Droga

 Choć powiedział wszystkim, by jeszcze dziś się bawili, on sam nie potrafił dać się porwać chwili. Z jednej strony chciał spędzić ten czas z rodziną, ale czuł, że skończyłoby się to na ciągłych wyrzutach, że ich zostawia.

- Dobrze wybrałeś - Rasheel, jego żona, odezwała się do niego wieczorem. W samej bieliźnie, siedziała na fotelu przy otwartym balkonie. Nie padał deszcz, lecz powietrze wciąż nim pachniało - Mam nadzieję, że już nie wrócisz. Skoro nie możemy się rozwieść, twoja bohaterska śmierć na wojnie byłaby najlepszym rozwiązaniem.

Rasheel Riel, żona Adana, to śliczna Rivelijka. Zawsze zachwycała gęstymi, kręconymi włosami o kolorze palonej kawy. Zawsze nabierała innych swoją delikatną twarzą, za którą chowała obrzydliwe wnętrze. Owinęła sobie księcia wokół palca. Kiedyś jeszcze potrafił się sprzeciwić jej wybrykom, ale to wszystko się skończyło wraz ze śmiercią ich córki. Dziewczynka odeszła z tego świata w dniu jej narodzin. Od tamtej pory książę nie potrafi być z żoną tak blisko jak kiedyś. To ona rządzi.

- Widzisz w wojnie pretekst do pozbycia się mnie? - spytał, choć dobrze zrozumiał wszystko już za pierwszym razem.

- Sam wiesz jak jest. Są dni, w których mam wrażenie, że możemy zacząć wszystko od nowa - mówiła łagodnym głosem. Cichym, jakby nie chciała, by noc porwała jej głos - Są też takie, w których chcę się do ciebie przytulić i schować przed światem. Ale więcej jest tych, w których mam ciebie dość. Nie uwolnię się od ciebie dopóki żyjesz.

Polityczne małżeństwo. Coś, czego Adan nigdy nie chciał. Ojciec zmusił go do poślubienia obcej kobiety. Ich córka, gdyby dane jej było przeżyć, niedługo kończyłaby dziesięć lat.

- Obawiam się, że tej zachcianki nie spełnię - Adan zamiast rozebrać się do snu, zaczął się z powrotem ubierać. Źle się czuł. Nic go nie bolało, ale jego głowa sprawiała wrażenie ciężkiej. Za dużo w niej niepotrzebnych myśli. Pojawiają się w niej różne scenariusze, których nigdy nie zrealizuje. 

Nie tylko Rasheel cierpi. Dlaczego książę zawszę obwiniał się o jej złe samopoczucie? Śmierć ich dziecka nie była niczyją winą. Dlaczego wziął ten ciężar na swoje barki niczym brzemię? 


I znowu ucieka. Od tamtego dnia cały czas ucieka. Odrywa się od rzeczywistości na różne sposoby. Przemęcza się na treningach. Pracuje po nocach przy papierach. Nie śpi całymi nocami, a potem to odsypia do południa. A chwile zabawy? Gdzie jest w tym umiar? 

Gdy pił, alkohol nie miał prawa się skończyć. Gdy palił, cygara musiały być najlepszej jakości.

Lecz nie tylko używki dawały mu ten stan. 

- Hej, Adan, jest różnica gdy pijesz by się napić a piciem by zapomnieć - Colyne przyniósł kolejne kufle piwa. Jeden z nich postawił przed księciem.

- Dziś to bez różnicy.

- Zobacz, Serivain odpadł jako pierwszy - Col usiadł na ławce obok księcia. Mieli stamtąd dobry widok na resztę tawerny. Dziś bawili się tutaj rycerze.

Wspomniany Serivain zawsze miał problem z alkoholem. Pił go dużo i szybko, a potem nie miał kto go do domu odprowadzić. Zresztą, w takim stanie najpewniej nawet żona go nie wpuści za drzwi. Seri to dobry rycerz, ale bardzo konfliktowy. Nie lubi nowych, a całą swoją frustrację wyładowywał na innych. Najczęściej kłócił się z Vanshidem, lecz żadnego pojedynku z nim nie wygrał.

- A tam Dro'Rai. Trzyma się nieźle, ale nic nie mówi bo już mu się język plącze - Colyne mówił. Po co? Nawet jeśli to nie ma żadnego sensu, Adan go słuchał. Lubił go słuchać - obok jest Nael. Niepozorny, ale z tego stresu chyba nawet upić się nie może.

- Nie wszyscy przyszli - zauważył Adan, gdy wokół nie znalazł paru twarzy.

- Woleli zostać z żonami. Domyślam się, że twoja nie była wyrozumiała - Colyne upił spory łyk piwa i oparł się wygodnie o ścianę, pod którą siedzieli - Może to i lepiej? Dla każdego będzie to trudne rozstanie. Przynajmniej tego nie musisz przeżywać. Sana już to przeżywa. Pyta ile mnie nie będzie. Co mam jej powiedzieć?

- Prawdę, a co innego - Adan sam nie wiedział jak to wszystko będzie wyglądać. Plan Rotvera zakłada, że wyrobią się ze wszystkim do zimy. Jednakże po tym, co usłyszeli od Vanshida i po tym, jak ślepy niewolnik poradził sobie z mieczem, zupełnie nie wiedzieli czego się spodziewać.

- Sam chciałbym wiedzieć co jest prawdą. Walka z dzikusami brzmi o wiele łatwiej niż walka z nieznanym - Colyne sam już odczuwał uroki alkoholu krążącego w jego żyłach.


Tej nocy piwo lało się bez końca. Im więcej kufli opróżnili, tym głośniej się robiło. Jeden ze śmiałków zaczął śpiewać, a inni podłapali prosty rytm. Muzyka grała do rana. Książę nawet nie pamiętał kiedy przestał pić. Czy w ogóle przestał.

Nie trafił do swojego łóżka. Zmęczony i obolały obudził się z dziurą w pamięci. Przynajmniej rozpoznawał miejsce, w którym otworzył oczy. Niski dach, brązowe zasłony i zapach kwiatów. Po lewej Colyne, po prawej Sana. To nie pierwszy raz, gdy tak się budził. Wiedział, że to nie będzie trwać wiecznie. Beztroskie dni, w których choć trochę mógł poczuć się kochany.

Wszystko go bolało. W głowie wciąż mu się kręciło. Choć bardzo chciał, nie mógł przedłużać tej chwili. Cicho, by nie zbudzić pary kochanków, wstał z łóżka. Col i jego żona zawsze pozwalali mu oderwać się od zimnego świata, w którym przyszło Adanowi żyć. To ciągnie się tak długo, że sam już nie pamięta w jaki sposób razem zaczynali.

Ubrał się, wsunął nogi w buty, zebrał włosy z twarzy. Za oknami świtało. Ile spał? Miał wrażenie, że ani trochę, lecz fakt, że się obudził temu przeczył.

W kieszeniach nie znalazł cygara. Wiedział też, że u Colyne żadnego nie zastanie. Chwilę patrzył na śpiącą parę. Miał tylko nadzieję, że nie po raz ostatni widzi ich razem.



Napięta atmosfera udzielała się każdemu. Generał Roygen Deux przez całą noc nie spał, doszukiwał się jakichkolwiek informacji o Zaargeńczykach, by móc je przedstawić swoim ludziom. Przepytał dziesiątki osób, lecz w większości przypadków nie dowiedział się niczego nowego. Zwyczajni ludzie znali te dzikusy tylko od niewolniczej strony i bardzo ich sobie wychwalali, ceniąc ich zapał do pracy za niewielką ilość jedzenia. Naryjczycy, tacy jak Dro’Rai, uzupełnili jego informacje swoimi spostrzeżeniami i doświadczeniami - lecz również te poglądy zostały zakłamane przez nienawiść pomiędzy tymi dwoma rasami. Większość Naryjczyków nienawidzi ludzi z Zaarg ze względu na opowieści swoich przodków.

To, co jeszcze udało mu się znaleźć, to stare zapiski. Przeszukał wiele ksiąg w pałacowej bibliotece, ale te teksty wyglądały na skąpe, wręcz jakby ktoś je okroił. W niektórych księgach brakowało nawet paru stronic, które prawdopodobnie zostały im poświęcone. Zupełnie tak, jak gdyby ktoś specjalnie zataił o nich informacje.

Żadna z informacji, które posiadał generał, nie mówiła o tym, jakoby Zaargeńczycy korzystali z magii.

Bardzo chciał w tej chwili znaleźć informatora, który udzielił Adanowi informacji. Nie wiedział, że ten anonimowy donosiciel siedzi właśnie w jego gabinecie przy tym samym biurku co on. Van cały czas kręcił się pod jego nosem i pomagał mu w notatkach, raportach, zarówno tych błahych jak i tych wagi cesarstwa.


Przez te przygotowywania nikt nie miał chwili wytchnienia. Adan również musiał sprawdzić czy jego zbroja i oręż nadają się do użytku. Choć często się w nich prezentował, służba koniecznie chciała się upewnić, że ich książę jest gotów do drogi. Zbroje Elitarnych Rycerzy różniły się od pozostałych swoimi złotymi wykończeniami, szczegółowym herbem Rivdehil oraz długą, czerwoną peleryną, która na dobrą sprawę miała tylko się ładnie prezentować podczas ich służby czy jazdy konnej.

Podczas tego, gdy Adan sprawdzał swoje ostrze, jego siostra postanowiła złożyć mu wizytę. To Lacelle, księżna, która cztery lata temu straciła męża. Nie radzi sobie z alkoholem i zaniedbuje własnego syna. Adan doskonale rozumiał jej stratę, lecz nie pochwalał jej zachowania. Nie radziła sobie. Popadała w huśtawki nastrojów i często nie wychodziła nawet z pokoju. Dziś jednak wyglądała na całkiem trzeźwą. 

Lacelle to piękna kobieta, choć bardzo wyniszczona. Jej skóra już dawno nie widziała słońca, zyskała przez to niemal śnieżnobiały odcień. Gęste, czarne włosy splatała w trzy grube warkocze, a z tych warkoczy splatała jeden większy. Zazwyczaj ubierała się na czarno, lecz niekiedy ubierała krwistą czerwień czy bordowe suknie.

Tego dnia zaskoczyła wszystkich swoją delikatną, seledynową sukienką o złotych haftach. Nawet jej makijaż nie prezentował się tak ostro.

Stanęła tuż przed Adanem. Książę siedział na starych skrzyniach w zbrojowni. Pozostali rycerze od razu opuścili to miejsce, jak tylko księżna w nim zagościła.

- Jeżeli przyszłaś tu, by zmienić moje zdanie, muszę cię rozczarować - Adan przeczuwał czego Lacelle może od niego chcieć. Niemal potrafił to wyczytać z jej zatroskanych, błękitnych oczu.

- Ojciec jest wściekły, Savara płacze, Khayshi zaginął… 

- Postanowiłem, że wezmę udział w wojnie. Nie mogę zostawić ludzi - pokręcił głową. Odłożył swoje ostrze na bok.

- Możesz. Jesteś księciem, wszystko możesz. Nikt nie każe ci tam iść. Nikt nie każe ci umierać z rąk tych dzikusów - jego siostra wyglądała na przestraszoną. Bała się, że Adan nie wróci. Wpierw jej mąż ją zostawił przez chorobę. Nie przeżyłaby śmierci brata.

- Nie umrę. Nie dam się zabić - książę wstał ze skrzyni, podszedł do ukochanej siostry i chwycił ją delikatnie za dłonie - Zrozum proszę, że jako książę nie mogę zawieść ludzi, którzy we mnie wierzą. Nie mogę ich tak po prostu zostawić. Jak miałbym potem spojrzeć w oczy ich rodzinom?

- Ich nie możesz zostawić, ale mnie już tak?!

- Wojna nie będzie trwać w nieskończoność. Zakończę to i wrócę, obiecuję - Adan przytulił siostrę do siebie. Tak kruchą i delikatną. Nie chciał jej zostawiać, ale nie miał wyboru. Gdyby z nią tu został, sprawy potoczyłyby się jeszcze gorzej. Pozostawienie Rotvera samego z magami nie brzmi obiecująco.

- Adan! - z zewnątrz dobiegło wołanie. To Serivain, jeden z rycerzy - musisz to zobaczyć! Na murze! - mężczyzna wpadł do zbrojowni zdyszany.


Nie mogli zwlekać. Serivain czym prędzej zaprowadził ich w miejsce, gdzie zebrał się tłum ludzi. Weszli na wschodni mur, czym prędzej ustąpili miejsca Adanowi. 

Po drugiej stronie zatoki, która otaczała miasto Rivel, zauważono jeźdźca. Stał na plaży. Jego kary koń zanurzył chrapy w wodzie. Nie miał siodła ani ogłowia. Jeździec z kolei nosił się zupełnie inaczej niż Rivelijczycy.

Na biodrach nosił skórzaną spódnicę. Nogi owinięte miał ciemnymi tkaninami, a futrzane buty sięgały mu do połowy łydki. Jego górne odzienie przypominało raczej ciepły szal, ozdobiony piórami i kośćmi. Na ramionach i przedramionach zawiązane nosił opaski. Jego nagi tors zdobiła czarna farba.

Jednak to, co przykuwało uwagę to maska, którą nosił. Skrywała jego twarz i chroniła głowę. Wyglądała jak czaszka koziorożca o długich, zaokrąglonych rogach.

- O kurwa… - Colyne nie potrafił ukryć zdziwienia na widok Zaargeńczyka tak blisko ich stolicy.

Dzikus zrzucił zza pleców ciężki wór. Chwycił za jego koniec. Z worka posypały się głowy. Głowy ich zwiadowców i zwiadowców należących do magów. Bez oczu, bez uszu, z odciętymi językami. 

Następnie chwycił za jeden z rogów swojej maski. Zdjął ją płynnym ruchem z głowy, po czym popatrzył prosto na nich. Jego włosy lśniły w słońcu niecodziennym odcieniem ciemnego różu.

Ukłonił się, po czym ponownie zakrył twarz za czaszką zwierzęcia. Zawrócił konia, po czym zniknął w lesie, jak gdyby we mgle.

- Marnujemy czas na gadanie, gdy oni łakną krwi – wyznał Otto, po czym jako pierwszy udał się w stronę stajni.

- Pani… - Dro’rai stanął tak, aby uniemożliwić Lacelle ujrzenie tego przykrego widoku – Musimy już iść. Czas na nas, Adan.

- Nie… - wyszeptała błagalnym tonem.

- Wybacz, siostro. Wrócę jak tylko się uspokoi – obiecał. Uraczył ją drobnym pocałunkiem w czoło, po czym podążył za śladami starszego Otto.


Lacelle nie mogła na to patrzeć. Uciekła do swoich komnat. Nie chciała widzieć jak jej brat odjeżdża. Znika za bramą miasta. Jak nie wraca…


Adan cały czas miał przed oczami tego jeźdźca. Deux posłał za nim tropicieli, ale żaden z nich nie wpadł na jego ślad. 


Przygotowania dobiegły końca. Ostatnia przemowa generała, przekazanie pałeczki Rotverowi i wyruszenie z miasta. To wszystko działo się zbyt szybko. Adan nie nadążał. Jednego dnia spał do południa, drugiego musiał wyruszać. Cały czas miał wrażenie, że o czymś zapomniał. Że czegoś nie zrobił. 

Cesarzowa z ciężkim sercem patrzyła jak jej syn wyrusza na wojnę. Z trudem wypuściła go ze swych objęć. Arande życzył mu powodzenia. Również czuł pewne obawy co do tej sytuacji. Nagle zyskał mnóstwo zastrzeżeń co do Rotvera. Czy aby na pewno to dobra osoba? Czy spisze się jak należy jako dowódca? Zagłuszył wszystkie wątpliwości lampką wina. Savara, najmłodsza córka cesarza odprowadziła brata aż pod samą bramę. Nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Choć już osiągnęła nastoletni wiek i mogłaby już szukać sobie męża, mentalność wciąż posiadała dziecięcą. To wszystko przez to, że Arande rozpieścił ją najbardziej ze wszystkich swoich dzieci. Nie słuchała nawet matki, w końcu po co miałaby, skoro od ojca wszystko dostaje na tacy?

- Trzymaj się, księżniczko – Adan pożegnał młodszą siostrę. Ta skinęła głową.

Oprócz Lacelle, nie pożegnała go również jego żona, Rasheel. Po ich ostatniej rozmowie nawet nie raczyła się do niego odezwać. Książę wolał nie tracić czasu na próbę pogodzenia się z nią, bo i tak skończyłoby się to bez rezultatów.

Tak samo jak i jego przyjaciele, podejrzewał, że Zaargeńczycy cały czas posuwają się do przodu. Zwłaszcza, że nie mieli jak tego potwierdzić. Głowy zwiadowców zebrano z plaży i spalono zaraz po tym jak ustalono ich tożsamość. Głowy magów zawinięto w sukna, aby finalnie odesłać je do mundurowych.

Ślad po zaargeńskim zwiadowcy urwał się głęboko w lesie. Wysłano za nim pościg, ale nawet nie potrafili powiedzieć w którą stronę się udał. Całkowicie stracili go z oczu, nawet psy nie mogły wpaść na jego trop. Zupełnie tak, jakby go nigdy tutaj nie było.

Adan nie chciał siać paniki wśród cywili. Zapewniał wszystkich, że panują nad sytuacją.Kobietom obiecał, że zwróci cało ich mężów. Wiedział, że nie będzie w stanie całkowicie dotrzymać tej obietnicy, ale nie pozwalał nadziei zagasnąć.


Wojska rozdzieliły się na cztery oddziały. Trzy z nich musiały zabezpieczyć obecną granicę. Czwarty, na którym spoczywała największa odpowiedzialność, powoli zmierzał do celu. Adan w towarzystwie przyjaciół i zaufanych rycerzy nabierał pewności siebie w swej decyzji. Na samym przedzie jechał Otto. Wyróżniał się z tłumu dzięki swojemu hełmowi, z długim, błękitnym włosiem. Za nim jeden z wojowników Rotvera.

Książę wpatrywał się w jadącego na powozie, zaraz obok konnicy, wysokiego, ciemnoskórego wojownika. Prawdziwe Dziecko Słońca o czystej krwi. Bardzo rzadko go widywał. Rotver mówił, że jest niczym kary koń. Trzeba go trzymać z dala od słońca, by nabrał szlachetnej, niemalże czarnej barwy. Jego skóra odcieniem przypominała gorzką czekoladę. Co więcej, uważał, że im częściej przebywa w chłodnych miejscach, tym jest bardziej użyteczny. Nie znosił tego, gdy rozleniwiony przez promienie słoneczne odmawiał mu posłuszeństwa.

- Co tak na niego patrzysz? – Colyne zapytał księcia, jak tylko zrównał z nim konia.

- Ciekawi mnie. Nigdy nie miałem okazji z nim współpracować – odpowiedział, na co Col również zwrócił swoje piwne oczy w stronę tego niesamowitego okazu.

- Według opowieści, Dzieci Słońca są rasą doskonałą – wciął się Nael de Endare, młodszy brat Dro’raia. Wiedział, że jego brat źle się czuje w obecności Dziecka Słońca. Bardzo trzymał się tradycji, a wiele lat temu te trzy nacje ze sobą mocno konkurowały. Iva’Sol długo w historii miały spory z Zaarg, jednak gdy wystąpiły przeciwko Naryjczykom, zyskały sojusznika w Zaargeńczykach. Jakby nie patrzeć, nic tak nie brata ludzi jak wspólni wrogowie. Dlatego właśnie Dro’Rai obawiał się obecności tego Iva’Sol. Co jeśli zdradzi i stanie po stronie tych dzikusów?

- Gdyby tak było, nie wyginęliby – odezwał się Colyne. Mimo to, czuł, że jest w tym ziarnko prawdy. Nie mógł się doczekać gdy zobaczy tę osobę w akcji. Poruszał się z niebywałą gracją, bardzo lekko mimo swojego ciężaru i wielkości ciała. Przez idealnie zachowane proporcje wzbudzał zachwyt.

- Dziwi mnie to, dlaczego podąża za Rotverem – Adan w końcu wypowiedział to, co go nurtuje – Przecież traktuje go jak zabawkę.

- Ma zepsutą psychikę – Col wysnuł swoje przypuszczenia – Pewnie wychowano go od najmłodszych lat, że jest tylko narzędziem i w to wierzy – dopełnił swoją tezę.

- Być może… - książę wyszeptał, mrużąc oczy, aby dokładniej przyjrzeć się temu niebywałemu wojownikowi. Ród Dzieci Słońca zastanawiał księcia odkąd pamięta. Miał zaledwie kilka lat, gdy nastąpiła ogromna tragedia tego rodu. Wszystkie ich miasta zmieniły się w ruiny, ich imperium znikło z powierzchni ziemi. Przy życiu została tylko garstka. W tym roku odnotowano zgon kolejnego z nich. Rejestr wskazuje już tylko siedem żyjących przypadków. W tym jeden właśnie idzie na wojnę. Tak nie powinno być – myślał książę. Tylko co mógł w tej sytuacji zrobić?


Po galopie nadszedł czas na odpoczynek dla koni. Zwolnili, pozwolili im iść stępem. Adan podjechał bliżej, do powozu prowadzonego przez niewolnika Rotvera. Niemowa nie nadawał się na wojnę, jego jedynym zadaniem było pilnowanie tego, by Iva’Sol im nie przemarzł i miał co jeść. Książę zrównał konia z tylnym kołem otwartego powozu. Spojrzał na Dziecko Słońca. Z bliska wydaje się jeszcze większy, a jego broń wygląda na połączenie topora i włóczni. To już nawet nie jest halabarda, to oręż dobry na rzeź.

Siedział tak okryty kocem, spod którego widać jego czarną, matową zbroję. Jest wykonana ze skóry, jedynie w niektórych miejscach wzmacniana zabarwioną na czarno blachą. Nos i usta skrywa za równie ciemną, materiałową maską. Zaś jego kręcone, czarne włosy, nawet mimo licznych warkoczy i kołtunów, wyglądają na niemożliwe do okiełznania.

- Jak masz na imię? - Adan zapytał. Choć znał odpowiedź, chciał to usłyszeć właśnie od Iva’Sol.

Podniósł głowę. Jego czarno-złote oczy o okrągłej, dużej źrenicy odnalazły księcia. Chwilę tak na niego patrzył, lecz zwiesił głowę. Puste spojrzenie znów utkwiło gdzieś pomiędzy deskami powozu, na którym jechał.

- Hezza - powiedział tak cicho, że książe ledwo je usłyszał. Tak jak mówili, głos Dzieci Słońca się nie zmienia. Nie przechodzą mutacji, nie stają się głębokie, cały czas brzmią jak dzieci. Czy to dlatego ich tak nazwano, tego nie wiadomo.

- Ile masz lat? - dopytywał, próbował zmusić go do utrzymania kontaktu wzrokowego, lecz Iva’Sol tego nie chciał.

- Dwadzieścia coś - odpowiedział niepewnie. Po Iva’Sol trudno powiedzieć ile mają lat. Dzieci wyglądają jak nastolatkowie. Nastolatkowie wyglądają jak dorośli. Dorośli długo pozostają młodzi, a starzeją się dopiero po około stu latach.

Ten tutaj najwyraźniej jest młodszy od księcia. Całe życie w niewoli pod rozkazami Rotvera. Nic dziwnego, że zachowuje się tak, a nie inaczej. Kto wie do czego ten mężczyzna go zmuszał.

- Książę - spytał cicho, Adan musiał podjechać bliżej, by go usłyszeć - czy to prawda, że zabicie Iva’Sol karane jest śmiercią?

- Tak. Ojciec tak zadecydował piętnaście lat temu - potaknął. Zauważył, że ten ciemnoskóry mężczyzna obraca obrączkę na palcu.

- Kto jest ważniejszy? Pułkownik, czy Iva’Sol?

Adan nie wiedział dlaczego Hezza o to pyta. Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy. Żaden nie zamierzał ustąpić. On naprawdę chciał poznać odpowiedź. Nim jednak Adan zdołał z siebie cokolwiek wydusić, wspomniany pułkownik podjechał do nich bliżej na swym białym koniu. Dumny z siebie, arogancki dupek. Poprawił wąsa palcami. Nie przyjechał sprawdzić jak się mają. Z jakiegoś powodu zaniepokoił go fakt, że Hezza rozmawia z księciem. Czyżby spodziewał się niewygodnych pytań? Czy podejrzewa, że Iva’Sol powie coś za dużo?

- Miałeś odpoczywać - Damien Rotver zwrócił się do swego ciemnoskórego niewolnika. Hezza bez słowa obrócił się do nich plecami, ułożył się na deskach i zakrył kocem głowę - Jego zadaniem jest obserwować okolicę nocą - pułkownik wyjaśnił, lecz zabrzmiało to tak, jakby nie chciał, aby Adan się zbliżał do Hezzy.


Jadący na czele Otto, jeden z najstarszych weteranów, wydał komendę, aby przyspieszyli. Polecenie to nie było wywołane żadnym sygnałem Rotvera. Można powiedzieć, że sam narzucił im szybsze tempo. Obawiał się, że wlokąc się tak jak dotychczas, nie dotrą prędko na miejsce.


Pierwszy przystanek mieli w Halgate. Jest to niewielkie miasteczko otoczone murem. Jest to jeden z ważniejszych punktów zaopatrzeniowych dla cesarstwa. To tu wydobywa się cenne kamienie szlachetne, a do tego nikt nie hoduje tak cudownych drzew kawy jak mieszkańcy Halgate. Miasto jest również uważane za cenne ze względu na swoje położenie. Znajduje się pomiędzy kupieckim miastem Freyamire, polami pszenicy a fortem, gdzie szkoli się wielu rycerzy.

Większość armii pozostała poza murami miasta, jednak oddział, który został wyznaczony do obsady, rozgościł się wewnątrz. Tam też urządzono postój, aby coś zjeść, napoić konie i przygotować się do dalszej drogi.

Choć i tutaj wieści o wojnie się rozeszły, mieszkańcy poczuli się bezpieczniej widząc rycerzy cesarstwa, jednak obawy wciąż w nich pozostały. 

Wiele osób przyglądało się Adanowi. Pierwszy raz widzieli księcia. Szeptali do siebie. Kobiety uśmiechały się do niego, prezentując się od jak najlepszej strony. Mężczyźni chylili czoła.

Pogoda im dopisywała. Jak tylko wyjechali ze strefy wpływów miasta Rivel, tak opuścili też chmury. Słońce muskało ich policzki na powitanie. Ciepły, jesienny dzień. Będzie ich coraz mniej. Zima nadejdzie prędko. Fatalna pora na wojnę. Czy właśnie dlatego Zaargeńczycy wybrali tę porę roku? By im wszystkim to utrudnić? Tyle, że Naryjczykom zima nie przeszkadza, a tych w armii Rivdehil nie brakowało.

Książę wciąż miał wrażenie, że coś przeoczyli.

- Adan – Rotver podszedł do niego, podczas posiłku. Książę spojrzał na pułkownika, znad swojej zupy. Gospodyni, choć każdy narzekał na jej jadło, starała się zadowolić swoich cesarskich gości specjałem z kury. Upierała się, by dla księcia przyrządzić coś lepszego, lecz Adan od samego początku mówił, że będzie jeść to samo, co pozostali. Książę nie miał zamiaru z nim teraz rozmawiać. Teraz ani w najbliższym czasie. Nie znosił go, uważał za idiotę, który nie posiada wyobraźni. Może gdyby nie Rotver, wszystko szło by zupełnie inaczej? Może cesarz przemyślałby sprawę, zamiast pchać wszystkich na wschód? Teraz już i tak za późno na gdybanie. Lecz to właśnie teraz Adana nachodzą coraz większe wątpliwości.

- Co? – spytał Riel, widząc jak mężczyzna wierci w nim dziury swoimi malutkimi oczyma. Nie ustąpiłby, zbyt długo ignorowany zapewne stałby się nie do zniesienia. Za wszelką cenę chciał się trzymać nadanej mu władzy, lecz obecność księcia mocno go w tym ograniczała. To następcy tronu ludzie będą słuchać bardziej niż jego. To oczywiste. Póki co, Adan nie wydawał się na zainteresowanego dowództwem. Brakowało mu doświadczenia, nigdy nie widział wojny.

- Magowie dotarli tu przed nami – oznajmił, na co Adan nie ukrywał zdziwienia. Był przekonany, że będą musieli na nich czekać, a tu proszę. Okazało się, że są kilka kroków przed nimi.

- I pewnie chcą rozmawiać? – dopytywał książę.

- Nie. Zupełnie nas zignorowali, ale wydaje mi się, że lepiej by było z nimi pomówić zanim się spotkamy na froncie. Są tu ich dwa oddziały. Jeden zostaje na miejscu i ten, który idzie z nami na Freyamire – wyjaśnił Rotver – nie będziesz zadowolony.

- I tak bym nie był – Adan odłożył miskę z niedojedzoną zupą. Wstał podpierając się o ramię Dro’raia. Tylko im znanym gestem dał mu znać, aby miał oko na okolicę, po czym udał się z Rotverem w stronę konkurencyjnej gospody, w innej części miasta. Nie brakowało ich w Halgate. To miasto, choć mogłoby się wydawać, że nie ma za wiele do zaoferowania, często gościło podróżników, czy po prostu pary, które chciały w życiu zobaczyć coś więcej niż swoje miasto, czy wieś. To właśnie stąd, z tego miasta, rozlegał się najpiękniejszy widok na góry, które graniczyły zarówno z Rivdehil, Er-Nar, jak i Zaarg. Ponoć nikomu nigdy nie udało się przez nie przejść. Miejscowi nawet mówią, że w górach żyją wilkołaki, wraz z całymi watahami wygłodniałych bestii.

W stajni zauważył białe, ciężkie konie. Nie da się ukryć, należą do magów – pomyślał na ich widok. Wszedł z Rotverem do przybytku. Wewnątrz roiło się od osób odzianych w białe mundury.

Ciarki przebiegły po jego plecach. Nigdy nie czuł się wśród nich dobrze. Za każdym razem, jak magowie odwiedzali jego ojca, Arande, Adan odczuwał ogromny dyskomfort. Głównie dlatego, że nie znosił ich arogancji. Zawsze uważali się za kogoś lepszego od ludzi, dlatego nie potrafił z nimi normalnie rozmawiać. Modlił się w duchu, by trafili na kogoś normalnego tym razem. Po ostatnim spotkaniu z magiem miał ich serdecznie dość. Tym razem, zamiast Złotych Mundurów, zastali Białe.

- Witam – zaczął Rotver podchodząc do jednego z magów. Obrócili się w jego stronę wszyscy siedzący przy stoliku. Wyglądali jak bandyci ubrani w kosztowne mundury. Ich oczy oceniały, ich usta szydziły  – Gdzie znajdziemy dowódcę? – zapytał.

- Ja jestem dowódcą – odparł mag, choć na takiego nie wyglądał. Patrzył na nich jednym okiem, gdyż drugie skrywał pod kawałkiem szmaty związanej bandażem – Ale domyślam się, że nie znasz rang i chodzi ci o kapitana – wstał z wyraźną niechęcią malującą się na jego starej, poniszczonej twarzy. Spojrzał też na Adana, domyślając się, że ma do czynienia z księciem. Mimo to, nie zamierzał mu w żaden sposób okazywać uległości. Udał się wolnym krokiem w stronę krętych schodów na górę.

Wszedł po nich, pilnując, aby jego rozmówcy szli za nim. Rotver ruszył przodem. Adan dopiero jako ostatni.

Mag ten wzbudzał dziwną niechęć. Książę starał się nie oceniać ludzi po wyglądzie, ale ten mag wręcz go odrzucał. Śmierdział wodą kolońską, brakowało mu kilku palców, do tego wybierał tanie cygara. Dowódca zapukał do jednego z pokoi, odczekał chwilę po czym nacisnął na klamkę. Uchylił drzwi i zajrzał do środka.

Rozmawiał z kimś dość cicho. Następnie zamknął drzwi i oparł się barkiem o ścianę. Czekał, a oni wraz z nim. Wewnątrz słyszeli kroki. Ktoś się ubierał.

Drzwi się otworzyły. W progu zobaczyli młodego mężczyznę o błękitnych, pozbawionych empatii oczach, które podkreślały długie, czarne kreski. A włosy długie, czarne niczym pióra kruka, upiął wysoko szmaragdową spinką. Srebrny wąż lśnił w jego lewym uchu. Przypominał kogoś Adanowi. A jego zimna aura nie wzbudzała zaufania ani trochę. Wyglądał na równie aroganckiego co ich ostatni gość w pałacu.

- Niech zgadnę, Adan Riel oraz Damien Rotver? – zaczął mag, głębokim, niskim jak na Rivelijczyka głosem – wejdźcie – otworzył szerzej drzwi.

Mag usiadł na łóżku, zaś jego goście zajęli miejsce na krzesłach przy drewnianym, okrągłym stoliczku. Na nagi tors założył mundur, poprawił zadbane włosy, a następnie sięgnął po pusty kubek z tego właśnie stoliku, przy którym zasiedli.

Adanowi wydawało się, że ktoś jeszcze tu jest. Na pewno. W fałdach pościeli się ktoś ukrywa.

Prawdopodobnie kobieta. Przy łóżku stała dodatkowa para mniejszych butów, na oparciu wisiał drugi mundur. Pewnie spała, zwinięta w kłębek pod ciepłą pierzyną. Przynajmniej ten kapitan, z którym przyszło im rozmawiać, wyglądał jakby dopiero co się obudził.

- Nazywam się Azarain vel Haaran, jestem kapitanem piątej drużyny. Mam zaszczyt uczestniczyć z wami w bitwie o Freyamire – przedstawił się oficjalnie. Adan od razu go skojarzył z Tardą, ale dopiero po tym jak usłyszał jego nazwisko, wiedział już, że na pewno są ze sobą spokrewnieni. Miał tylko nadzieję, że nie jest taki sam jak pułkownik magów, Tarda vel Haaran. Choć wszystko wskazywało na to, że jest równie jadowity.

- Jak liczny jest twój oddział? – zapytał Rotver, na co młody mag wskazał mu na palcach – siedmioro? – mężczyzna nie krył zdziwienia. Szczerze wolał wierzyć, że mowa o siedemdziesięciu, ale taką ilość z pewnością by zauważył w mieście.

- Wystarczająco do tego, by odwalić kawał brudnej roboty – zapewniał chłopak z arogancją w głosie. Wygląda na kogoś, kto bardziej ceni sobie swoje odbicie w lustrze niż życie podwładnych – zresztą, podejrzewam, że wy nawet nie wiecie na co się piszecie, co? – nalał do kubka lemoniady, którą uprzednio postawił sobie koło łóżka. Trunek wręcz zadziwiał swoją prostotą.

Dlaczego to nie alkohol? Pewnie każdy wolałby w tym momencie zimny kufel piwa niż wodę z cytryną i cukrem.

- A ty wiesz? – zapytał Adan, czując, że ten młodzieniec zrobił już rozeznanie.

- Oczywiście. Mamy moich siedmioro magów, część waszego elitarnego oddziału, około tysiąca rycerzy i czterech tysięcy żołnierzy, którzy zostali zmobilizowani do walki w ciągu ilu dni? Trzech? Ich morale z pewnością leży do góry nogami i kwiczy jak tłuste, nadęte prosię. Do tego posiadamy również machiny oblężnicze pod postacią trzech wieży oblężniczych, tarana oraz machiny miotające, czyli dwa trebusze, oraz kilka balist. Całkiem obiecująco do przejęcia miasta wypełnionego dzikimi Zaargeńczykami, którzy nie mają pojęcia jak skorzystać z onagerów, balist i innego, całego asortymentu, w który jest wyposażone miasto – wzruszył ramionami. Upił łyk orzeźwiającej lemoniady. Adan miał wrażenie, że mag właśnie im coś zasugerował, jednak sposób, w jaki to zrobił wciąż pozostawał dla niego nieczytelny. Czy mówił to ironicznie, chcąc zasugerować, że dzicy jednak potrafią wykorzystać to, co wpadło im w ręce?

- Jak widzisz nasze szanse? – zapytał Rotver, licząc na to, że usłyszy to, co go interesuje z ust maga. Jednakże uśmiech Azaraina, przyozdobiony dołeczkami w policzkach, nie wróżył nic dobrego. Młodzieniec usiadł wygodniej, założył nogę na nogę, po czym machnął ręką.

- Mogę to podsumować dwoma słowami – wyznał mag, po czym jego głos zmienił się w zimny, pusty, pozbawiony jakichkolwiek emocji – Wszyscy umrzemy.

Nastała cisza. Rotver patrzył na niego z niedowierzaniem. Adan milczał. Domyślił się, że ma powody, by powiedzieć właśnie coś takiego. Musi coś wiedzieć. Może igrał z nimi, by ich nastraszyć, ale może znał prawdę?

- To tylko dzikusy. Sam przyznałeś, że nie potrafią władać tym, w co uzbrojone jest miasto – Damien niemalże się oburzył na to, co Azarain mu zasugerował. Jednakże mag wyglądał na niezwykle pewnego siebie. Tak, jak na kogoś o nazwisku Haaran przystało. Głowę uniósł dumnie w górę, jego zimne oczy przenikliwie wpatrywały się w gości.

- Jakie masz podstawy, by tak uważać? – zapytał Adan, ignorując wypowiedź Rotvera. Cały czas liczył, że uda im się dojść do porozumienia. Bardzo nie chciał widzieć w nim wroga, choć powoli wszystko na to wskazywało.

- Czarny Jeździec, o którym mowa w raporcie, zabije nas wszystkich – wzruszył ramionami – Co prawda, nie planuję swojej śmierci, ale jeżeli chcecie abyśmy go zaatakowali, zacznę lepiej spisywać testament – dodał żartobliwie, choć nikomu z nich nie było do śmiechu.

- Wiesz kim on jest – zauważył Adan. Azarain popatrzył prosto w źrenice księcia. Zimne oczy maga wyglądały na spragnione krwi. Przypominały ślepia bestii żądnej śmierci. Żywił się nią. Oddychał nią. Całym sobą mówił, że czeka na okazję, w której znów pozbawi kogoś tchu.

- Oczywiście, że wiem – wyznał, jakby to było coś normalnego.

- Na co czekasz? Powiedz! – Rotver nalegał, ale mag wyglądał na rozbawionego tą sytuacją.

- Po co mam psuć wam niespodziankę? Być może sami wpadniecie na to, z kim przyszło wam mieć do czynienia – odparł Azarain, pokazując, że całkiem dobrze się bawi.

- Ta informacja może ocalić życie wielu osób – oznajmił Adan, chcąc go przekonać, aby wyjawił im ten sekret. Jednakże kapitan wciąż pozostawał nieubłagany. Zwłaszcza, że ten argument w ogóle do niego nie przemawiał.

- Wybacz książę, jeśli nasze idee się od siebie różnią, ale ja… - wstał z łóżka, po czym popatrzył na nich z góry – idę odbierać życie, a nie je ratować – dokończył zdanie. Wprowadził tym samym lodowatą aurę do pomieszczenia. Zimny dreszcz przywarł Adanowi do kręgosłupa. Rotver nawet nie potrafił tego skomentować. Sam cechował się brutalnością, ale resztki jego kręgosłupa moralnego wręcz czuły wstręt do tego maga i jego podejścia – Dlatego dobrze wam radzę, nie wchodźcie mi w drogę – dodał ściszając głos. Odłożył kubek na stoliczek, tuż obok łokcia Adana – A, żeby było jasne. Mój oddział będzie wam towarzyszył, ale ja nie zamierzam nadstawiać za was karku.

- Kpiny sobie z nas robisz – warknął Rotver.

- Czy ci to pasuje, czy nie, Damien, jesteś na mnie skazany - mag wzruszył ramionami. Musiał mu przyznać w tym rację. W żaden sposób nie mógł się odwołać od tego, by zmieniono mu oddział magów. Coraz bardziej nie podobało mu się to wszystko. Najpierw wieść, że Adan jedzie z nim, a teraz to. Miał już dość. Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami za sobą. Adan został z magiem sam na sam. Nie mógł potwierdzić, że ktoś jeszcze z nimi został, mimo przeczucia. Tak czy inaczej, czuł się tak, jakby byli sami. Azarain przyglądał mu się uważnie.

- Co zrobisz z wiedzą na temat tej osoby? – zapytał mag. Czyżby chciał się dogadać z księciem? Czy jego również irytuje postać pułkownika? Nie, to niemożliwe. Ten kapitan wygląda na młodego, nie mógłby przewidzieć tego, jaką osobą jest Rotver.

- Wykorzystałbym ją. W zależności od tego jak brzmi – odpowiedział Adan.

- To osoba, której nie da się pokonać. Na resztę wpadnij sam, książę – zaśmiał się pod nosem – Może coś przyjdzie ci do głowy, gdy go zobaczysz. Masz do mnie jeszcze jakieś pytania?

- Całą masę pytań. Ale nie sądzę, byś chciał na nie odpowiedzieć, magu – książę wywnioskował po jego aroganckiej postawie.

- I słusznie – wzruszył ramionami – O której planujecie ruszyć do Freyamire?

- wieczorem – wyznał książę. Azarain skinął głową.

- Zatem my wyruszymy nad ranem. Dogonimy was, nie będzie to trudne – dodał mag, po czym otworzył drzwi do pokoju. Zobaczył, że Gorme wciąż za nimi stoi – Słyszałeś? Do rana macie wolne. Idź i przekaż reszcie. Niech się wyszaleją, póki mogą – oznajmił, na co starszy mężczyzna bez słowa udał się na dół, by przekazać to pozostałym – książę, ty również powinieneś wypocząć przed podróżą. Masz niewiele czasu.

- Słuszna uwaga, jednakże wątpię, abym zmrużył oko – sięgnął kubek po Azarainie i nalał sobie do niego odrobiny lemoniady. Napił się. Mag nawet nie zamierzał zwrócić na to uwagi. 

- Czy zabiłeś kiedyś kogoś, książę? – Azarain zapytał upiornym tonem głosu, który zdawał się penetrować duszę rozmówcy.

- Nigdy nie uczestniczyłem w wojnie.

- Nie takie jest moje pytanie. Pytałem czy kiedykolwiek pozbawiłeś kogoś życia?

- Byłem świadkiem wielu egzekucji – mówił Adan.

- To nie to samo, książę. To zrozumiałe, że nie wiesz czego się spodziewać. Nie wiesz jak smakuje ludzkie życie. Jak pachnie krew – zbliżył się do niego. Wydawał się niebezpieczną osobą  – W połowie jesteś Naryjczykiem. Zaargeńczycy to twój wróg od zarania dziejów – chwycił księcia za włosy i szarpnął jego głową do tyłu, by popatrzeć mu prosto w twarz. Adan kompletnie się tego nie spodziewał. Nikt nigdy nie odważył się podejść do niego tak odważnie – Musisz odpowiedzieć sobie na proste pytanie. Chcesz zabijać, czy zostać zabitym? – zbliżył twarz do jego twarzy, wciąż patrząc mu w oczy. Ich tęczówki miały ten sam, lodowaty odcień błękitu – Czyż odpowiedź nie jest prosta? Nasuwa się sama na myśl. Nie chcę umierać – intonował, jakby opisywał losy jakiegoś bohatera na skraju wyczerpania – Nie jesteś ofiarą, książę. Jednakże aby przeżyć, będziesz musiał zabijać. 

Adan w milczeniu przyglądał się zimnej twarzy mężczyzny. Obawiał się, że to jedyna droga do wygranej. Choć wciąż wolał wierzyć, że uda się zrobić coś jeszcze w tej sytuacji. Obawiał się coraz bardziej o dalsze losy, zwłaszcza mając u swego boku kogoś takiego jak Azarain.

- Jakie szaleństwo się w tobie kryje, magu? – zapytał Adan, po czym poczuł na ustach ciepły oddech młodego mężczyzny. Ich wargi zetknęły się ze sobą w milczeniu. Książę ani drgnął. Stres owładnął jego ciało. Sparaliżował je strachem. Patrzył nieprzerwanie na Azaraina, który wpatrywał się w jego oczy.

- Nie chcesz wiedzieć co zrobię z twoim ciałem, gdy znajdę cię martwego, książę. – wyszeptał głębokim głosem, po czym się od niego odsunął. Adan zamarł w bezruchu. Miał wrażenie, że serce przestało mu bić na tę chwilę. Dreszcz wziął go w swe objęcia. Zupełnie tak, jakby sama śmierć dmuchnęła mu w kark. Azarain wzbudzał grozę – Do zobaczenia pod Freyamire, książę  – pożegnał  go. Adan opuścił jego pokój bez słowa. Usta wytarł rękawem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz