En Alvashaliinze

 Gdy straciliśmy jednego z naszych bliźniaków, myślałem, że rozgniewaliśmy bogów, ale kolejnego dnia bogowie zesłali nam syna. Nazwaliśmy go Mana.

Chłopiec o ślicznych, złotych włosach i cudownych, fiołkowych oczach. Wtedy myśleliśmy, że jest dziwny, nie miał uszu takich jak my, nie miał też ogona. Rósł tak powoli, że gdy on stawiał pierwsze kroki, to nasz Ilvel już się uganiał za pannami. Teraz wiem, że to syn z Północy. Dlatego nigdy nie dał rady opanować magii, nieważne ile razy próbowaliśmy mu ją przekazać. 

Zawsze był też odważny, sam chodził poza wioskę, sam walczył z wilkami, sam zabił ludzi, którzy po nas przyszli. Zamiast się ukryć, ciągle robił nam problemy. Prosiłem Ilvela by miał na niego oko, choć wiedziałem, że dobrze wychowałem pierworodnego. Uciekał, gdy trzeba. Chował się, gdy nie było dokąd uciec.

Wiedziałem, że sobie poradzi. Dzięki Ilvelowi zyskaliśmy dzieci. Dorobił się dwóch przepięknych córek i syna o tak śpiewnym głosie jak skowronek.


Długo winiłem Manę. Gdy przyszli ludzie, on chciał walczyć. Bronić naszych ziemi. Nie chciał uciekać. 

Myślałem, że uciekł. Ilvel wraz z Cellien wyruszyli za nim, by go odnaleźć. Nie słuchali mnie, choć prosiłem, by nie opuszczali naszej osady. Mówiłem, że znajdziemy kryjówkę w górach.


Ludzie są coraz bliżej. Wiem, że Iva'Sol im uległy. Zawarli jakiś pakt. Baliśmy się, że bogowie o nas zapomnieli. Wyglądało to tak, jakby to oni sprowadzili tu tych ludzi.


Wtedy też zjawił się młody Bóg. Zajął miejsce Boga Łowów. Niegdyś ten tytuł nosiła Talia, ale gdy zapolowała na smoki, Bóg Wiatru pożarł ją, mszcząc się za swe dzieci.

Jerian przyszedł na świat w dniu jej śmierci. Ponoć wyszedł z gardła Boga Wiatru, zaraz po tym gdy ten najadł się chmur. 

Jerian przekonał część naszych, że Stwórca się od nas odwrócił. Większość za nim poszła na wschód, do ziemi obiecanej. Poszli zatem za Bogiem Łowów. Chciałem iść za nim, ale nie mogłem sobie wybaczyć tego, że musiałbym zostawić syna i nadzieję na to, że powróci.


Nie wiem co się stało, ale wrócili odmienieni. 

Mój Ilvel został czernią, a śmierć padała u jego stóp niczym cień. Potrafił odebrać życie i dać życie. Nie widziałem w nim strachu, lecz pewność siebie i odwagę.

Cellien wróciła z dzieckiem Many, nazwali je Eirean, choć czasem pieszczotliwe nazywali go Krasca. 

Mana też wrócił inny. 


Niepowstrzymany, próżny, pełen ambicji. Gdy spytałem go, jak to możliwe, że zyskał magię, opowiedzieli mi o Leanosie, krainie zmarłych. I o tym, jak Bliźnięta wzięły ich na swych apostołów.

Ilvel został apostołem śmierci, Drete. Mana został apostołemem snu, Vasse. Eirean, jego syn, urodził się na wyspie Leanos, a oznacza to, że nigdy nie żył, toteż nie może umrzeć.


Mana powiedział, że ma ideę. Po tych słowach się rozdzielili. Cellien poszła na zachód. Mana na północ, a Ilvel został ze mną.

Mana zbratał się z człowiekiem o imieniu Aethor, a ten na ich cześć wspiął trzy wielkie Iglice, które rozdał trzem swym dzieciom.

Do dziś nie wiem co to za idea. Słów jego nie rozumiem, choć zapiszę je tutaj:


- Zajmę miejsce tego, który nas opuścił. Zyskałem przychylność dwojga, jeszcze czworo i jako Niszczyciel zasiądę wśród Bogów.



Hedra zapoznał się z tłumaczeniem księgi, którą otrzymał od Asa. Ciarki go przechodziły na samą myśl o tym, co przeczytał. To tylko kilka słów i bardzo słabe tłumaczenie tekstu, ale opisuje ono tak wiele. 

Konflikt Bogów, przybycie ludzi na kontynent, stworzenie Iglic…

- Leokadio? - spytał cicho, by sprawdzić czy Lulu śpi. Wcześniej robiła na drutach, ale chyba przysnęła.

- Nie śpię - odpowiedziała jak tylko usłyszała swoje imię. On siedział za biurkiem, pod schodami, ona leżała na sofie. Już późno, ale dla Hedry to pora najlepsza do pracy.

- Myślisz, że zwykły człowiek mógłby zostać bogiem?

Na to pytanie oniemiała. Dlaczego Hedra o to pyta? Podniosła się z sofy i usiadła na jej krawędzi. Poprawiła swoją sukienkę na piersiach i zaczęła się zastanawiać nad jego słowami.

- Trudno powiedzieć. Świat Bogów rozrasta się bardzo powoli, mniejsze bóstwa odchodzą w zapomnienie, a te silniejsze muszą się mocno pilnować, by balans pomiędzy nimi nie został zachwiany. Gdy któryś z nich staje się zbyt potężny i próbuje przejąć władzę, ginie w paszczy Boga Wiatru, najpotężniejszego z nich wszystkich. Legendy mówią, że Visoi, Bóg nieba, pozbył się całej swej złości i uformował z niej smoka, po czym zrzucił go z nieba…

- Tak, czytałem coś o tym. Mówią, że Jevrath jest tak wielki, że gdyby stanął obok Iglicy to jej czubek sięgałby mu ledwie do łokci… Człowiek nie miałby z nim żadnych szans, skoro nawet bogowie się go lękają. - Hedra czuł, że to jednak nie jest takie proste. 

- Jest bardzo stare wierzenie, że aby stać się bogiem trzeba by mieć przychylność sześciu innych bogów - wyznała, co przykuło jego uwagę. Gdy zobaczyła, że trafiła w punkt, podniosła się z sofy i czym prędzej podeszła do jego biurka, siadając na fotelu dla gości. - To bardziej powiedzenie, bo zdobycie uznania sześciu z nich brzmi jak coś niemożliwego, biorąc pod uwagę ich wewnętrzne konflikty. 


Co jeśli Mana, czyli Niszczyciel, będzie pierwszy? 


- A to co? - spytała, spoglądając na list z Białej Iglicy. Hedra nawet go nie przeczytał, jak tylko zobaczył, że został podpisany przez Tardę vel Haaran. Lulu jednak postanowiła, że rzuci na to okiem. - Straszą, że wyślą kogoś by cię pilnował.

- Cały czas męczą mnie o to, bym wysłał ludzi na wschód, a ja im ciągle odpisuję, że nie mogę tego zrobić ze względu na trudną sytuację, w której znalazła się Złota Iglica. - Hedra zaciągnął się dymem i oparł na fotelu. Rozprostował nogi, zakładając je na kant ciemnego biurka. - Przecież im nie napiszę, że C zjawił się znikąd, zabił Przypadka, by pomóc mu uciec, a potem uciekł.

- C to nie wampir? Teleportował się ciągle, czy nie Srebrna Iglica powinna się tym zająć? - Lulu spytała, trochę już wiedziała na czym polegają układy magów i kto jakie ma obowiązki.

- Póki ten wampir biega w stroju nekromanty nie kiwną nawet palcem. A jak jeszcze się dowiedzą, że ciskał lodem, to jeszcze i mi będą kazać, aby go zostawić. Przecież Srebrna Iglica ma jakieś pakty z demonami wody.

- Odpiszę im jutro, że jesteśmy zajęci silnym nekromantą w pobliżu. Ty się tylko podpiszesz jak zawsze. - Odparła, po czym wstała z fotela i się przeciągnęła, ziewając przy tym.

To prawda, Lulu zawsze pisze wszystko za niego. Pismo Hedry jest tak okropne i nieczytelne, że nie nadaje się do pisania ważnych pism. Przynajmniej imię mu łatwo wychodzi, nazwisko zawsze przypomina szlaczki, w których zamiast trzech kropek obok siebie robi zwykłą kreskę.

- Prawdopodobnie jutro przyjdzie tu reszta tej grupy od Zaide. Mówią na siebie Dysydenci, a przewodzi nimi Neil de Saade - Sijiya zmienił temat, ale też postanowił, że wstanie już od biurka. Zgarnął tylko papiery na jedną kupę i wcisnął je wszystkie do szuflady.

- Mam mieć na niego oko?

- Nie na niego. Jest z nim książę Riel, którego szukaliśmy. Upewnij się proszę, że nikt z naszych się o tym nie dowie. Wiem tylko ja, Anjan oraz dwóch łowców, którzy przysięgli mi, że to zostanie między nami - Mówiąc to, zgarnął Lulu ramieniem z gabinetu, kierując ją na górę do prywatnych komnat. 

- Co jeśli Sylvan się dowie?

- Zobaczymy.



Rankiem obudził go wybuch, jakby piorun strzelił. Aż usiadł. Nie wiedział, co się dzieje. Burza w tych stronach? To niemożliwe. Wokół Złotej Iglicy tak dawno nie było burzy, że odzwyczaił się od grzmotów. Może to tylko któryś mag trenuje?

Lulu również się obudziła z tego samego powodu. Zaspana podniosła się trochę, pogłaskała Sijiyę po plecach i spytała śpiącym tonem:

- Mam iść sprawdzić co to było?

Wtedy za oknem dostrzegł dym. Wstał prędko z łóżka, by zobaczyć skąd dobiega. Przecież to z osady Neila. Co tam się stało? Czy mają pożar? 

- Leć sprawdzić - oznajmił.

Lulu nawet nie wstała z łóżka. Została po niej tylko koszula nocna. Ta zmieniona w sokoła, wyleciała przez okno, które dla niej uchylił. Czuł, że coś złego się dzieje. Czym prędzej zaczął się ubierać. Czarna koszula, ciemne spodnie, szeroki pasek przy którym nosił parę sztyletów. Na to, gdyby nie było tak gorąco, założyłby jeszcze jedną koszulę, bardziej wyrafinowaną i ozdobną, lecz w tym przypadku zwyczajnie sięgnął po swój mundur. Wsunął ręce w rękawy, poprawił kaptur. Potem podszedł do drzwi, ubrał swoje skórzane buty do połowy łydki. Na koniec zabrał swój długi łuk.

Otworzył okno i wyskoczył z najwyższego, dziesiątego piętra.


Jego ubranie pokryło się ogniem. Płomienie oplotły go całego, wnet pozostała po nim tylko ognista kulka. Ta leciała w dół z ogromną prędkością. Roztrzaskała się na ziemi na tysiące ogników, które uformowały go na nowo. Jego ciało, ubranie i broń wyglądały jak nienaruszone.

- Anjan, do koni! - zawołał do Mistrza Łowców, który chciał już skończyć nocną wartę i iść spać. Ten mężczyzna chyba nigdy się nie wyśpi przez Hedrę. 


Pędzili tak szybko, jak nigdy. Wjechali do jaskini, Hedra nawet nie zsiadł z konia - skulił się na jego grzbiecie jedynie i w moment przemknął ciemnym tunelem, do osady. Anjan nie miał tyle szczęścia i musiał zsiąść ze swojego zwierzęcia, więc został w tyle.


To, co Hedra zobaczył, przeraziło go. Jedno wielkie pobojowisko. Część uli płonęła, część została skuta lodem. Wiele osób było rannych, ktoś nawet zginął. Wojownicy, wszyscy zgodni z Neilem na czele, chronili księcia i dziecka, które trzymał w ramionach. Książę również został ranny, ale żył. 


Kolejny huk, aż poczuli powiew wiatru. Metaliczny dźwięk aż ranił uszy, jak gdyby ktoś ocierał metal o metal, cały czas.

Hedra prędko podjechał do nich i zeskoczył na ziemię.

- Ten wampir… - Neil nie ukrywał zdziwienia na widok Sijiyi, ale w jego oczach widać ulgę, że jest tutaj mag. Dobrze wiedział, że nie mają szans z wampirem - chciał zabrać małą - dodał, przełykając ślinę i nabierając tchu w płuca. - Shirou z nim walczy. Próbuje go odciągnąć od nas, byśmy mogli uciec, ale…

- Atronachy! - Dagda wrzasnął, gdy lód znów powstawał. Widać, że zmierzyli się już z dużą ilością tych tworów, ale każdy kolejny był coraz silniejszy. Większe od nich, podnosiły się z ziemi.

- Nie dają nam dojść do koni, ani do wyjścia - Neil dodał, poprawiając topór w ręku.

- Idźcie do koni, osłonię was - Hedra rzucił do całej grupy. Sięgnął po swój łuk.

Wyglądało to tak, jakby chciał walczyć z Atronachami za pomocą strzał - każdy wojownik by go wyśmiał, ale nie Neil. Wierzył, że Sijiya sobie poradzi.


Mistrz Magii napiął cięciwę. W ręku pojawiła się płonąca strzała. Nie czerwona, ale niebieska. Wycelował bez trudu w głowę atronacha i strzelił. Ten runął na ziemię, płomienie zaczęły je topić. Błękitne płomienie żerowały na lodzie atronachów.

Zestrzelił dwa kolejne. Są powolne - tak myślał. Dopóki jeden z nich nie rozpoczął szarży na Dysydentów. Jeśli go zestrzeli, runie prosto na nich!

- Lulu! - zawołał.


Z nieba zanurkował sokół. Rozpostarł skrzydła, nogi wysunął jak do chwytu. I w jednej chwili zamiast sokoła, wielka wiwerna wylądowała na rozpędzonym atronachu, chwyciła go za ramiona, oderwała od ziemi i rzuciła go dalej - na ścianę skalną. Roztrzaskał się na drobne kawałeczki. Wiwerna znów wzbiła się do lotu, ale krążyła tak, by w razie czego chronić ocalałych.

Krajobraz zmieniał się nie do poznania. Z malowniczej osady w zamrożone królestwo, które spowija się błękitnym ogniem. Hedra ruszył dalej, pośród płomieni. Widział, że Anjan zdążył dotrzeć, powinien wiedzieć co robić. Musi odeskortować ludzi w bezpieczne miejsce.

Sijiya musiał dorwać C. Widział go. Walczył ze śnieżnobiałym wampirem. Albinos był dużo mniejszy, ale nie brakowało mu siły. Odparł każdy atak C, rozcinał mieczem jego wodne klony i odbijał każdy ze śmiercionośnych sopli lodu, który na niego pędził.

Gdy lodowe kolce wyrastały z ziemi, walka przeniosła się w powietrze. Wyglądało to tak, jakby unosiły się ponad ziemią, lecz one cały czas spadały w dół, by po chwili przenieść się z powrotem wyżej.

Sijiya napiął łuk po raz kolejny. Wie, że C wygląda jak Lesej, może nawet nim naprawdę jest, ale tym razem nie chybi. Zbyt wiele zniszczeń już zrobił, by pozwolić mu żyć. Hedra nie wie jak zabić wampira, żadna z książek, które czytał o tym nie mówiła. Ale będzie próbował. Do skutku.

Zestrzelił go. 


Jego zwykła, drewniana strzała o stalowym grocie, przeszła przez ramię wampira. Ten runął w dół. 

Lesej. O błękitnych i granatowych włosach. I oczach tak niebieskich, niczym bezchmurne niebo. Wysoki, szczupły… o cerze białej niczym śnieg.

I uśmiechu, jakby nie zamierzał się poddać.


Wtedy też Hedra się nie hamował. Jednym zaklęciem podpalił wampira żywcem. Z ziemi wyłoniły się lodowe kolce, wszystkie zaatakowały Hedrę, chcąc go przebić dziesiątki razy. Ale nim go dotknęły, topiły się od ognistej bariery.

- To twój koniec, C.


- Zostaw go, albo zginie - Hedra usłyszał głos, którego nie znał. Znudzony, ale stanowczy. Gdy podniósł głowę, by zobaczyć kto to powiedział, zobaczył nieznanego mu nekromantę.

Czarny płaszcz, biała maska… Oni wszyscy wyglądają tak samo. Jakby należeli do jednej organizacji. Nie znał tej maski. Czerwień, niczym krew, umalowała jego prawy policzek. Imitowała dość szeroką, pionową szramę.

Nie wyglądał na wysokiego, do chudych też nie należał. Możliwe, że borykał się z nadwagą, choć przez tę czarną togę niewiele widać.

Stał na dachu jednego z zamrożonych uli, a rękę zaciskał na gardle nieprzytomnego Shirou. W drugim ręku trzymał miecz, krwistoczerwony miecz… Nie. To jest krew. To krew uformowana w miecz. 

Krwisty nekromanta? To niemożliwe. Tacy wykrwawiają się przy pierwszej próbie manipulacji krwią. Co oznacza tylko jedno. To kolejny wampir.

Ale jest tak spokojny, tak opanowany i zrelaksowany, że Hedra obawiał się najgorszego - to pewnie wampir starej krwi. 


Łowca nie zastanawiałby się ani chwilę. Zabiłby C, poświęciłby niewinną osobę, by dopaść nekromantę. Ale Hedra nie potrafił. Cofnął zaklęcie. Spalone ciało wampira leżało na ziemi. Nie wyglądał na żywego, ale kto wie, czy go zabił. Domyślał się, że to nie będzie takie łatwe.

Gdy płomienie ustały, puścił ciało Shirou. Nieprzytomny albinos spadłby na ziemię, ale Hedra zdążył go chwycić magicznymi ramionami, by nie uderzył o ziemię.

- Kim jesteś? - Hedra spytał. Przyglądał się wampirowi uważnie. Czuł, że jest niebezpieczny, ale… miał przeczucie, że ten wampir nie jest zagrożeniem. Nie zachowywał się jak ktoś, kto przyszedł tu by walczyć. Mógł zranić Shirou, lecz tego nie zrobił - kim wy dwaj jesteście?

- On jest synem starego przyjaciela, a ja jestem przyjacielem jego ojca… - westchnął, choć to nic mu nie mówiło - Miałem go pilnować, by nie skończył jako kupa popiołu. I co ja teraz im powiem…?

- Im? - Hedra spytał, lecz ten milczał. Kucnął tylko przy spalonych szczątkach i zastanawiał się jak on ma je w ogóle zabrać. Hedra nie chciał mu na to pozwolić, ale musiał. Krwawy nekromanta, w dodatku wampir… Gdyby chciał, pozbawiłby Hedrę w jednej chwili. Wystarczyłoby, że zatrzymałby mu krew w żyłach. - Mówisz o nekromantach, prawda? Czego chcą od dziecka?

- To jedna z nich. Czy muszą czegoś chcieć? - zapytał. Powoli wsunął dłonie pod spalone szczątki i z niebywałą delikatnością podniósł je z ziemi. Te niemalże rozpadały mu się w ramionach. - My nie zostawiamy swoich… jakkolwiek głupi by nie byli. - westchnął, nawiązując do C. Pokręcił głową zażenowany tym, co stało się z jego podopiecznym. Domyślał się, że tak to się skończy. Młody, niedoświadczony wampir, który chciał się pochwalić swoją potęgą. Co mogło pójść nie tak?

- Poczekaj - Sijiya poprosił. Wampir już chciał odejść, ale zaczekał, tak jak mag prosił. Wampiry znane są ze swej neutralności… ten dokładnie na takiego wygląda, pomimo tego, że twarz skrywa za maską nekromantów - Znasz Niszczyciela, prawda?

- Tak.

- Czy jeśli poprosiłbym go o spotkanie, zgodziłby się?

Wampir chwilę milczał. Spojrzał na spalone szczątki wampira na swych rękach, potem na Hedrę. Trudno powiedzieć, co jest w jego głowie, ale potaknął twierdząco.

- Myślę, że by się zgodził. Mana… Niszczyciel… nie jest taki, jakim go widzicie.

Po tych słowach spojrzał w górę i zniknął.


Spalona i zamrożona osada. Dysydenci stracili dziś wiele. Nawet paru przyjaciół. Jakie straty ponieśli nekromanci? C wyglądał na martwego, nawet jeśli to przeżył, długo będzie dochodził do siebie, a i na pewno zapamięta, by dwa razy się zastanowić nim rzuci się na ludzi.

Lulu z powrotem zmieniła się w sokoła i przysiadła na ramieniu Hedry, jakby chciała mu pokazać, że świetnie się dziś spisał.

Gdyby nie przyszli tu na czas, wszyscy by umarli przez atronachy. Przez tego cholernego, młodego wampira.



Dysydenci otrzymali od magów wiele - przede wszystkim, komnaty mieszkalne. Jedna na dwie osoby. Iglice zostały zrobione tak, by mogły pomieścić około trzy tysiące osób. W Złotej Iglicy liczba magów jednak często wahała się w połowie zamierzonego planu, a często były takie lata, w których ubywało ich więcej niż przybywało. Średnio jednak, z każdym rokiem przybywa około dwudziestu nowych osób. Czasem więcej, czasem dużo mniej.

Komnaty, które otrzymali mieściły się na piątym piętrze, rzadko używanym, zwłaszcza zachodnia strona Złotej Iglicy wyglądała na opustoszałą, także Dysydenci nikomu nie wchodzili w drogę.

Neil zajmował się rannymi, pomagał Nathei. Na miejscu był też Dan, więc od razu się nimi zajął. Dysydenci jednakże odmówili opieki medyków ze Złotej Iglicy, co Hedra uszanował. Nawet Shirou nie pozwolili im zbadać.

To będzie dla nich trudny okres. Magowie pomogli sprowadzić ich konie, i to, co pozostało w ulach po walce z nekromantą.

Jedzenie, dach nad głową i dostęp do wody to teraz najważniejsze, czego potrzebowali. Wszystko inne mogli zdobyć z czasem.


- Khayshi Riel - Hedra pozwolił sobie wejść do komnat, które otrzymał książę. Ten uparł się, że chce mieszkać pośród Dysydentów, a nie w komnatach gościnnych. Nie chciał luksusów. - Czy powinienem zwracać się do ciebie tytułem?

- Nie. - Odpowiedział krótko. Akurat robił kącik dla małej Vandiel. Odpowiednio daleko od okna i od kominka, ale blisko do łóżka, by mógł w każdej chwili przy niej być. - Wiem, że Sheriach chciał moją córkę.

- Sheriach? Rozumiem, że to imię wampira, którego znamy jako C - Hedra wywnioskował, co książę tylko potwierdził. Zbliżył się trochę, by spojrzeć na małą.

Długie uszy, ogon… 

- To Lesej - Hedra zauważył. - Tak samo jak Przypadek…

- Nie wiem. Możliwe. - Odpowiedział krótko. - Dla mnie to nieistotne. Wiem, że bez oczu będzie jej ciężko, ale dam radę, pomogę jej jak tylko mogę.

- Khayshi… - Hedra wziął głębszy wdech i spojrzał na bladego księcia. Ten siedział na posłaniu, na rękach trzymał dziewczynkę. - Przychodzę tu, bo nie mam dla ciebie dobrych wieści.

- To znaczy?

- Nie wiem ile informacji do ciebie dotarło. O Freyamire - Hedra zaczął mówić, ale na twarzy księcia malowało się jedno wielkie zdziwienie, jakby nie rozumiał o czym mówi. Oznacza to tylko jedno. Do Dysydentów nie dotarła informacja o wojnie. - Zaargeńczycy zaatakowali i przedarli się przez mur. Dotarli do miasta, przejęli je.

- To nie jest już moje zmartwienie - Khayshi próbował o tym nie myśleć. Nie chciał tytułu książęcego. Rodzina go nigdy nie zaakceptuje po tym, co się stało.

- Twój brat, książę Adan, wyruszył by odbić miasto. - Gdy Hedra wspomniał o Adanie, Khayshi miał złe przeczucia, ale chciał wierzyć, że nic mu nie jest - ostatni z raportów, który otrzymałem, mówi, że nie odnaleziono ani jego, ani jego ciała. Trwają poszukiwania, ale sytuacja… nie daje wielu nadziei.

Khayshi milczał. Sijiya wiedział, że to dla niego trudne. Nawet jeśli nie był blisko z bratem, to na pewno taka informacja pozostawia uczucie pustki. Hedra pobył z nim jeszcze chwilę w ciszy, po czym ukłonił się lekko i wyszedł z jego komnat.


Najbardziej martwiło go jednak to, że otrzymał wezwanie do Białej Iglicy. Takie, którego nie może zignorować. Imiennie zostali zaproszeni on i Sylvan.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz