Goście

 Złocista w końcu doczekała się nowych podków. Alkor spisał się na medal, gdy Zota poprosił go o pomoc przy jego klaczy. Nie chciał by stare podkowy przyniosły mu pecha w tak trudnej podróży, która go czeka. Gniada klacz muskała jego ubranie swymi chrapami, szukając przekąsek. Choć zjadła już wszystkie marchewki, wciąż miała nadzieję, że Złotko gdzieś jakąś ukrył.

Alkor to ich kowal. Stary znajomy Neila. Zota nie zna szczegółów, nigdy go to nie interesowało szczególnie. Uznawał Alkora za mężczyznę, którego dobrze jest mieć w grupie, ale nie ciekawił go na tyle, by wdawać się z nim w głębsze dyskusje. Podobnie jak z Asem - w tym przypadku też odczuwał różnicę wieku. Młodziutki Zota i dużo starszy Alkor - z jednej strony chciałby zwracać się do niego z szacunkiem używając słowa “pan”, z drugiej miał go traktować jak dobrego wujka.


- Neil! Nath! - Vermi zawołała. Dziś ona i Wasyl pełnili wartę przy wejściu do osady. To, że tu jest, nie wróżyło nic dobrego. Zota oczywiście musiał to sprawdzić. Poklepał zatem Złocistą po szyi, potaknął w podziękowaniu do Alkora i ruszył sprawdzić co się dzieje.

Zrobiło się tam małe zamieszanie. Nath czym prędzej wybiegła ze swojej chatki, by sprawdzić co się dzieje. Pod nieobecność Dana, to ona robi za medyka. Czyżby Wasyl został ranny? Nie, to niemożliwe.

Gdy tylko Zota podszedł bliżej, zawahał się. Czuł coś dziwnego. Nie potrafił powiedzieć co dokładnie. Jakby zabrakło mu tchu, czas na chwilę zwolnił, a po ciele przeszedł go lodowaty dreszcz.

Wtedy zobaczył, że Wasyl kogoś niesie. W tym całym zamieszaniu dostrzegł tylko kolor włosów - błękitne. Musiał to sprawdzić. Czym prędzej poszedł za nimi. Do chatki jego i Dana, gdzie mieli miejsce dla pacjentów. Nath mogła korzystać do woli ze sprzętu ich medyka.

Zota taktycznie zajął miejsce na swoim łóżku, ciekawy co się dzieje, wyglądał zza ich ramion. Wasyl ułożył rannego na plecach i odsunął się, by nie przeszkadzać. Nath czym prędzej zaczęła sprawdzać rany, lecz ona również była w wielkim szoku. Nie ze względu na obrażenia, lecz przez to, kogo jej przynieśli.


Wysoki młodzieniec, blady jak trup. W dodatku tak zimny, jakby wyjęto go z lodowatej wody. Twarz miał delikatną, trójkątną, o drobnym podbródku i dużych, błękitnych oczach. Gdy nimi wodził po suficie, mogli zobaczyć jego pionowe źrenice. Jak u Zoty. Czy to demon? 

Do tego jego uszy, długie i smukłe, odstające na boki. Z tyłu zaś wyrastał długi ogon. Ranny, krwawił od rany kłutej. Tak bardzo przypominał małą Vandiel - czy to możliwe, że są tej samej rasy? Jeszcze te piękne włosy - z lewej strony błękitne jak bezchmurne niebo - z prawej natomiast granatowe niczym głębokie wody oceanu. Splecione w warkocz przypominały morskie fale.

- Kogo wy tu przynieśliście…? - Nath zapytała cicho, spoglądając na ludzi wokół. Wasyl stał przy drzwiach wraz z Vermi. Neil bliżej Zoty, nie zabrakło też ciekawskiego Haku, który stwierdził, że musi zobaczyć swoją kobietę w akcji.

- M-magowie… - ranny przemówił - napadli mnie. Pomocy…

Nath próbowała go opatrzyć. Poprosiła Haku o pomoc, by go przytrzymał, by podał jej bandaże, by robił wszystko to, co ona robi gdy to Dan jest głównym medykiem.

Zota miał złe przeczucia. Bardzo złe.

Co jeśli magowie będą go tu szukać? Czy powinni go im wydać? Nawet nie wiedzą kto to jest. Dlaczego go napadli? Właściwie, czy magowie potrzebują pretekstu, by kogoś zaatakować? Z Zotą pewnie zrobiliby to samo. Już za sam widok ich oczu.


Teraz Neil nie wiedział co zrobić. Nie mógł odmówić pomocy. Nigdy nie odmawiał, gdy ktoś o nią prosił. Z drugiej strony, nie chciał robić sobie w Hedrze wroga. Zwłaszcza teraz, gdy żyją praktycznie jak sąsiedzi.

Póki jest ranny - pomogą mu. Co będzie dalej, będą musieli to ustalić. Neil odesłał Vermi i Wasyla, by wracali na wartę. Tu już więcej nie pomogą.

- Ja jestem Nathea. Jak masz na imię? - Nath spytała. Jest przytomny, to dobry znak. Jego rany też nie wyglądają na śmiertelne, lecz mogą się długo goić. Wyglądają tak, jakby ktoś chciał, aby cierpiał. Żadna z nich nie uszkodziła najważniejszych żył czy organów. Jedynie rozcięły skórę i mięśnie, by krwawił.

- Sheriach - odpowiedział słabym głosem.

- Ładne imię - Nath mówiła dalej - ile masz lat, Sheriach?

- Chyba… trzydzieści osiem? - odpowiedział niepewnie. Tego się nie spodziewali. Wygląda jak ktoś, kogo czas nie dotyczy. Wiecznie młody. Bez ani jednej zmarszczki. Nath jednak nie wyglądała na zdziwioną. Potaknęła z uśmiechem. Pewnie Dan powiedział jej swoją historię tak samo jak Zocie. Nic ich już nie zdziwi.


- Neil! - znów głos Vermi. To tym bardziej nie wróży nic dobrego. Neil spojrzał na Zotę. Kazał mu zostać i się nie wychylać. Zota oczywiście musiał zobaczyć co się dzieje. Podniósł się na łóżku i przez niewielkie okienko spoglądał na okolicę. Widział niewiele, ale słyszał wszystko. Wytężał słuch jeszcze bardziej. Zamykał oczy, by lepiej słyszeć.

Słyszał wiele nieznajomych kroków. Co najmniej cztery osoby. 

- Sijiya, coś się stało? - Neil spytał, jak gdyby nie wiedział co ich tu sprowadza. Choć to oczywiste, że są tutaj po Sheriacha.

- Niezwykle niebezpieczny nekromanta uciekł w tę stronę. Jest ranny, możliwe, że przyszedł tu szukać schronienia. - Ten głos z pewnością należał do Hedry. Mistrza Magii, o którym Zota tyle ostatnio słyszał.

Jednak to co powiedział… Gdy Zota obrócił się, by spojrzeć na Sheriacha, zrozumiał, że to, co mówi Mistrz Magii to nie żarty. Sheriach w jednej chwili wyjął sztylet, który ukrywał przy udzie, chwycił Natheę i zakrył jej usta, przyciągając ją blisko do siebie. Grożąc ostrzem przy szyi.

- Jedno słowo i po niej - zagroził. Jak na rannego, nie wyglądał jakoby te rany mu przeszkadzały. Uleczył się niemal błyskawicznie. Jedynie jego ogon wciąż mocno go bolał, czego nie chciał im okazywać.

Nath się bała. Widać to w jej oczach, szeroko otwartych, wpatrzonych w Haku jakby prosiła by nie robił głupstw. Haku chyba bał się bardziej od niej. Zawsze zgrywał silnego i najlepszego we wszystkim. Popisywał się przed nią. Teraz jednak nie wiedział co robić. Jeden ich zły ruch i jej gardło będzie przecięte na pół.

- Dogadajmy się - Zota zaoferował - czego chcesz?

- Nie mogą wiedzieć, że tu jestem.

- Wydaje mi się, że już wiedzą - Zota odparł, po czym podszedł bliżej do wyjścia. Odsunął lekko zasłonę, by sprawdzić co się dzieje na dworze - sześcioro magów i nasi Dysydenci. Ty zaś jesteś ranny. Czego od ciebie chcą?

- Mojej głowy. A czego innego by mogli chcieć?

Zota wtem popatrzył na Haku i na Natheę. Sheriach poprosił ich o pomoc. Jak dotąd nigdy nikomu nie odmawiali. Myślał chwilę, spojrzał też na Sheriacha. Prosto w jego oczy o pionowej źrenicy. Takiej samej, jak jego własna. Ale to nie jest demon. Coś jest nie tak. Jest zbyt blady, jak gdyby jego skóra nigdy nie widziała słońca…

- Odłóż sztylet i pozwól Nath odejść to ci pomogę.

Sheriach zwątpił. Zota naprawdę to powiedział? Nie wie na co się pisze. Nekromanta chwilę patrzył na Nath, zastanawiał się co robić. Zaufać mu? Zota to demon, magowie nienawidzą go tak samo. Ale on żyje wśród ludzi.

Pomału odsuwał dłoń. W końcu zabrał ją i puścił Nath, ta prędko wpadła w ramiona Haku. Wystraszona łapała każdy oddech. On zamknął ją w swych objęciach i ucałował głowę, by choć trochę ją uspokoić.

- Schowaj się pod moim łóżkiem. Powiem im, że uciekłeś. - Zota wypowiedział cicho, po czym opuścił chatkę. Zawiesił głowę, by magowie nie dostrzegli jego oczu, a następnie podszedł do Neila. 

- Co jest? - Neil spytał cicho. Wiedział, że Zota nie odważyłby się tu przyjść bez powodu.

- On uciekł. - Zota wyszeptał mu na ucho.

- Jak to uciekł? - Neil nie wiedział jak to możliwe. Jeszcze przed chwilą dogorywał, dokąd mógłby uciec w tym stanie?

- Czyli potwierdzasz, że tu był. Daleko nie mógł uciec - To najpewniej Hedra. Znany ze swej zmieszanej krwi. Niski jak Zaargeńczyk, o ciemnej skórze jak Khar-Gereńczyk, silny jak Kharg… i zapewne sprytny jak Rivelijczyk. Kto wie może jeszcze ma domieszke Iva'Sol, tak patrząc po kształcie smukłych oczu o długich rzęsach. Te oczy, to one skupiały całą uwagę. - Pozwólcie zatem, że się rozejrzyjmy.

- Nie zaczepiajcie moich ludzi - Neil dał jeden warunek. Nie mógł odmówić Mistrzowi Magii na zrobienie zwiadu na jego własnym terenie. W końcu wszystko wokół Złotej Iglicy jej podlega.

- Bez obaw. - Hedra krótko się uśmiechnął. Patrzył jeszcze na Zotę. Te oczy, bladopomarańczowe, bez wyraźnej źrenicy, budziły największy niepokój. Młody Iva'Sol miał wrażenie, że Mistrz Magii jest w stanie dowiedzieć się wszystkiego dzięki nim. - Anjan.

- Tak jest - wyższy mag o mysich włosach potaknął i ruszył w głąb osady, zaczynając od domku w którym przyjęli Sheriacha. Pozostali czterej magowie zaczęli robić obchód. 

- Kto by pomyślał, że masz Dziecko Słońca u swego boku - Hedra zwrócił się do Neila - według legend, ci którzy mają przychylność Iva'Sol, zasługują na władzę.

- Nie powiedziałbym, że mam jego przychylność, często się kłócimy - Neil zażartował. 


Zota próbował się uspokoić. Wiele razy kłamał, ale tym razem próbował oszukać samego Mistrza Magii. I to tanią sztuczką. To nie ma prawa się udać.


Magowie zaglądali do każdego domku. Co znaczy, że jeszcze nie znaleźli Sheriacha.

- Mistrzu, znaleźliśmy nekromantę.

Zota miał wrażenie, że zaraz serce mu wybuchnie, tak szybko biło. Lecz gdy odwrócił się, by spojrzeć kogo złapali, zamarł. To Allen. Związali mu ręce i wytargali go za szmaty z domu. Pchnęli go na ziemię. Ukorzył się przed nimi, padając na kolana. Kuląc się i jąkając, próbował wybełkotać coś na swoją obronę.

- Zostawcie go. To mój zaufany człowiek - Neil od razu się za nim wstawił. 

- Zdajesz sobie sprawę, że to nekromanta? - Hedra spytał, musiał o to zapytać. Dla niego to kolejny dzień z życia Łowcy.

- Nie jestem głupi, Sijiya. Doskonale wiem, że to nekromanta. Podjąłem się ryzyka i jestem gotów ponieść konsekwencje.

Robi się coraz gorzej. Neil nie powinien tego mówić. Zamkną go za pomoc nekromancie. Zamkną ich wszystkich, jeśli tak dalej pójdzie.

- Allen nie chce umierać, Allen się poddaje - nekromanta powiedział ze skruchą, podnosząc głowę i patrząc na Hedrę jakby błagał go o litość. Jego szare oczy wyglądały jakby zaraz miały wypaść. 

- Allen? - Hedra nie wierzył własnym uszom. To naprawdę Allen? Miał go przed oczami i nie dowierzał. Jak to możliwe?

- Allen to dobry chłopak. Nie zasłużył na więzienie. Ani na śmierć. - Neil wciąż próbował.

- Musi iść z nami.

- I będziecie go sądzić jak nekromantę, tylko dlatego, że jako dziecko tęsknił za martwą matką? - Neil cały czas próbował. Widać jednak, że chciał uniknąć walki. Nie mieliby szans z sześcioma magami.


Zota naprawdę nie chciał się w to mieszać. Chciał się zachować jak drań i pozwolić im go wziąć. Przecież on go nawet nie lubi. Allen ciągle go tylko irytuje samą swoją obecnością.

Ale Neil ma rację i Zota o tym wie. To dzieciak, zbłąkany dzieciak, który nie powinien być sądzony jak nekromanci. Poza tym, to jeden z nich. Dysydent. Przez ten czas, gdy z nimi był, nie zrobił nic złego. Wręcz przeciwnie, wiele się nauczył. Doglądał ich koni i pomagał gotować. Z praniem nie szło mu tak dobrze, ale liczą się przecież chęci. Starał się być częścią grupy, choć bał się każdego.

- Jeśli któryś z was go dotknie, będzie miał do czynienia ze mną - Zota się odezwał. Nie żartował. Spojrzał na Allena, jakby chciał mu pokazać, że jest po jego stronie. Potem na Hedrę, nie zważając na to, czy zauważy, że jest demonem czy też nie.

- Zota, nie bądź głupi - Hedra odpowiedział, nie ukrywając zdziwienia. Tego się nie spodziewał. Tak nagłej zmiany, ze zwykłego, cichego chłopaka w drapieżnika, który jest gotów bronić swoich.

- Nie żartuję. Wyrżnę wszystkich. - Wyznał. Lekko przechylił tez głowę, by jego czarne włosy odkryły jego oczy. Chciał mieć pewność, że Hedra zobaczy to, że jest demonem. Łowcy mogą walczyć z nekromantami, lecz z istotami tak potężnymi jak demony zwykle nie mają szans. Zota o tym wie. W końcu to Srebrni Magowie są jego największym wrogiem, a nie ci w złotych mundurach.

- Nie jestem waszym wrogiem - Hedra próbował załagodzić sprawę. Wiedział, że walka z Zotą byłaby wyczerpująca. Jego ludzie są zmęczeni śnieżycą po walce z C. Sam też wciąż czuł jak świszczy mu w głowie i go mdli po uderzeniu z lodowej włóczni.

- Więc się dogadamy. Weźmiesz Neila i Dysydentów do Złotej Iglicy - Zota zaczął stawiać warunki - tak jak chciałeś. W końcu kto by nie chciał mieć generała de Saade po swojej stronie? - uśmiechnął się zawadiacko - Weźmiesz ich wszystkich oprócz mnie i Allena. Pozwolisz nam odejść.

- To dość odważna sugestia - Hedra najwyraźniej chciał jeszcze wybadać teren. Nie znał całej grupy Dysydentów.

- Oczywiście. Ale odrzucając ją możesz tylko stracić. Neil de Saade, to wybitny taktyk, strateg i wojownik. Nie chciałbyś też robić sobie wrogów w byłym czempionie areny, Dagdzie Meneanos, szlachcicu z rodu Mourn, kapłance bogini Meran, czy też wampirowi starszej krwi, Shirou. Siebie pominę, ale chyba jeszcze warto wspomnieć o naszym najnowszym Dysydencie. W końcu to sam książę Khayshi Riel. Mógłbym wymieniać dalej, ale pewnie dla waszych magicznych uszu takie tytuły jak wybitny wojownik, szlachcic, czy wspaniały medyk nic nie znaczą.

- Allen jest mi potrzebny - Hedra wyznał, spoglądając na nekromantę - nie chcę go skrzywdzić. Wiem, że nekromanci mają wobec niego jakieś plany, nie chcę by…

- Zabiję też nekromantów - Zota wszedł mu w zdanie. Neil wiedział, że nie powstrzyma syna. Tylko szaleniec próbowałby powstrzymać demona, który broni swego.

To jedna z tych chwil, gdzie Zota się nie hamuje. Nie myśli o wymówkach, by nic nie robić. Pokazuje swą naturę, swą siłę i determinację. As miał rację. Tego dzieciaka nie da się zatrzymać. Trzymanie go na siłę przysporzyłoby im kłopotów. Jest w nim coś szalonego. Może właśnie dlatego Ne’Anvi go wybrało? W końcu tylko szaleniec otwarcie sprzeciwiłby się Łowcom, którzy znaleźli nekromantę.

- Nie wiem do czego potrzebny ci Allen, ale to będzie musiało poczekać. Bo ja ci go nie oddam. Bo widzisz, mi też jest potrzebny. W czymś zapewne dużo ważniejszym niż to, co tam robicie sobie w Złotych Murach - Zota powiedział, po czym cofnął się o krok, by przykucnąć przy Allenie. Na oczach magów rozwiązał jego chude nadgarstki. Choć… Zota sam ma jeszcze cieńsze, lecz je zawsze ukrywa - Nie bój się. Nic ci nie zrobią. Weź swoje rzeczy. Poproś Beniego o jakiegoś konia. Już.

Allen był cały wystraszony. Nie wiedział co robić. Lecz gdy Zota kazał mu iść, po prostu poszedł. Wpierw powoli minął magów, którzy za nim stali, ale jak tylko znalazł się za ich plecami, tak uciekł w moment.


Zota wiedział, że nie tak to powinno wyglądać. Jednak musiał zaryzykować. Albo się uda, albo wszyscy zgniją w lochu. Mógłby zacząć z nimi walczyć, ale na szczęście Sijiya okazał się rozważną osobą.

W końcu, jakby nie patrzeć, demony rządzą się innymi prawami niż ludzie. Nawet magia, z której korzystają, jest na zupełnie innym, nieznanym dla magów poziomie. Badania nad demonami nie należą do najłatwiejszych, gdyż większość z nich to istoty o niezwykłej inteligencji.

  Hedra nie wiedział jakim demonem jest Zota i choć jego ciekawość podobnie jak Zoty - nie znała granic - tak wolał nie testować tego na sobie.


- A teraz idźcie do siebie. Waszego nekromanty tu nie ma. Neil z resztą do was dołączy jak tylko zbiorą rzeczy.

- Odwagi ci nie brak, Zota. Zwłaszcza, że ten nekromanta, którego szukamy tutaj jest. - Hedra wyznał.

Jak? Skąd o tym wie? Żaden z jego ludzi nie wspomniał o nim ani słowem, nie znaleźli go przecież. Czy to możliwe, że Sijiya użył jakiegoś zaklęcia? 

Kazał swoim ludziom przeszukać jeszcze raz chatkę medyka. Magowie ostrożnie weszli do środka.

Spędzili tam chwilę, która dla Zoty wydawała się wiecznością. Na tę chwilę wstrzymał oddech. To oczywiste, ten plan naprawdę nie mógł się udać. Nawet Allen i jego długa przemowa o chronieniu Allena nie pomogła.


- Nie ma go - magowie wyszli z chatki. Hedra zmarszczył brwi, spojrzał na chatę raz jeszcze. Wyglądał tak, jakby był przekonany, że nadal tam jest - sprawdziliśmy wszędzie. Nawet w skrzyniach i pod łóżkami.

Magowie by nie okłamali Mistrza Magii. Czyli naprawdę zdołał uciec. Zota odetchnął z ulgą.

- w takim razie do zobaczenia. - Hedra powiedział te słowa do Neila. 


Magowie zawrócili. Na szczęście. Neil tylko poklepał Zotę po ramieniu. Nie musiał nic mówić, Iva'Sol wiedział, że jego ojciec jest z niego dumny. Można powiedzieć, że przegadał magów. Tylko teraz nie ma wyboru. Zadecydował za Neila. Udadzą się do Iglicy. Tak jak chciał. Zota z kolei będzie musiał zabrać Allena. Zupełnie tego nie przemyślał. Przecież Allen będzie go spowalniać. Ten chłopak nic nie umie. 


Po powrocie do chatki, zastał Natheę i Haku, którzy robili razem wywar z ziół. Na łóżku leżał Sheriach. Wyglądał na wyczerpanego.

- Jak tylko dojdziesz do siebie, będziesz musiał opuścić to miejsce, wampirze. - Zota rzucił w jego stronę i zaczął się po prostu pakować.


Miał czekać na znak od Ne'Anvi, a nie ruszać już teraz. Trzeba będzie improwizować.

W dodatku z Allenem. Nekromanta mógł myśleć, że zrobił to z myślą o nim, lecz Zota w tamtej chwili myślał tylko i wyłącznie o Dysydentach. W Złotej Iglicy będą mieć większe szanse na przeżycie zimy. W tej osadzie może i jest ciepło, ale są problemy z jedzeniem. Zota zna głód. Nie chciałby, aby i oni go poznali.


Tego ranka, Allen już na niego czekał. Zota nie chciał się żegnać z innymi. Wtedy czułby się jakby odchodził, kto wie, może i na zawsze. Wolał odejść w ciszy, tak by móc wrócić, jak obiecał.

W jego głowie miało to sens. Choć chciałby się przytulić do Neila, porozmawiać z Danem i uśmiechnąć się do pozostałych.

Wiedział, że nic im nie grozi. W końcu jest tam Shirou, wampir znacznie bardziej doświadczony od nich wszystkich razem wziętych.

U boku Allena stał jego albinos. Nieumarły koń, którego wziął ze sobą z Volsaige. Na szczęście nie wygląda tak podejrzanie z daleka. Tylko Zota dziwnie się czuje w ich obecności. Sama obecność Allena jest dusząca.

- Allen nie będzie robić problemów.

- Och, mam taką nadzieję - Zota odparł i wyprowadził Złocistą z jaskini. Nie chciał wsiadać na jej grzbiet, gdy nie ma takiej potrzeby.

- Allen będzie się słuchał Zoty i tylko Zoty. Allen obiecuje.

- Świetnie. Więc jak powiem "kryj ryj", to co zrobisz?

- Allen się ukryje.

Zota wywrócił oczami. Choć tyle dobrego, że ten dziwak chce współpracować.

- A jak powiem, byś przestał gadać?

Nastała chwila ciszy. Czyżby Allen zrozumiał aluzję i postanowił się zamknąć? To by było zbyt piękne.

- Allen myśli, że to głupi pomysł.

Zota aż nie wierzył. On to naprawdę powiedział. Demon zjechał go wzrokiem z góry na dół. Co ten nekromanta sobie w ogóle myśli? To Zota tu dowodzi, to jego powinien słuchać.

- Allen i Zota powinni się lepiej poznać. Jak to zrobić bez rozmowy? 

Zota teraz kłócił się z samym sobą. Allen ma przecież rację. Są zdani tylko na siebie, powinni nauczyć się ze sobą żyć. Poznać swoje słabe i mocne strony. Jak inaczej będą chcieli przetrwać tak długo razem? O ile w ogóle im się to uda. Iva’Sol cały czas podejrzewał, że padną pod murem jak tylko się zbliżą. To misja samobójcza, ale nie ma wyboru. Układ z Bóstwem to układ wiążący. Albo śmierć, albo próby. A zdecydowanie nie chciałby przeżywać tego wszystkiego od nowa. 

Z drugiej strony, na samą myśl o rozmowie z Allenem, Zota miał już dość. Chciałby wierzyć, że nie musi z nim rozmawiać. Choć ciekawiło go wiele rzeczy, o wiele bardziej wolałby tego wszystkiego uniknąć.

- To jaki Zota ma plan?

Plan? Co powiedzieć? Że nie ma go wcale? Czy może udawać, że coś tam w głowie mu świta. Póki co chciał po prostu opuścić przełęcz i znaleźć miejsce gdzie mogliby przenocować póki Ne’Anvi się nie odezwie. Mają na koniach parę przydatnych rzeczy. Namiot, koce, śpiwory, ubrania na zmianę. Do tego żywność, kilka bukłaków z wodą, torbę owsa dla konia i oczywiście broń. Zota miał na sobie futro, które dostał od Doveriego, faktycznie nie doskwierało mu w nim zimno. Lecz patrząc na stare futro Allena, zastanawiał się czy ten nekromanta nie zaziębi się już pierwszego dnia. Jeszcze tego by brakowało. 

- Znajdziemy gospodę. Wiem, że powinna być jedna na skrzyżowaniu dróg z Kendre, Salthal i Wodnej Przystani. Wieczorem powinniśmy tam dojechać. Pieniędzy nam powinno wystarczyć, ale jeśli podróż będzie się wydłużać, będziemy musieli podjąć się jakiejś dorywczej pracy. Wiesz, zlecenia i te sprawy. Nigdy takich nie brakuje, zwłaszcza w mniejszych wioskach. - Zota tłumaczył. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby chociaż jeden z nich miał doświadczenie. Allen pewnie spędził całe życie na garnuszku u trupa, z kolei Zota wielokrotnie był wyręczany we wszystkim przez Dysydentów. Skąd ma wiedzieć, że ktoś go nie oszuka na pieniądze? Tego się obawiał najbardziej. Nieuczciwych ludzi, którzy wyczują jego niepewność i zedrą z niego wszystko co tylko ma. Allen wygląda na jeszcze większego naiwniaka. W dodatku posłanie go do jakiejkolwiek pracy brzmi absurdalnie. Ten chłopak się złamie w pół po podniesieniu gracy, a co dopiero przy dobyciu broni.

Z tym też będzie problem. Allen nie potrafi walczyć, a jego magia - o ile umie z niej korzystać - sprawi, że Łowcy zlecą się w moment. Z bronią pewnie też sobie nie poradzi. Patrząc na niego widać, że nawet nie wie jak trzymać wodze u konia, a co dopiero miecz czy coś innego.

Iva’Sol próbował sobie przypomnieć nauki u Dana, gdy ten szukał odpowiedniej broni dla Zoty. Mówił, że wbrew pozorom to właśnie miecz dwuręczny jest najłatwiejszy - bo trzyma się go w obu rękach i dzięki temu łatwiej go utrzymać i nad nim zapanować. Wymachiwanie mieczem jednoręcznym wymaga nie tylko wprawy, ale i silnego ramienia. Z kolei łuk to już wyższa szkoła jazdy. Dan mówił, że to głupota, by dać kobiecie łuk, bo nawet nie uda jej się napiąć cięciwy, a co dopiero wycelować. To wymaga silnych ramion, których Allen z pewnością nie ma. 

Sztylet? To brzmi jak ostateczność. Lekkie, łatwo schować i używa się takiego z zaskoczenia lub do obrony. Zadziała przeciwko cywilom, ale przeciwko doświadczonemu przeciwnikowi, tak czy inaczej Allen nie miałby najmniejszych szans.

Same problemy. Zota spojrzał na swoją halabardę. Z tej broni Dzieci Słońca korzystają instynktownie. Nie muszą się nawet uczyć, jakby to wszystko mieli zapisane we krwi. Może włócznia byłaby dobrym pomysłem dla Allena? Trzyma się w dwóch rękach no i co jak co, ale kijem to chyba umie wymachiwać?

Jakby wziął duży zamach, to każdy powinien się cofnąć. Albo po prostu oprzeć ją na ziemi i liczyć na cud, że przeciwnik sam się na nią nadzieje. Och gdyby tylko walki były tak łatwe…

Póki co jednak, to Zota będzie musiał zająć się tym aspektem. W walce jest dobry i większość ludzi nie jest dla niego żadnym wyzwaniem. Jeśli Allen tylko będzie się go słuchać, wszystko będzie dużo łatwiejsze.

O ile będzie się słuchać.

- Tak sobie myślę, Allen… Czy chciałbyś nauczyć się walczyć jakąś konkretną bronią? - Zota spytał, podchodząc do tematu od trochę innej strony. Dan nigdy nie pytał Zoty czym chciałby walczyć. Zresztą, wtedy Zota pewnie odpowiedziałby, że pazurami i zębami. Lecz może ten nekromanta ma jakiś pomysł?

Nekromanta myślał chwilę. Wodził oczami po bezchmurnym niebie i zerkał na skaliste ściany przełęczy. Coś chodziło mu po głowie.

- Allen czytał kiedyś książkę o legendach z Hevra-Mun. Była tam postać księcia. Ten książę miał strażnika, który władał dwoma mieczami. Czy Zota wie, że Allen jest oburęczny? - nekromanta wyraźnie się ożywił. Jakby cieszył się, że został o coś zapytany i mógł powiedzieć coś więcej o sobie.

- Bałem się, że powiesz coś takiego. Walka na dwa miecze jest niezwykle trudna. Lepiej jest używać jednego dłuższego i drugiego dużo krótszego, który robi za tarczę. Tylko po co, skoro tarcza jest bardziej efektywna? - Zota westchnął. To będzie problem. Choć ta sztuka walki jest możliwa, choćby Wasyl pokazał, że potrafi być efektywna. Wasyl też jest oburęczny. W prawym ręku dzierżył długi miecz jednoręczny, w lewym zaś bliźniacze ostrze, które dawno temu zostało złamane prawie, że w połowie. Ale Wasia się uczył latami pod okiem nauczyciela. A oni lat nie mają. Nauczyciela też nie.

- Allen jest realistą - wypowiedział, co niezwykle rozbawiło Zotę, choć próbował to ukryć. Nie zamierzał pokazać mu, że jego obecność w jakikolwiek sposób mu odpowiada - Allen nie udźwignąłby miecza, a co dopiero dwóch. Jasmine używała miotły, ale miotła się szybko złamie.

- Nie dam ci miotły do obrony - Zota westchnął. Choć to by było najśmieszniejszym rozwiązaniem. Potężny nekromanta, który używa miotły… Jak z bajek o czarownicach, które na nich latają. Choć takie czarownice nie istnieją.

- A mógłbyś. Allen ma w tym doświadczenie.

Czy on próbuje Zotę rozśmieszyć? Iva’Sol patrzył na Allena, a ten z naiwnym uśmiechem wymachiwał rękoma w powietrzu, udając jakoby trzymał miotłę. To głupie. Zachowuje się jak dzieciak. A to przecież Zota jest od niego młodszy. 

- Ile ty w ogóle masz lat? - Iva’Sol musiał spytać. Allen wygląda młodo i staro jednocześnie. Wyłupiaste oczy, długie i siwe włosy, sama skóra i kości… Ale też brak zmarszczek, mały i prosty nos, delikatne dłonie. To wszystko sobie przeczyło.

- Oh Savokh… - Allen westchnął, po czym próbował coś policzyć na palcach. Jak dzieciak. Jeszcze się okaże, że są w tym samym wieku, tego Zota by już nie zniósł. - Allen ma chyba ze dwadzieścia wiosen, bo pamięta ich tylko piętnaście, a tych z dzieciństwa to się nie pamięta, prawda?

Pokrętna logika, ale coś musi w tym być. Więc z dwadzieścia. Jak tak teraz o tym pomyśleć, to faktycznie może tyle mieć. Wysoki, więc nie skurczył się jeszcze ze starości. Włosy, jeśli ich nigdy nie obcinał, mogłyby mieć z dwadzieścia lat, biorąc pod uwagę jak kruche są ich końce.

- Ja też - Zota skłamał. Nie ma tylu. Owszem, wygląda na tyle i bez problemu ludzie by w to uwierzyli. Nie chciał jednak podawać swojego prawdziwego wieku. Nikomu. Traktowaliby go jak dziecko.

- Tyle łączy Allena i Zotę. Może Allen też powinien nauczyć się machać halabardą? To tak samo jak z miotłą, prawda?

 - Nie.

- To ma kij i to ma kij. Jedno ma włosie, drugie ma ostrze. To jak ulepszenie.

- Nie.

- Allen sobie poradzi.

- Nie. - Zota już miał dość. To się robiło gorsze od gadania z dzieckiem, a to przecież Iva’Sol jest tu dużo młodszy. By ucieknąć od dalszej rozmowy, wskoczył na grzbiet Złocistej i czym prędzej ruszył traktem.

Allen spanikowany czym prędzej zrobił to samo, na szczęście jego koń podążał za Złocistą samowolnie.


Po opuszczeniu przełęczy dotarło do nich to, że jest coraz zimniej. To tylko przy Złotej Iglicy jest wieczna wiosna. Tutaj mają jesień. Czym prędzej muszą znaleźć gospodę. Na szczęście trakt jest widoczny i powinien ich zaprowadzić tam, dokąd zmierzają. Na północ, drogą do Białej Iglicy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz