Egzekucja

 Hedra nie mógł spać całą noc. Nie mógł się też skupić na pracy. W południe mają stracić Przypadka za jego zbrodnie. Sijiya jednakże cały czas czuł, że źle robi. Sumienie cały czas szeptało mu do ucha, by zrezygnować z egzekucji i po prostu pozwolić mu odpracować grzechy. Gdyby mógł, już by podpisywał papiery o jego resocjalizację. Wiedział też, że Przypadek to nie  byle kto i nic tak naprawdę mu nie pomoże. Jeśli by dostał szansę to by ją wykorzystał - po swojemu.

Z samego rana, nim słońce zdążyło wstać, ubrał swój mundur. Poprawił rękawy i kołnierzyk. Ułożył oba kaptury. Patrząc w lustro zapinał trzy duże guziki. Łatwe do rozpięcia, głównie pełniły funkcję ozdobną. Łowcy rzadko kiedy zapinali mundury, by te nie ograniczały ich ruchów. By mogli je szybko zdjąć i użyć ich jako pułapki.

Palcami przeczesał swoje miedziane włosy i odgarnął je z twarzy. Chwilę patrzył sobie w oczy. Blade, pomarańczowe, o jasnych źrenicach. Wszyscy zawsze mówili, że Hedra najpewniej używa zaklęć, by polepszyć sobie wzrok. On sam zaś nigdy tego nie negował, nie czuł takiej potrzeby. Najbliższy mu Anjan znał prawdę. Hedra podejrzewał, że to wynik choroby, która niszczy Złotą Iglicę. Jego oczy są niezwykle przydatne w mroku, gdy mogą dostrzec to, czego nikt inny nie potrafi. Za dnia miewał problemy, nie mógł się skupić, gdy jest zbyt jasno.


Przeszedł się przez wszystkie piętra. Schodził stopień po stopniu. Chwilę się zatrzymał na samym dole. Popatrzył przez otwartą bramę. Wrota do Iglicy pozostawały otwarte, nikt nigdy się nie fatygował, by je zamknąć. Widział różowe niebo na horyzoncie. Słońce zapewne już dotyka murów. Nabrał rześkiego powietrza w płuca i udał się jeszcze niżej. Pod ziemię.

Minął strażnika, ten nawet go o nic nie pytał. Domyślał się, że przed ich Mistrzem Magii jest trudny dzień.

Nie brał ze sobą lampy. Nie użył magii, by oświetlić sobie drogę. W zupełnej ciemności czuł się najlepiej. Widział wszystko. Jego oczy wykorzystywały cały swój potencjał. Widział schody wyraźnie, każdą ich niedoskonałość. Na ścianach potrafił dostrzec nawet krople wilgoci. Ślady dłoni, które się o nie opierały. Ślady butów, które schodziły jak i wchodziły po schodach. Po leżących na ziemi włosach potrafił stwierdzić kto przechodził tu ostatni.

Zszedł na najniższe z pięter. Do miejsca, w którym trzymają nekromantów. Patrzył na drzwi. Wszystkie były zamknięte, a mimo to widział jak leżą za nimi ciała. Podszedł do tych, za którymi trzymają Przypadka. To jego ostatnie godziny. Leżał na twardym łóżku, przykryty kocem. Zimno mu, aż zwinął się w kłębek.

Hedra otworzył drzwi do jego celi i wszedł do środka. Widział barierę, która oddzielała go od więźnia. Mieniła się złotymi barwami.

- Tak bez światła? - chrapliwy głos Przypadka sięgnął uszu Hedry. 

- Nie jest mi potrzebne.

- Czasem też lubię posiedzieć w mroku. Czuję się wtedy bezpiecznie. Nie myślę wtedy o tym, że jestem w zamknięciu - zachichotał. Podniósł się z łóżka i usiadł na krawędzi. Hedra go widział. Białe kontury jego czarnej postaci.

- Dziś zobaczysz słońce. Będzie tuż nad tobą, gdy zawiśniesz na pręgierzu.

- To dziś? Jak ten czas szybko zleciał. Wydawało mi się, że mam jeszcze trochę czasu. Bym mógł porozmyślać, powspominać. 

- Co wspominasz? - Hedra zapytał. Przysunął sobie stołek i na nim usiadł. Lubił słuchać głosu tego nekromanty. Słyszał ich wiele w życiu, ale to właśnie Przypadek brzmiał inaczej niż wszyscy. Pomimo zmęczonego głosu, zniszczonego przez czas, cały czas miał dobrą dykcję i coś, czego Hedra nie znał. Dziwne ciepło, które potrafiło rozgrzać duszę.

- Głupoty. Lubię wspominać rodzinę. Rodziców, żonę… dzieci - uśmiechnął się nostalgicznie. Pomimo mroku, oczy miał otwarte. Lecz Przypadek w przeciwieństwie do Hedry, nie widział nic.

- Dzieci? Nie sądziłem, że masz rodzinę - Hedra nie ukrywał zdziwienia. Nekromanta tylko pokręcił głową, jakby to wszystko należało do przeszłości.

- Czasem się zastanawiam czy nie lepiej jest do nich dołączyć. Poddać się, porzucić walkę i uciec w ramiona śmierci. A potem przypominam sobie, że moja walka jeszcze się nie skończyła - jego niewinny, nostalgiczny uśmiech przeobraził się w zawzięty, krnąbrny grymas. Kryło się za nim coś demonicznego, niebezpiecznego i tajemniczego. Hedra nigdy wcześniej nie czuł się tak blisko odpowiedzi na wszelkie nurtujące go pytania. Przypadek w końcu zaczął mówić.

- O co walczysz? - Hedra spytał krótko.

- O lepszą przyszłość? Beztroskie życie? Pokój na świecie? A nazywaj to jak chcesz. Tylko nieliczni są w stanie zrozumieć ideę, o którą walczymy - Przypadek spojrzał na Hedrę. A raczej tak myślał, wnioskując po tym, skąd dobiegał jego głos.

- Każdy tak mówi. Czym wasza wizja różni się od wizji arcymaga? Cesarza? Suwerena z Er-Nar czy Lethaza zza Wielkiej Wody? - Hedra go podpuszczał. Mimo to, pozostawał ostrożny, wiedział, że nie rozmawia z byle kim.

- Myślisz, że ci powiem, co? - Przypadek dobrze wiedział, że Sijiya tylko czeka aż powie jakąś informację, która doprowadzi go do prawdy. Gdyby mógł, chętnie by mu o wszystkim powiedział. Zdawał sobie sprawę z tego, że Hedra potrafi zrozumieć obie strony, ale to jeszcze nie czas na to.

- Dobrze by było.

- Wyobraź sobie bramę. Ogromną, a w niej cztery dziurki od różnych kluczy. Nie wiesz co to za brama ani dokąd cię zaprowadzi. Pierwszym kluczem jest Allen - Przypadek rzucił imię, które Hedrze nic nie mówiło.

- Więc kluczami są osoby? - mógł się tego spodziewać. 

- Drugim kluczem jest Olaf vel Dergradus - nekromanta wspomniał zmarłego, zamodrowanego przez Niszczyciela syna arcymaga. W tym momencie nic nie miało sensu. Magowie mają jego szczątki, zabezpieczone w Białej Iglicy w takim miejscu, gdzie nikt się nie dostanie. Bez wątpienia jest martwy.

- Olaf nie żyje od dobrych dziesięciu lat.

- Jeszcze.

- Jeszcze? - Hedra przeczuwał coś złego, a za razem ekscytującego. Czuł jak serce zabiło mu szybciej. Olaf zawsze bardzo mu pomagał, a jego śmierć wstrząsnęła każdym. Nawet Hedra przez długi czas nie potrafił w to uwierzyć, że już go z nimi nie ma.

- Nie powiem ci kim są dwaj pozostali. Nie popsuję ci tej zabawy w próbowaniu znalezienia ich na własną rękę - brzmiał na rozbawionego - pamiętaj tylko, że my nie cofniemy się przed niczym. Nie ograniczają nas mury, z których nie możemy wyjść. Wolność uzależnia. Gdy raz zrozumie się czym jest, będzie się o nią walczyć do ostatniego tchu.

- Nie wiem już czy mówisz o sobie, czy nawiązujesz do mnie. Według mnie wolność nawet nie istnieje. To iluzja, której granic nie można zobaczyć - Hedra wziął głęboki wdech - Lepiej pomyśl nad ostatnim życzeniem. 

Magowie ze Złotej Iglicy zawsze spełniali ostatnie życzenie straconych na śmierć nekromantów. Oczywiście jeśli jest w miarę ich możliwości i nikogo nie zrani.

- Chciałbym zobaczyć brata.

- Dobrze wiesz, że tego nie możemy spełnić. - wyznał Hedra. Nie chciał, by Przypadek dowiedział się, że magowie wiedzą o fakcie, że Niszczyciel i Przypadek są braćmi.

- Wy nie - wzruszył ramionami - w takim razie chcę umrzeć w twoich ubraniach. 

- To żeś wymyślił - Hedra kompletnie się tego nie spodziewał. Czy Przypadek naprawdę oszalał w tym lochu? A może zawsze było z nim coś nie tak - zdajesz sobie sprawę z tego, że wyglądałbyś jak w ubraniach po młodszym bracie? Jesteś ze dwa razy wyższy.

- Mundur wystarczy.

Wtedy Hedra popatrzył na swoje rękawy. Cały mundur można uregulować paskami, długość, szerokość… tylko po co? Chce ze swojej śmierci zrobić widowisko? Nigdy nikt o to nie prosił, czy powinien odmówić? Nikomu to nie zagrozi, jest to wykonalne, tylko co chce tym uzyskać?

Mimo to, nawet nie myślał o tym, by odmówić. Zdjął swój mundur. W kieszeniach i tak nie miał nic ważnego. Podał mu go przez barierę. Nekromanta chwycił tkaninę w obie ręce, jakby nie wierzył, że Hedra naprawdę to zrobił.

Wstał ze stołka i opuścił jego celę. 

Złe przeczucie go w ogóle nie opuszczało. Co Przypadek chce zrobić? Czym jest ta brama, o której mówił? Dokąd prowadzi, jak wygląda ich wizja? Kim są dwa pozostałe klucze?

Do czego im Olaf? Kim jest Allen? 

Z pewnością nie powiedział mu tego bez przyczyny. To jakaś wskazówka. Tylko dlaczego? Im magowie więcej wiedzą, tym są w stanie bardziej pokrzyżować nekromantom plany. Czy w ten sposób pokazał, że nieważne co magowie zrobią, nie są w stanie ich powstrzymać?


Znalazł Anjana, jak tylko wyszedł z podziemi. Mistrz Łowców bardzo często pracował po nocach, robiąc obchody wokół Złotej Iglicy co dwie godziny i trenował nowych Łowców, by przyzwyczaić ich do działania po ciemku.

Teraz świtało, a ich trening się kończył. Nikt nie spodziewał się zobaczyć Hedry o tej porze. Tak wcześnie to on zazwyczaj śpi, a już tym bardziej nie zapuszcza się na zewnątrz. Nie znosił mrozu. W dodatku bez munduru, który przed ów mrozem chronił.

- A ty co? - Anjan od razu zauważył, że Hedra nie ma nastroju. Mistrz Magii podszedł do niego i oficjalnie wydał rozkaz.

- Weź ludzi, ilu potrzebujesz i sprawdź rejestry. Znajdź mi wszystkie osoby, żywe lub martwe, o imieniu Allen. Chcę mieć raport na biurku do wieczora.

- W południe jest egzekucja legendarnego nekromanty, a ty każesz mi zabierać ludzi by siedzieć w papierach? - Mistrz Łowców trochę nie dowierzał własnym uszom, ale widząc powagę Hedry, wiedział, że nie należy teraz żartować. Jako jego najlepszy przyjaciel potrafił powiedzieć, że coś jest na rzeczy.

- Więc zrobicie sobie przerwę na egzekucję - Hedra oznajmił jakby to było coś oczywistego.

- Allen to popularne imię, zawsze co roku jakiś dzieciak ma na imię Allen. O co chodzi, Hedra? - Anjan zniżył ton głosu. Ręką odwołał swoich uczniów, mogli odejść.

- Dowiem się jak znajdę odpowiedniego Allena. Chcę informacje o każdym, ale najbardziej interesują mnie ci, co mieli jakikolwiek kontakt z nekromantami, popełnili jakieś wykroczenia, lub po prostu są w jakiś sposób podejrzani czy dziwni. Mało interesujących zaznacz mi na zielono, podejrzanych na żółto, a Łowców na czerwono. Po egzekucji do ciebie dołączę.


Hedra postawił praktycznie całą Iglicę na nogi. Jedni przygotowywali się do wykonania kary śmierci na Przypadku, inni jeszcze przeszukiwali wszystkie rejestry i zbierali informację na temat wszystkich Allenów, jakich udało im się znaleźć. Oczywiście sortując ich tak, jak poprosił Hedra.

- Źle wyglądasz - Rou Garathe, jeszcze jej tu brakowało. Przyniosła mu coś do picia, ale ten odmówił. Nic nie chciało mu przejść przez gardło. 

Wysoka kobieta, w połowie krwi naryjskiej. Z daleka przypominała mężnego woja, ale z bliska widać jej kobiece rysy.

- Nie mogłem spać. Wyśpię się pewnie jak będzie po wszystkim - odparł z lekkim uśmiechem. Jak zawsze nie chciał nikogo martwić. Tak jak Anjanowi potrafił powiedzieć wszystko, tak innym mocno dawkował informacje. Nawet własnej generał. To nie tak, że jej nie ufał. W końcu sam ją docenił i powierzył jej ten tytuł. Zwyczajnie nie chciał niepotrzebnych pytań. Szczególnie takich, na które sam nie potrafi znaleźć odpowiedzi.

- Musimy się zbierać. Prawie wszystko jest już gotowe. Czekamy tylko aż go umyją i przebiorą - Garathe poinformowała go po czym jako pierwsza udała się na dziedziniec.

Hedra z trudem się tam zabrał. Do tego mętliku w głowie doszło mu złe przeczucie i ogromne wyrzuty sumienia. Skazał już wielu ludzi na śmierć, ale nigdy Leseja. Są tak niezwykle rzadkie, że najchętniej darowałby mu wolność i kazał odejść daleko stąd, gdzie nikt, żaden człowiek go nie znajdzie.


Na placu zebrali się ludzie. Wszystkich ciekawiło co się stanie. Zasiadali na ławach wokół placu, na którym stał ich niesławny pręgierz. Magowie bitewni po bokach, Łowcy w okręgu. Widownia pod murem, by schowali się w cieniu. Rada Starszych również się zjawiła. W oknie Iglicy siedział bard, grał smutną melodię.

Jego palce ledwie muskały struny, wydając ciche, nostalgiczne dźwięki. Nikt nie prosił go o to, by zagrał. Sam stwierdził, że w takiej chwili jak ta, musi przy tym być.


Wyprowadzono go. Przypadek skuty w kajdany, trzymany na kilku łańcuchach niczym bestia, podążał posłusznie za Łowcami, którzy go eskortowali. W świetle słońca każdy potrafił dostrzec jego piękno, nawet ci, którzy uważali go za największego wroga.

Jego skóra czarna niczym węgiel, w słońcu wyglądała na lekko szarą. Czarne, potargane od ręcznika włosy stały na wszystkie strony i opadały na ramiona, lały mu się po plecach. Duże, czerwone oczy, zmrużone, nie wyglądały na oczy mordercy. Biło od nich niezwykłe ciepło, empatia i miłość. Magowie się nim brzydzili. Nie mogli sobie pozwolić na to, by nabrał ich na te tanie sztuczki.

Tak jak na początku tłum wołał, gwizdał i krzyczał, tak w moment zamilkli, gdy ujrzeli jego szaty. Złoty Mundur. Bogato zdobiony haftami, złotymi guzikami i klamrami. To mundur samego Mistrza Magii. Dumnie się w nim prezentował. Pomimo tego, że ten nekromanta mierzy niemal dwa metry, wszystko wyglądało tak, jakby zostało uszyte dla niego na wymiar. Z uniesioną do góry głową, pozwolił im się przykuć do pręgierza. Ręce miał wysoko nad głową. Podnieśli go wyżej, tak by stał tylko na palcach u stóp. 

Jego krwistoczerwone oczy rozejrzały się po ludziach tu zebranych. Widział rodzinę Dergradusów - młodego Sylvana, jego rodziców i zniesławionego Thaneroda, który miał otrzymać tytuł Mistrza Magii, gdyby nie to, że jego własny brat przekazał tytuł Hedrze.

 Widział też Radę Starszych. Banda staruchów, których rzadko się widzi na oczy. Wszyscy ubrani tak samo, w te ich eleganckie, biało-złote szaty. Tylko Otello Cannova nosił mundur. Skrywał też swoje oczy za ciemnymi szkiełkami okrągłych okularów.

Jego długie, smukłe uszy drgnęły, gdy zauważył barda. Uśmiechnął się na dźwięk tej melodii.

Ostatnie osoby, na które spojrzał to Mistrz Łowców oraz Mistrz Magii - Anjan vel Belte wraz z Hedrą Sijiyą.


Altas Teredoni, jeden z najbardziej szanowanych radnych, wystąpił. Z długiej listy czytał wszystkie przewinienia nekromanty. Jego zbrodnie - te, których są pewni, jak i te, które mu po prostu przypisano z czasem dzięki poszlakom. Lista zdawała się nie mieć końca, ale ani Przypadek, ani Hedra jej nie słuchali. Patrzyli na siebie, prosto w swoje oczy. Z jednej strony czerwone jak krew, z drugiej pomarańczowe. 

- Wiem co zrobiłem i zrobiłbym to jeszcze raz. Oszczędź sobie - Nekromanta zwrócił się do radnego, któremu powoli brakło tchu i śliny od czytania kolejnych punktów.

- Masz jakieś ostatnie słowa do powiedzenia? - Hedra zapytał, uniósł też rękę, by jego Łowcy przygotowali się do rzucenia ostatecznego zaklęcia.

- Pamiętasz co ci powiedziałem? - Przypadek zapytał, lecz Hedra nie odpowiedział. To nie czas i miejsce na rozmowy - Chciałbym zobaczyć brata. Ty mi powiedziałeś, że to niemożliwe.

Sijiya zmrużył oczy. Coś tu nie grało.

Poczuł delikatne muśnięcia wiatru na policzkach. To coś tak naturalnego, że mało kto zwracał na to uwagę. Gdyby nie fakt, że są w Złotej Iglicy. Wewnątrz tych murów powietrze nigdy nie drży. Wiatr nigdy tu nie dociera.

Coś zaczynało się dziać.

- Powiedziałeś, że nie możesz tego zrobić. Oczywiście, że nie - zaśmiał się cicho - w końcu to przypadek rządzi życiem! - zawołał.

Nie mogą dłużej czekać. Tak naprawdę, Sijiya się bał. Tak jakby coś złego miało się wydarzyć. Dał rozkaz do egzekucji.

Łowcy od lat wykonywali takowe, toteż dla nich to nic nowego. Każdy miał swoją rolę. Wpierw rozstawiano bariery wokół nich, stopniowo, silniejsze bliżej nekromanty i słabsze na zewnątrz kręgu. Na ziemi rozłożyli magiczne runy, wpisane w okręgi symbole lśniły na wszystkie kolory. Zaklęcia wiążące powoli pętały jego ciało. Oplatały jego nogi i ramiona. Wiły się wokół jego tułowia i zaciskały na szyi. Nie mógł się śmiać, choć szczerzył się od ucha do ucha.

Anjan vel Belte wystąpił na przód. To na jego barkach spoczywał najcięższy obowiązek - musiał uchwycić duszę nekromanty w chwili, gdy jego ciało umrze. Przechwycić ją i zniszczyć, nim ta znajdzie naczynie, w którym mogłaby osiąść. 

Dlatego też planowali zabić go szybko. Osłabić jego ciało, by w żadnym wypadku nie zdołał się obronić zaklęciem i strzelić mu w głowę. Tego miał dokonać Hedra. Naprężył swój łuk. Wymierzył w jego głowę.

Czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Biło jak szalone. Anjan był gotów. Czekał aż Hedra wypuści strzałę. Muszą się zgrać co do sekundy. 


Czas jakby stanął w miejscu. Każdy przyglądał się strzale, jak ta puszczona z rąk Hedry dociera do celu. Jak wbija się w czaszkę. Jak przechodzi przez mózg. Złociste zaklęcie oplotło jego ciało, spętało jego duszę i roztrzaskało ją na malutkie kawałeczki.

Tak mogło się wydawać. Jednakże wszystko poszło nie tak.


Strzała Hedry chybiła. Przeleciała mu nad głową i wbiła się w pręgierz. Zaklęcie Anjana nie mogło zadziałać, zwyczajnie wygasło mu w dłoniach.

Wszystkie oczy zwróciły się na Hedrę. Nie dowierzali temu co się właśnie stało. On nigdy nie chybił odkąd przejął tytuł Mistrza Magii. Zawsze się pilnował, by wszystko szło idealnie.


Sijiya sam tego nie rozumiał. Czy to jakaś sztuczka nekromanty? Mimo presji, odczuwał pewną ulgę. Nie chciał go zabijać.

Czy to dlatego jego ręce go zdradziły? Spojrzał na swoją dłoń. Oczywiście chciał sięgnąć po drugą strzałę, już był gotów przeprosić i podjąć się drugiej próby.

Lecz wtem jego blade oczy dostrzegły cud. 


Delikatne śnieżynki spadały z bezchmurnego nieba. Pomimo wysokiej temperatury, nie topiły się. Wręcz przeciwnie, przybywało ich, ochładzały okolicę. Osadzały się na piasku pod ich stopami.

Młodzi magowie pierwszy raz widzieli coś takiego. Starsi wątpili czy to nie sztuczka Przypadka. 

Łowcy pozostali czujni.


Jednakże ta z pozoru cudowna chwila momentalnie zmieniła się w scenę rodem z koszmaru. Większe płatki śniegu eksplodowały, a z wybuchów wyłoniły się wysokie na dwa metry atronachy lodu.

Zamiast ramion, ich lodowe barki dźwigały lodowe lance. Przypominały zlepek sopli lodu, który utrzymywał się na dwóch wielkich nogach.

Bez twarzy, atakowały na ślepo wszystko wokół. Rozpętały chaos. Magowie prędko podjęli się walki. Część z nich ewakuowano do środka Iglicy, część z nich stanęła do bezpośredniej walki przy użyciu zaklętych broni. Pokryte ogniem ostrza działały na chwilę. Ogniste kule topiły jedne, lecz drugie stawały na ich miejscu. Ta walka zdawała się bez końca. Dopóki pada śnieg, będą powstawać nowe.

Są coraz większe, coraz szybsze. Ich pokraczne ruchy, nawet bez kończyn są niebezpieczne. Gdy runą w dół trzeba uważać by ich lodowe cielsko nikogo nie przygniotło.

Roztrzaskane na tysiące kawałeczków, rozpraszały się po ziemi, utrudniając magom poruszanie się. Śnieg w powietrzu robił się coraz gęstszy. Mróz kąsał usta, atakował oczy.

- Przypadek…! - Hedra próbował się do niego dostać. Mrużył oczy, by drobinki lodu się do nich nie dostały. Słabe ogniste zaklęcia nie dawały sobie rady z nawałnicą. To potężna magia lodu. Nie byle kto ją tu przywołał. Silniejsze zaklęcie ogniste mogłoby zranić jego magów, nie widział gdzie są, nie potrafiłby określić na ile może sobie pozwolić. Wszelkie zaklęcia rozproszenia nie działały, jak gdyby… 

… to nie magia?


W tej zawierusze udało mu się ujrzeć czyjąś sylwetkę. Wysoką, niczym sam Przypadek, pokrytą czernią. Miał wrażenie, że to zlepek cieni, lecz z każdym krokiem bliżej widział go wyraźniej. Te czarne szaty jak u Niszczyciela - długi płaszcz z kapturem, pozszywany w paru miejscach, znoszony i postrzępiony.

Hedra czuł jak serce bije mu szybciej. Czy to Niszczyciel? To niemożliwe, choć… czy brat mógł przyjść uratować brata? 

Tak to miało wyglądać.


Gdy postać obróciła się w jego stronę, zobaczył porcelanową, białą maskę. Lecz to nie krwawa łza spływała po policzku. To nie Niszczyciel. Na czole, czerwoną farbą, namalowana została litera “C”. Przekreślona pionową kreską.


- C? - Hedra ledwo zdołał to wypowiedzieć. Przeciwnik zniknął, jakby rozproszył się w śnieżycy. Towarzyszył temu dziwny, metaliczny dźwięk. 

Usłyszał go tuż za sobą.

W jednej chwili sięgnął po sztylet, jego ostrze rozgrzało się do czerwoności. Nie myślał o tym, by go pojmać. Chciał go zabić. C zamordował już zbyt wielu Łowców. Zawsze się nimi bawił. Patrzył jak się wykrwawiają.

Dał się ponieść emocjom, choć nie powinien. Celował w gardło. Chciał mu rozciąć szyję, patrzeć jak krwawi.

Lecz C zdołał zrobić unik tak szybki, tak zwinny, jakby śnieżyca mu nie przeszkadzała. Tak, jak gdyby ten śnieg był jego częścią. Prędko przystanął na palcach, obrócił się jak baletnica i z całej siły kopnął Hedrę pod żebrami, pchając jego ciało na ziemię. Tak ogromna siła nie może należeć do człowieka.

C doskoczył do niego prędko, przyparł Hedrę do ziemi nogą. W jego dłoni uformował się długi sopel lodu, niczym włócznia, wymierzona prosto w serce Mistrza Magii. Przygwoździł go i choć nosił maskę, śmiał się.

- I co teraz, Sijiya? Sięgnij po łuk i strzel mi w głowę, tak jak chciałeś zabić Ilvela - przemówił, a jego głos brzmiał dziwnie. Zbyt delikatnie jak na człowieka, ale też z ogromem negatywnych emocji. Przepełniała go złość i nienawiść. Nawet nie czekał na odpowiedź, zaczął napierać na lodową włócznię.

- Ty skurwielu - Hedra warknął, łapiąc za lodowe ostrze, próbując je stopić w dłoniach. Czuł, że nie ma zbyt wiele czasu. Coraz trudniej było oddychać.

- Gdybyś nie był potrzebny na tym stołku, już dawno rzuciłbym twoje truchło ghulom na pożarcie - C cofnął włócznię, biorąc zamach.


Nie przebił Hedry. Zamiast tego, użył jej niczym obucha, uderzając głowę Mistrza.

Hedra padł bezwładnie. Nie wiedział już co się dzieje. Otępiony, w szoku. Czuł jak świat wiruje mu w głowie. W uszach świszczało. Słyszał odgłosy walki. W śnieżycy widział kształty, ludzi i atronachów. Z trudem je od siebie odróżniał. Widział jak Anjan walczy z C. Mistrz Łowców przywołał ognisty miecz, którym próbował zranić nekromantę. Ten tylko skakał, znikał i pojawiał się. Z miejsca na miejsce, jak gdyby miejsce i czas go nie dotyczyły.

C nie atakował. Bawił się z nimi. Pokazywał im, że choć jest na wyciągnięcie ich ręki, nie są w stanie nic zrobić. Gdy Anjan używał zaklęć, ciskał w niego kulami ognia, C już tam nie było. Znikał, by pojawić się tuż za Łowcą.


To nie jest nekromanta. Te ruchy, to znikanie… Ta siła, z jaką powalił Hedrę. On tylko nosi płaszcz i maskę, za którą kryje się Niszczyciel. To nie jest człowiek.

Używa tylko magii lodu. Nie. To nawet nie jest magia. To jest lód. 


Hedra na chwilę stracił przytomność. Gdy się ocknął, widział jak Anjan dalej walczy z C. Byli na murach, a śnieżyca ustała. Łowcy próbowali pomóc Anjanowi strzelając z dołu, lecz każda z ich strzał odbijała się od sopli, które otaczały walczących niczym tarcza. Przy Hedrze była młodsza medyczka, robiła mu opatrunek na głowie. Z drugiej strony stał radny - Otello Cannova. Jako jedyny z radnych nie uciekł z podwiniętym ogonem. Chciał to wszystko zobaczyć na własne oczy.


Jak leje się krew obojga walczących. Anjan został ranny pod żebrami, na prawym ramieniu i parę sopli lodu wbiło mu się w plecy. C również krwawił. Jego płaszcz już ledwo się na nim trzymał - Hedra, jak i pozostali - mogli zobaczyć to, że ich przeciwnik naprawdę nie jest człowiekiem.

Wysoki, o smukłej sylwetce. Szczupłych nogach o kostkach tak wąskich, że cudem utrzymywały jego ciało. I ten ogon. Długi ogon, zakończony błękitnym włosiem.

To Lesej. C jest Lesejem tak jak Przypadek. Czy to możliwe, żeby byli braćmi? Czy Niszczyciel i C to jedna osoba? Nie. To niemożliwe.

Serce Hedry biło tak szybko, że gdyby mogło, uciekłoby z jego piersi. Chciał krzyczeć, lecz żaden dźwięk nie opuścił jego ust. Kobieta u jego boku prosiła, by się nie ruszał, lecz Hedra, jak zawsze - nie słuchał. Zerwał się na nogi, chciał tam pobiec, wejść między nich.

Lesejowie nie powinni umierać.


Co z Przypadkiem? Teraz gdy śnieżyca ustąpiła, widział, że jest martwy. Przebity lodowymi włóczniami tak, że nie mógłby tego przeżyć. Dlaczego C go zabił? Czy nie przyszedł tu, by go ratować? To wszystko nie miało sensu. 

Tak mogło się wydawać, ale Hedra szybko zrozumiał, że dla tak potężnego nekromanty, śmierć jest najszybszą drogą ucieczki. 

Tu zostało jego ciało, niczym pusta skorupa przyczepiona do pręgierza. Jego dusza jest już gdzieś indziej. Być może nawet i w nowym ciele.

Choć mówią, że Przypadek zawsze wygląda tak samo. Najpewniej to magia pozwala mu na utrzymanie wyglądu.

Czyli wszystko poszło nie tak. Planowali to? Skąd wiedział, że to dziś jest egzekucja? 


Anjan vel Belte chciał zemsty. Walcząc z C czuł, że ma szansę na pomszczenie przyjaciół. Chciał mu zadać ten sam ból. Zostawić otwarte rany, patrzeć jak się wykrwawia.

Jednakże walka z Lesejem jest zupełnie inna od walki z ludźmi. Ich styl przypomina taniec. Jest tak szybki i zwinny, że wszystko jest dla niego możliwe. Jest też lekki i niezwykle skoczny, a dzięki długiemu ogonowi błyskawicznie chwyta równowagę, gdzie człowiek po prostu spadłby z muru.

Odskakiwał przed ciosami miecza, a gdy Anjan używał zaklęć - C znikał i pojawiał się w różnych miejscach wokół. Przypominał młodego kota, który bawi się myszą. Nie miał żadnego wzoru. Działał instynktownie.

Wydawało mu się, że jest nietykalny. 


Mistrz Łowców zdołał go ranić. Wpierw pod łokciem, robiąc ranę grubą i głęboką, by nie mógł ruszać ręką. Celował w prawą, lecz wiedział, że tak zwinny wróg z pewnością użyje lewej bez problemów. Wykorzystał chwilę, w której C chwycił się za ramię, by zadać kolejny cios. Rzucił sztyletem. Mogło się wydawać, że chybił, gdy sztylet przeleciał między długimi nogami nekromanty.

Lecz trafił. Wbił się w ten wijący się niczym wąż ogon. C stracił równowagę w jednej chwili. Jego kroki stały się pokraczne, piętą uderzył o barierkę na murze. Niewiele myśląc, skoczył w dół. Chciał uciec, lecz przez ranę w ogonie czuł się mocno zdezorientowany.

Jeden strzał i będzie po nim. Anjan przywołał swój łuk. Napiął cięciwę. Wymierzył w niego, celował w jego głowę. Strzelił bez zawahania.

W chwili, gdy strzała już miała go przebić, C roztrzaskał się na drobne kawałeczki lodu. Lodowa chmara uciekła w stronę przełęczy.


Niedobrze.

- Przygotujcie konie, musimy ruszyć za nim - Hedra wydał rozkaz. Choć wciąż odczuwał efekty ogłuszenia, musiał działać. C jest ranny, to ich szansa. 

I znów ta sama sytuacja. Dlaczego Lesej okazuje się być tym złym? Czy to przez nienawiść do ludzi?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz