Norue

 Trochę czasu zajęło nim Vanshid doszedł do siebie. Długo spał, a gdy się budził, ledwo się ruszał. Pewnego dnia zdziwił się wielce, gdy na łóżku usiadła mu mała dziewczynka. Złote oczy wlepiła w niego jak w obrazek. To Zaargenka. Nigdy nie widziała słońca, toteż jej skóra nosiła szarą barwę. Włosy czerwone niczym wino, splecione nosiła w krótki warkoczyk. 

- Jestem głodna, a mama i tata śpią - oznajmiła, jakby liczyła na to, że to on wstanie z łóżka i zrobi jej coś do jedzenia. W pierwszej chwili chciałby powiedzieć, by spadała na drzewo, ale… 

Dotarło do niego, że jej rodzicami są Iruma i ta kobieta, która tu czasem do pokoju zaglądała, by przynieść mu picie i jedzenie. Czyli dla niego, ta dziewczynka to bratanica.

- Ile ty masz lat? - zapytał, gdy wygrzebywał się spod kołdry. Na szczęście spał w spodniach, więc tylko koszulę na siebie narzucił i był gotów, by odnaleźć kuchnię.

- Sześś. Za rok będę mogła jeźźiś na koniku - odpowiedziała z promienistym uśmiechem. Nawet tak samo sepleni jak Iruma. Że też wcześniej nie skojarzył faktów.

- No proszę jaka duża z ciebie panna już… chodź. - Wyciągnął do niej ręce. Mała podbiegła i z radością pozwoliła mu się podnieść.

- Jesteś duży jak koń - oznajmiła, gdy zabierał ją z sypialni do kuchni. Nie znał zupełnie rozkładu tego miejsca, ale znając brata, na pewno wybrał dom, który byłby intuicyjny. Jeśli pokój, w którym leżał to pokój dla gości, to kuchnia powinna znajdować się w odległości kilku kroków. Tak też było.

Jego oczom ukazała się kuchnia, w której cały czas paliła się lampka, wysoko na ścianie, schowana za szkłem, by uniknąć pożaru i by mogli coś widzieć. Jak zauważył, ten dom znajdował się pod ziemią, co oznacza jedno - nie ma słońca. Jest zawsze ciemno. Nawet nie potrafi określić jaka jest pora dnia.

Po lewej stał długi stół z dębu, wokół stało osiem krzeseł, lecz żadne na jego szczytach. Dalej blaty oddzielały jadalnie od miejsca, w którym przyrządzało się jezdenie. Posadził ją na blacie i zaczął szukać czegokolwiek, co mógłby dla niej zrobić. Jest trochę chleba, masło i ser. Dużo sera. Jak gdyby jedli tylko ser, ale na szczęście znalazł też trochę peklowanego mięsa i wędzone udźce z sarny, które wisiały nad kominkiem. Coś zaraz z tego dla niej zrobi.

Wszystko musiało być równe. Chleb pokrojony w idealną kostkę, w serze ani jednej dziury, a w mięsie nie mogła widnieć ani jedna żyłka.


- Vanshid… mogłeś mnie obudziś - Iru zawędrował do kuchni, półprzytomny. Tak coś czuł, że jego brat nie śpi, ale musiał to sprawdzić.

Iruma Kutani w całej swej okazałości, z potarganymi włosami, zaspanymi, złotymi oczami i ani jednym gramie pudru na jego szarej skórze.

Przyszedł na boso, ubrany w jakąś tunikę i krótkie spodnie.

- Po co? Umiem robić jedzenie - Van odparł, po czym dał małej kanapki. Wszystkie skórki od chleba wrzucił do paleniska. Zawsze uznawał je za niezdatne do jedzenia, gdyż jak twierdził, chleb zawsze dotykało zbyt wiele osób, by mógł sobie pozwolić na zjedzenie jego skórki.

- Widzę, że radzisz sobie z dzieśmi - Iru zauważył. Podszedł do stołu, usiadł na krześle i przetarł twarz dłońmi, próbował się w ten sposób rozbudzić.

- Spodziewam się własnego. - Van rzucił jakby to była normalna informacja. Iru w pierwszej chwili jakby nie zrozumiał. Przyjrzał się bratu z góry do dołu i pokręcił tą zaargeńską głową na boki.

- Jesteś w siąży?

Van wywrócił oczami.

- Tak. Jak będzie dziewczynka, to nazwę ją Cecylia - dodał po chwili, nie zamierzając niczego sprostować.

- Sesylia?

- Ano. A jak będzie chłopiec, to nazwę go Cyncynat.

- Synsynat…? - Iru zmarszczył brwi po czym się zaśmiał - widzę so zamierzasz, nieśmieszne.

- Według mnie bardzo śmieszne. - Vanshid odpowiedział, choć się nie śmiał. Jedynie lekko uśmiechał, po prostu cieszył się, że mogą w końcu porozmawiać na spokojnie. - Ale nie żartuję, Iruma. Moja narzeczona przed wyjazdem, oznajmiła mi, że jest w ciąży. 

- O bogowie - Iru nagle się rozbudził, lecz patrzył na brata z wielkim niedowierzaniem - jak to narzeszona? Jak to w siąży? Vanshid, ja jestem za młody, abyś ty był żonaty.

- A ty to niby co? Żona, dziecko… - spojrzał na małą.

- Ale ja mogę.

Van nie komentował. Sięgnął po dzbanek i jeden z kubków, które stały na stole. Nalał cokolwiek w nim było i upił łyk bez zawahania. Ufał bratu jak nikomu innemu. Okazało się, że to sok z winogron, choć spodziewał się zwykłej wody.

- Kiedy ślub?

- Jak wrócę do domu.

- To so tu jeszsze robisz? Sio do domu. Tam są drzwi. - zażartował, ale zabrał kubek Vana i sam upił z niego parę łyków. Normalnie po czymś takim ten rycerz nawet by nie tknął naczynia, ale tym razem było inaczej. Od razu widać, że mają ze sobą silną więź, która kształtowała się latami. - A tak poważnie… so się do mnie sprowadza? 

- Mam tak mówić przy małej?

- Gorsze rzeszy słyszała.

- Zacznijmy od tego, że musiałem okłamać cesarzową, aby w ogóle tu trafić - westchął z rozczarowaniem w głosie - powiedziałem jej tę historyjkę o ślubie rodziców.

- Dobrze, tak jak ustaliliśmy, tego się trzymajmy - Iru potaknął, cieszył się, że ta historia dobrze się sprzedaje. Ustalili ją razem wiele lat temu.

- Przez tę wojnę na wschodzie, książę poprosił mnie, bym znalazł dziecko, którego szukają Zaargeńczycy. Cesarzowa się o tym dowiedziała, to jeszcze poprosiła, bym znalazł Neila de Saade. No i gdyby przy okazji mi się udało znaleźć jeszcze Khayshiego…

- O, to skoro już szukasz tylu osób to może i ja się poproszę o pomos w znalezieniu kogoś? - Iru zachichotał, Van w pierwszej chwili uznał to za żart, ale zauważył, że Iru mówił poważnie. 

- Nie wierzę. Jest ktoś, kogo sam nie możesz znaleźć? - Vanhalen spytał, ale gotów był zrobić co się da, by pomóc bratu. Możliwe, że to będzie zapłata za informacje - mów.

- Chłopak, szternaśsie lat. Nazywa się Dylan Neris. - Iru mówił, a Van próbował sobie jakoś wyobrazić nowy cel poszukiwań - Jest Dzieskiem Słońsa, więs podejrzewam, że wygląda na około dwadzieśsia lat w tym momensie. Prawdopodobnie używa imienia Zota. - wyznał. Znaleźć Dziecko Słońca? To jak szukać Igły w stogu siana. Na pewno gdy go już zobaczy to będzie wiedział, że to on, ale nie sądzi, by samo odnalezienie tego chłopca było owocne. Dzieci Słońca, przez to, że borykają się z niewolnictwem, wolą się nie wychylać ze swoich kryjówek.

- Po co ci on?

- Chsę zebraś wszystkie Dziesi Słońsa. Mam już dwie dziewszyny. Saevi i Rynn, która jest jego siostrą. - Iruma wyznał, lecz po chwili dodał - niestety może byś problem. Dylan to nie jest zwykłe Iva’Sol.

- A jakie to jest niezwykłe?

- Sztuszny demon.

- Myślałem, że to niemożliwe. Słyszałem i czytałem o rytuałach, ale ludzie rzadko kiedy przeżywali dobę, a co dopiero lata. No tak. Ludzie. - Van zwrócił uwagę, że nigdy nie zetknął się z przypadkiem Iva’Sol, które dopuściłoby się tak absurdalnego czynu. Chwila potęgi nie była warta ryzyka, które to ze sobą niosło. W najlepszym wypadku osoba umierała od razu. W najgorszym… męczyła się, gdy pasożyt przejmował kontrolę nad jej ciałem i zmieniał się w pełnoprawnego demona.

Czyżby Iva’Sol potrafili sobie z tym poradzić? Jak to w ogóle możliwe?

- Tak młody chłopak… domyślam się, co mogło się wydarzyć w jego przeszłości. Eksperymentowali na nim?

- Rynn niewiele o tym mówi - Iru pokręcił głową, sam niewiele wiedział. - Gdy mi powiedziała o brasie, od razu zasząłem go szukaś. Idąs jego śladem, dotarłem do ostatniej posesji, gdzie go widziano. Ale jego tam już nie było. Nie było nikogo. Tylko stos martwych dziesi. Pochowałem je wszystkie, ale Dylana nie udało mi się znaleźś.

- Skąd pewność, że demon?

- Jego siostra również ma oznaki demonizmu. Ponoś w niewoli… jej brat szasem przynosił jedzenie. I nie mówił skąd. Jest od niej starszy. Wiesz jak to jest.

Van rozumiał dużo. Był w stanie nawet zrozumieć co Dylan robił. Chciał, by jego siostra przeżyła i karmił ją tym, co się dało. Najwyraźniej nawinął im się demon.

Kto wie, może go już złapali i gnije w Srebrnej Iglicy.

- Poszukam informasji, które się interesują, Van. Nie obiesuję, że uda mi się soś znaleźś. Daj mi parę dni, popytam tu i tam. - Iru poprosił. Van mógł się na to zgodzić. Nie miał wyboru. Póki co, Iruma to jedyny informator, który może cokolwiek wiedzieć na temat tego, czego chcą ludzie z Zaarg, gdzie znajdzie Neila, czy co się stało z księciem.

Da mu tyle czasu, ile trzeba.

- Niedługo będzie auksja. Wezmę się ze sobą - Iru się uśmiechnął. Poklepał brata po ramieniu i wstał. Musi się w końcu ubrać, dzień się dopiero zaczyna.



Mieszkanie u Irumy przypominało mu o dzieciństwie. Wszystko nim pachniało. Choć ten dom się różnił od ich rodzinnego domu, Van wiedział co gdzie jest. Gdy czegoś szukał, znajdował to od razu. Nie bał się o brud, nie widział zbyt wiele kurzu, a jedzenie przyrządzone przez brata wyglądało idealnie.

Sam dom zbudowany został wiele lat temu przez Dzieci Słońca. Tak to wyglądało. Wysokie ściany z piaskowca zostały obite deskami, by nadać im przytulny wygląd. Z zewnątrz wyglądał niczym jasna kostka o płaskim dachu. Tak jak wszystkie inne w tej Ostatniej Dzielnicy. 

Często wychodził z małą Shin na ich podwórze. Za domem mieli podwórze ogrodzone wysokim, drewnianym płotem, w taki sposób, że nikt nie mógł zajrzeć na posesję. Zamiast trawnika, wszystko pokrywał piasek. Jak gdyby byli na plaży. Stała tam również szeroka huśtawka na łańcuchach, na której Van często po prostu leżał i patrzył w górę. Nie na niebo. W tej dzielnicy nie ma nieba.

To sklepienie, na którym zamiast gwiazd - rosną świecące grzyby. Gdy są młode, ich kolory są ciepłe. Pomarańczowe i żółte… z czasem jednak robią się zielone by w pełni rozbłysnąć na niebiesko.

Niektóre z nich są nawet w stanie osiągnąć długość kilku metrów.


O tej dzielnicy niewiele się mówi i niewiele się wie. Ludzie często nie zdają sobie sprawy z jej istnienia, choć jest ogromna jak samo miasto nad nią. Mówi się, że żyją tu przestępcy, zbiedzy, zbiry, czy po prostu ludzie, którzy nie potrafią dostosować się do panującego na powierzchni prawa.

Sama jaskinia, w której się znajdują, ma nawet połączenie z morzem poprzez grotę, w której wybudowano port. Niewiele kapitanów potrafi do niej wpłynąć i z niej wypłynąć, toteż na jej dnie spoczywa wiele wraków. Niektóre nawet wystają ponad powierzchnię wody i ostrzegają pozostałych.

Nie czuć tu powiewu wiatru, choć przez szczelinę w sklepieniu wpada świeże powietrze. Czasem i deszcz, dlatego idealnie pod sklepieniem są ogrody, gdzie rosną największe z grzybów. Są wszędzie, niczym latarnie.

Po ścięciu świecą nawet przez kilka godzin i są łatwe w utrzymaniu, dlatego wiele ludzi tutaj trzyma je nawet w domach.

Czy są zdrowe? Nie są. Ale co jest w ogóle zdrowe w tych czasach? Alkohol? Cygara? Narkotyki?

- Wujku, masz monetę? - mała Shin zapytała, gdy budowała domki z piasku. Van tylko otworzył oczy i przechylił głowę w jej stronę. - So by zły Jevra mi go nie zburzył.

- Jevry tu nie latają. Chyba, że masz na myśli Boga Wiatru? Jevrath zdaje się nie wiedzieć o tym miejscu - Van wyznał sennym, trochę znudzonym głosem. Ale sprawdził, co ma w kieszeniach. Znalazł dwa miedziane munkle, trzy srebrniki i jednego złotego czelta. Wielu ludzi by zabiło za czelta, a on pozwolił dziewczynce go wziąć. Położyła go na dachu zamku z piasku.

- Teraz mi go nie zdmuchnie - wyznała z radością. - Idziesz z nami na auksję? - spytała. Nie chciał tam iść. Ale też nie chciał cały czas leżeć na tej huśtawce i marnować całych dni.

Podniósł się i popatrzył na nią z góry. Myślał chwilę, czy aby na pewno powinien tam iść. Aukcje nie są dla niego. Ludzie przekrzykują się ze sobą, a i tak wygra ten, kto ma najwięcej pieniędzy.

Już nie mówiąc o tym, że jako rycerz nie powinien na takie aukcje w ogóle pozwolić. Lecz Van jest realistą. Cóż on sam by tu zdziałał? Co by miał zrobić z ofiarami? Jak pomóc zwierzętom? Do kogo zwrócić skradzione dobra? Za dużo roboty jak na niego samego. Co więcej, nie zamierzał się wtrącać w interesy brata, a Iru wyglądał na kogoś kto znajduje się całkiem wysoko w hierarchii.

- Jeśli ty idziesz, to ja też pójdę - odpowiedział jej w końcu, co ją bardzo ucieszyło.


Dom aukcyjny jest w większym budynku, który kiedyś robił za teatr. Mało kto wie, ale jest to obiekt w pełni kontrolowany przez Crux. To oni wystawiają towary, oni podbijają ceny i oczywiście oni są odpowiedzialni za bezpieczeństwo gości. A dziś mają bardzo ważną osobistość na sali.


Pierwszy rząd się zapełnił. Na samym środku usiadła para szlachciców. Dostojnik i młoda kobieta z wachlarzem. Nie wyglądali na tutejszych. Ich styl ubioru przypominał te z Rivelmare, kontynentu za wielką wodą. Cechują się głównie tym, że guziki zapinane są po lewej, zamiast pośrodku, a rękawy są za długie, by można je lepiej podwinąć, co oczywiście zdobiły guziki. Van od razu wyczuł, że to nie byle kto. Szare włosy zaczesane do tyłu, równo przystrzyżona broda, i zegarek na łańcuszku, w kieszonce materiałowej kurtki. Panna z kolei eksponowała bujny biust poprzez kwadratowy dekolt. Blond włosy upięła tak, żaden kosmyk nie dotknął jej chudziutkiej szyi.

To, co zaniepokoiło Vanshida, to ciemne okulary na nosie dostojnika. Przypominały one te, które nosił Iru. Idealnie zakrywały oczy, niezależnie od tego, czy patrzyło się na niego od przodu, czy też z boku. Szkła i grube nóżki okularów doskonale zakrywały tę część twarzy.

Jednakże Vanhalen nie zamierzał się wychylać. Przyszedł tu z ciekawości, a nie po to, by przysporzyć bratu problemów.

- Dziś zobaszysz ogromne pieniądze – Zaargeńczyk wyszeptał do swego piegowatego towarzysza. Ten tylko spojrzał na niego. Nie mógł dostrzec jego oczu. Ukryte za ciemnym szkłem, chowały swój czerwono-złoty kolor.

- Ogromne pieniądze mam w swoim skarbcu.

- Siekawe skąd, nie? – zaśmiał się Zaargeńczyk.

- Ciężka praca.

- Raszej współprasa – sprostował go, po czym zdjął okulary z nosa. Wsunął je na głowę niczym opaskę – Gdyby nie ja, byłbyś biedny.

- Gdyby nie ja, ty byłbyś w pierdlu – zauważył Van, co tylko rozbawiło jego rozmówcę. Popatrzyli na siebie chwilę, po czym Van znów zerknął na ludzi wokół. Zbierało ich się coraz więcej. Nie spodziewał się tak wielu ludzi, zwłaszcza, że na wschodniej granicy nie jest lekko. Lecz gdy im się przyjrzał, zauważył, że większość z obecnych nawet nie jest stąd, tylko z Rivelmare.

- To prawda – potaknął – Zatem to miejsse jest idealne dla siebie – spojrzał dzikimi oczyma wprost w błękitne oczy Vanshida. Rycerz miał inne zdanie na ten temat, ale zachował je dla siebie – zobaszysz. Jak soś si wpadnie w oko, mów. Kupimy to.

- Nie wydaje mi się, by sprzedawali tutaj nowe twarze – westchnął Van z poirytowaniem. Nie przyszedł tu na zakupy i nie zamierzał wydawać pieniędzy na czarnym rynku. Nieważne co by się tu znalazło.

- Daj spokój, nie jesteś brzydki – przypatrzył się chwilę jego twarzy – nie aż tak brzydki – poprawił się. Vanhalen zakrył twarz z zażenowania. Temat jego urody nigdy mu nie leżał. To kruchy i cienki lód. Jedno zdanie za dużo, jeden krok za daleko i pęknie – zawsze mogło byś gorzej, mogłeś mieś nos jak ja.

- Mam ci go złamać drugi raz? – zagroził rycerz nawiązując do tego, jak niegdyś wymierzył mu solidny cios prosto w twarz, co poskutkowało bolesnym złamaniem.

- Chyba trzesi? Daj spokój, stary, on bardziej krzywy już byś nie może – pogładził się po zakrzywionym nosie z charakterystyczną górką, która często wskazuje na nieprawidłowe zrośnięcie. - Za to spójrz na siebie. Prosty, smukły, sienki u nasady i…

- Mam dość, wychodzę – rycerz wziął głębszy wdech.

- Nie możesz wyjśś!

- Dlaczego? Sam chciałem tu przyjść więc sam mogę wyjść.

- Bo siedzę si na drodze? – zauważył Zaargeńczyk. Faktycznie, aby wyjść, Vanshid musiałby przecisnąć się obok niego, a ten jeszcze specjalnie wysunął nogi do przodu. Rycerz zamknął oczy. To wszystko i tak jest bez sensu.


- Smakuje kałamarnisa? – spytał córkę, pogładził ją po główce. Następnie sięgnął po swój plecak i zaczął czegoś w nim szukać – mam tylko nadzieję, że mam wszystko, so potrzebne. Piniondze, wuda – specjalnie kaleczył słowa, by rozbawić swoje dziecko – serwetka z kotkiem? Też się przyda – podał ją Shin, by mogła wytrzeć ręce i buzię po zjedzeniu słodkiego owocu morza – Siekaw jestem so wystawią jako pierwsze. Widziałem listę i raszej nis mnie nie zdziwi – odłożył plecak pod nogi, po czym zaczepił Vana żartobliwie – dobra, a teraz uspokój się, Vanshid, ile można gadaś. Jesteśmy w miejssu publisznym, pamiętaj.

- Uduszę cię kiedyś – wycedził przez zęby. Miał już dość jego gadania.

- Umrzesz przede mną, mój drogi – Iru pomógł córce wytrzeć ręce.

- Wstanę z grobu tylko po to, by cię udusić, byś przestał w końcu gadać – warknął cicho.

Zaargeńczyk uśmiechnął się złośliwie. Ramię położył na oparciu krzesła Shin. Niby drobiazg, a zapewnił jej tym poczucie bezpieczeństwa. Była tu wcześniej z nim pół roku temu, lecz ogrom nieznanych ludzi zawsze ją denerwował.


Zaczęło się. Pogaszono lampiony, które oświetlały widownię. Wszystkie światła skierowane zostały na scenę, gdzie prowadzący witał przybyłych gości.

Jego donośny głos roznosił się po całym teatrze. Skupiał na sobie uwagę wszystkich. Nikt inny się nie odzywał. Co jakiś czas jedynie ktoś zakaszlał.

- Pięćdziesiąty targ Crux ogłaszam za rozpoczęty! – zawołał. Niektórzy bili brawo.

Mężczyźni w towarzystwie pięknych, skąpo ubranych kobiet, prezentowali towary. Wpierw zaczęto od niewielkich artefaktów, które jakimś cudem wpadły w ręce handlarzy podziemnego rynku. Przeróżne bronie, całe mnóstwo mieczy i łuków. Zdarzyły się nawet kostury. Iruma co jakiś czas podbijał stawkę licytowanego przedmiotu, lecz w ostatniej chwili odpuszczał. Mało kto wiedział, że to jeden z organizatorów. Specjalnie podnosił cenę, by Crux zyskało jak najwięcej pieniędzy. Kilka innych osób z różnych kątów widowni zachowywało się podobnie. W przypadku, gdy nikt ich nie przelicytował, towar najczęściej wystawiano na sprzedaż innego dnia. 

Co więcej, Van zauważył, że ukryci organizatorzy dają sobie różne znaki, za pomocą których informowali się nawzajem, czy licytować dalej, czy spasować. Mieli też jeden znak, w którym unosili palce do góry, przystawione wzdłuż nosa, co najwyraźniej oznaczało to, że jeden z nich jest zainteresowany danym towarem. Reszta wtedy wiedziała, by dać licytować tylko zainteresowanemu.

Po wstępnym pokazie broni przyszedł czas na księgi. Pierwsze poszły za ładne tysiące, lecz wtem na salę wprowadzono szklaną gablotkę, w której ułożono czarną księgę, grubą na co najmniej pięćset stron. Wszyscy się jej przyglądali uważnie.

- I oto jest! Egzemplarz, na który czekało wielu koneserów, lecz tylko jeden będzie tym szczęśliwcem! – mówił przewodniczący z wielką ekscytacją – Nazwisko autor tego dzieła każdemu obiło się o uszy. Znany ze swych kontrowersyjnych dzieł, okryty mianem heretyka, a jednak wciąż niedościgniony. Wiele osób pożąda jego twórczości pod każdą postacią, lecz tylko nieliczni mają możliwość zetknięcia się z jego oryginalnymi dziełami. Mam zaszczyt zaprezentować państwu tom poezji. Unikalny zbiór listów, wierszy i fraszek. Wewnątrz znaleźć można również wszelkie szkice i ilustracje. Autorem jest sam Krasca! A jego podpis, którego nikomu nie udało się do tej pory podrobić, widnieje na pierwszej stronie! Cena wywoławcza! – zrobił krótką pauzę, która trzymała ich w napięciu – dziesięć tysięcy czeltów! – oznajmił w końcu. Nastała cisza.

W Rivdehil, jedna sztuka złota nosiła miano czelta. Na jeden czelt składało się dziesięć srebrników, jeden srebrnik z kolei to dwadzieścia brązowych munkli.

- Naprawdę? Książka za dziesięć tysięcy? – Van spytał cicho. Nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. 

- Patrz teraz – Iru uśmiechnął się zadziornie. Dał znak pozostałym, by zaczęli podbijać stawkę – Szterdzieśsi! – odezwał się jako pierwszy.

- Oszalałeś – Van skomentował jeszcze ciszej – mógłbyś za to kupić dwa galeony.

- Dwieście! – krzyknął ktoś z tyłu, kto jeszcze przedtem nie brał udziału w licytacji. To pewne, że przyszedł tu właśnie po tę księgę. Iruma dał sygnał, że sam spasuje w licytacji. Pozwolił innym się wykazać w podbijaniu stawki. Ta rosła zaskakująco prędko.

- Ludzie dosłownie zabijają się o jego twórszośś – wyznał Zaargeńczyk. Oparł się wygodniej, założył nogę na nogę i tylko słuchał jak cena rośnie o kolejne tysiące. Komuś bardzo zależało na tym egzemplarzu – nekromanta albo mag – Iru zgadywał. Nie sądził, by mieli do czynienia ze zwykłym koneserem sztuki. Gdy cena wzbiła się powyżej czterystu, mieli pewność, że to nie jest zwykły człowiek. Musiał mieć do czynienia z magią, dlatego postanowili spasować. Zależało im nie tylko na pieniądzach, które rosły w zastraszającym tempie, ale też na zadowoleniu klientów, by wrócili do nich ponownie.

- Pięćset. - ktoś z lewego skrzydła podał nową cenę. Prowadzący przez chwilę zwątpił czy aby na pewno dobrze usłyszał, ale czym prędzej podniósł stawkę. Tylko, że teraz już nikt nie chciał licytować. To za dużo. Z pewnością osoba, która podała tak odważną cenę ma jeszcze więcej w kieszeni, więc dla każdego to sprawa przegrana.

- Pięćset! Sprzedane dla pana o numerze pięćdziesiąt siedem! – przewodniczący zapisał wszystko na kartce. Skreślił kolejny towar z listy.

Dostojnik w pierwszym rzędzie zdjął ciemne okulary. Tak jak Van podejrzewał, nawet pod tak niefortunnym kątem, mógł dostrzec iście czerwony odcień jego tęczówek. Wręcz magiczny. To nie jest Rivelijczyk. Tym bardziej Rdzenny Rivelijczyk.


Demon. Albo wampir. Choć u wampirów czerwony kolor oczu mówi tylko o jednym - że osobnik pije ludzką krew, szare zaś, że nie spożywają krwi wcale. Najczęściej jednak wampiry zachowują swój naturalny kolor oczu, czy to niebieskie, zielone czy nawet piwne, poprzez spożywanie krwi ze zwierząt lub od innych demonów.

- Kim oni są? - Van spytał cicho, jedynie jego oczy wskazywały kogo miał na myśli. Iru jednak nie musiał nawet patrzeć by wiedzieć o kim mówi.

- Panna to Jasper, nasza podziemna sesarzowa. Włada sałym Srux w Rivdehil.

- Srux? Zawsze myślałem, że to się czyta przez K. - Van nauczył się czegoś nowego.

- Nie. Srux przez "se" - Zaargeńczyk nawet nie silił się na poprawną wymowę, było to ponad jego możliwości - Dostojnik to z kolei Sindre Riel.

- Sindre Riel? Myślałem, że to bujda - Van aż uniósł brew do góry ze zdziwienia.

Cesarskie nazwisko, Sindre Riel według legend jest stryjem zarówno Arande jak i Lethaza Riel. Takim, który nigdy nie pojawił się na dworze, nigdy nie dorastał w pałacu i teoretycznie - nawet nie istniał. Mówiono o nim jak o wymyśle, który miał przestrzegać rodzinę cesarską przed nieczystymi rytuałami. 

Według jednej z opowieści, przodkowie cesarzy pewnego dnia skrzyżowali swą krew z wampirem. Ich owocem miał być właśnie Sindre z rodu Riel. Przeklęty, wygnany, niczym złe widmo. Z czasem przestano o nim mówić, uznano to za mit.

A tu proszę. Siedzi właśnie przed Vanshidem i ogląda sobie nielegalne aukcje.

- Przyszedł tu w jednym selu. Kupiś pewną osóbkę - Iru wyznał, jakby wiedział po co ten dostojnik tu jest - Właśsiwie już ją kupił. Teraz tylko patrzy na resztę.


Jedyne co Vanshidowi przyszło do głowy, to że przyszedł tu po Dergradus, którą widział w tamtym magazynie. Po co innego ktoś taki jak on miałby się tu zjawiać? Czerwonooki… wampir, który pije ludzką krew nie pogardziłby krwią po Białym Wężu.

Kto wie, czy nie wzmocniłoby go to jeszcze bardziej. 


Póki co, aukcja trwa.

Biżuteria księżniczki Savary rozeszła się w jednej chwili. Korale księżnej Lacelle trafiły do szlachcianki z tyłu. Zaginiona tiara cesarzowej Eady również znalazła tu swe miejsce. Złodzieje wiele razy dokuczali cesarskiej rodzinie, pomimo najlepszych straży i zamków w drzwiach, zawsze coś znikało. Vanshid już wiedział, gdzie to wszystko trafia. Pod ziemię.

Nie zabrakło też obrazów, które idealnie odzwierciedlały osoby czy krajobrazy. Największą popularnością cieszyły się obrazy koni. Te zawsze znajdywały swych amatorów.

Prowadzący sprzedawał wszystko. Co tylko miał na liście, szło od razu. Część niestety trafiała w ręce organizatorów, lecz nie zniechęcało ich to do dalszych negocjacji. Dzięki temu wydłużali jedynie dni aukcyjne. Przewidywali trzy dni targowania się.

Podczas prezentacji kolejnych malowideł, ktoś popukał Irumę w ramię. Przekazał mu coś szeptem na ucho. Iru potaknął i po chwili poprosił Vanshida, by został na chwilę z Shin, gdyż on pilnie musi wyjść. Wyjaśnił małej, by została z wujkiem, po czym w jednej chwili zniknął z sali wraz z tajemniczym mężczyzną.


Długo jednak nie wracał, dlatego też, gdy nastała przerwa, Van wziął małą na ręce i zabrał ją na mały spacer po korytarzach. Wysokie, zdawały się piąć w nieskończoność - a to tylko dlatego, że kolumny oświetlone zostały u samego dołu, gdy sklepienie zanikało w bezkresnym mroku.

Dziewczynka mówiła mu o czymś, ale tak naprawdę jej nawet nie słuchał. W końcu czy dzieci mówią o istotnych rzeczach? Zwyczajnie jej potakiwał, czy to mówiła o kałamarnicach, czy o swoim plecaczku, czy też o ludziach, których mijali.

- Co to? - w końcu spytała Vana, gdy wyszli zaczerpnąć świeżego powietrza. Aż wrócił myślami do niej i skupił na niej całą swoją uwagę. Pokazywała palcem na wielką skrzynię, przy której stało parę osób, w tym również jej tata. Drewniane pudło, wzmocnione metalowymi prętami i przewiązane dodatkowo paroma łańcuchami. Niewielkie otwory świadczyły o tym, że wewnątrz najprawdopodobniej jest coś żywego. Stało na wozie, do którego zaprzęgnięto wół.

- To… - Już chciał coś wymyślić, ale mała w moment pobiegła w tamtą stronę. Tak szybko, że nie zdołał jej zatrzymać. Urwis wręcz jakby przeszedł mu między palcami, gdy chciał ją chwycić.

Krzyknęła do taty, biegnąc i machając rękoma. Jak zwierzę zobaczyło ją kątem oka, tak w jednej chwili ruszyło prędko przed siebie, zrywając się z uwiązu.

- Łapać go! - najemnicy krzyknęli i czym prędzej ruszyli w pościg.

Ten nie trwał długo, wół przebiegł przez drewniany pomost nad jednym z kanałów, które zwracały wodę do zatoki. Zwierzę przebiegło bez trudu, lecz powóz źle najechał na belkę, wybił się trochę do góry i gdy opadł, tak drewniana konstrukcja się zapadła. Wóz zaczął wpadać do wody. Mężczyźni próbowali czym prędzej zatrzymać tę katastrofę. Nie wiedzieli co jest w środku.

Jeden z nich czym prędzej odpiął woła, by i zwierzę nie wpadło do kanału. Możliwe, że nie przemyślał tego zbyt dobrze. Zwierzę miało szansę uratować skrzynię, a jak tylko ich rozdzielili, tak cały pakunek zaczął iść na dno. Kanał nie jest zbyt głęboki, ale ciężka skrzynia zaczęła się zanurzać jak tylko nabrała wody przez otwory.

- Nie, nie, nie! - ze skrzyni dobiegł kobiecy głos.

Człowiek. Wewnątrz jest człowiek.


Van nie potrzebował dużo czasu na podjęcie decyzji. Jak tylko skrzynia wpadła do wody, tak zrzucił z siebie swój płaszcz i wskoczył do wody. Nie chciał się się mieszać, ale czuł, że musi. Inaczej zatonie. Woda ją zabije.

Dotarł do niej. Pod wodą bez dostępu do światła niemal nic nie widział. Nie wiedział też jak ją otworzyć. O samym wyłowieniu mógł zapomnieć. Nawet jak dla niego, to wszystko ważyło zbyt wiele. Musiał się dostać do środka. Silne zawiasy z pewnością nie puszczą tak łatwo, a jej zamek na trzy spusty odstraszyłby każdego rabusia.

Wiedział kto jest w środku. Przeczuwał, że to właśnie Dergradus. To po nią specjalnie przybył Sindre. Do tego w głowie słyszał jej krzyki, jak skrzynia wpadała do wody.

Powoli brakowało mu powietrza. Musiał zaczerpnąć oddechu, ale nie mógł też tracić cennego czasu. Została mu tylko jedna możliwość. Tylko jedna opcja przychodziła mu do głowy.


Wypadek przyciągnął gapiów. 

Iru wpatrywał się w wodę, ale przeczuwał jak to się skończy. Dlatego też kazał Shin za wszelką cenę zostać za nim i się nie wychylać. 

Pozostali mężczyźni wpatrywali się w wodę, jakoby miało to w czymś pomóc. Jest za późno, z pewnością nie mieliby już co ratować. Sami nie zdawali sobie sprawy z tego co, a raczej kto, znajdował się w środku.

Wnet z wody wynurzyła się dłoń. Nie wyglądała ona jednak na dłoń człowieka. Na białej skórze malowały się ciemne piegi, wszędzie, bardzo gęsto. Palce kończyły szpony, które z łatwością wbiły się nawet w kamienny brzeg. Z przerażeniem cofnęli się od niej.

Ich oczom ukazała się przerażająca postać. Z niebywałą siłą, za pomocą jednej ręki, wyszła z wody. Kształtem przypominała człowieka, miała na sobie również ubrania. Czarne, długie do samych ud włosy nosiła związane w warkoczu, który pod wpływem wody przypominał grubą linę. 

W drugim ręku trzymał kobietę. Żółtowłosą kobietę w samej białej koszuli i bieliźnie. Szpony bestii rozcięły jej skórę na ramieniu, tworząc przy tym głębokie rany, lecz żyła. Wyłowiona dopiero co z wody, łapała łapczywie każdy oddech. Kasłała wodą, nabierała powietrza w płuca. Nie wiedziała tak naprawdę co się dzieje. Otarła się o śmierć, wciąż trzymał ją szok. Nie patrzyła na swojego wybawcę, oczy szczypały ją od wody. Posadził ją na ziemi, opierał o swoje własne ramię, gdy przy niej klęczał.

Czuła jednakże, że coś jest nie tak. Słyszała zdenerwowanych ludzi wokół. Wołali do siebie:

- Bestia! Bestia!

Słyszała odgłos dobywanej broni.

- Zabić bestię, musimy ocalić tę kobietę!

Bestia? – zastanawiała się. Udało jej się otworzyć oczy, by na chwilę spojrzeć na tego, kto ocalił ją z tonącej skrzyni.

Twarz, niby ludzka, a jednak z dzikim, zwierzęcym wyrazem. Przypominała bardziej pysk dzikiego kota. Błękitne oczy z kolei zdobiła pionowa źrenica, która z wrogością zlustrowała otaczających go ludzi. Jego ciemne piegi przypominały bardziej dzikie umaszczenie niż ludzką skórę.

- Nie! Staś! - Iruma próbował ich zatrzymać. Ale ludzie zaatakowali otwarcie. Zamachnęli się włóczniami, by przebić bestię, wrzucić podziurawioną z powrotem do wody. Kotowaty bez najmniejszego problemu chwycił pierwszą z włóczni. Z ogromną siłą wyrwał ją jedną ręką z dłoni oponenta. W palcach obrócił ją sobie tak, by wymierzyć jej grotem w pozostałych ludzi. Prostym ruchem pokazał im, aby trzymali się na dystans. Nie chciał z nimi walczyć.  Nie atakował. Dawał im nieme ostrzeżenia, których najwyraźniej nie rozumieli.

Gdy podjęli kolejną próbę ataku, bestia puściła kobietę, wstała czym prędzej na równe nogi i wyprowadziła kontratak. Szerokim zamachem ponownie zarysowała granicę, której mieli nie przekraczać. To ich niestety nie powstrzymało. Przy kolejnych atakach, bestia odważyła się na odważniejszą walkę. Rozbrajała jednego za drugim. Wytrącony z równowagi, bezbronny przeciwnik stanowił łatwy cel. Mimo to, zamiast ich ranić, bestia wrzucała ich do wody. Jednego za drugim.

Dergradus zaczynała dostrzegać coraz więcej. Widziała jak demon przed nią walczy. Nie z ludźmi, lecz ze samym sobą. Mocno powstrzymywał się, aby nie zrobić im krzywdy. Gdyby chciał, wszyscy leżeliby tu martwi.

Wnet harpun przeszył jego bark. Wystrzelony wprost w niego, przeszył go na wylot. Aż cofnął się o krok, niemal stąpając na krawędzi. Kawałek dalej, a jego noga  wpadłaby do  wody. Upuścił włócznię. Zauważył jak luźna lina przymocowana do harpuna zaczyna się napinać. Odważny strzelec kręcił korbą, aby przyciągnąć harpun do siebie z powrotem. Wiedział, że tak silny ból osłabi bestię.

Nikt nie spodziewał się tego, co będzie następne. Tylko Iru wiedział co się dzieje, lecz nawet nie próbował tego zatrzymać. I tak by nie mógł. Pilnował tylko, by jego córce się nic nie stało, powoli zabierając ją stamtąd, krok po kroku, by tylko bestia nie zobaczyła, że chce z nią stąd uciec. 

Na oczach tych, którzy przyglądali się całemu zajściu, demon rozrósł się jeszcze bardziej. Zdarł ubrania, w których nie mógł się pomieścić. Pochylił się do przodu, by stanąć na  czterech łapach. Wręcz podwoił swe rozmiary, a jego ciało pokryło czarne futro. Cztery łapy odznaczały się rudą sierścią i ciemnymi cętkami. Pysk drapieżnika wypełniały kły. Szyję chroniła bujna grzywa. Długi ogon pokrywały łuski, a na jego końcu zasyczała  jadowita głowa węża. 

- To jeden z naszych! - Iru krzyknął, co wprowadziło ich w zamieszanie, lecz bestia za bardzo ich przerażała.

Demon przegryzł linę bez żadnego problemu. Wyszarpnął harpun ze swego barku. Gapie uciekli w popłochu a ci, którzy próbowali mimo wszystko go pokonać, podjęli złą decyzję. Demon nie zważał już uwagi na to, czy stanie się komuś krzywda, czy też nie. Atakował niczym zwierz. Chwytał w ogromne szpony, zębami rozszarpywał gardła. Łapami łamał włócznie, a te, które go dźgnęły, wyrywał z siebie czym prędzej.

Na widok zmasakrowanego ciała ich towarzysza, uciekli wszyscy. Wołali o pomoc. Wiedzieli, że ktoś na pewno jest tutaj osobą zdolną powstrzymać bestię – lecz to czas aukcji. Wszyscy zebrali się w teatrze. 

Iru również stamtąd zniknął, gdyby mógł - zostałby. Ale nie mógł pozwolić, by Shin to wszystko widziała. 

Demon posilał się człowiekiem, którego zabił. Przytrzymywał jego ciało łapą, gdy zębami odrywał kawałki mięsa. Z pyskiem ubrudzonym od krwi spojrzał na osłabioną kobietę. Wyglądała jak łatwa ofiara. Nie miała sił, by uciekać, a czas spędzony w antymagicznej  skrzyni wyssał z niej całą manę, którą mogłaby  wykorzystać do obrony. Demon przełknął ostatni kęs mięsa. Oblizał się szeroko, po czym powoli zbliżył się do kobiety. Ta odsunęła się tyle, na ile pozwoliło jej słabe ciało. Patrzyła na bestię, która zbliżała się niebezpiecznie blisko niej. Ta wyglądała niesamowicie. Jak potężny, czarny lew górski, o pysku i łapach pantery. Wężowy ogon obserwował uważnie okolicę za nim, toteż nie miał żadnego martwego punktu,  w którym nie widziałby zagrożenia.

Neva vel Dergradus czuła jak serce podchodzi jej do gardła. Olbrzymi kocur zbliżył swoją głowę do jej twarzy. Demon sięgnął płaszcz z ziemi. Chwycił go w pysk, po czym przeciągnął go po ziemi prosto pod nogi Nevy, a następnie ułożył się tak, że z łatwością mogła sięgnąć jego grzbietu.

Z oddali dobiegały krzyki i kroki ludzi.

Nie mogła tu zostać. To najpewniej jedna z tych szalonych decyzji, ale musiała działać. Założyła na siebie płaszcz. Chwyciła się splecionej w warkocz grzywy kocura, przerzuciła nogę przez jego grzbiet i dosiadła go niczym konia. Nie wierzyła w to, lecz zamiast ją zaatakować, demon podniósł się. Obrał kierunek do wyjścia, czyli do wąskiego pasma, którym wpływały tu statki. Z początku powoli stawiał krok za krokiem, lecz jak tylko Neva nabrała pewności siebie, ruszył pędem. Nie oglądał się za siebie.

Na swojej drodze do wyjścia spotkali jeszcze wielu ludzi. Ci jednak uciekali mu z drogi, chowali się tam, gdzie mogli. Gdy ktoś nie miał wystarczająco dużo szczęścia, został stratowany przez demona. Zwierz taranował wszystko, co stało mu na drodze. Skrzynie, ogrodzenia, ludzie – nic nie stanowiło dla niego przeszkody. Jak tylko dostrzegli wyjście z jaskini, tak zjawili się strażnicy tego miejsca. Wystrzelili strzały. Część z nich chybiła przez zwinne uniki zwierzęcia. Kobieta na jego grzbiecie musiała mocno się trzymać, aby nie zlecieć. Próbowała użyć zaklęć, ale nie miała z czego. Za każdym razem, gdy wiązka energii pojawiała się w jej dłoniach, tak szybko traciła swój kształt i znikała niczym kłębek dymu.

Strzała ugodziła demona w lędźwie. Druga w bok, tuż obok nogi Nevy. Drogę zagrodzili im mężczyźni z metalowymi włóczniami. Ustawili je niczym śmiertelną pułapkę. Demon na ten widok przyspieszył jeszcze bardziej. Kobieta wręcz objęła jego szyję, aby nie spaść. Bestia odbiła się od ziemi. Wysoko, wysoko ponad ludzi. Wyskoczyła na co najmniej dwa metry w górę. Jeden z napastników próbował ugodzić ją włócznią, lecz zamiast tego, rozciął jej brzuch. Krew oblała ich ciała.

Lecz uciekli. A demon w blasku dwóch, pełnych księżyców, zdawał się emanować energią. Czarne smugi spowijały jego ciało. Tliły się niczym dym. 

Nie wiedziała dokąd bestia ją zabierze. Przeczuwała jednak, że razem mogą osiągnąć znacznie więcej. Opuścili zakamarki Ostatniej Dzielnicy, która dla wielu ludzi jest Ostatnim Widokiem, jaki dane im zobaczyć w swoim życiu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz