prawdy? - Jeżeli jednak ich trzymają, prawdopodobnie będą bardziej przychylni co do negocjacji – mówiła ze spokojem. Adan zaśmiał się tylko. Eada dobrze wiedziała dlaczego. Jej syn, tak jak i ona, dobrze wiedzieli, że cesarz Arande Riel nie przepada za dyplomacją i najchętniej wyśle tam spory oddział, by urządził rzeź, która zapisze się w historii jako niezwykle krwawa i najlepiej zwycięska.

- Jakie kroki zamierza podjąć generał? – zapytał krótko. Wsunął spodnie, po czym zapiął białą koszulę o drobnych, rubinowych guziczkach.

- Ma związane ręce wolą twego ojca. Mądrze chciał zabezpieczyć wschód i został wyśmiany. Najgorsze jest to, że nie pozwolili mu przejąć dowodzenia na froncie, tylko kazali mu siedzieć w tych murach, przy Arande - tłumaczyła pokrótce jak przebiegało wcześniejsze ich spotkanie, o którym Adan nawet nie wiedział. Wszystko po prostu przespał, nikt nawet nie raczył go obudzić - Największe uznanie zyskał pułkownik Rotver ze swoim pomysłem odwetu.

- A jakże by inaczej. Zobaczysz – wyjrzał zza kotary – jak tylko przejmę władzę, Rotver będzie pierwszą osobą, którą zwolnię. Łaskawie pozwolę mu pozostać w mieście, ale na dwór cesarski na pewno już nie zagości. Nawet do sprzątania się nie nadaje – wywołał tymi słowami uśmiech na twarzy matki. Eada sama zajmowała się wychowaniem dzieci, nigdy nie wyręczała się służącymi, nianiami ani mentorami, którzy mieliby przekazać im wiedzę. Owszem, niektóre starsze kobiety jej pomagały, w końcu wychowanie dzieci do najłatwiejszych nie należało. Jednak pilnowała, aby wszystkiego nauczyła ich sama, zgodnie z tradycją Er-Nar, z którego pochodzi. Choć cesarz wiele razy próbował ją nakłonić do skorzystania z pomocy mentorów, ona pokazywała, że jest to zbędne. Dopiero jak jej dzieci podrosły, pozwoliła im kontynuować naukę pod okiem najlepszych. Patrząc na to, na jakiego mężczyznę wyrósł Adan, nie żałowała ani chwili mu poświęconej.

- Myślę, że nie będziesz miał tej przyjemności. Będzie przewodniczył oddziałem odbijającym Freyamire. Jestem przekonana, że polegnie gdzieś pod murem. Lekceważy Zaargeńczyków – wstała i podeszła do syna. Pomogła mu założyć ciemną marynarkę. Poprawiła kołnierz. Szwy ułożyła prosto na jego barkach. Poprawiła mankiety. Rozczesała jego włosy czarnogranatowe.

- To zmienia postać rzeczy – Przejrzał się w lustrze. Na jego twarz wkradał się już zarost. Jego przystojną twarz niszczyło zmęczenie i senność. Książę miał to do siebie, że się przepracowywał.

Zwłaszcza za bardzo przykładał się do treningów, nieraz nadwyrężał stawy i często lądował u medyków. Ci zgodnie mówili, że musi więcej odpoczywać.

- Wyglądasz okropnie – wyznała na widok syna gotowego do wyjścia. Adan uśmiechnął się słysząc to. Przynajmniej jako jedna z nielicznych mówiła prawdę. Nawet jako matka, zdawała sobie sprawę z tego, jak jej syn sam się niszczy – Musisz w końcu odpocząć. Inaczej się wykończysz takim trybem życia.

- A jeszcze wojna się szykuje – dodał. Eada zacisnęła zęby. Nie mogła pozwolić, by matczyna troska go ograniczała. Adan Riel jest nie tylko księciem, ale i rycerzem w Elitarnej Gwardii. Co więcej, armia nie miała co liczyć na wsparcie cesarza, dlatego obecność jego syna z pewnością podniesie morale. Martwiła się o niego, ale wierzyła, że sobie poradzi. Jako matka najchętniej dobyłaby miecza i poszła w bój zamiast syna. Wiedziała jednak, że musi mu zezwolić na podejmowanie własnych decyzji. Zwłaszcza, że wychowała go na rozsądną osobę.

- Masz zamiar uczestniczyć? – dopytała ze spokojem, choć doskonale znała jego odpowiedź.

- Muszę. Jak słyszę kto będzie przewodził wojskiem to mnie krew zalewa. Poważnie zastanawiam się nad dalszym losem tego kraju. – obrócił się do niej przodem. Wyminął ją ostrożnie i sięgnął po tlące się cygaro. Zaciągnął się dymem – Rotver tylko narobi nam wrogów. Kiedyś ten kraj trafi w moje ręce, a ja nie chcę wiecznej wojny z Zaarg tylko dlatego, że ktoś przede mną im krwi napsuł. Oni są pamiętliwi. Wiem, że ojciec uważa, że to tylko kraj wypełniony dzikusami, ale te dzikusy właśnie pokazują na co ich stać – wolną ręką sięgnął po szklankę z wodą. Napił się.

Cesarzowa doskonale rozumiała jego obawy. Sama wychowała się w Er-Nar. Kraju mroźnym i surowym, który podobnie jak Rivdehil, graniczył od wschodniej granicy z Zaarg. Wojny, które toczyły się pomiędzy nimi, w kartach historii uznano za najbardziej krwawe jakie kiedykolwiek miały miejsce.

By te dwie nacje zaprzestały walk, ponoć sami bogowie ingerowali. W miejscu, w którym kończy się Er-Nar, a zaczyna się Zaarg, pewnego dnia wyrósł ogromny las. Piękny, o niebywałych kształtach drzew, srebrzystej trawie i mnóstwie latających ogników, które oświetlają go zarówno nocą jak i za dnia. Korony drzew nie wpuszczają ani trochę słońca. Ten, kto odważył się wejść do lasu, umierał.

Tam nawet trawa potrafi zabić trującym jadem. Pomimo licznych legend, nikt nie potrafił przypisać boga do tego lasu. Z jednej strony okazał się on zbawieniem od wojen, z drugiej z kolei stał się tylko kolejną pułapką na granicy tych morderczych sąsiadów.

- Nie wpakuj się tylko w nic głupiego – poprosiła.

- Bez obaw, matko – uspokoił ją uśmiechem – Jak najszybciej opanujemy sytuację. Myślę, że ze mną będą bardziej skorzy do rozmów. Tylko nie znam tłumacza, polecasz jakiegoś? – spojrzał na nią. Kobieta podeszła do okna i odsłoniła je zza ciężkiej, bordowej zasłony. Przywitał ich szary dzień. Choć ranek zapowiadał się bezchmurny, teraz z zachodu nadchodziły deszczowe chmury.

- Nie będzie konieczny – Zaargeńczycy potrafią zrozumieć każdy język. Niektórzy nawet potrafią się nimi posługiwać. Całkiem płynnie i komunikatywnie – zapewniała. Wpuściła do środka trochę światła dziennego, choć dzień nie wyglądał jakby miał się rozpogodzić.  Szare niebo robiło się ciężkie od chmur. Kropiło.

- I nikt nigdy nie pomyślał, aby się z nimi dogadać? – książę nie krył zdziwienia. Jego pokojowa dusza zawsze szukała dobrego rozwiązania. Gdyby to od niego zależało, zawiązałby sojusze ze wszystkimi krajami jakie tylko istnieją. Brzydził się wojny, ale wiedział, że niekiedy są konieczne.

Osobiście zawsze nastawiał się na defensywę kraju. Wiedział, że mają nerwowych sąsiadów, dlatego od najmłodszych lat szkolił się, by kiedyś samemu dobyć miecza i stanąć w obronie bliskich. Teraz niestety nadszedł moment, w którym będzie mógł pokazać swoje umiejętności.

- To nie takie proste – Eada pokręciła głową. Przysiadła na parapecie – Zaargeńczycy to skryty naród, nie tolerują nikogo. Innymi słowy, to rasiści. Masz naryjską krew. Jakbyś był małym dzieckiem, zamordowaliby cię z premedytacją – popatrzyła w jego jasne oczy – Dla samej zabawy.

Adan wziął głębszy wdech. Powoli wypuścił powietrze z płuc.

- Rozumiem. Myślę, że jednak będzie jakaś szansa na dogadanie się z nimi. Zawsze jest jakaś szansa. Trzeba tylko zasłużyć… Wykazać się – mówił. Nie chciał do siebie dopuścić myśli, że ten kraj jest na tyle zamknięty, by nie zdecydował się na zawarcie sojuszu. Przecież nikt nie chciał tracić ludzi.

Po co robić sobie wrogów? – myślał. Bardzo różnił się od swojego ojca. Arande we własnej armii nie widział ludzi. Dla niego to tylko jednostki, które tworzą coraz większe liczby. Wysłanie oddziału na pewną śmierć traktował jakby to była porażka, którą można zmieść pod dywan, gdyż posiada jeszcze inne oddziały. Nie potrafił patrzeć inaczej. Nie widział w nich mężczyzn, za którymi stoją rodziny. Nie obchodziły go lamentujące wdowy i płaczące sieroty. Jedyne co go obchodziło to swój triumf. Władza. Oraz pieniądze.

- Wierzę, że sobie poradzisz, Adan. Będziesz miał wiele do zrobienia, ale ze wszystkim się uporasz. Pamiętaj, że…

- Zawsze mogę na ciebie liczyć – dokończył za nią – Wiem, matko. Dziękuję i doceniam. A teraz wybacz, chciałbym czym prędzej udać się do generała, dowiedzieć się jak mogę pomóc w tej sytuacji. Przede wszystkim chciałbym też rzucić okiem na list, który przyniósł zwiadowca. Może jest tam coś, czego na pierwszy rzut oka nie widać – wyjaśnił gasząc cygaro w popielnicy.

Założył lekkie buty na nogi, powycierane w kostkach. Cenił sobie wygodę, zupełnie jak cesarzowa. Im coś bardziej lśniło i wyglądało pięknie, tym więcej bólu sprawiało po całym dniu noszenia. Nauczony doświadczeniem wiedział, że sprawdzone rzeczy zdają się najlepiej.

- Oczywiście.

Książę ucałował jej policzek, po czym przepuścił ją w drzwiach. Jak tylko opuścili gościnną sypialnię, rozeszli się. Adan czym prędzej udał się w stronę gabinetu generała Deux.

Przez okno holu dostrzegł zbierających się na placu rycerzy. Tak pomyślał w pierwszej chwili.

Przystanął na moment, by przyjrzeć się im uważniej. To nie rycerze – zauważył. Pierwszy w oczy rzucił mu się sam pułkownik Rotver. Mundurowy mężczyzna o fikuśnym wąsie na twarzy. Otaczające go z kolei osoby, to niewolnicy. To jego osobista gwardia. Oddział Sępów. – Książę sam ich tak nazywał.

Poznawał ich zawsze po czarnym wojowniku, który wyróżniał się na tle innych. To dorosłe Dziecko Słońca. Mierzy ponad dwa i pół metra wzrostu, jak nie trzy. Skórę ma niemalże czarną. Do tego nosi czarną, matową zbroję, która nadaje mu upiornego wyglądu. Jego włosy z kolei podkreślały piękno tego wymarłego rodu. Burza czarnych loków nieposkromienie oplotła zarówno jego plecy, ramiona, spadła na jego tors i gdy siedział, zakręciła się u dołu na ziemi. Zwykł siadać pod drzewem, by nie zwracał na siebie uwagi. Spośród gęstych loków wystawały grube warkocze, cienkie warkoczyki i niestety, ale też zmechacone kołtuny. Nędza i rozpacz. Marnuje się – Pomyślał na widok Dziecka Słońca. Wyglądał jak zwykły wojownik czekający na rozkazy pułkownika. Prawda niestety okazała się znacznie surowsza.

Ten mężczyzna w czerni nie znał wolności. Od najmłodszych lat Rotver wychowywał go jak zwierzę.

Handel ludźmi w Rivdehil został zakazany, ale szczęśliwi posiadacze niewolników legalnie mogli się nimi szczycić i wysługiwać. Żaden punkt w panującym prawie nie zabraniał ich posiadania. Cesarz nie miał zamiaru nic na ten temat wprowadzić, gdyż sam trzymał na dworze kilkoro niewolników i wiele pięknych niewolnic. Adan póki nie miał władzy, musiał przymykać na to wszystko oko. Przychodziło mu to z ogromnym trudem.

Sępi oddział najwyraźniej otrzymał od Rotvera jakieś specjalne zadanie. Książę już obawiał się tego co im właśnie za głupoty wygadywał na tym placu. Nie mógł w żaden sposób zainterweniować.

Zacisnął ręce w pięści i ruszył dalej.


Gabinet generała mieścił się w zachodniej części pałacu. Prowadziły do niego kręte schody w górę. Wszystko to zbudowane w okrągłej wieży, z której okna dawały spojrzenie na ogromne góry dzielące Rivdehil oraz Er-Nar. Niektórzy śmiałkowie twierdzili, że z gór tych wieczorami schodzą dusze wilków. Te informacje padały tak często z ust ludzi, że lekarze zaczęli nawet ich leczyć. Generał Deux często wpatrywał się w ów krajobraz, jednakże ani razu nie doświadczył czegoś takiego.

Prawdopodobnie przez to, że zbyt sceptycznie do tego wszystkiego podchodził.


- Generale – Książę Adan wszedł po cichu do jego biura. Deux od razu wstał i ukłonił się przed synem cesarza. Dłonią wskazał wygodny fotel, na którym mógł spocząć. Jego gość od razu z niego skorzystał. Wycieczka po schodach na samą górę nie stanowiła dla niego wyzwania, lecz przez nerwy miał miękkie nogi.

- Książę, słyszałem, że miałeś ciężką noc, nie wolałbyś odpocząć? – zaczął Roygen, ale Adan tylko pokręcił głową.

- Nic z tych rzeczy. Słyszałem, że kraj jest w potrzebie. Wolałbym nie odpoczywać w takim momencie – odpowiedział mu spokojnym, głębokim tonem. Barwę głosu miał czysto naryjską, choć nie tak twardy akcent.

Rivelijczycy znani byli z tego, że ich struny głosowe nie osiągały tak głębokiej tonacji.

- Rozumiem. Cesarzowa zdążyła ci przekazać najważniejsze informacje? – dopytał. Widząc, że książę spoczął, sam również usiadł na swoim fotelu za biurkiem. Zabrał się za układanie papierów na blacie. Nie spodziewał się gości, dlatego pozwolił sobie, aby odrobina chaosu wkradła się do tego pomieszczenia.

- Tak. W tej sprawie przyszedłem. Czy mógłbym rzucić okiem na dokument, który dziś dotarł? – zapytał z uprzejmością w głosie. Generał nawet nie śmiałby mu odmówić. Od razu odnalazł to, o co poprosił i wręczył mu go do rąk. Adan przeczytał go ze stoickim spokojem. Nie spodziewał się, że ten list tak wyglądał. Sam charakter pisma i krew na boku wzbudzała niepokój. Treść nie zdradzała zbyt wiele, musiał to przyznać. Zaintrygował się tylko ostatnim zdaniem. Tak jak wszyscy przykuli uwagę do czarnego jeźdźca, tak książę Adan wychwycił coś jeszcze, z pozoru oczywistą rzecz.

- "Szukają dzie". Dzie? Czego Zaargeńczycy mogą u nas szukać? – zapytał Adan.

- Tego nie wiem. Wiadomym jest, że od dawna interesowali się polami najbliżej granicy, ale nigdy nie odważyli się podejść pod mur. Są bogate w zboża, a tamtejsze lasy mają ogrom różnorodnej zwierzyny. Tylko my im przeszkadzaliśmy – mówił Deux. Chciał mu przekazać najwięcej jak to możliwe. Niestety, sam nie wiedział zbyt wiele na temat tych ludzi – Autor listu nie zdążył dopisać o co chodzi. „Dzie”. Nie wiem co mogłoby się zaczynać w ten sposób, jest zbyt wiele słów.

- Tylko jak wiele z nich jest warte rozpoczęcia wojny? - Odłożył list na blat wysprzątanego już biurka – Czy jest w pałacu ktoś, kto interesuje się kulturą Zaargeńczyków? – spytał książę. Roygen zastanowił się dłuższą chwilę. O tym nie pomyślał, by zagłębić się w ich motywy. Domyślił się do czego Adan będzie zmierzał. Zapewne chciał im pomóc odnaleźć to, czego szukają w o wiele mniej szkodliwy dla kraju sposób.

- Mało kto interesuje się tym krajem, ale na pewno ktoś się znajdzie. Poślę ludzi, by odnaleźli takową osobę i ją przyprowadzili. Do wieczora powinni kogoś znaleźć. Wyznaczyłbym nagrodę, ale obawiam się, że to przyciągnie tylko bajkopisarzy.

- Zapewne – Adan przytaknął – Jak znajdziesz kogoś takiego to mnie zawołaj. Póki co chcę omówić inną kwestię.

- Jaką, książę?

- I ty, i ja wiemy, że Rotver doprowadzi do klęski. Muszę udać się na wojnę razem z nim, by nie dopuścić do tej tragedii. Słyszałem, że ty jesteś potrzebny tutaj, generale. To nie tak, że chciałbym, abyś przeżył wojnę na własnej skórze, ale bez ciebie ludzie stracą morale. Spróbuję im je podnieść – mówił, na co Roy tylko przytakiwał ze zrozumieniem. Nie podobał mu się ten pomysł tak samo, jak Eadzie, ale również nie zamierzał kwestionować podejmowanych przez księcia decyzji. Zwłaszcza, że w porównaniu z decyzjami cesarza Arande, wydawały się brzmieć naprawdę rozsądnie – Słyszałem, że czekamy też na informacje od zwiadowców. Pewnie z dwa, trzy dni to potrwa. Tak czy inaczej musimy już szykować oddziały. Wezmę kilkoro elitarnych, oraz konnych. Rozbijemy obóz nieopodal Freyamire. W twoich rękach pozostawię pola Ragnara, Halgate i Fort. Te trzy bastiony musimy zabezpieczyć tak, by nikt się nie przedarł, to pewne.

- To prawda, Adan, ale…

- Wiem, nie mamy ludzi. – odpowiedział za niego, jakby czytał mu w myślach. Tak naprawdę po prostu znał bardzo dobrze sytuację cesarstwa. Wiedział na co mogą sobie pozwolić, a na co nie. Nikt nie myślał o wojnie. Ludzie rozkręcili własne biznesy, zajęli się gospodarką. Mało kto sięgał po broń – Będziemy zmuszeni poprosić sojuszników o pomoc. Naryjczyków poprosimy w pierwszej kolejności, zobaczymy ile osób będą w stanie nam przekazać. W ostateczności zwrócę się z prośbą o pomoc do Setha – wspomniał imię kuzyna, który tak jak Adan, był następcą tronu, tylko tego, który znajdował się po drugiej stronie morza. Wiedział, że Seth by mu nie odmówił, jednakże to stryj Lethaz, czyli starszy brat Arande posiadał wszystko w garści. Jego słowo stało się prawem.

- Cesarz kazał również zaangażować magów – wtrącił Deux, co tylko sprawiło, że na zmęczonej twarzy Adana zawitał grymas zniesmaczenia.

- Osobiście uważam, że to zły pomysł, ale nieunikniony. Gorzej jak pokrzyżują nam wszystkie plany. Arcymag panoszy się po kraju niczym drugi cesarz. Jestem pewny, że kiedyś dojdzie do tego, że będę się kłócić z Dergradusami o stołek – burknął książę z niezadowoleniem. Deux niechętnie, ale przyznał mu rację. Tyle o ile współpraca z Olafem wydawała się wszystkim korzystna, tak po jego śmierci całkowicie stracono wiarę w dobre układy z magami na zasadzie zdrowych relacji sojuszniczych. Hogan vel Dergradus okazał się jeszcze bardziej szalony niż Arande, co niestety bardzo imponuje obecnemu cesarzowi. Z kolei o najmłodszym Alexandrze nic nie wiadomo.

- Spróbuję się z nimi dogadać tak, by nie urządzili zbyt wielkiego zniszczenia. – wyznał generał, choć sam powątpiewał we własne słowa.

- Dobrze, Roi. Ufam, że można na ciebie liczyć. To dla nas nowa sytuacja, ale musimy dać z siebie wszystko – Adan zwrócił się do wyjścia. Generał Deux nigdy przedtem go nie zawiódł, jednakże książę zdawał sobie sprawę z bezkompromisowej władzy swojego ojca. Z kolei cesarz w towarzystwie arcymaga tworzyli śmiercionośny duet. 


Adan Riel śniadanie zjadł sam. W pomieszczeniu znajdowała się jedynie służka, która w milczeniu stała pod ścianą. 

Tylko raz zapytała, czy coś podać, lecz jej pytanie pozostało bez odpowiedzi. Książę, zamyślony, bez końca przeżuwał kawałek mięsa. Jego chłodne oczy wpatrywały się w odbicie herbu cesarstwa, zabarwionego czerwienią wina.

- To prawda, że Zaargeńczycy zaatakowali?

Adan uniósł głowę, spojrzał na dziewczynę. W pierwszej chwili nie wierzył, że to ona powiedziała. Wydawało mu się, że to jego własna głowa płata mu figle. Że myśli o tym tak intensywnie, by nie dawało mu to spokoju w żaden sposób. Ale to nie wyobraźnia. Para orzechowych oczu wpatrywała się w niego nieustannie. Kojarzył jej bladą twarz, ale nie potrafił sobie przypomnieć skąd. Nie widział jej wcześniej w pałacu. Zapewne to jedna z tych dwóch nowych, które podjęły pracę w tym tygodniu.

Nerwowo ściskała srebrną tackę, ale to nie obecność księcia czy też praca ją niepokoiły. Martwiła się nadchodzącą wojną. Tylko skąd to usłyszała? Czy informacja już się tak bardzo rozeszła? Nie mają jeszcze potwierdzenia sytuacji od zwiadowców.

W końcu przełknął ten kęs mięsa. Brakowało mu apetytu. Żuł go tak długo, że całkiem stracił smak. 

Co chwilę wracały do niego słowa matki z rana. To jak opowiadała o sytuacji i Zaargeńczykach. Gdy zamykał oczy widział zakrwawiony list zwiadowcy. I jak na złość, echem odbijała się jeszcze jego nocna kłótnia z żoną. Ciągłe spory z Rasheel męczyły go najbardziej. Przez liczne sprzeczki zaczynał we wszystkim doszukiwać się swojej winy, choć bardzo często niesłusznie. Co prawda, przez ich małżeństwo cesarstwo wiele zyskało. Rasheel jest córką największego szlachcica we wschodnim Rivdehil. Samego lorda Ragnar, który pod sobą ma niemalże wszystkie pola uprawne w kraju.

- Kto ci o tym powiedział?

- Mi? Nikt. Usłyszałam - w jej głosie nie słychać zawahania czy kłamstwa. Ciekawa panna. Inne służki milczałyby do samego końca.

- Jak masz na imię? – spytał patrząc na dziewczynę. Nie wyróżniała się niczym szczególnym od innych pracujących w pałacu kobiet. Wszystkie kreowały się na jedną modłę. Włosy upinały w kok, rzadko kiedy zdobiąc je tasiemką bądź niewinnymi kwiatkami. Zakładały brązowe suknie do kolan, a na to nakładały bialutkie fartuchy, przepasane beżowym, szerokim pasem zawiązywanym z tyłu na kokardkę.

- Nazywam się Luna Eleine. Jeszcze. Wiosną planuję przyjąć nazwisko narzeczonego – wyznała odważnie. Starsze służące mówiły, że są tu tylko po to, by usługiwać, nic więcej. Całe życie osobiste musiało iść na bok. Bez wątpienia jest tutaj nowa. I planuje się pobrać.

Co jeśli nie zdąży? Co jeśli jej mężczyzna zostanie zaciągnięty do armii, co jeśli zginie i nigdy nie wróci do domu? Te uciążliwe myśli nie chciały odejść.

- Gdzie pracowałaś wcześniej? - dopytywał, bardziej zainteresowany jej osobą niż śniadaniem. Dla niego to pierwszy posiłek, dla innych zapewne to już nazywałoby się obiadem.

- Niedawno ukończyłam szkołę, to moja pierwsza praca. Przedtem jedynie pomagałam rodzicom. Matce pomagałam przy sprzedaży ubrań, zwłaszcza przed festiwalami. Ojcu często sprzątałam w jego gabinecie, gdy siedział do późna. Z początku chciałam podjąć tutaj pracę jako praczka, ale narzeczony uznał, że to tylko zniszczy moje dłonie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Co więcej, pozwoliła sobie zająć miejsce przy stole. Gdyby ktoś to teraz zobaczył, pewnie pożegnałaby się z pracą od razu. Lecz księcia to mocno intrygowało.

Adan mimowolnie spojrzał na jej drobne, kruche dłonie. Na palcach widział kilka zacięć od noża, ale nawet te rany nie zdołały jej oszpecić.

- Czytasz mi w myślach. Miałem cię prosić, byś usiadła – wyznał z uśmiechem. W ten sposób mogła czuć się pewniej. Nawet gdyby ktoś kazał ją zwolnić, wyszłoby na to, że książę ją poprosił o dotrzymanie mu w ten sposób towarzystwa.

Zresztą słyszała, że Adan jest osobą godną zaufania. 

– Idą ciężkie czasy. Jeżeli ty i twój narzeczony potrzebujecie wsparcia – chciał coś zaoferować, ale Luna weszła mu w słowo. Zupełnie bez taktu, za co cesarz z pewnością by ją ukarał, lecz nie Adan. 

- Nie, nie. Nie potrzeba nam niczego, książę. On zarabia tak dużo, że nie musiałabym pracować wcale. Po prostu nie wytrzymałabym ciągłego siedzenia w domu – wyjaśniła z uśmiechem, co niesamowicie urzekło Adana. Zwykle kobiety, które chwyciły się bogatych mężów, nawet nie raczyły pomyśleć o pracy, a ona? Ambitnie wspinała się coraz wyżej. Ukończyła szkołę, pomagała rodzicom, podjęła pracę. Nic tylko podziwiać. Jako mężczyzna mógł też jedynie pozazdrościć tak ciekawej kobiety - Poza tym, wątpię, by zgodził się przyjąć pomoc. Wydaje mi się, że znasz go dość dobrze, panie, by samemu móc to stwierdzić – dodała, na co Adan uniósł brew ku górze, zaintrygowany jej słowami jeszcze bardziej – to Vanshid - wyjawiła jego imię.

- Vanhalen? - Adan nie wierzył, że o niego mogło chodzić, ale kobieta potaknęła ze szczerym uśmiechem – To… – nie wiedział już nawet jak zadać pytanie, by nikogo nie urazić w tej chwili.

- Wiem co chcesz powiedzieć, panie. Jakim cudem ktoś pokochał tak cynicznego, jadowitego i złośliwego mężczyznę? - niemal wyjęła mu to z ust, choć musiał przyznać, że użyła bardzo łagodnych słów do opisania jego osoby – Życie z nim naprawdę nie jest łatwe, to kawał drania, który kocha cesarzową ponad wszystko, ale jak nie ja, to kto inny go pokocha?

Adan tym bardziej nie wiedział co powiedzieć. Vanshid Vanhalen to jeden z Elitarnych Rycerzy. Najlepszy w swoim fachu, to, że pójdzie na wojnę jest niemal pewne. Nie wątpił w jego umiejętności. To jeden z tych, którzy przeżyliby nawet swoją śmierć, ale teraz, przez te wszystkie czarne scenariusze w głowie, książę czuł się coraz bardziej bezradny wobec tej sytuacji.

- Co się stanie, jeśli rycerz odmówi uczestnictwa w wojnie?

- Myślisz, że Vanshid odmówi? To honorowy mężczyzna…

- Boję się, że nie odmówi, a powinien - wyznała. Adan czekał na wyjaśnienia. To oczywiste, że żadna kochająca kobieta nie chce się rozstać z mężczyzną, który musi iść na front - Martwię się o niego. Jest z nim coraz gorzej. Udaje, że nic się nie dzieje, a dziś? Nawet nie wiem czy doszedł cało do domu.

- Gorzej? Vanshid choruje? - Adan o niczym takim nie miał informacji. Nie zauważył też, by Van zachowywał się jakoś inaczej niż zwykle.

- Coś w tym stylu - Luna nie wiedziała co powiedzieć. Najwyraźniej wiedziała więcej, lecz nie chciała mówić o tym bez zgody narzeczonego.

- Nie wiedziałem. Jeśli potrzebuje opieki medycznej…

- Nie, nie. Nie trzeba. Poza tym, zaargeńskie wychowanie też nie pomaga.

- Co masz na myśli przez zaargeńskie wychowanie? - Adan nie rozumiał. Dlaczego Luna o tym wspomina?

- Wierzą, że rosołem można wyleczyć wszystko - zaśmiała się. Wtedy też, po zaskoczonej minie księcia zrozumiała, że powiedziała za dużo - Przepraszam. Vanshid jest bardzo lojalny, chyba jak nikt inny. Wiem, że zawsze będzie po twojej stronie, książę.

- Wychowali go Zaargeńczycy…? - Adan upuścił widelec, ten spadł na srebrną tacę. Odsunął od siebie posiłek. Nie da rady go dokończyć.

Jak to możliwe, że nigdy o tym nie wspominał? Owszem, Vanshid zawsze wyróżniał się od innych. Nie tylko urodą, ale swoim zachowaniem i przede wszystkim, stylem walki. Niemal nikt go nie widywał na ćwiczeniach, a pojedynki wygrał wszystkie. Zawsze odmawiał walki z księciem. Najpewniej i wtedy by wygrał. Van miał w zwyczaju odsuwać się od wszystkich. Jeśli nie działały sugestie, posuwał się nawet do wulgaryzmów i uszczypliwych tekstów. Zniechęcał ludzi do siebie.

Nie ma przyjaciół, toteż nikomu nie powiedział o swojej przeszłości. Nikomu, oprócz jej.

- Muszę z nim porozmawiać - Adan wstał z krzesła, lecz Luna chwyciła go za dłoń. Zatrzymała go na chwilę. Książę się tego nie spodziewał. Mało kto ze służby odważyłby się go w ogóle dotknąć. Jednakże nie przeszkadzało mu to. Wręcz cieszył się, że ta kobieta traktuje go jak człowieka.

- Cokolwiek by się działo, pamiętaj proszę, że Van jest po twojej stronie, książę.

Nie rozumiał dlaczego dla niej to tak ważne. Najwyraźniej wiedziała coś o Vanshidzie, co inni uznaliby za problematyczne. Tak jak to, że wychowali go Zaargeńczycy. Prędzej czy później, gdyby ktoś się o tym dowiedział, poszłaby plotka, że z nimi spiskuje. Zwłaszcza, że nikt go nie lubił.

- Ah… będę pamiętał, Luno. Dokończ proszę za mnie. Niech pomyślą, że chociaż coś zjadłem – zostawił jej całą zastawę i posiłki na stole.


Oddział elitarnych rycerzy miał swoje koszary w tylnej części pałacu. Prowadził do nich krużganek wykończony kamiennymi arkadami. Mogli się tam zmieścić zarówno rycerze, oddziały konne jak i mniejsze powozy czy rydwany. Kapitele zdobiły bogate w detale rzeźby przedstawiające ważne dla Dzieci Słońca symbole. Dla Rivelijczyków nie miały najmniejszego znaczenia. Patrząc na nie widzieli tylko kwieciste wzory, sylwetki młodziutkich dzieci o ogonach niczym u skorpionów. Z ich kręconych czupryn wyrastały niewielkie rogi. Adan bardzo często się w nie wpatrywał, gdy był młodzieńcem i dopiero zaczynał lekcje pod okiem najznamienitszych rycerzy. Teraz przechodził obok nich obojętnie. Nie wzbudzały w nim już niepokoju tak jak wiele lat temu. Cała magia tego miejsca uleciała wraz z dorosłością.

Hol doprowadził go na plac przyozdobiony ogromną, okrągłą fontanną składającą się z dwóch warstw. Mniejszej fontanny u góry, która lała wodę na podstawę. Ta z kolei spływała na wyrzeźbione liście i z powrotem wpadała do otoczonego kamieniem basenu. Zwykle o tej porze zbierali się wokół niej rycerze, by zapalić, napić się czegoś bądź zjeść swój drugi posiłek. Dziś natomiast przez pogodę wszyscy pochowali się wewnątrz przed deszczem. Adan zwrócił swój krok w kierunku wejścia głównego. Zdążył wejść do środka nim przemókł. Sala rozświetlona ciepłym ogniem z lampionów dzieliła się na trzy części. W pierwszej, u wejścia znajdowały się długie ławy, na których można było spocząć, porozmawiać czy zjeść coś przy stoliku. W drugiej dwie ogromne kolumny podtrzymywały wysokie sklepienie. W trzeciej części natomiast, oddzielonej kamienną balustradą, siedziało kilku urzędników odpowiadających za to miejsce. W tym emerytowany już rycerz i były mistrz broni. Starzec uczył księcia jak obchodzić się z mieczem i tarczą. To właśnie ku niemu zwrócił się Adan w pierwszej chwili. Oparł się łokciem o kamienny, wysoki blat. Siwy, łysiejący mężczyzna popatrzył na niego z dołu, z wygodnego fotela. Mimo wieku, widać po nim było, że niegdyś władał orężem. Mięśnie wciąż formowały jego sylwetkę.

- Książę? – starzec Tobias zdziwił się na jego widok – Czy zdajesz sobie sprawę, która jest godzina?

- Wczesna – burknął z niezadowoleniem. Staruszek zaśmiał się doskonale zdając sobie z tego sprawę jak ciężko mu wstać z łóżka. Domyślał się jednak, że książę nie śpi już od dłuższego czasu.

- Śmiem wątpić, że wstałeś sam z siebie – Sięgnął kilka papierów i zaczął stawiać na nich swoją parafkę, nawet nie przeglądając treści.

- Matka obudziła mnie wspaniałą wieścią – wyznał. Zerknął w dokumenty, które Tobias miał do podpisu. Tak jak się spodziewał, to aplikacje nowych rycerzy do elitarnego grona. Każdy mógł takową złożyć, ale nie każdy zdawał testy.

- Domyślam się, że chodzi o Freyamire. Ponure wieści dotarły i tutaj, choć jeszcze nikt oficjalnie tego nie potwierdził – zerknął na twarz Adana, która stanowiła doskonałe potwierdzenie tego, co usłyszał rano – Roi nakazał się wszystkim zebrać na placu po obiedzie, choć sądząc po ciągłych ulewach, domyślam się, że wszystko odbędzie się tutaj – ogarnął spojrzeniem resztę komnaty, którą połowicznie widział zza kamiennej balustrady. Uwielbiał ją, dzięki niej nie musiał ciągle widzieć zebranych tutaj ludzi.

- Dopiero po obiedzie?

- Pewnie podejrzewał, że dopiero wstaniesz – zażartował siwy mężczyzna, na co Adan się uśmiechnął. Docinki na temat poranków jego mistrzowi nigdy się nie znudzą, a to wszystko przez to, że nieraz zaspał na zajęcia.

- Bez przesady – książę podchodził do jego żartów z sympatią. Przypominały mu dzieciństwo, które spędził u jego boku – Ktoś od nas był na zebraniu?

- Aha – potaknął. Adan wyczekująco patrzył na niego z góry, aż wyjawi mu kto taki. Mężczyzna podpisał kartkę z ostatnim kandydatem – Vanhalen.

- Vanshid – twarz księcia nie wyrażała zadowolenia na tę wieść. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Kim tak naprawdę jest ten mężczyzna? Pojawił się jakby znikąd. Otrzymał tytuł za zasługi, choć tylko uratował księżniczkę przed pijakami. Jest na zebraniu na którym to książę powinien się zjawić, a do tego ma jakąś przeszłość związaną z ich obecnym wrogiem. 

– Mogłem to przewidzieć. Wiesz gdzie go znajdę?

- A na cóż ci on? Mało to zrzędzenia masz nad głową od swojej żony? Potrzebne ci jeszcze od niego? – Tobias odłożył papiery do szufladki, którą potem powinna odebrać jego podwładna. – Nic nowego się od niego nie dowiesz. Lepiej poczekajmy do zebrania. – Sięgnął po kolejne dokumenty.

Tych nawet nie przejrzał. Od razu wylądowały w koszu na śmieci. To zapewne ci, którzy nie zdali ostatniego werbunku. Werbowanie odbywa się dwa razy do roku. Na koniec wiosny i pod koniec jesieni. Wiosenne się skończyło. Jak widać wielu kandydatów nie uzyskało wymarzonej rangi. Większość niestety aplikuje tylko dlatego, że liczy na sławę, lepszy standard życia i większe przywileje. Grono elitarnych od lat z kolei pilnuje, aby żaden materialista nie stanął w tych szeregach. Dlatego też pułkownik Rotver nigdy nie posiadł tego tytułu, pomimo tego, że kilkakrotnie zgłaszał swoją kandydaturę.

- Gdzie go znajdę? - Książę powtórzył, tym razem nie brzmiał jakby żartował. 

- Muszę uporządkować tych wszystkich kandydatów zanim będzie to zebranie… - Tobias pokręcił głową. Rozejrzał się po biurku, próbując znaleźć początek swojej pracy – Colyne! – zawołał. Wstał z fotela i przeszedł wzrokiem po komnacie – No gdzie ten urwis?

- Ten urwis ma już ponad trzydzieści lat – wtrącił Adan. Col jest nawet starszy od księcia o cztery lata. Adan zawsze widział w nim kogoś pokroju starszego brata. Niektórzy nawet mówili, że ich relacja jest dużo głębsza niż mogłoby się wydawać.

Ten pojawił się nagle jakby znikąd. W ręku trzymał bułkę z dużym plastrem sera oraz pomidorem. Mimo wieku, wciąż wyglądał na młodzieńca. Jego blond włosy sterczały na wszystkie strony, wilgotne od deszczu. Na jego barkach z kolei spoczywał niewielki ręcznik. Jego twarz zdobiła para dużych, niebieskich oczu o zielonym zabarwieniu. Jednak przez sam środek jego twarzy przechodziła długa blizna. Zaczynała się na skroni, zahaczała o nos i kończyła na policzku. 

- Mój boże, jak ty wyglądasz! Jesteś rycerzem, a nie strachem na wróble! – Tobias od razu ruszył zza biurka. 

- Książę Adan! – wyraźnie ucieszył się na widok następcy tronu - Dawno cię nie widziałem - zażartował, gdyż widują się niemal codziennie.

- Co ty taki mokry?

- Rozpadało się na dobre.

 - Wiesz gdzie znaleźć Vanshida, prawda? Pokażesz Adanowi drogę?

- Vanshida?



- Po co ci ta zrzęda? - Colyne zapytał jak tylko udali się w odwiedziny. Tym razem obaj mieli na sobie długie płaszcze z kapturami. W tym skromnym przebraniu książę mógł się swobodniej poruszać po ulicach miasta. Zresztą w taką pogodę raczej nikt by im nie przeszkadzał.

- Muszę z nim porozmawiać. Okazuje się, że może wiedzieć najwięcej o naszym przeciwniku. Dokąd my właściwie idziemy? - Adan się zdziwił jak tylko zauważył, że Colyne prowadził go w stronę doków. Tam zazwyczaj mieszkali biedni ludzie, rybacy i typy, które żyją z drobnych kradzieży.

- Do jego domu. Generał kazał mu wziąć wolne po tym jak zasłabł - wyjaśnił Colyne. Jednakże Adana to jedynie zaniepokoiło. Dorośli mężczyźni nie słabną od tak. Nie wyglądał na kogoś chorowitego. Może Luna naprawdę ma rację? - Van nie jest stąd. Wynajmuje piętro w jednej z tych kamienic.


Dotarli na miejsce. Stanęli przed drzwiami do szerokiej, piętrowej kamienicy. Wyglądała lepiej od pozostałych, widać też, że niedawno wymieniono w niej drzwi i okna na znacznie solidniejsze. Firanka się poruszyła, ktoś ich zauważył. Colyne zapukał głośno do drzwi i czekali.

Otworzyła im niewysoka staruszka, ubrana w czyste rzeczy. Na szyi nosiła złoty łańcuszek. To z pewnością zasługa Vanshida. Nikt w tej dzielnicy nie pozwoliłby sobie na kosztowności.

- Dzień dobry, my do pana Vanhalen - Colyne się przywitał. Nie wiedział z kim tak naprawdę rozmawia i czy aby na pewno nie pomylili domu. One wszystkie wyglądały tutaj podobnie.

- Prosił by nikogo nie wpuszczać, gdyż źle się poczuł. Do widzenia.

Już miała zamknąć drzwi, lecz Adan zablokował je swoim butem. Wtedy dopiero staruszka zauważyła kto przyszedł. To sam książę, nie ma mowy o pomyłce. Nie wiedziała co robić.

- Nalegam - Adan nie zamierzał się męczyć ze starszą panią w drzwiach. Jak tylko odkryła tożsamość księcia tak ustąpiła. Otworzyła szerzej drzwi i wskazała im drewniane schody na górę, na których leżały małe, półokrągłe dywaniki. Adan zdjął buty i płaszcz, by nie nanieść błota. Colyne się tym zdziwił, ale uczynił to samo, co książę.

Po wejściu na górę od razu dało się wyczuć, że to właśnie Van tu mieszka. Przy schodach stało kilka par butów, w tym i kobiece. Jego płaszcz wisiał na wieszaku, całkiem suchy. Musiał zdążyć przed ulewą. W ogóle nie czuć kurzu, powietrze jest świeże, pachnie zarówno kwiatami jak i mydłem, i słychać szum deszczu, który uderzał o skośny dach. Przez niewielkie okna, wewnątrz panował półmrok.

Mieszkał skromnie. Po wejściu na górę, po lewej stronie rozlegała się prosta kuchnia i drzwi najpewniej do toalety. Drzwi po prawej prowadziły zaś do jego pokoju. Dużego pomieszczenia, gdzie mieścił się zarówno salon jak i sypialnia. Pierwsza część pokoju przypominała minimalistyczny kącik do picia herbaty i czytania książki. Na szklanej ławie stał niewielki kryształowy wazon ze świeżymi, polnymi kwiatami. Na regale stało całkiem sporo książek, a tytuły wskazywały głównie na historię i kultury innych krajów. Kto by pomyślał, że Vanshid zajmuje się takimi rzeczami? Na podłodze leżał idealnie czysty, śnieżnobiały dywan. Nie szpecił go ani jeden paproch.

W drugiej części pokoju, pod skośnym dachem, przy dużym oknie, stało łóżko. Szerokie, dwuosobowe.

Vanshid Vanhalen, silny rycerz, leżał na podłodze nieopodal łóżka. Czym prędzej do niego podbiegli, Adan obrócił go na plecy i zobaczył krew z nosa. Typowe oznaki osłabienia.

- O kurwa - Colyne nie tego się spodziewał. Adan popatrzył na przyjaciela. W pierwszej chwili nie wiedział co robić. Wołać medyków? Lecz Van otworzył oczy. Obdarował księcia mglistym spojrzeniem i znów zasnął.



Adan wolał jednak nie zawiadamiać nikogo. Pamiętał, co mówiła Luna. Wraz z Colyne przenieśli Vanshida na łóżko i opatulili go kołdrą. Czekali aż się obudzi. Rozgościli się, zrobili sobie po kubku herbaty i znaleźli nawet maślane ciasteczka w szafce. Adan co jakiś czas zerkał na śpiącego. Jego uroda zawsze go intrygowała.  To, co charakteryzuje Vana to jego włosy. Długie aż do ud, zawsze związane w luźny, czarny warkocz. Drugą cechą, która go wyróżnia to zdecydowanie jego skóra. Porcelanowo biała o niezwykle dużych i ciemnych piegach. Te pokrywały całe jego ciało. Nie tylko nos i policzki. Rozchodziły się wszędzie, po szyi, torsie, nawet na palcach. Przez to często nazywano go brudasem, pomimo tego, że to najprawdopodobniej najczystszy mężczyzna w całym cesarstwie.

Nie czekali długo. Vanshid zakaszlał. Książę podszedł bliżej, by sprawdzić co się dzieje. Podszedł pewnym krokiem na skraj łóżka i chwycił Vanshida za ramię.

Wnet, nim książę zdążył mrugnąć okiem, jedną rękę miał wykręconą na bok, a pod gardłem lśniło ostrze noża. Van nie spodziewał się nikogo, toteż zareagował instynktownie. Wyszło na jaw, że śpi z nożem pod poduszką. Adan wtedy zobaczył jak błękitne oczy mężczyzny rozszerzają się. Malowało się w nich nie tylko zdziwienie, ale i przerażenie tym, że podniósł rękę na księcia.

Czym prędzej wyrzucił nóż z dłoni, ten upadł na łóżko, odbił się od niego i spadł na podłogę. Zniknął pod łóżkiem.

- Wybacz, książę, ja… - odezwał się bardzo zaspanym głosem, lecz z ulgą, że nie zrobił mu krzywdy. Puścił też jego rękę i się podniósł, wystraszony tą niespodziewaną wizytą księcia i Colyne.

- Rozumiem. Też mam ochotę zabić tego, kto mnie budzi - Adan zażartował, by rozładować napięcie. Schylił się i sięgnął nóż spod łóżka. Prosty, myśliwski, dobry do samoobrony, jak i skórowania zwierząt. Biorąc pod uwagę to, w jakiej dzielnicy mieszkają, nie dziwił się, że Van zawsze ma go pod ręką. 

- Coś się stało? - Vanhalen usiadł na krawędzi, już miał wstać, lecz zakrył nos dłonią. Adan czym prędzej podał mu chustkę, którą zwykł trzymać w kieszonce. Biała tkanina niemal od razu zabarwiła się czerwienią.

- To my powinniśmy spytać czy coś się stało - Colyne siedział na jednym z foteli, tym bliżej drzwi niż łóżka. Nie przepadał za Vanshidem i nie miał pojęcia po co Adan chciał koniecznie tu przyjść, toteż resztę pozostawił na jego głowie.

- Słyszałem, że zasłabłeś. To dziwne, że przyszedłem zobaczyć jak się czujesz? - Adan z kolei usiadł na krawędzi łóżka obok Vanshida. Widząc towarzysza w takim stanie, po prostu czuł, że musi być obok.

- To nic, ostatnio trochę zbyt mało jem.

- Leżałeś na podłodze we własnej krwi - Adan sprostował, na co Van nie miał żadnego argumentu. 

Choć książę jest wysoki, trzeba przyznać, że to Vanshid jest na pewno wyższy, lecz nie tak umięśniony. Naryjska domieszka krwi u księcia jednak sprawiała, że mało który Rivelijczyk mógł mu dorównać w budowie ciała.

- Panuję nad sytuacją.

- Nie wątpię. Rosół, ciężkie treningi i praca z pewnością są w stanie wyleczyć każdego - Adan wyznał sarkastycznie - Nie mam zamiaru ci matkować. Gdybyś potrzebował pomocy to wiesz, gdzie mnie szukać.

- Na wojnie? - Van zripostował. Książę wziął głębszy wdech - Nie potrzebuję twojej troski, książę. Lepiej mów, co cię do mnie sprowadza. Wątpię, by chodziło o moje samopoczucie.

- To również, ale słyszałem, że byłeś dziś na zebraniu - Adan przeszedł do szczegółów.

- Nic nowego ci raczej nie powiem. Mamy wojnę, cesarz planuje odbić miasto, zginą ludzie, takie tam.

- W świetle nowych okoliczności jestem skłonny uwierzyć, że powiesz mi najwięcej - książę oznajmił, co spotkało się z zimnym spojrzeniem Vanshida. Rycerz najwyraźniej już się domyślił, że Luna powiedziała parę słów za dużo. Adan nie wiedział, jak Van zareaguje, ale póki co przyjął to ze spokojem - Czy obecność Colyne będzie ci przeszkadzać?

- Nie będzie. I tak byście mi obrobili dupę. W końcu nie macie sekretów między sobą. Co cię interesuje? - posłusznie pozwolił zadawać sobie pytania. W końcu to sam książę się do niego pofatygował. Co jakiś czas tylko zerkał, czy już krew przestała lecieć. 

- Prawdopodobnie znasz wroga najlepiej w tej chwili. Chcę wiedzieć co ty uważasz na ten temat. Zaargeńczycy siedzieli cicho od lat…

- Raport wspominał, że szukają dziecka - Van wszedł księciowi w zdanie. Adan przez chwilę nie rozumiał, skąd Van to mógł wiedzieć. Vanhalen jakby wyczytał to z twarzy księcia - Nic innego nie ma dla nich takiej wartości, jak dziecko. Myślę, że byliby w stanie rozpętać wojnę, gdyby chodziło o kogoś ważnego - Van odłożył chustkę na bok, podniósł się z łóżka i podszedł do okna, aby je lekko uchylić. Wpuścił do pomieszczenia rześkie powietrze. Pachniało deszczem. Sam przysiadł na drewnianym parapecie, a jego błękitne oczy sprawdziły czy nikt nie kręci im się pod domem. Nadal źle wyglądał, ale przynajmniej już nie spał.

- Coś czuję, że to dłuższa historia - Adan z kolei przesiadł się na fotel, lecz w przeciwieństwie do Colyne, nie oparł się o niego. Jedynie przysiadł na krawędzi, a ciężar ciała oparł na łokciach o kolana.

- Właściwie to nie. Zresztą, jak pójdę na wojnę to pierwszy pewnie zginę. Jak nie przez nich, to przez was.

Col i Adan popatrzyli na siebie. Zawsze przeczuwali, że Van jest inny od pozostałych, lecz co miał dokładnie na myśli? Nikt nigdy nie sprawdzał jego przeszłości, wręcz uwierzyli mu na słowo, gdy o wszystkim mówił. Jednak wtedy właśnie przypomniały się Adanowi słowa Luny. By pamiętał o tym, że Van jest po jego stronie, niezależnie od tego, co by się działo. Książę już miał coś powiedzieć, lecz rycerz kontynuował.

- Zaargeńczycy to zupełnie inni ludzie. Nieprzewidywalni, niehonorowi, bardzo brutalni. Ale też prości. Jak się pozbędzie ich Kła czy Ezushe, będą w rozsypce.

- To znaczy? - Adan dopytywał.

- Kły to coś w rodzaju generała. Wytrwali wojownicy, którzy przewodzą pozostałymi. Ezushe to szamani. Na szczęście nie lubią się nawzajem, więc mają pewnie jednego.

Słuchając go, wydawało im się, że mówi im o czymś zupełnie obcym. Jakby odległym świecie. Czymś, co nie istnieje. Nic jednak nie wskazywało na to, jakoby Van kłamał. Odbiegł od tematu dziecka, ale najwyraźniej miał ku temu powód.

- Szamani? Coś jak magowie? - Adan powtórzył po nim, pierwszy raz spotkał się z takim określeniem.

- Szamani. Jeśli spotkacie szamana to módlcie się do swoich bogów, byście to przeżyli - zaśmiał się na samą myśl starcia z takowym - Choćbyście nie mieli rąk i nóg, zróbcie wszystko, by przegryźć im gardło. Podejrzewam, że wspomniany Czarny Jeździec, o którym mówił raport, to właśnie Ezushe. Czerń to kolor zachodniego Zaarg.

- Skąd tyle o nich wiesz? - Colyne nie potrafił powstrzymać się od pytań. Adan w ogóle nie mówił mu o tym, co usłyszał od Luny, zatem to, co powie Vanshid stanie się tym, czego i książę będzie się trzymał.

- Nie muszę ci odpowiedzieć, Colyne.

Odmówił? Adan mógł się tego po nim spodziewać, lecz w ogóle teraz tego nie przewidział. Co książę powinien teraz zrobić? Van na pewno skorzystał z tego, że wraz z Colyne są na tym samym poziomie. Obaj posługują się tymi samymi tytułami. Gdyby to księżę o to spytał, musiałby odpowiedzieć.

Adan natomiast wie od Luny, że Van został wychowany przez Zaargeńczyków. Zmuszanie go do odpowiedzi mogłoby go jedynie zniechęcić. Na pewno ma swoje powody, aby ich kryć. Naciskając, sprawiłby, że Van straciłby resztki zaufania, którymi go darzył. Już i tak powiedział im znacznie więcej niż się tego spodziewał. Jeśli odpowiednio to rozegra, możliwe, że dzięki Vanshidowi pozna przeciwników lepiej.

Nawet jego argumenty za tym, że mogą szukać dziecka, brzmiały dość sensownie. Gdyby tylko mieli pewność, że o to chodzi, albo gdyby chociaż mieli jakąś informację o jakie dziecko chodzi, mogliby działać dalej.

- Van, nie pójdziesz na wojnę - Adan zmienił temat. Colyne nie rozumiał takiej decyzji. Jeden z najlepszych rycerzy ma zostać? Dlaczego? Przez to, jak się czuje? - Dostaniesz ode mnie przepustkę, która umożliwi ci poruszanie się po cesarstwie, da ci dostęp do dokumentów i zapewni nietykalność, gdybyś musiał nagiąć zasady. Weź tylu ludzi ilu potrzebujesz. Gdy wpadniesz na trop dziecka, którego szukają, znajdź je. Jeśli uznasz, że go tu nie ma, to mnie poinformuj.

Vanshid chwilę patrzył na Adana. To nie są oczy człowieka. To oczy najprawdziwszej bestii. Takie wrażenie książę odczuwał, gdy wpatrzone w niego ani razu nie mrugnęły. 

- Zrozumiałem.

I w ten oto sposób książę spełnił życzenie Luny. Jej narzeczony nie weźmie udziału w wojnie. Bynajmniej na froncie. Jak tylko otrzyma więcej informacji to wyruszy na poszukiwania. 


Jeśli tylko Van da radę je znaleźć zanim Zaargeńczycy przedostaną się dalej, mieliby szansę na zakończenie tej wojny w dyplomatyczny sposób. 

Póki co, Adan chciał wierzyć, że wybrał do tego najlepszą osobę.

Wracali do pałacu w deszczu. Choć najgorszą ulewę mieli już za sobą. Ze względu na osłabiony stan Vanshida, Adan pozwolił mu zignorować zebranie rycerzy. Zresztą i tak teraz musi się skupić na swoim zadaniu, a nie na wojnie.

- Colyne - Adan zwrócił się do towarzysza zanim przekroczyli mury pałacu - uznajmy proszę, że te informacje dostarczył nam anonimowy ochotnik.

- Oszalałeś? Jeśli tak dużo o nich wie, na pewno przydałby się przy odbiciu Freyamire.

- Przeciwnie. Wiem, że Van zachowuje się przy mnie jak wzorowy rycerz, ale wiem też, że dla was to kawał skurwysyna. Gdyby inni się dowiedzieli, że wychowywał go Zaargeńczyk, podejrzewaliby go o zdradę przy pierwszej okazji.

Colyne machnął ręką. Nie chciał, by Adan tłumaczył więcej. Rozumiał co chciał powiedzieć. Musiał przyznać mu rację. Nikt nie lubił Vanshida, co najwyżej go tolerowali. Wystarczyłaby jedna iskra, a wybuchłby między nimi pożar, który dla Adana byłby niezwykle trudny do ugaszenia. Bez dowodów na niewinność dla Vanshida, nie uspokoiłby ludzi. Bez dowodów na jego winę również nie mógłby nic zrobić. Nic dziwnego, że jednak go odsunął od pozostałych. Zwłaszcza, że Van to nie byle jaki rycerz. W obronie własnej wyrżnąłby ich wszystkich.


Trafili akurat na środek zebrania, ominął ich cały monolog przeprowadzony przez generała Deuxa na temat sytuacji. By nie przeszkadzać innym, książę stanął z tyłu. Wszystko odbywało się jednak na placu, gdyż ustępujący deszcz nie sprawiał dla nich problemu. Choć ludzie szeptali do siebie, widać od razu, że nie rozumieją sytuacji.

Jak to możliwe, że generał nie pójdzie z nimi? Jak to oni sobie wyobrażają, by dać dowodzenie Rotverowi? Ten cherlawy mężczyzna z fikuśnym wąsem, owszem, zna się na strategii, ale to kawał drania, któremu zawsze brakowało charyzmy, która porwałaby serca ludzi. Świetnie spisuje się dowodząc niewolnikami, ale rycerze to co innego. Nie mogą jednak wyrazić sprzeciwu, jeśli to sam cesarz dał mu taki rozkaz. Na piedestale, obok niego, stał jeden z jego niewolników. Właśnie Zaargeńczyk. 

Stał tak, by każdy mógł go zobaczyć. Ubrany w prostą, szarą koszulę i wytarte spodnie, prezentował się najlepiej jak potrafił, choć każdy gołym okiem mógł powiedzieć, że Rotver mocno go wyniszczył. Brudny, o czerwonych włosach, ściętych na krótko. Jego oczy naszły bielmem, nic nie widział.

- Zaargeńczycy to nic innego jak dzikusy! - pułkownik mówił, prezentując swojego niewolnika niczym eksponat - Są niscy, chudzi i słabi! Wystarczy ich pchnąć - sam popchnął młodego Zaargeńczyka, a ten w jednej chwili upadł na deski - I nawet wstać nie potrafią - zaśmiał się, na widok swojego niewolnika, który nie miał nawet sił, by się podnieść. Nogą docisnął jego wątłe ciało do ziemi - Nie mają stali, tak jak my. Nie mają machin oblężniczych, nie wiedzą nic o strategii, a ich działania są kierowane jedynie prymitywnymi żądzami!

- Pierdolisz - ktoś się wyłamał z tłumu. Adan od razu rozpoznał głos przyjaciela.

To Dro’Rai. Wysoki, wręcz można powiedzieć, że wielki Naryjczyk. Cały czas opierał się o jedną z kolumn krużganku, lecz już miał dość słuchania tych głupot. Odziany w pełną zbroję, zawsze gotów do walki, pełnił funkcję jednego z ochroniarzy księżnej Lacelle. Póki ta jednak nie wychodziła z komnat, pozwolił sobie zjawić się na tym zebraniu. To wojownik, który urodził i wychował się w Er-Nar. Płynnie mówił po rivelijsku, lecz mało kto odważył się z nim rozmawiać. Przerażał całym sobą.

- Czy oprócz ślepego i niemego Zaargeńczyka, widziałeś ty kiedyś takiego dzikusa? - Naryjczyk rozprostował kości i ruszył w stronę Rotvera - pokażę ci, do czego są zdolni. Ten twój jest ślepy i jest pod twoim butem, rozdeptany jak łajno - Dro’Rai zbliżył się jeszcze bardziej. Przykucnął przed niewolnikiem tak, aby wszyscy to mogli zobaczyć - Iszto yo. Z Er-Nar pochodim. Sz ty? - mężczyzna przemówił czysto naryjskim głosem. Twardym i głębokim.

To wystarczyło. Tak jak Dro’Rai podejrzewał. Dzikus w jednej chwili się wyrwał. Zwinnie obrócił się na bok, uwalniając się spod nogi Rotvera. Dobrze wiedział, gdzie stoi jego pan. Nawet ślepy, dał radę sięgnąć do rękojeści jego miecza. Wyjął go tak szybko, że większość z nich nie zauważyła nawet kiedy. Nieudolnie się zamachnął, stalowy miecz Rotvera osunął się w dół po płytowej zbroi Naryjczyka. Już miał się podnieść by zaatakować drugi raz, lecz Dro’Rai chwycił go mocno za głowę i uderzył nią o ziemię. Nawet wtedy Zaargeńczyk próbował wbić w jego rękę swoje palce.

Rotver stał z szeroko otwartymi oczami. Pierwszy raz widział, by ten dzikus tak żwawo się zachowywał.

- Ten tu jest ślepy i wygłodzony. Resztę dopowiedzcie sobie sami - uderzył jego głową raz jeszcze. Niewolnik całkiem opadł z sił. Krwawił ze skroni i z nosa, ale żył. Dro’Rai nie zamierzał go zabijać, bo jeszcze Rotver zażądałby od niego zwrotu pieniędzy.

- Co ty o nich możesz wiedzieć? - Rotver przesunął Dro’Raia na bok, zabrał z dala od niego Zaargeńczyka. Mimo wszystko, to dla niego całkiem cenny okaz.

- Dziesięć lat temu te dzikusy porwały naryjskie dzieci. Z Rukresem byliśmy je odbić. Z naszego oddziału pięćdziesięciu woja, została ledwie szóstka. Nie mów ludziom, że to słabe dzikusy. Powiedz im, że jeśli te dzikusy tu przyjdą, zabiją dzieci, zjedzą mężczyzn, a kobiety będą torturować tak długo, aż ich wrzaski wkomponują im się w te ich popierdolone symfonie. Freyamire padło ich łupem. Ale my sprawimy, że nie tylko nie pójdą dalej, ale też i wrócą tam, skąd przyszli.

- Mam pytanie - odezwał się chrapliwy głos z tłumu. Bardzo charakterystyczny głos, który śnił się po nocach nowym rekrutom. 

Otto, najstarszy z rycerzy, którego uznawano za niepokonanego. Od walki z nim zależało to, czy rycerz oficjalnie otrzyma tytuł elitarnego, czy też nie. Ten mężczyzna o sępim nosie i włosach czarnych i sztywnych, niczym grzywa u lwa, stał ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach. Nie stał ubrany w zbroję. Poświęcił swój czas wolny, by tu przyjść.

- Skoro nie mają machin oblężniczych, to jak przeszli przez mur na granicy i jak zdobyli miasto, również otoczone murem?

Milczeli. Co mieli powiedzieć? Że to sprawka jednego człowieka? Jakiegoś mitycznego, wybitnego Czarnego Jeźdźca, o którym mówił raport?

- Prawdopodobnie to sprawka ich szamana - Adan odpowiedział z tyłu - Możliwe, że w ich szeregach jest co najmniej jedna, uzdolniona magicznie osoba. Nie powinniśmy jej bagatelizować, ale też z tego powodu będziemy musieli poprosić magów o pomoc. Współpraca z nimi jest trudna dla każdego z nas, ale w tej sytuacji będziemy musieli na sobie polegać - wyjaśnił, choć sam nie miał co do tego wszystkiego pewności. Musiał jednak udawać pewnego siebie, by i jego ludzie nie zwątpili. Zwłaszcza w tak trudnej dla nich sytuacji. Wielu z nich przysięgało bronić cesarstwa, ale te słowa przychodzą dużo łatwiej, gdy panują czasy pokoju - Pojadę tam z wami. Chętnie zobaczę tę współpracę na własne oczy.

- Adan, co ty… - Dro’Rai burknął pod nosem. Nie spodziewał się tego, że książę zechce ruszyć na wojnę.

- Liczę na owocną współpracę, nie tylko z magami. Jako Elitarni Rycerze musimy świecić przykładem dla pozostałych rycerzy i dla tych, co dopiero zostaną zwerbowani do armii. Dziś jeszcze się bawcie do woli, ale od jutra chcę widzieć pełną mobilizację. Ruszamy na wschód.

- Uroki cywilizacji pośród dziczy – Otto zarzucił kaptur na głowę – Nudzą mnie słowa, gdy rozlew krwi nadchodzi – ruszył w stronę wyjścia. Bardzo szybko zniknął w tłumie. Otto taki już był. Kiedy nie chciał, by ktoś go widział, znikał w cieniu i się nie pojawiał. Odnalezienie go graniczyło z cudem.

- Otto ma rację – Colyne niechętnie przyznał – W porównaniu z sąsiadami jesteśmy mocno do przodu – zauważył. Zarówno Er-Nar, Zaarg, jak i plemiona z Khar-Geren na południu nie słynęły z wysoko rozwiniętej cywilizacji. Nikt nie kładł nacisku na naukę i rozwój kraju. Ludzie trzymali się tradycji. Jedynie Rivdehil, które stanowiło kolonię Rivelmare, parło mocno na przód ze wszystkim.

Wyglądali tak, jakby wyprzedzili pozostałe kraje co najmniej o jedną epokę.

- To nie powód by ich zabijać – Adan wtrącił cicho swoje zdanie. W tej sytuacji mało kto by mu przytaknął, ale na Colyne zawsze mógł liczyć. Książę ruszył zaraz za Otto. Tak jak powiedział. Dziś mieli ostatni dzień na spokojne życie. Od jutra muszą zacząć działać, nieważne czy zwiadowcy wrócili, czy też nie. Zaargeńczycy na pewno nie zamierzają czekać na zaproszenie.




- Oszalałeś! - cesarz chodził po całej komnacie. Jego laska stukała rytmicznie o posadzkę. Nie mógł uwierzyć, że jego syn wpadł na tak beznadziejny pomysł, by iść na wojnę - Czy ty wiesz, co to oznacza? - Cesarz młodo zasiadł na tronie. Choć liczył sobie ponad pięćdziesiąt lat, jego czarno-granatowe włosy zostały jedynie ledwo rozświetlone siwymi refleksami. Szczękę oraz nos mieli z synem niemal takie same, lecz to, co ich różniło to oczy. Choć obaj spoglądali na świat przez lodowate, błękitne oczy, Adan zyskał ich kształt po matce. Nie są one tak wyraziste jak u ojca, powieki ma bardziej zaokrąglone i dłuższe rzęsy, nie tak jak Arande.

Na pierwszy rzut oka mogli wydawać się tacy sami, lecz cesarz jest niższy od syna, utyka na lewą nogę, a jego włosy, choć są tak samo ścięte, zawsze pozostają proste.

- Gdybyś wcześniej to przemyślał, nie doszłoby do takiej sytuacji - Adan nie zamierzał ustąpić. Zadecydował i tego będzie się trzymał - Gdybyś wytypował generała Deux zamiast Rotvera, sprawy inaczej by się potoczyły. Nie musiałbym tam iść, by ludzie chwycili za swój oręż.

- Jesteś księciem, następcą tronu. Jeżeli coś ci się stanie, będziemy zgubieni. Twój brat się nie odnalazł, kto niby zasiądzie na tronie?! - zirytowany, aż przysiadł na fotelu. Czym prędzej sięgnął po cygaro i je zapalił. Ręce mu się trzęsły z nerwów.

- Nie planuję tam umierać, tylko to zakończyć w najmniej destrukcyjny sposób. Rotver może i ma głowę do strategii, ale nie liczy się z tym, że jego plany najczęściej kosztują setki żyć. Nie mam zamiaru posyłać ludzi na śmierć - Adan stał na środku pomieszczenia, ręce miał skrzyżowane na piersiach, a oczami tylko wodził za ojcem.

- W walce z tymi dzikusami nie można się wahać, dlatego on się nadaje do tego. Deux jest na to za miękki i jest mi potrzebny tutaj - Arande Riel zaciągnął się dymem z cygara. Długo nie wypuszczał dymu z płuc, lecz w końcu otworzył usta. Choć Adan sam palił, nie lubił tych, które zwykł palić jego ojciec. Ten zapach zawsze go irytował.

- Oni nie przyszli po nasze ziemie. Szukają czegoś, albo kogoś. Jeśli to jest klucz do tego, by zakończyć bezsensowny rozlew krwi, warto spróbować - Adan tłumaczył, próbował zachować spokój, ale nawet jego Arande potrafił wyprowadzić z równowagi - Nie wiem jeszcze co dorzucą magowie. Na pewno nie będzie to łatwa współpraca, ale ja mam u nich większy autorytet niż byle pułkownik.

- Mam posłać Deuxa na wojnę, byś ty został tutaj? - cesarz spojrzał synowi prosto w oczy, lecz wiedział, że już i tak za późno na zmiany. Wszyscy wiedzą o tym, że książę uda się na front, a zmiany wprowadziły by niepotrzebny chaos w szeregach.

- Nie…

- Adan, to jest wojna. Pomyślałeś przez chwilę co się stanie, jeżeli zginiesz? Nikt nie chce umierać, ale wystarczy jedna strzała i po tobie. Czy choć przez chwilę przeszło ci przez myśl, co będzie dalej z naszym cesarstwem? - Arande nie ustępował. Liczył na to, że uda mu się przekonać syna do tego, by zrezygnował, albo by chociaż nie brał udziału w bezpośredniej walce. 

Książę po jego pytaniu zamilkł. To prawda, nie przemyślał tego do końca. Sam uległ presji chwili, ale uznał, że robi to, co do księcia należy. Tylko faktycznie, co jeśli stanie się coś złego? Co jeśli on sam zginie, co jeśli nie znajdą jego brata? Podszedł do okna. Z piętra widział niemal cały cesarski ogród, pokryty jesiennymi liśćmi. Zima w tym roku zapewne przyjdzie bardzo szybko. To tym bardziej nie sprzyja warunkom na wojnę. Dzicy dużo ryzykują, musi im zależeć.

- Rozumiem - Adan wziął głębszy wdech - Zrobię co się da, by wrócić cało. Nie będę się narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo. To chciałeś usłyszeć? Może to przez naryjską krew, może przez to, że widzimy rzeczy trochę inaczej, ale ja nie jestem tchórzem, który będzie siedzieć w czterech ścianach, gdy ludzie umierają. Jeżeli będzie tak źle, jak myślisz - zawahał się przez chwilę. Już chciał samemu coś doradzić, tylko po co miałby? Przecież nie rozmawia z byle mężczyzną, tylko z głową całego cesarstwa - Wierzę, że jako cesarz coś wymyślisz. W końcu to ty jesteś najlepszym władcą po tej stronie Wielkiej Wody.

- Adan…

- Nie zmienię zdania.


Rozmowę przerwało im pukanie do drzwi. Nieszczęsny posłaniec przyszedł poinformować, że do pałacu przybyło dwóch Łowców. Choć Arande bardzo chciał to w tej chwili zignorować, nie mógł. Ruszył o lasce czym prędzej na miejsce spotkania. Te odbywało się tradycyjnie w sali tronowej. Czekała tam na niego już żona, cesarzowa Eada. Na ramieniu trzymała swojego małego wnuka, który bawił się jej perłowymi włosami. Obok, na długiej ławie, siedziały już jej córki. Księżna Lacelle, jak zawsze ubrana na czarno, przypominała jadowitą pajęczycę. Jej młodsza siostra, księżniczka Savara, poprawiała właśnie falbanki u swej błękitnej, lnianej sukienki.

Adan stanął po drugiej stronie komnaty, naprzeciwko sióstr. Jak tylko cesarz zajął swoje miejsce na tronie, tak do środka wpuszczono dwóch Łowców.


Tak zwane Złote Mundury. Doskonałe na zimne jak i gorące dni, regulowane licznymi paskami. Od tradycyjnych magów, ci ze Złotej wyróżniali się tym, że lubili rzeczy praktyczne, a nie ładne. Przy pasach poprzypinane mieli przeróżne fiolki, drobne ampułki, nożyki i rzeczy, których zazwyczaj ludzie przy sobie nie noszą. Suszone, kurze łapki, pazury większych bestii czy szczęki zajęcy. Na plecach nosili długie łuki, dopracowane w najmniejszych detalach.

Pierwszy z nich podszedł bliżej, jakże dumnym krokiem. Głowę trzymał podniesioną wysoko, typowy arogant. Ktoś, kto zna swoją wartość i nie zawaha się iść po trupach do celu. Choć magowie wywodzą się od Rivelijczyków, wielu z nich nawet nie jest do nich podobna. Tak samo ten tutaj. Ma blond grzywę, mroźne, jasnozielone oczy i kilka piegów na jego bladej twarzy. W lewym uchu wisi mu kolczyk na kształt krzyża. Już po samej twarzy widać, że to ktoś o zbyt wysokim mniemaniu. Ma wyraźne, agresywne rysy, prosty nos, a oczy zmrużone w taki sposób, że nawet patrząc komuś prosto w oczy, nie da się odczytać jego zamiarów.

Drugi z Łowców wygląda inaczej. Ma brązowe, krótkie włosy i równie ciemne oczy. Choć nie ma tak wyrazistej twarzy, on również wydaje się kimś, z kim nie należy zadzierać bez powodu.

- Nie udało nam się odnaleźć Khayshiego Riel - blondwłosy odezwał się, choć nie otrzymał jeszcze pozwolenia, by mówić.

Cesarz jakby nie dowierzał tym słowom, a Eada przytuliła wnuka mocniej. Dwie siostry popatrzyły na siebie, potem wpatrzone w maga, chciały, aby to był tylko niesmaczny żart. Adan jednak nie sądził, by ten mag żartował.

- Nekromanta, który go porwał okazał się martwym tropem. Dosłownie - nawet jego głos brzmiał na jadowity. Wystarczy dać mu rękę, a ukąsi.

- Tylko na tyle was stać? Sijiya obiecał, że wyśle najlepszych ludzi - Arande zacisnął palce na oparciu tronu. Nie mógł sobie pozwolić na wybuch złości, nie przy magach.

- I wysłał. Ale Łowcy specjalizują się w szukaniu nekromantów, a nie w szukaniu zaginionych dzieci - mag mówił jakby rozmawiał ze zwykłym mężczyzną. W ogóle nie przejmował się tym, że przed nim jest sam cesarz.

- Co za bezczelność. Zapłatę przyjął, ale nie wywiązał się z…

- Co do zapłaty - mag spojrzał na swojego ciemnowłosego towarzysza. Ten klasnął w dłonie. Przed nimi otworzył się niewielki portal, kolorowa wiązka magii stała się widoczna nawet dla nich. Z jego wnętrza wypadł duży wór ze złotem. Sztabki i monety rozsypały się po upadku na posadzkę - Chciałem sobie część zostawić w ramach zadośćuczynienia za utratę ramienia na bezsensownej misji, ale Sijiya kazał zwrócić całość - Łowca zauważył jak monety rozsypały mu się pod nogami. Zupełnie bez poszanowania dla pieniędzy, odsunął je od siebie butem.

- Czy to wszystko na co was stać? - cesarz powstrzymywał się przed tym, aby ich nie wyrzucić z pałacu - Na wojnie też będziesz taki wyszczekany?

- Wojnie? Jestem Łowcą, a nie Magiem Bitewnym. Walka z żywymi ludźmi jest co najmniej obrzydliwa - odparł rozbawiony. Przez chwilę mag jak i książę patrzyli sobie w oczy. Łowca miał czelność się uśmiechać, choć rodzinie cesarskiej nie było do śmiechu. Nie udało im się odnaleźć księcia. Jeden z czarnych scenariuszy Arande już się spełnił.

Łowca dał sygnał do odwrotu. Zawrócili. Okazali swe plecy do rodziny cesarskiej. Lecz żaden z rycerzy nie odważył się im zwrócić uwagi. Nawet cesarz nie potrafił się odezwać. To właśnie są te różnice pomiędzy ludźmi, a magami.


Khayshi Riel pozostał nieodnaleziony. Nawet Łowcom nie udało się go znaleźć. Co Adan powinien zrobić? Jego brat przepadł bez śladu. Jego ojciec jest wściekły, Lacelle się do niego nie odzywa, a Savara od południa chodzi ze łzami w oczach. Jedynie cesarzowa wygląda na opanowaną. Chyba tylko ona rozumie decyzję Adana. Nawet jeśli sama się z nią nie zgadza.

Sprawy się komplikują coraz bardziej. Nawet jego żona nie ma zamiaru go teraz widzieć. Czy jego decyzja na pewno była słuszna? Czy naprawdę nie mógł nic innego zrobić? To wszystko coraz bardziej go przytłaczało. Ciążyło na jego barkach, stało się nie do zniesienia. Co powinien zrobić?

Atmosfera stawała się nie do zniesienia. Rycerze patrzyli na niego jak na ostatnią nadzieję, a własna rodzina zdawała się go wręcz potępiać za to, co postanowił.


- Osobliwa biżuteria. Nie jest zbyt religijna jak na Łowcę? Niech zgadnę, nie udało się znaleźć księcia? - usłyszał znajomy głos na korytarzu. To bez wątpienia Vanshid. Adan już miał wejść w tę samą alejkę, lecz się zatrzymał. Wykorzystał półmrok, który panował wieczorem w pałacu. Co Van tutaj robi o tej porze? Przecież źle się czuł i miał pozostać w domu. I z kim rozmawia?

- Ta uroda, ciemne piegi, długie włosy… Vanhalen, zgadza się? - to ten głos. Ten arogancki mag o jadowitych, zielonych oczach. Znają się? Jak to możliwe? Adan przylgnął plecami do ściany, ukrył się za wysokim pomnikiem przedstawiającym kobietę.

- Czy może znalezienie księcia nie jest wam na rękę? - Van drążył dalej. O czym on mówi? Podejrzewa, że magowie go ukrywają?

Mag milczał. Przystanął z nogi na nogę. 

- Wybacz, użyłem złego określenia, biorąc pod uwagę to, że ręki to ty już nie masz.

- Jesteś bardziej irytujący niż mówili. Przepraszam, kotku, ale pobawimy się innym razem - Łowca zamierzał odejść, lecz Van zdążył jeszcze wtrącić ostatnie zdanie.

- Pozdrów go ode mnie.

Mag się zatrzymał. Najwyraźniej patrzyli na siebie chwilę, po czym kroki Łowcy się oddaliły. Vanshid jednak stał w tym samym miejscu. Adan słyszał jak ten mężczyzna cofa się pod ścianę i siada na ławce. Dosłownie chwilę później książę usłyszał też radosny głos Luny. Wszystko jasne. Przyszedł po nią po pracy. 

Czy to możliwe, że magowie ukrywają Khayshiego? Nie, to niemożliwe. Po co? To tylko zaszkodziłoby ich relacji z cesarstwem. To na pewno jakieś nieporozumienie. Adan nie znał dobrze relacji Vanshida i tego maga, nie powinien niczego przyjmować za pewnik. Ta rozmowa co najmniej zasłużyła na miano dziwnej. 


Książę coraz bardziej nie rozumiał o co w tym wszystkim chodzi.


Komu może zaufać?

Poprosił o dostarczenie wszystkich dokumentów, jakie są na temat Vanshida Vanhalen. Pod wieczór pełen zbiór informacji trafił na biurko księcia. Teczka ze wszystkim, co udało się znaleźć. Adan upił łyk wina i zabrał się do przeglądania.

Sam nie wiedział czego szukał. Chciał znaleźć cokolwiek. Coś, co podpowie mu, kim jest ten mężczyzna i dlaczego tyle wie o Zaarg. Ilekroć jednak przewracał stronice, wydawało mu się, że to wszystko jest niekompletne. Brakowało informacji skąd pochodzi, kiedy osiedlił się w Rivel, czy nawet tego z jakiej rodziny pochodzi. Jak gdyby Van po prostu nie istniał w przeszłości.

Niekarany cywil, jako strażnik nieskorumpowany. Doskonały obywatel, płaci podatki na czas, wspiera sierociniec i przekazuje datki na niemal wszystkie zbiórki, jakie się tylko organizuje na rynku. 

Skąd ma tyle pieniędzy, by się tak udzielać? Oczywiście, pensja rycerzy jest spora, lecz jego nawyki dzielenia się pieniędzmi sięgają wielu lat, nawet sprzed jego rycerskiej kariery.

Drzwi się uchyliły, najmłodsza siostra zajrzała do środka. Śliczna nastolatka o promienistej, drobnej twarzy. Pewnego dnia ścięła swoje włosy za uchem, gdyż nie podobały jej się żadne fryzury dam dworu. Nie znosiła ich spinać czy wiązać, toteż wycwaniła się i kilkoma cięciami odmieniła swój wizerunek. Dzięki temu wiele młodych dziewczyn odważyło się na to samo, a księżniczka Savara została uznana za rewolucjonistkę modową.

Adan uśmiechnął się do niej i czym prędzej zaoferował, by usiadła. Siostra zamknęła za sobą drzwi, poprawiła czerwoną sukienkę i usiadła na krześle na przeciwko swojego brata. Lecz jej mina nie wróżyła nic dobrego. Zadarty nos, duże zimne oczy i wąskie usta, zawsze wykrzywione w grymas podobny do uśmiechu tworzyły obraz wścibskiej małolaty.

- Naprawdę, Adan? - zaczęła rozczarowana - Dlaczego przeszukujesz akta Vanshida?

- To nic takiego - książę nie chciał zbyt wiele mówić o swoich podejrzeniach i obawach, dlatego też zamknął akta i czym prędzej schował je do szuflady biurka.

- Czym ci znowu podpadł? Tym, że poprosił o kilka dni wolnych od pracy tuż przed wojną?

- Sam mu je dałem - Adan wyznał, czego Savara się najwyraźniej nie spodziewała.

- To o co chodzi? To mój ulubiony rycerz, żaden z moich gwardzistów nie jest tak pewny, jak on. Chyba nie zamierzasz go zwolnić? - księżniczka założyła nogę na nogę i oparła się wygodnie na krześle. Choć ma ledwie czternaście lat, jest wyjątkowo wygadana i obeznana w tym, co się dzieje w pałacu. Lubi plotkować.

- Nie martw się. Po prostu czytam z kim mam do czynienia. Nie chcę go ani zwalniać, ani wysyłać na wojnę. Tym bardziej nie chcę się z nikim kłócić przed wyjazdem, zwłaszcza z rodziną.

Dziewczyna sięgnęła po kielich Adana i zanim zdążył jej go zabrać, upiła łyk alkoholu. Książę prędko wyjął jej go z rąk i odstawił daleko na sam koniec biurka, by nie mogła go sięgnąć. Savara ma dopiero czternaście lat, a próbuje się zachowywać jak dorosła.

- Boisz się, co? Że nie wrócisz z wojny.

Uderzyła w czuły punkt. Adan pokręcił głową. Chciał zaprzeczyć, zapewnić młodszą siostrę, że sobie poradzi i wróci cały i zdrowy. Niestety, nie mógł. Te słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Bał się. Jak zwykły, każdy człowiek, który musi wkrótce spojrzeć śmierci w oczy. Żaden, nawet najlepszy trening nie przygotuje nikogo do walki na śmierć i życie z nieznanym wrogiem.

- Obawy są zawsze, ale zrobię co się da, by wrócić jak najszybciej - książę odparł z lekkim uśmiechem. Nie mógł sobie pozwolić na chwilę słabości przy młodszej siostrze.

- A co jeśli nie wrócisz? - musiała zadać to pytanie. Choć to będzie już ich zmartwienie, chciała wiedzieć, czy Adan w ogóle bierze to pod uwagę.

- Wtedy Ty albo Lacelle zasiądziecie na tronie. Z kochającym mężem u boku, albo bez - Adan odparł półżartem. Savara naburmuszyła się tylko na taką odpowiedź i pokręciła głową. To ona czuła się teraz jakby rozmawiała z młodszym bratem, a nie odwrotnie.


Książę każdej nocy wracał do pokoju gościnnego. Tam, gdzie nikt go nie będzie szukać. Zwłaszcza jego nienawistna żona. Rozbierał się i kładł do łóżka. Zamykał oczy, wsłuchując się w ciszę. Ta zaś zabijała resztki jego optymizmu, podsuwając mu coraz gorsze scenariusze do głowy.

Nie wiedział już co robić. Nie wiedzieli o swoim przeciwniku zupełnie nic. Nikt się nie zgłosił, a jeśli już coś znajdywali, były to tylko wzmianki o dzikusach, nic więcej. Jakim cudem zatem ci dzicy ludzie przeszli przez mury miasta? Jakim cudem je zdobyli? Czy to zasługa magii? Czy magowie potrafią być aż tak potężni?

Jakiego dziecka mogą szukać? Jeśli Vanshid się nie myli, a wyglądał na pewnego siebie, co takiego się wydarzyło tak naprawdę? Nikt nie przekraczał granicy z Zaarg od wielu, wielu lat.

Próbował zasnąć, lecz sen nie nadchodził. Strach go paraliżował, nie pozwalał mu nawet na głębszy wdech. Co jeśli nie wróci z wojny? Co jeśli nie znajdą jego brata? To cesarstwo upadnie. Pozostanie bez przyszłości, a ludzie zostaną podani wrogom na tacy.

Co się wtedy stanie z ludźmi? Z jego rodziną? Z dziećmi. Co jeśli armia zawiedzie? Czy magowie ich naprawdę wesprą, czy może wykorzystają sytuację, by przejąć władzę?

Tak bardzo chciałby się do kogoś w tym momencie przytulić. Wtulić w ciepłe ramiona i zasnąć. Przespać to wszystko i obudzić się po wojnie.

Albo nawet i w nowym, lepszym życiu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz