Widmo śmierci

 Biała Iglica, tajemnicza i majestatyczna. Zawsze przerażała tych, którzy nigdy nie byli w środku. Dla tych, co się w niej urodzili, stanowiła coś gorszego od więzienia. Siedząc w więzieniu, ludzie tęsknią za wolnością i mają nadzieję, że znów ją poczują. Żyjąc w Białej Iglicy, ludzie myślą, że są wolni. Lecz tak naprawdę nie pozostawia im się wyboru, który mógłby tę wolność udowodnić.

Po powrocie ze Złotej Iglicy, Alex czuł, że ma ręce pełne roboty. Przekazał oczywiście informacje na temat raportów - że to nie Hedra je sporządza, lecz Sylvan vel Dergradus. Na to arcymag niestety nie mógł już nic poradzić. Wiedział, że to zagrywka Hedry. Dergradusa przecież nie będzie pośpieszał.

Jednakże wieści, z którymi przyszło mu się zmierzyć po powrocie, okazały się jeszcze gorsze niż mógłby się spodziewać.


Wojna z Zaarg.


Pułkownik Tarda vel Haaran obiecał się wszystkim zająć, wytypował magów, którzy się udadzą na front i przejął całą sprawę. Mogłoby się wydawać, że Alexander nie będzie musiał się tym martwić, a jednak miał złe przeczucia co do tego.

- Słyszałem, że zamierzasz przejąć wszystkie obowiązki po moim ojcu - Danys pozwolił sobie wejść bez pukania do gabinetu Alexandra. Chłopak jeszcze nie potrafił zwracać innym uwagi, zwłaszcza starszym, toteż po prostu potaknął i gestem dłoni zaoferował, by usiadł.

- Chciałbym, ale brak mi doświadczenia - Alex odparł, nie miał zamiaru tego ukrywać, zwłaszcza przed ludźmi, którzy dobrze o tym wiedzą.

- Bardziej ciekawi mnie w tym momencie, czy zamierzasz też przejąć rolę profesora. Co prawda, ojciec zajmował się tylko zajęciami fizycznymi, niby nie ma nic trudnego w patrzeniu jak dzieciaki biegają, ale…

- Wiem. Niektórzy są nawet starsi ode mnie i raczej nie będą posłusznie wykonywać moich poleceń - Alex dokończył za niego.

Danys pozwolił sobie zapalić cygaro. Rozsiadł się na fotelu tak, jak to robił setki razy, gdy siedział w tym gabinecie z ojcem. Niby to miejsce się nic nie zmieniło, a jednak czuł się w nim zupełnie inaczej.

- Sylvan stwierdził, że powinienem się tym zająć. Że to po prostu nauczy mnie komunikować się z ludźmi w podobnym wieku i nauczy mnie zarządzania ludźmi. Mam pewne obawy, przyznaję - mówiąc to odłożył rejestr na biurko. Sięgnął po kubek z kawą i upił jej łyk. Do rozpoczęcia mają jeszcze trochę czasu. Przeglądał po prostu profile uczniów, by dowiedzieć się z kim przyjdzie mu pracować. Vitold vel Wilres porobił przy nich dużo notatek, toteż wiedział czego się po nich może spodziewać.

- Masz jakiś plan?

- Właściwie to mam - Alex dopił kawę.



Rozpoczęcie roku akademii dla każdego jest stresujące. Po długiej, letniej przerwie młodzież nie chce wstawać tak wcześnie i się uczyć, a profesorowie po raz kolejny będą musieli się zmierzyć z nastolatkami, w których trwa burza hormonów, kształtują się ich charaktery i nie zawsze chcą współpracować. Czego obawiał się Alexander, gdy brał dziennik najstarszych uczniów do ręki? Wszystkiego. Tego, że go nie będą słuchać, lekceważenia i braku akceptacji. Jest od nich młodszy, dlaczego mieliby go słuchać? W dodatku jego nazwisko raczej nie zachęcało młodych magów do współpracy. Mało kto miał dobre zdanie o Dergradusach tak naprawdę. Wszystko przez szalonego arcymaga.

Ostatni rok należał właśnie do Vitolda. Uczył ich od samego początku i był dla wielu niczym ojciec. Wydawał się niezastąpiony. To tylko utrudniało Alexandrowi zadanie. Denerwował się, ale niczego po sobie nie pokazywał.

Tak bardzo się tym wszystkim denerwował, że zapomniał ze sobą wziąć kluczy, które otwierają salę treningową i szatnie. Zorientował się w momencie, gdy już było za późno, by się po nie wrócić. Stał przed nim cały ostatni rok. Póki co znał tylko Trishię Ranquen, który dołączył tu z samej Złotej Iglicy.

Stali, przyglądali mu się. Na początku rozmawiali ze sobą i się śmiali, lecz szybko zamilkli jak tylko zobaczyli przed sobą postać Dergradusa. Popatrzyli po sobie, nie wiedzieli czy coś się stało.

- Witam. Nazywam się Alexander vel Dergradus i od dziś jestem waszym opiekunem roku - przedstawił się.

- Bez jaj - odezwał się najniższy z grupy. Według tego, co Alex pamiętał z notatek, to właśnie jest Raviel vel Veren. Jego ojciec to były Łowca, matka pochodzi stąd i jest wybitnym magiem iluzji. Raviel jest najstarszy z grupy, gdyż dwa lata temu nie został przepuszczony dalej. Według opinii pozostałych profesorów, jest problematyczny.

- Więc to nie były plotki, że generał się nami zajmie? - inny chłopak wyszedł na przeciw Alexandrowi. Duży i wysoki. O lekko opalonej skórze, paru pieprzykach na policzkach i roztarganych, krótkich włosach. Jego oczy, choć jasne, spoglądały przyjaźnie, pokazując, że jest to osoba otwarta i wrażliwa.

- Nie, to nie plotki. Jednakże proszę, z racji tego, że jesteście ode mnie starsi, mówcie mi po imieniu. - Alex poprosił. Widział w ich twarzach zmieszanie. Nie wiedzieli jak się zachowywać. Zawsze ich uczono, by nie spoufalać się z nikim z tego rodu.


Początki były dziwne i trudne. Podążali za nim na plac jak owieczki za swoim pasterzem, lecz tak naprawdę co chwilę na niego spoglądali, jakby doszukując się jakiegoś spisku. Alex przedstawił im jak będą wyglądać zajęcia w tym roku. Jest dużo jazdy konnej, pojedynków na miecze, treningi ze strzelectwa i wiele ćwiczeń na poprawę wytrzymałości. Jednakże Alex zachęcił ich do rozwoju mówiąc, że jeśli się do tego wszystkiego przyłożą, to dwie godziny tygodniowo po prostu przeznaczy na luźniejsze zajęcia, czyli po prostu gry zespołowe, które sobie wybiorą.

Pozwolił im po prostu w coś teraz zagrać, a sam poprosił lidera ich grupy na rozmowę. Dariel vel Snych to właśnie ten wysoki młodzieniec o krótkich włosach i ciepłym spojrzeniu.

Gdy inni biegali za piłką, dobierając się w grupę dziewczyny kontra chłopaki, Dariel udał się z Alexem pod altanę, gdzie mogli usiąść przy kamiennym stoliku. Alex usiadł pierwszy na brzegu ławki i poprosił młodego maga, by zajął miejsce po drugiej stronie tej samej ławki. Dariel miał dziwne przeczucia co do tej rozmowy, nie wiedział czego się spodziewać.

- Mam dość nietypowe pytanie - Alex zaczął, po czym pokazał mu notatki, które pozostawił po sobie Vitold - generał zakreślił trzech uczniów, lecz nie dał przy tym żadnego odnośnika. Wydaje mi się, że to mogło być coś ważnego - Alexander skłamał. Dobrze wiedział, że Vitold podejrzewał tych trzech o nekromancję. A przynajmniej, jednego z tych trzech.

- Szczerze, nie wiem o co mogło mu chodzić - Dariel rzucił okiem na notatki - Shavier to mój brat bliźniak. Wygląda jak ja, tylko ma długie włosy. Z tego co wiem, to nie dogadywał się z profesorem. Właściwie to mój brat rzadko kiedy się z kimś dogaduje. Jednakże ma spore ambicje i planuje w przyszłości zostać kapitanem.

- Czy ostatnio zrobił lub powiedział coś, co mogło zwrócić uwagę Vitolda?

- Mój brat lubi szperać w zakazanych księgach…

- Ma na to pozwolenie?

- Nie, a mimo to, czasem zdarza mu się wejść w posiadanie zakazanych ksiąg. Profesor nie był zadowolony, gdy to odkrył, pokłócili się. Tylko tyle wiem. Nie wypada przepytywać profesora, a mój brat też do wylewnych nie należy - Dariel wyjaśnił.

Zakazane księgi z pewnością mogły wzbudzić podejrzenia profesora. Tylko jakim sposobem w ogóle wpadły w jego ręce? Przecież biblioteka powinna być pilnie strzeżona, a przynajmniej jej piętro, gdzie trzymają wszystkie księgi. Właściwie, Alex nie przypomina sobie, by kiedykolwiek odwiedzał bibliotekę. Zawsze korzystał z książek, które zostały mu po ojcu.

- Drugi zakreślony to Quinn - Dariel zerknął na grupę i od razu go znalazł. Jako jedyny nie grał, po prostu siedział na ławce i patrzył za piłką - to ten bardzo jasny blondyn. Niedawno stracił rodziców, ponoć przez Niszczyciela, ale tak naprawdę nikt z nas w to nie wierzy.

- Czy coś się stało ostatnio?

- Nie, raczej. Quinn się trzyma, dużo czasu spędza z profesorem Haaran i tym jego kolegą - Dariel wyznał. Alex sobie zanotował, by zapytać profesora Haaran.

Nie chodziło o pułkownika Tardę vel Haaran, lecz o jego młodszego siostrzeńca, który pełnił funkcję nie tylko kapitana, ale i profesora alchemii.

- To dość niecodzienne, by uczeń trzymał się z profesorem - Alexander zwrócił uwagę, na co Dariel machnął ręką.

- Znają się już z piętnaście lat, więc to już prawie jak rodzina. Ale ja nie wiem za wiele o Quinnie, jest cichy, nie sprawia problemów. Umie się sobą zająć. Dzielny jest - Dariel potaknął, po czym zerknął na ostatniego z uczniów, którzy zostali zakreśleni na liście profesora. Od razu zmrużył oczy i popatrzył na grupę.

- Coś nie tak? - Alex to zauważył.

- Dogme Meneanos - Dariel westchnął ciężko - to mój najlepszy przyjaciel. Znam go jak nikt inny i trudno mi coś o nim powiedzieć, by nie naruszyć jego prywatności.

- Nie chcę nic takiego, po prostu, cokolwiek, co mogłoby wzbudzić zainteresowanie Vitolda - Alex wyjaśnił, lecz najwyraźniej i to nie należało do łatwych zadań dla Dariela.

- Po egzaminach planuje opuścić Iglicę. Z jednej strony szkoda, bo to naprawdę obiecujący mag. Z drugiej rozumiem jego decyzję.

To mogło faktycznie zwrócić uwagę profesora. Mag typu A, który chce opuścić Iglicę? Po egzaminach każdy mag może zadecydować o swoim dalszym życiu. Większość pozostaje w Iglicy, albowiem opuszczenie jej wiąże się z dużą ilością nakazów, zakazów, oraz pozostawia byłego maga z niczym. Bez domu, pieniędzy i nawet rodziny. Mało kto się zgadza na takie warunki, zwłaszcza, że po oddaniu munduru, mag musi się również wyrzec magii.

Niestety, magowie typu A są notorycznie kontrolowani. Ma to zapobiegać powstawaniu nowych nekromantów lub magów renegatów. Jednakże czy taka kontrola faktycznie pomaga?

- Mogą go podejrzewać o nekromancję po takiej decyzji. Z tego co wiem, takim jak on ciągle patrzą na ręce. Za Iglicą straciliby tą możliwość - Alex próbował w delikatny sposób wyciągnąć z Dariela informacje, które go interesują.

Dariel natomiast zaśmiał się na te słowa. Pokręcił głową wyraźnie rozbawiony.

- Prędzej bym własnego brata o to podejrzewał. Dogme jest zbyt miły, zbyt uczynny, zbyt wrażliwy.

- Rozumiem. Postaram się rozszyfrować jakoś te notatki - Alex zamknął notes. Niewiele się dowiedział, lecz każda informacja jest dobra.


Alex powoli się odnajdywał w tej roli. Nikt go nie osądzał. W końcu z Dergradusami się nie igra. Nikt nie chciał ryzykować, a też sam Alex nie dawał nikomu powodów do tego by mu się przeciwstawiać. Te zajęcia uczyły również i jego. Gospodarowania czasem, rozmowy z ludźmi i po prostu zrozumienia tego, że każdy jest inny. Każdy potrzebuje innej ilości czasu by osiągnąć cel. Gdy jedni wykazują się ambicją, inni uważają, że nie będą się fatygować. 


Wydawać się mogło, że wszystko powoli zaczyna się układać. Alexander powoli się odnajdywał w swoich obowiązkach i potrafił sobie zorganizować czas pracy. Niekiedy aż za bardzo, wręcz zapominał o tym, że potrzebuje snu.

Tego dnia siedział do późna w gabinecie, czytał zaległe raporty, choć całkiem nie miał do tego głowy. Spis aktywności magicznej, podejrzenia użycia magii bez certyfikatu maga, wszelkie podejrzenia złamania prawa magów i inne zgłoszenia, które według niego w ogóle nie powinny znaleźć się na jego biurku.

Im dłużej spoglądał na dokumenty, tym bardziej nie docierały do niego słowa, które tam zapisano. Jak gdyby po prostu na nie patrzył, nie zagłębiając się w ich znaczenie. Odłożył kolejną teczkę. Sięgnął po kubek i zorientował się, że już od dawna nic w nim nie zostało.

Ktoś zapukał. Alexander zerknął na Złoty Zegarek, który cały czas nosił przy sobie. Późno już, niemal północ. Kto przyszedł o takiej porze? Schował mały artefakt i zaprosił do środka.


To profesor Haaran. Siostrzeniec Tardy, wykładowca alchemii jak i kapitan piątej drużyny.  Są do siebie bardzo podobni. Jak dwie krople wody, z tą różnicą, że uśmiech Azaraina zdobią dołeczki w policzkach i wysoko upięte włosy za pomocą szmaragdowej klamry. Nigdy się z nią nie rozstaje zatem łatwo ich od razu rozróżnić.

Wyglądał na zmartwionego, ale i tak uśmiechnął się ciepło do Alexandra.

- Generale, wybacz najście o tak późnej porze - przeprosił po czym usiadł na krześle przy biurku. 

Alex tak naprawdę tylko go kojarzył. Widział go kilka razy, gdy wymieniali się dziennikiem zajęć czy też kilka razy jak rozmawiał o czymś z Tardą na korytarzu.

- O co chodzi?

- Przepraszam, że nie mogłem przyjść wcześniej. Dostałem rozkazy, że zostałem wysłany na wojnę. Ja i mój oddział. Z rozkazu Tardy.

- Chcesz się odwołać? - Alex podejrzewał, że to do niego by się zwracano, gdyby ktoś nie zgodził się z postanowieniem pułkownika.

- Nie.

Nie? Tego Alex się nie spodziewał jeszcze bardziej. Patrzył w zimne oczy Azaraina, które ani przez chwilę nie mrugnęły. Zupełnie jak oczy Tardy. Lodowate, pozbawione empatii. Patrzące na innych z pogardą…

A jednak, jest w nich coś ciepłego, czułego. Ambiwalencja wahała się pomiędzy bezlitosnym draniem a cudownym opiekunem, do którego inni przychodzili z prośbą o pomoc. Nie ma w nim nic pomiędzy. Zero balansu. Albo się go kocha, albo nienawidzi.

Alexander go jeszcze nie znał. Nie wiedział z kim ma do czynienia.

- Wezwałeś mnie. Chciałeś porozmawiać o uczniach. Nie miałem czasu by przyjść szybciej - Azarain wyjaśnił. Wtedy właśnie do Alexa dotarło, że faktycznie o to prosił. Zwyczajnie zapomniał.

- Racja. Chciałem porozmawiać o Quinnie. Quinn vel Loner, ponoć ma z tobą szczególnie dobry kontakt.

- Quinn, tak? Zabawne. Jakiś czas temu rozmawiałem o nim z Vitoldem. Wiem o co chodzi. I zaprzeczam.

- Nawet nie zadałem pytania - Alex zwrócił uwagę. Młody Haaran machnął ręką.

- Vitold na pewno zostawił w swoich notatkach informacje o tym, że Quinn może zostać nekromantą jeśli nie poświęci mu się uwagi. Powiedziałem raz, powiem i drugi. To absurd.

Alex wziął trochę większy wdech i oparł się na fotelu. Tylko chwilę patrzył w oczy Azaraina. Tylko chwilę wytrzymał. Tak jak oczy Tardy wzbudzały wstręt, tak oczy Azaraina wzbudzały ogromny niepokój. Zimne, potrafiły przeszyć duszę na wylot. Oczy jego wuja przepełniała pewność siebie i arogancja. Jemu również nie brak pewności siebie, lecz dominowała też nonszalancja.

- Quinn vel Loner przeżył tragedię po której brak mu pewności siebie, lecz jego serce jest niezachwiane. Tym razem ci wybaczę, ale jeśli jeszcze raz rzucisz na niego choćby cień podejrzeń, będziesz miał do czynienia ze mną - Azarain w ogóle się nie bał. Czy wykorzystuje fakt, że Alexandrowi brak doświadczenia? Czy może już taki jest? Profesorowie ostrzegali przed młodym kapitanem. Mówili, że to ktoś kogo lepiej mieć po swojej stronie. Czy to jeden z wrogów, których należy trzymać jak najbliżej?

- Nie chciałem, by tak to zabrzmiało. Wciąż próbuję się w tym wszystkim odnaleźć, dlatego wolę porozmawiać z tobą niż wysuwać własne wnioski - Alex odpowiedział niemal od razu, nie pozwalając Azarainowi wytrącić go z równowagi.

- Już raz straciłem w ten sposób przyjaciela. Teraz pewnie siedzi i popija herbatkę z Niszczycielem. Drugi raz nie popełnię tego błędu - Azarain dodał, wspominając incydent sprzed prawie dziesięciu lat, gdy jeszcze sam uczęszczał do akademii - Quinn jest najlepszym uczniem w sztuce przywracania. Leczy jak nikt inny. Może się wydawać, że balansuje na niebezpiecznej granicy, ale on doskonale zdaje sobie sprawę z tego gdzie ta granica leży.

- Ufasz mu - Alexander zrozumiał. Azarain może mieć zaburzony pogląd na sytuację, ale jako kapitan z pewnością zdaje sobie z tego sprawę. Mimo to, wygląda na pewnego swoich słów.

- Nauczyłem go wszystkiego, co mogłem. Dziś oddałem mu swoje wszystkie notatki. Jeśli nie wrócę z wojny, miej na niego oko. Nie chce, by został sam.

Azarain wstał z krzesła. Jednakże zamiast udać się do drzwi, pozwolił sobie podejść do okna, które znajdowało się za plecami Alexandra. Spojrzał wysoko w niebo, na gwiazdy, które lśniły pomiędzy chmurami.

Od tyłu niemal niczym nie różnił się od Tardy. Jedynie jego wysoko upięte włosy się wyróżniały. Spięte szmaragdową broszą.

- Gdy mnie nie będzie, a Reenievarie zacznie sprawiać kłopoty, poprosiłem Maxa by pomógł.

- Maxa? - Alex nie wiedział o kim mowa.

- Jednakże gdyby go nie było w pobliżu, czy zabierzesz Reenie do biblioteki? Możesz mi to obiecać? 

- Obiecuję - mówiąc to Alex jeszcze nie wiedział jak wielkie brzemię na siebie wziął. Nie wiedział, że od tego czasu wszystko się zmieni. Skomplikuje jeszcze bardziej, a wszystkie drogi będą zdawać się prowadzić donikąd.



Coraz więcej pytań pozostawało bez odpowiedzi. To już dziś magowie wyruszają na wschód. Tarda tak jak wspominał, dopilnował wszystkiego. Zaplanował wszystko. Który oddział gdzie się uda, kto ma jakie zadanie i kto ma sprawować władzę nad innymi. Wszystko przekazał swojemu siostrzeńcowi, Azarainowi. Nikogo to nie dziwiło, lecz Azarain zdawał się nie pochwalać tego pomysłu.

Alex nie chciał przy tym być. Tak naprawdę się denerwował. Zwyczajnie bał się, że każą mu przemawiać, na co z pewnością nie był gotowy. Miał zbyt wiele na głowie, choć im dłużej o tym myślał, tym bardziej zastanawiał się, czy te problemy nie są po prostu wymyślone.

Co jeśli nikogo to wszystko nie obchodzi? Co jeśli traci czas na coś, co nigdy się nie zmieni? 

To wszystko traciło jakikolwiek sens.

Odbijał piłkę w pustym korytarzu. Echo się niosło aż do schodów z jednej i z drugiej strony.

 Co jeśli w tym czasie mógłby zrobić coś istotnego? Nie wiedział nawet co. Dorośli patrzą na niego jak na dziecko, które trzeba wyręczyć. Rówieśnicy go unikają. Jest sam. Zawsze był sam. Tylko dlaczego teraz odczuwa to inaczej? Czy to przez te kilka chwil z Sylvanem? Czy to przez to jak swobodnie czuł się przy Hedrze?

Rzucił piłką raz jeszcze, mocniej. Mocniej.

Zatrzęsły się ściany. Wpierw nie zwrócił na to uwagi, myślał, że przesadził. Lecz piłka potoczyła się dalej, a trzęsienie nie ustąpiło.

Usłyszał krzyki. Rozległo się bicie dzwonów. Zostali zaatakowani? Teraz, gdy część magów opuściła Iglicę? To niemożliwe.

Serce biło mu jak szalone. Podbiegł do okna, wychylił się, by zobaczyć co się dzieje. Ludzie na dole wpadli w panikę. Jednak każdy z nich patrzył w górę. I Alex spojrzał w niebo.

Ogromna szczelina rozerwała niebo na pół. Niebieskie oko spoglądało na Iglicę. A z jego wnętrza spadały błękitne meteory. Niczym spadające gwiazdy. Piękne.

Niszczyły wszystko na swojej drodze. Drzewa wokół, mury i ściany. Nic nie mogło się uchronić. Magowie próbowali bronić się magią, niektórym się udało. Inni nie mieli najmniejszych szans.

- Uciekaj! 

Ktoś zawołał nim zawaliła się ściana. Kolejny meteor uderzył wprost przed Alexandrem, odrzucając go do tyłu.


W uszach mu dudniło. W ustach czuł sam pył. Nie miał czym oddychać. Wokół tylko smród spalenizny.

Krwawił. Nawet tego nie czuł. Nie czuł zupełnie niczego. Ktoś wolał jego imię. Widział już tylko sylwetkę. Wszystko nachodziło czernią.

- Dariel…?


Co to było?

Stał w korytarzu. Patrzył na zegarek. Właśnie miał sięgać po piłkę, by nią rzucić. Wszystko wyglądało zwyczajnie. Jakby nic się nie stało. Choć nie miał pyłu w ustach, ciągle czuł ten okropny smak. Bał się. Nie rozumiał co się stało. 

Z trudem poszedł do okna. Nic go nie bolało. Po prostu bał się, że znów ujrzy popękane niebo. 

Widział jak otwierają bramę. Jak magowie wyjeżdżają. Wszystko wygląda normalnie. Dlaczego cały czas miał wrażenie, że zaraz coś złego się wydarzy? Czy to była wizja?

Ten zegarek, czy to przez to, że na niego za długo patrzył?


W tłumie jedna z osób zaczęła się dziwnie zachowywać. Z daleka wyglądało to na awanturę, ale gdy Alex użył prostego zaklęcia polepszającego wizję, zrozumiał, że to nie jest zwykły mag.

To Reenievarie. Krzyczał coś, chciał wybiec za Azarainem, który opuszczał Iglicę. Ludzie wokół próbowali uciszyć dziecko. Na darmo.

Niebo zaczęło się rozpadać. Wielka szczelina ponownie przybrała kształt oka.

To znów się dzieje. Alex zapominał jak się oddycha. Nie potrafił oderwać wzroku od tego pięknego, a jakże zabójczego widoku. Deszcz meteorów wylał się że szczeliny. Po raz kolejny siały spustoszenie. Niszczyły wszystko na swojej drodze.

To nie atak, jak sądził za pierwszym razem. To Reenievarie. To ta potęga, którą usilnie starali się zapieczętować. 

- Uciekaj!

To Dariel. Tym razem Alex go widział. Biegł w jego stronę, w chwili gdy meteor uderzył w ścianę tuż obok. Alexander znowu został odrzucony w tył. Nie mógł się ruszać. Zamroczyło go. Jednak tym razem widział dokładnie co się stało. Dariel przygnieciony gruzem umierał. Leżał w kałuży własnej krwi.

Alex też, tak jak poprzednio, stracił czucie. Krwawił. Biały mundur w moment zmienił kolor na czerwony. Nie mógł się ruszać.

Co się dzieje?


Zemdliło go. Wziął głęboki oddech i oparł się o kamienny parapet. W ręku trzymał zegarek. Z góry widział jak otwierają bramę. Te wizje są zbyt realne. Przerażające. Nie powinien tracić czasu. Co jeśli to znów się powtórzy? Co jeśli tym razem nie jest to wizja? 

Musi coś zrobić. Dlaczego nie może się ruszyć? Sparaliżowany strachem nie widział co robić. Gdy patrzył na korytarz widział jak gruzy przygniatają Dariela. Czuł, że zaraz zwymiotuje.

Musi coś zrobić. Nikt inny nie wie, co się wydarzy. Krok po kroku, ruszył w stronę schodów. Zbiegał z nich omijając co drugi czy trzeci stopień. Zeskakiwał na podłogę, by czym prędzej pobiec do kolejnych schodów.


Na samym dole, już miał otwierać drzwi, gdy usłyszał dzwony. Za późno. To wszystko trwało zbyt długo. Czuł jak ziemia się trzęsie od meteorów. Iglica sypała się pod ich ciężarem. Mimo to przeszedł przez drzwi. Spojrzał w górę. 

Błękitna, ognista gwiazda spadała prosto na niego. Magowie próbowali ją zatrzymać magią. Zniszczyć ją, zmienić tor jej lotu.

Nadaremnie.


Zwymiotował. Chcąc nie chcąc, poczuł się po tym lepiej. Znów to samo. Wcisnął zegarek ponownie do kieszeni. Utknął w wizjach? Gdy tak patrzył na własne wymiociny na parapecie, dotarło do niego to, co musi zrobić. Tylko on może coś zrobić. Musi dotrzeć do Reenievarie zanim straci kontrolę. Tylko, że nie ma na to wszystko czasu. Magowie po raz kolejny przeszli przez bramę.

Wiedział co musi zrobić.

Wspiął się na parapet i spojrzał w dół. To drugie piętro, a te w Iglicach są szczególnie wysokie. Zawahał się. Jeśli zrobi choć jeden błąd, roztrzaska się na ziemi. To jak samobójstwo. Jednak z drugiej strony, jeśli tego nie zrobi, umrze tak czy inaczej.

Założył kaptur na głowę. Sam nie wierzył, że to zrobi. Wysunął nogę na przód. To samobójstwo. Nigdy tego nie robił. Jednak to jedyne co przychodzi mu do głowy.

Skoczył.


Jego ciało spadało w dół dużo szybciej niż myślał. Nie miał czasu na zastanawianie się. Musiał działać. Rzucił na siebie zaklęcia. Wzmacniające, by w razie upadku się nie połamał. I odciążające, by tuż przy ziemi ważyć tyle, co nic.

Gdy poczuł pod nogami grunt, przez chwilę nie wierzył, że mu się udało. Wszyscy byli zajęci, nikt na szczęście tego nawet nie zauważył. Poprawił kaptur, choć cieszył się niezmiernie, że jego plan zadziałał, wiedział, że to nie czas na świętowanie.

Wbiegł w tłum, przeciskał się przez ludzi. Miał coraz mniej czasu. Był coraz bliżej. Widział go. Zepchnął wszystkie maniery na bok, odepchnął ludzi, którzy stali mu na drodze. Nie słyszał co do niego mówią, rozumiał jedynie ich gniewny ton głosu.

Nie myślał o niczym innym, tylko o tym, by uspokoić Reenievarie.

- Hej. 

Udało mu się. Przykucnął przy wystraszonym dziecku. Błękitne oczy Reeniego wpatrywały się w niego z przerażeniem.

- Już dobrze. Pójdziemy razem do biblioteki? - spytał. Ręką w białej rękawiczce otarł dziecku łzy. Po raz pierwszy od bardzo dawna, Alex się uśmiechnął. Zrobił to szczerze. Choć sam chciał płakać, nawet wyć, musiał się powstrzymać.

To pytanie wyraźnie wytrąciło Reeniego z jego rozmyślań. Alex skupił całą jego uwagę na sobie. Chłopiec potaknął nieśmiało.

Wziął go na ręce. Nie pamiętał o zakazach by nie dotykać innych. Pomógł Reeniemu wtulić się w niego. Tak naprawdę Alex nie wiedział co robić. Po prostu działał instynktownie. Sam nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że taki instynkt posiada.

- To Dergradus? - ktoś zauważył żółte włosy, które niesfornie uciekły spod kaptura.

- Alexander?

Ludzie go zauważyli. Ale on ich nie słuchał. Mając Reeniego na rękach, nie obchodziło go zupełnie nic.

- Zostawił mnie - Reenievarie wyszeptał. Ukrył buzię w mundurze Alexandra. Gęste, czarne loki zakrywały wszystko inne. Długie, jak na ród Haaran przystało.

- Wróci. Obiecał ci to, prawda? - Alex spytał. Nie wiedział czy Azarain tak zrobił, ale wierzył, że tak właśnie było. Przynajmniej on na miejscu Reeniego wolałby coś takiego usłyszeć. - Pójdziemy do biblioteki. Może Max tam będzie.

Nie wiedział nawet kto to jest. Wiedział tylko, że Reenie go zna. A w takiej chwili to jedyne co mogło go uspokoić. Znajome twarze i ciepło czyjejś piersi. Coś czego Alex sam nie zaznał.

Im bliżej czwartego piętra się znajdował, tym bardziej nie czuł własnych nóg. Odmawiały posłuszeństwa. Nie przez ilość schodów, które pokonał. To przez nerwy. Czuł jak ciało odmawia mu posłuszeństwa. Żołądek się skurczył tak bardzo, że nawet przełknięcie śliny wydawało się niemożliwe.

- Nigdy nie byłem w bibliotece, a ty? - Alex zapytał. Czuł, że jakby się nie odezwał to odszedłby od własnych zmysłów.

- Wiele razy - Reenie odpowiedział cicho. Nawet wskazał na drzwi, które rozpoznał.

Biblioteka zawsze pozostawała otwarta, każdy mógł do niej przyjść kiedy chciał. Nawet w środku nocy. Mimo to, arcymag zawsze odradzał Alexandrowi to miejsce. Nie chciał, by tu przychodził. Dlatego też Alex nie znał biblioteki.  Co jest za jej drzwiami? Chciał postawić Reeniego na podłodze, ale miał wrażenie, że jeśli się schyli tak się już nie wyprostuje.

Nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Wewnątrz nikogo nie zastał. Od razu po prawej stronie przy drzwiach znajdowało się wysokie biurko, które należało do bibliotekarza. Alex jest wysoki toteż z łatwością zobaczył, że po drugiej stronie leżą jakieś papiery, książki i kubek z kawą, która ostygła parę godzin temu. Dalej za biurkiem stała gablotka, a obok niej drzwi do prywatnej kwatery bibliotekarza. Na wprost od drzwi wejściowych do biblioteki znajdował się stolik z czterema krzesełkami. Stał on tuż przy wielkim oknie, które lekko przysłaniały grube, czerwone zasłony. Pasowały do czerwonych dywaników, które leżały między wysokimi regałami na książki. Te zdawały się ciągnąć w nieskończoność, gdyż im głębiej, tym ciemniej, aż koniec zanikał w kompletnym mroku. Same regały pięły się aż pod wysoki sufit, z którego zwisały ciężkie żyrandole. Z dołu wyglądały jak wielkie talerze, z których kapał wosk.

Wszędzie jednak unosił się dym z cygara. To specyficzny zapach, który Alex skądś kojarzy, lecz nie potrafi sobie przypomnieć skąd. Jest go aż tyle, że prosi się o otwarcie okna.

Posadził Reeniego na krześle przy stoliku i uchylił okno, wpuszczając trochę mroźnego, ale świeżego powietrza.

- Nie sądziłem, że nikogo tu nie będzie - Alex próbował się zachowywać normalnie. Choć nie przywykł do tego zupełnie, nie chciał, by Reenie się bał. Sam też cały czas próbował się uspokoić. Ręce mu się trzęsły, a nogi miał jak z waty. Jak usiądzie to nie wstanie. Mimo to, usiadł przy Reenievarie.

- Arvach pewnie się kąpie.

- Arvach? - Alex powtórzył. Słyszał już wcześniej to imię. Bibliotekarz. Mimo to, nigdy nie miał okazji z nim rozmawiać.

- To demon wody. Dlatego dużo czasu spędza w wannie - Reenie wyjaśnił. Najwyraźniej już się tak nie denerwował. Wizje ustały. 

- Ach tak, ma to sens - Dergradus potaknął. Po tym jak usiadł czuł, że całe ciało odmawia mu współpracy. Dał radę jedynie ściągnąć kaptur z głowy, nic więcej. Jak się oparł na krześle, tak wiedział, że chwilę potrwa zebranie się do kupy.

Nadal nie potrafił uwierzyć w to co się stało.  Czy to na pewno były wizje? Czy wszyscy żyją? Jak wielką potęgę skrywa ten dzieciak?

Drzwi zaskrzypiały. Ktoś wyszedł z komnat. To bibliotekarz. To Arvach.

To bardzo wysoki mężczyzna. Tak chudy, że jego ubranie na nim wisi. Czarne spodnie sprawiły, że jego długie nogi wyglądały jak dwa patyki. Zaś za duży, szary sweter dawał poczucie bezpieczeństwa, w którym można się po prostu schować.

Jego twarz wzbudzała dziwny niepokój. Jest męski, poważny, z tygodniowym zarostem. O lekko zapadniętych policzkach i prostym nosie. Lecz to jego włosy przykuwały największą uwagę. Mieniły się barwami oceanu. Z lewej strony sięgały ledwo podbródka, lecz z prawej - długie i ciężkie, związane w gruby warkocz, sięgały aż do lędźwi. Błękitne przeplatały się z granatowymi. Nie brakowało też czarnych i białych.

- Tak myślałem, że to ciebie słyszę - odezwał się równie męskim głosem. Brzmiał jednak na znudzonego.

- Arvach - Reenie się ucieszył. Zwracał się do niego po imieniu, co zdziwiło Alexandra. Magowie zawsze pilnowali swoich tytułów.

Tylko, że to nie jest mag. Zapalił cygaro. Trzymał je w dłoni uzbrojonej w zabójcze pazury. To nawet nie jest człowiek.

Alex wpatrywał się w niego bezustannie. Nawet nie wiedział co powiedzieć. Patrzył na jego dłonie, jak chude palce czochrają czarne loki Reeniego. Mimo długich pazurów, nawet go nie zadrasnął.

- Zrobisz nam herbaty? Chyba, że młody Dergradus preferuje kawę? - Arvach zwrócił się do Reenievarie, lecz spojrzał na Alexandra.

Alex widział w życiu wiele osób o zimnych oczach. W rodzinie, wśród magów, którzy zawsze go otaczali, a nawet wśród rówieśników. Lecz żadne nie mogły się równać z tymi, w które teraz patrzył. Niemal białe, zdawały się mieć kolor duszy zaklętej w lód. Wąskie, pionowe źrenice nie reagowały na światło, pozostawiając wrażenie pustki.

- Zrobię herbatę - Reenie odpowiedział, zszedł z krzesła i podszedł do wysokiego biurka. Sięgnął kubek Arvacha i zniknął za drzwiami. Tak po prostu wchodząc do prywatnych komnat bibliotekarza. Jak gdyby wchodził tam już setki razy.

Demon usiadł na przeciwko Alexandra i jednym ruchem domknął okno, a ciężka klamka spadła w dół, zamykając je.

- Już myślałem, że się nie nauczysz. Ile razy musiałeś to wszystko powtórzyć? - zapytał patrząc na Alexandra.

- To znaczy?

- Mówię o zegarku. Pewnie myślisz, że to jakieś wizje przyszłości, która mogłaby się nadarzyć.

Wie o tym? Alex zerknął na swoją kieszeń. To niemożliwe, by go zobaczył.

- Gdy jest tak blisko, jestem na niego odporny - demon wyznał i wyciągnął ku niemu rękę. Nie mówił czego chce, ale chłopak to czuł. Wyjął zegarek z kieszeni i już miał mu go dać, gdy demon po prostu go sobie wziął i otworzył, jak gdyby miał go w rękach wiele razy - Nigdy go nie oddawaj. Nikomu. Ze mną nie zadziała, ale gdyby wpadł w niepowołane ręce, mógłby doprowadzić nawet do końca świata.

- Co?

- Jak go znalazłeś? - demon spytał, wpatrując się we wskazówki.

- Ja…

- To bez znaczenia. Zastanawiałem się kiedy przyjdziesz, Dergradusie. Trochę czasu ci to zajęło - Arvach oddał mu zegarek. Alex wziął go z powrotem i czym prędzej go schował do kieszeni.

- Czekałeś na mnie?

- Nie. Gdybym na ciebie czekał, niezależnie od tego kiedy byś przyszedł, czułbym się nieukontentowany. Za szybko, za późno, w złym momencie… Żyję zdecydowanie zbyt długo by na coś lub kogoś czekać. W końcu i tak to tylko chwila.

- Wybacz, nigdy nie miałem do czynienia z…

- Z demonem, co? Bez obaw, ludzie są dużo gorsi - mówiąc to brzmiał jakby żartował. Nawet się lekko uśmiechnął.

- Zawsze słyszałem, że demony są niebezpieczne. W Srebrnej trzymają je w zamknięciu - Alex odparł. Odczuwał dziwny niepokój. Żółta arafatka na szyi bibliotekarza z jakiegoś powodu przypominała mu o Przypadku.

- Tak jak wszystko, co potrafi samodzielnie myśleć - Arvach wstał z krzesła i przytrzymał otwarte drzwi by Reenievarie mógł przynieść kubki. W obu była herbata - Idź pobaw się z kotem. Jest gdzieś z tyłu.

Na te słowa aż rozpromieniał. Reenie czym prędzej pobiegł poszukać futrzaka między regałami. Arvach zaś przyniósł jeszcze cukierniczkę i przysunął ją do Alexandra. Jakby wiedział, że bez cukru się nie obejdzie.

Wsypał dwie łyżeczki. Wymieszał herbatę.

- Jeszcze. 

Głos demona dotarł do jego uszu. Brzmiał spokojnie. Niczym rozkaz podświadomości, którego nie można zignorować. Wsypał kolejne dwie.

- Jeszcze - i kolejne.

W końcu odsunął od siebie kubek i zaczął jeść cukier łyżkami. Ludzie zawsze się krzywili, nie rozumieli. Ale Arvach o tym wiedział. Gdy tak pochłaniał łyżkę za łyżką, Arvach palił cygaro. Milczeli, nie musieli nic mówić.

- O czym myślisz? - zapytał w końcu, gdy widział, że Alex już więcej nie zje.

- O wszystkim. Naraz. O słowach Sylvana, o tym jak Sijiya na mnie patrzył. Czy to co mówił Przypadek jest prawdą. Co znaczą notatki zostawione przez generała. Czy ja umarłem?

Arvach odchylił się na krześle. Bujał się na tylnych nóżkach, choć zawsze tego zabraniał uczniom. Zachowywał się zwyczajnie. Jak człowiek.

- Rozmawiałeś z nim? Z Ilvelem?

- Mówił tak wiele, że sam już nie wiem w co wierzyć. Nawet nie wiem czy powinienem o tym wspominać.

- Nie musisz. Skup się na własnych rękach. Na tym co i kogo możesz nimi dosięgnąć. Z czasem zasięg twoich ramion będzie większy, będziesz mógł sięgnąć po więcej. Gdy rzucisz się na zbyt wiele rzeczy, chwycisz tylko niezależne od siebie, przypadkowe rzeczy, gdy te najważniejsze przelecą ci przez palce.

Znów przypomniała mu się śmierć Dariela. Upił łyk przesłodzonej herbaty.

Arvach ma rację. Odkąd dostał ten tytuł i poczuł się jak spuszczony ze smyczy, chciał wszystko poznać w jednej chwili. Jest tak wiele rzeczy, którymi chciałby się zająć, że nie potrafi się na niczym skupić, bo wszystko go rozprasza.

Od czego powinien zacząć? Co jest najbliżej, co jest najważniejsze? Spojrzał za siebie. W niekończące się korytarze między regałami. Gdzieś tam Reenie szuka kota.

- Kim jest Reenievarie? - zapytał cicho. Nie chciał by dziecko usłyszało to pytanie. Lecz gdy spojrzał na Arvacha, zobaczył tylko jego uśmiech. Szyderczy, jakby kpił. Nie odpowiadał. Nie zamierzał na to odpowiedzieć. Na to pytanie Alexander będzie musiał sam poszukać odpowiedzi. Znaleźć prawdę gdzieś pośród wybielonych kłamstw.

- Rozumiem - Alex wstał. Wiedział, że Reenievarie tutaj będzie bezpieczny. W końcu o to właśnie prosił Azarain. Teraz żałował, że nie wypytał go o wszystko, gdy jeszcze mógł. Teraz już nie wie gdzie szukać odpowiedzi. 

Jednak na pewno je znajdzie. W swoim czasie.

Popatrzył raz jeszcze na bibliotekarza. Zimny drań cały czas bujał się na krześle. Beztroski. Jak gdyby nic go nie obchodziło.



Wieczorem jednak poczuł jak wszystko pęka. Siedział w kamiennej wannie, obejmował nagie kolana. Patrzył na własne odbicie w tafli wody. Fioletowe oczy, żółte włosy… cerę tak bladą, jakby nigdy nie widziała słońca. Nie chciał być teraz sam. Za dużo tego wszystkiego.

Gdy zamykał oczy widział śmierć Dariela. Gdy otwierał oczy, przypominała mu się szczelina na niebie. Cały czas bał się, że to się powtórzy. Robiło mu się słabo na samą myśl.

Oczy same mu się zaszkliły od łez. Nie potrafił ich zatrzymać. Tak bardzo chciał się po prostu do kogoś teraz przytulić. Usłyszeć, że nie jest sam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz