Obóz

 Tej nocy koszmary nieprzerwanie męczyły księcia. Rozbili obóz nieopodal Freyamire. Za wzgórzem, dzięki czemu Zaargeńczycy nie mogli ich zobaczyć. Część namiotów rozstawili w lesie, ukryli większość jednostek, by na wypadek szpiegów ich wróg nie mógł w pełni oszacować co się zbliża.

Adan zmagał się z najróżniejszymi wizjami. Nie mógł się z nich wybudzić, ale też nie chciał więcej na nie patrzeć. Wydawało mu się, że młodszy brat, ten, którego nie odnaleziono, woła go o pomoc. Słyszał jego płaczliwy głos, pełen bólu i strachu.

- Adan! Adan! - ten głos zmienił się w głos przyjaciela. To Colyne, próbował obudzić księcia, który zasnął przy ognisku, okryty jedynie kocem. Ten z wielkim trudem, powoli otworzył oczy. Popatrzył na towarzysza zdziwiony, lecz z ulgą, że koszmary się skończyły – Złapaliśmy zwiadowcę Zaargeńczyków – powiedział w końcu, aby rozbudzić księcia. Wtedy też otworzył oczy szerzej. Przez chwilę wyglądał jakby nie docierało do niego to, co usłyszał. Zastanawiał się co to oznacza.

- Gdzie jest? – zapytał jak tylko zrozumiał sens wypowiedzianych przez towarzysza słów. Ten tylko machnął ręką, aby udał się za nim.

Przeszli czym prędzej przez obóz pełen rozstawionych namiotów. Colyne zaprowadził go do części, w której urzędowali głównie Naryjczycy. To zły znak. Jeszcze większe miał złe przeczucia, gdy słyszał nawoływania do walki. Okrzyki, by bić mocniej. Wszedł między nich, wręcz rozepchał ich łokciami, niektórych nawet popchnął.

Jego oczom ukazała się klatka na wilki, po dwóch stronach zwierzęta przykute do drzew, głośno ujadały i kłapały zębiskami. Był tam też Naryjczyk z kiścieniem w ręku. Drewnianej, krótkiej pałce, na której wisiała metalowa kula uzbrojona w kilka kolców. Pod nim kulił się Zaargeńczyk.

To ten sam zwiadowca, którego widzieli pod Rivel. To te same szaty, ta sama maska koziorożca. Teraz nie tylko czarną farbę miał na swym torsie, ale i własną krew. Naryjczyk go nie oszczędzał. Tłukł go gdzie tylko mógł, robiąc nowe siniaki i rany od kolców. Czasem nawet łańcuch wyrywał mu kawałki skóry. 

Adan już chciał krzyknąć, by przestali, lecz wtedy zobaczył na co stać Zaargeńczyka. Skulony i potłuczony. Z otwartymi ranami, wyczekał idealny moment.

Owinął łańcuch kiścienia wokół przedramienia, wyszarpnął go z rąk oprawcy. Doskoczył do Naryjczyka i w mgnieniu oka, wepchnął mu drewnianą rączkę od broni głęboko do gardła.

Pozostali Naryjczycy wbiegli na wybieg, chcieli go skatować.

- Stać! - Adan wrzasnął, nim ci zdążyli go tknąć.

Zaargeńczyk otoczony Naryjczykami, którzy trzymali miecze i topory, mimo braku broni, chciał dalej walczyć. Choć wiedział, że nie ma szans.

- Co wy odpierdalacie? Zostawcie go. I zamknijcie te wilki, jeszcze tego brakuje by tym ujadaniem doprowadził do nas Zaargeńczyków - Adan warknął na nich. 


Naryjczycy wtem niechętnie, ale posłusznie wykonali polecenie księcia. Zaargeńczyka przywiązali do ogrodzenia. Zabrali też wilki do klatek. Adan był tak wściekły, że kazał im wszystkim stąd odejść. Niemal warknął na Colyne, lecz powstrzymał się. Wiedział, że on i tak nie uspokoiłby hordy rozgniewanych Ludzi Północy. Panowanie Rotvera - jeśli tak to ma wyglądać, że ludzie robią co chcą, niczego tutaj nie osiągną. Równie dobrze mogliby wybić się nawzajem.

W pobliżu płonęła tylko jedna pochodnia, ale wystarczyła do tego, by mógł mu się przyjrzeć z bliska. 

Tak go przywiązali, że jeden z rogów koziorożca u jego maski wplątał się w metalowe druty z ogrodzenia. Adan przyglądał mu się uważnie. Nigdy nie widział żadnego z Zaarg z tak bliska. Jednakże bez wątpienia, to ten sam, którego widzieli wtedy z muru. Jest tak drobny, tak… mały. Wygląda jak nastolatek. Oczywiście, Adan wiedział, że Zaargeńczycy są mniejsi od przeciętnego Rivelijczyka, ale nie sądził, że są przy tym tak drobni. Ręce jak patyczki, wątłe ciało i chude nogi. 

Jednakże on nie wygląda na Czarnego Jeźdźca, o którym mówi raport. Za mało na nim czerni. Tylko tyle, co farba na jego torsie, niczym barwy wojenne. Czy to o to chodzi? Do tego ta maska. Czaszka koziorożca doskonale zakrywała jego twarz, dlatego Adan odnosił wrażenie, jakby martwe zwierzę się w niego uważnie wpatrywało.

Prychnął niczym dziki drapieżnik.


- Kark sobie skręcisz jak będziesz się teraz rzucać – oznajmił książę, nie brzmiąc przy tym karcąco – Pomóc ci się wyplątać? – zrobił ostrożnie krok w przód, aby zobaczyć, czy nieznajomy zareaguje. Jednakże ten żwawym ruchem oznajmił mu, że jak tylko się zbliży, to będzie się bronił nogami, których nie udało im się związać – Rozumiem. Posiedzę z tobą aż zmienisz zdanie – usiadł na piasku, naprzeciwko Zaargeńczyka.

- Andatte zeres khiin zevag – warknął dzikus. Mówił tak szybko, że Adan nie wiedział nawet czy to jedno słowo, czy całe zdanie.

Adan zupełnie tego nie zrozumiał. Pierwszy raz słyszał zaargeński. Spodziewał się, że choć trochę będzie zbliżony do ich języka, jak naryjski, by mógł się domyślić co jest czym, jednakże słysząc te zdanie całkowicie wybił sobie to z głowy.

- Nie znam twojego języka, ale słyszałem, że ty znasz mój język – mówił dość wolno i wyraźnie z dobrą dykcją, chcąc by nieznajomy go w pełni zrozumiał.

- O welle… - westchnął Zaargeńczyk – Freye gan, deno iie toii su Doge siarad – zaśmiał się na koniec. Wydawał się coraz bardziej rozluźniony, pomimo tego, że głowę miał w bardzo niewygodnej pozycji. Prędzej czy później rozboli go szyja.

- Widzę, że mnie rozumiesz. Nie chcesz mówić? To pozwól, że ja będę mówił.

- Ruuz ter en Toi – wzruszył wątłymi ramionami. Adan nie musiał rozumieć słów, by wiedzieć o co mu tym razem chodziło. Wręcz poczuł jakby mówił mu właśnie, że ma robić co chce.

Wywnioskował to z jego tonu, oraz postawy. Akcentował co drugą sylabę w każdym ze zdań. 

- Zacznijmy od tego, że mam na imię Adan. Chciałbym wiedzieć czy jest możliwość zakończenia tej wojny bez rozlewu krwi – powiedział. Zaargeńczyk milczał. Adan nie czuł się najlepiej wpatrując się w puste oczodoły koziorożca. Jednakże liczył, że ujrzy w tej bezdennej ciemności jego oczy – Jeżeli istnieje taka możliwość, chętnie się do niej przychylę – mówił dalej, jednakże jego rozmówca nawet już się nie ruszał. Oddychał. Jego klatka piersiowa spokojnie się unosiła. – Raport naszego zwiadowcy mówił, że czegoś szukacie. Jeżeli dowiedziałbym się czego, łatwiej byłoby nam to znaleźć i wam to dać. Moglibyśmy się dogadać.

Wciąż milczał. Adan zaczynał wątpić w możliwość porozumienia się z nim. Nawet jeżeli Zaargeńczyk go rozumiał, to i tak niewiele mu dawało, jeżeli nie zamierzał mu w ogóle odpowiadać.

Siedzieli razem w milczeniu. Długo, w coraz większej ciemności. Pochodnia powoli dogasała. Zbrojni w większości już poszli spać. Zostali tylko nocni wartownicy. Księżyce oświetlały śpiący obóz.

- Chcesz wody? – zapytał odbiegając od tematu. Lecz ten milczał. Zatem sięgnął po bukłak z wodą, otworzył go i już przystawiał go do ust, gdy usłyszał cichy głos.

- Chsę – Choć liczył na odpowiedź, w ogóle się jej nie spodziewał. Czym prędzej otrząsnął się z szoku. Odważnie zbliżył się do dzikusa, lecz pamiętał do czego są zdolni, nawet skrępowani. Wierzył, że nic głupiego teraz nie zrobi. Adan nie jest jego wrogiem. A raczej po prostu nie chciał go skrzywdzić.

- Będę musiał zdjąć ci maskę – oznajmił książę, po czym ostrożnie wyciągnął dłoń w jego stronę. Cały czas gotów do odskoku, w razie, gdyby ten zaczął się rzucać. Jednak zwiadowca siedział w bezruchu, zupełnie nie atakując. Choć Adan odsunął się żwawo, jak tylko Zaargeńczyk lekko się poruszył, wrócił bliżej po chwili. Chwycił za jeden z rogów u nasady. Unikał szybkich ruchów, zupełnie jakby miał do czynienia z najprawdziwszym dzikusem, albo i zwierzęciem. Powoli zsunął czaszkę zwierzęcia z jego głowy. Odłożył ją na bok, lecz ta zawisła na kratach, w których się zaklinowała przedtem. Adan popatrzył na jego młodziutką twarz.

Vanshid miał rację. Będą walczyć z dziećmi.

To nastolatek, na pewno nie ma więcej niż osiemnaście lat. Miał potargane, ciemnoróżowe włosy o jednym dłuższym kosmyku, który sięgał mu do ramion. W tak mrocznej nocy, wydawać się mogło, że są purpurowe. Zaś jego oczy jasnoróżowe, lekko skośne wpatrywały się w Adana uważnie. Ich żywy kolor widział dokładnie, gdyż odbijały płomienie z pochodni, jakby były magiczne. Jednakże to, co Adana w tej chwili przerażało to sposób, w jaki na niego patrzyły. Znał ten wyraz. Tę dzikość, nieokiełznaną duszę. W identyczny sposób zawsze patrzył nie kto inny jak Vanshid Vanhalen. Niczym bestia, kryjąca się w ludzkim ciele.

Książę pomógł mu się napić.

Chłopak pił łapczywie, wyraźnie odwodniony. Cały bukłak niemalże wypił jednym duszkiem. Z pewnością również dawno nic nie jadł, jednakże Adan nie miał nic przy sobie, co mógłby mu zaoferować. Co więcej te rany… ktoś powinien je opatrzeć. Obawiał się tylko, że Zaargeńczyk nikogo do siebie nie dopuści.

- Rano przyniosę ci coś do jedzenia – wyznał książę. Schował pusty bukłak z powrotem do torby, którą miał przypiętą do paska. Sięgnął po czaszkę koziorożca. Wyciągał ją z krat. Zaargeńczyk obserwował go cały czas. Gdy Adan ją wyciągał z drutów, mógłby go zaatakować, ale tego nie zrobił. Książę założył mu ją z powrotem na głowę. Wiedział, że ten drobiazg sprawi, że chłopak poczuje się bezpieczniej. Mimo wszystko, nie chciał go do siebie zrazić. Wiedział, że Rotver nie będzie dla niego łaskawy, zapewne jak i reszta. Jednakże liczył na to, że uda mu się złapać z nim kontakt. Nie chciał go wypytywać o wojenne szczegóły. Liczył na to, że chłopak zobaczy, że Adan chce nawiązać współpracę.


Rankiem książę zabrał swoje śniadanie. Poprosił przyjaciół aby mieli oko na Rotvera i oczywiście tych rozjuszonych Naryjczyków, co by nikt nie popsuł mu planów. Wiedział, że Damien z chęcią dorwałby się do skóry Zaargeńczyka, aby tylko wykrzesać z niego jakieś informacje. Tym razem na warcie stał niemy stróż. Rotver wiele lat temu pozbawił go języka, gdyż za bardzo pyskował. Wpuścił księcia do zagrody bez sprzeciwu.

Adan zajął swoje wczorajsze miejsce. Z początku myślał, że Zaargeńczyk śpi. Jednak na widok księcia uniósł powoli głowę. Martwy koziorożec znów wpatrywał się w niego w zupełnej ciszy. Adan położył tackę z jedzeniem przed nim, aby mógł zobaczyć co mu przyniósł. Więzień nie miał pojęcia, że książę odstępuje mu swojego posiłku.

Szare niebo zwiastowało deszcz. Wisiał w powietrzu. Mogło lunąć lada chwila.

- Nie wiem co jecie w Zaarg, ale mam nadzieję, że ci zasmakuje – zaczął Adan - mogę ci pomóc...

- Haii ni – wyszeptał młodzieniec, wyraźnie zmęczonym głosem. Najprawdopodobniej całą noc nie mógł zmrużyć oka. Rotver twierdził, że takie warunki są konieczne, aby go złamać. Nie miał zamiaru się z nim zaprzyjaźniać, w przeciwieństwie do Adana – Deno iie toii – pokręcił głową.

- Nie chcesz? – zapytał, aby się upewnić, czy dobrze zrozumiał. Słyszał już wcześniej od niego te  słowa. Nie wiedział tylko, czy dobrze je rozumiał.

Znów pokręcił głową. Tym razem znacznie ostrożniej, aby rogi jego maski znów się w nic nie zaplątały. Jak Adan wskazał bukłak z wodą, tego też odmówił.

- Daj sobie spokój, Adan – usłyszał głos starego Otto. Mężczyzna oparł się o jedno z pobliskich drzew poza zagrodą – nie oswoisz go. 

- Nie chcę go oswajać. Chcę się dowiedzieć czegoś, co pomoże mi zakończyć wojnę bez rozlewu krwi. Nikt nie musi umierać – mówił książę. Zaargeńczyk przysłuchiwał im się uważnie, choć wyglądał tak, jakby wszystko już było mu obojętne. Otto natomiast pokręcił głową z dezaprobatą.

- Książę, pokój nie ma racji bytu jeżeli u władzy są idioci. Nie wiem kto przewodzi Zaargeńczykami, nie znam typa, ale popatrz kogo mamy u nas. Z jednej strony jest twój ojciec, Arande, któremu brak piątej klepki. Z drugiej strony mamy jeszcze gorszego Hogana vel Dergradus – popatrzył na Zaargeńczyka – Nawet jeśli z nim się dogadasz, reszta chętnie zje cię żywcem.

- Nie rozumiesz… - Adan pokręcił głową.

- Rozumiem – odparł starszy mężczyzna – Jednakże wiem jak działa władza. Wiem czym jest wojna. Ty jeszcze tego nie wiesz. Twoje mleczne zęby wypadną jak tylko dotrzemy na linię frontu. Pytanie tylko, czy wyrosną ci kły, czy pozostaniesz bezzębny…? – wzruszył ramionami. Odszedł stamtąd. Adan przywykł do dziwnych odpowiedzi Otto. Ten mężczyzna myślał innymi kategoriami. Niegdyś ukończył filozoficzną akademię i otrzymał papier mentora, który umożliwiał mu nauczanie innych. Mimo to, wolał wstąpić do armii. Miał ku temu swoje powody, których nigdy nikomu nie zdradził. Książę wrócił spojrzeniem na Zaargeńczyka.

- To był Otto. Wydaje się nieprzyjemny, ale to dobry facet – wyznał Adan, chcąc podtrzymać jakoś rozmowę, która wciąż miała tylko jednostronny kierunek.

Zaargeńczyk uniósł lekko głowę, jak gdyby wpatrywał się w niego.

- Doge… nai en Baldo? – zapytał cichutko. Adan zmarszczył brwi. Próbował to zrozumieć. Już raz usłyszał słowo „Doge” z jego ust. Nie potrafił jednak wywnioskować tego z kontekstu. Czy chodziło mu o Otto? O niego samego? Czy może jednak zgłodniał?

- Wybacz, nie rozumiem – wyznał po chwili, czując, że sam nie da rady tego w żaden sposób przetłumaczyć.

- Jesteś… Baldo? – powtórzył dzikus. Adan zaczynał bardziej rozumieć. Doge chyba oznacza mnie. Tylko czym jest Baldo? Zastanawiał się.

- Baldo? Chodzi o księcia? – spytał przypominając sobie, że Otto użył jego tytułu. Zaargeńczyk skinął głową, że o tym właśnie mówi – Nie ma co tego przed tobą ukrywać. Tak, jestem księciem. Pierworodnym synem cesarza.

Kropla deszczu rozbiła się o jego nadgarstek. Z nieba zaczynało siąpić. Zakrył menażkę pokrywką, aby nie napadało do jedzenia. Nie przepadał za taką pogodą. Zimną, wilgotną, bez możliwości ukrycia się w ciepłym kącie. Najlepiej wygodnym łóżku, pod grubą kołdrą.

- Lainne… - wyszeptał Zaargeńczyk, unosząc głowę ku niebu – Jako bard… Ułożę pieśń… - zaczął mówić zrozumiale, bardzo powoli i wyraźnie, dla Adana – o Baldo z Rivdehil. O klęsse pod murem. Freyamire. – intonował jakby prowadził wstęp do tej pieśni. Adan już nie wiedział co mógłby w tej chwili powiedzieć. Zyskał potwierdzenie, że więzień potrafi mówić w tym samym języku co on, choć robi to niechętnie.

Książę zostawił wszystko. Wstał i poszedł stamtąd. Musiał się przejść. Przemyśleć parę rzeczy. Deszcz padał coraz gęściej. Na horyzoncie dostrzegł garstkę magów zmierzającą w ich stronę. To z pewnością oddział Azaraina. Obawiał się tego, co ten mag może zrobić na wieść, że pojmano Zaargeńczyka. Przypomniał sobie jego żądne krwi oczy. Z pewnością będzie patrzył na dzikusa jak na mięso. Będzie chciał go złamać jeszcze gorzej niż Rotver. A wtedy książę z pewnością pożegna się z jakąkolwiek próbą dogadania się z nim.

W dodatku dotarły do niego słowa Otto. Adan naprawdę nie ma pojęcia jak jest na wojnie. Nigdy nikogo nie zabił. Nie dowodził żadnym oddziałem w taki sposób, jakiego teraz od niego oczekują. Wszyscy mówili mu, że musi się dostosować inaczej zginie. A teraz ten Zaargeńczyk zasugerował mu klęskę. Musi się poważnie zastanowić nad tym, co zrobić dalej. Póki Zaargeńczyk nie chce współpracować, będzie miał zamkniętą drogę do porozumienia z nimi. Obawiał się, że wojna, w której zginą tysiące, będzie musiała nastąpić.


Gdy magowie dotarli do obozu, kapitan Białych Mundurów od razu otrzymał informację o Zaargeńczyku. Książe wolał to obserwować z daleka. Siedział pod jednym z namiotów, na rozkładanym stołku, tuż przy wyjściu. Na wszelki wypadek. Gdyby jednak któryś z nich chciał go zabić.

Azarain na widok pojmanego Zaargeńczyka zrobił duże oczy. Rotver stał obok, by przypadkiem ten mag nie przywłaszczył sobie jeńca.

Kapitan magów wszedł do zagrody. Mimo nieustającego deszczu, poruszał się zupełnie swobodnie. Pogoda w ogóle mu nie przeszkadzała. Mundur z głębokim kapturem spisywał się doskonale w takich warunkach. Gorme, czyli dowódca magów, ten bez oka i kilku palców, oparł się o drzewo, przyglądając się młodszemu od siebie kapitanowi. Wiedział, że chwila nieuwagi może się źle skończyć.

Uśmiech wdarł się na twarz młodzieńca. Chwycił róg koziorożca i energicznym ruchem zdjął maskę z jego głowy. Zamarł w bezruchu widząc jego urodę. Upuścił czaszkę obok. Dłonią przeczesał jego włosy kilka razy. Zobaczył czy na białej rękawiczce został różowy ślad. Nic takiego nie znalazł.

- Na Trzy Kręgi… Kogo wy złapaliście? – rzucił w stronę Rotvera, używając starego przekleństwa, jakże zapomnianego już pośród młodych osób. Ten wzruszył ramionami. Na dobrą sprawę sam nic o nim nie wiedział. Tylko tyle, że ich szpiegował – On ma różowe włosy. Różowe oczy. I to nie jest farba. To jest… - uniósł ręce w geście zdumienia – Niemożliwe.

- Bo? – wciął się Gorme ze znudzonym wyrazem jednookiej twarzy.

- Zaargeńczycy mają określony typ urody. Czerwone włosy, bordowe włosy, albo czarne włosy z czerwonym połyskiem. Oczy złote, złoto-brązowe, albo piwne, co w sumie wychodzi na jedno. Czy on według ciebie tak wygląda? – obrócił się w stronę dowódcy, wskazując mu dłonią skutego Zaargeńczyka. Rotver zmarszczył brwi.

- Więc sugerujesz, że kogo pojmaliśmy? Jest ubrany w zaargeńską zbroję, pierdoli w jakimś dziwacznym języku i ma z nas niezły ubaw – warknął Rotver podchodząc bliżej.

Azarain przyglądał mu się uważnie. Coś świtało mu w głowie, ale nie pozwalał temu dojść do słowa. Przeczuwał coś. Jak gdyby wiedział, że to ktoś ważny. Wyjątkowy. Jednak nie umiał sobie powiedzieć kto dokładnie. Szukał w myślach odpowiedzi, ale chaotyczne zdania nie mogły dojść do ładu. Przetarł twarz dłonią.

- Brawo, Rotver. Przynajmniej do czegoś się przydałeś – warknął Azarain. Patrzył w różowe oczy młodzieńca – Upewnijcie się, że nic mu się nie stanie. Jest dla nas zbyt cenny, by zdechnąć. Zrozumiano? – rzucił reszcie krótkie spojrzenie. Gorme skinął głową ze zrozumieniem, a wraz z nim reszta oddziału Pechowców, oficjalnie nazywana Piątą Drużyną. 

- Może łaskawie uraczysz nas wyjaśnieniem? – Rotver stanął przed Azarainem, gdy ten chciał opuścić klatkę – Zgrywasz wszechwiedzącego. Nie chcesz powiedzieć kim jest Czarny Jeździec, nie chcesz powiedzieć czego szukają, teraz nie chcesz powiedzieć co to za dzikus. Może tylko udajesz, że to wszystko wiesz i wolisz… - nagle zamilkł, jak ręka Azaraina sięgnęła w mgnieniu oka do jego gardła.

Poczuł jak powoli zaciska palce na jego szyi. Jak pozbawia go tchu. Nikt nie zareagował. Nawet jego niewolnicy. Adan tylko się temu przyglądał z daleka, ale sam nie wiedział o co chodzi.

- Stul pysk – oznajmił młody kapitan. Powiedział to w taki sposób, jak gdyby słowa mogły zabić. Zimne spojrzenie wypaliło się na dnie źrenic pułkownika Rotvera – Nie radzę ci kwestionować mojej wiedzy, bo inaczej skończysz tak samo jak ósmy mag bitewny z mojej grupy – warknął, na co Gorme pokręcił głową, aby lepiej mu się nie narażać. Azarain puścił mężczyznę, pozostawiając na jego szyi siny ślad. Rotver odetchnął z ulgą. W pewnym momencie naprawdę miał wrażenie, jakby mag nie zamierzał wypuścić go ze śmiertelnego uścisku. Kapitan poprawił kaptur na głowie, po czym udał się do przypisanego mu namiotu.

Gorme powoli podszedł do Damiena Rotver. Położył mu dłoń na ramieniu. Mężczyzna zauważył, że oprócz oka, brakuje mu również kilku palców. Mag westchnął ciężko, po czym odezwał się głosem należącym do wieloletniego alkoholika.

- Nie wdawaj się z nim w dyskusje jeżeli ci życie miłe. Ósmego z naszej dywizji ugotował żywcem, po czym wyrzucił ciało do rzeki, patrząc jak ryby je jedzą – oznajmił żartobliwie. Jednak Damien przeczuwał, że to wcale nie jest żart. Nie znał Azaraina, ale w jego oczach kryło się tyle negatywnych emocji, że potrafił uwierzyć w tę historię – Więc rób o co prosił i uważaj aby ten dzikus nie zdechł. Zacząłbym od przeniesienia go do namiotu. W końcu deszcz pada – zaproponował. Rotver zacisnął dłonie w pięści. Żałował, że nie zabił go zanim przyjechali magowie. Same problemy z nim.


Wieczorem Adan udał się do namiotu, który sporządzono dla więźnia. Jedną ręką przykuto go kajdanami do drzewa, wokół którego rozbito namiot. Dawało mu to większą swobodę. Mógł skorzystać z urynału i sam zjeść kolację, którą mu podarowano. Mimo to, nie skorzystał z darowizny. Siedział na zimnej ziemi. Książę zobaczył, że Azarain już jest w środku razem z nim. Kończył właśnie dojadać kolację Zaargeńczyka. Tylko popatrzył na to i nie skomentował. Choć wydawało mu się, że jego rany są zaleczone. Czyżby magowie użyli magii?

- Po co ma się zmarnować? Skoro on nie chce, ja chętnie przygarnę – zaczął Azarain, pilnując, aby Zaargeńczyk widział jak spożywa każdy kęs.

- Pozwoliłeś mu mieć wolną rękę?

- Niewiele mnie to obchodzi co robi, i tak nie będzie w stanie się uwolnić. Póki nie powie mi kim jest, nie mam zamiaru być łaskawy. Niech cierpi. Niech czuje własną bezsilność – wzruszył ramionami – Swoją drogą, ciekawa maska – spojrzał na czaszkę koziorożca – nie należy do drapieżnika, co wskazuje raczej na niewielkie zainteresowanie bronią. Koziorożce tak jak i kozy, należą do świętych zwierząt. Zwykły śmiertelnik nie może ich nosić, to by było obrazą dla boga - mówił mag, na co obydwaj mężczyźni go słuchali uważnie – Domyślam się, że tak jest też z tobą, co? Chcesz zwrócić na siebie uwagę boga poprzez bezczeszczenie jego świętych zwierząt? – uśmiechnął się do Zaargeńczyka. Chłopak mimo wszystko milczał – Wyróżniasz się, a w kraju takim jak twój to nie jest dobre. Chyba, że twoja krew mówi co innego.

- En Naan o zeres iie freye – burknął Zaargeńczyk, na co Azarain uniósł brew ku górze. Uśmiechnął się szeroko, prezentując dołeczki w policzkach.

- Oczywiście, że nie wiem, znamy się zaledwie chwilę. Jednakże przypominasz mi otwartą księgę. A ja lubię czytać – Azarain mu odpowiedział, na co chłopak zamilkł ze zdziwienia. Adan również nie ukrywał zaintrygowania.

- Znasz zaargeński? – zapytał książę.

- Jaki tam zaargański, proszę cię. Zaarg nie ma swojego języka. To wszystko to Ainioni, znany jako archaiczny Język Bogów, z tą różnicą, że zamiast „C” wypowiadają „S”, bo nie mają strun głosowych przystosowanych do niektórych dźwięków. Mają też kilka innych różnic, ale to niemal jedno i to samo – tłumaczył Azarain – Chłopczyk ma pecha, bo doskonale znam ten język. Magowie spisują w nim zaklęcia. Wielu nie ma o tym pojęcia, ale dla chcącego nic trudnego, można się nauczyć – zwrócił się do więźnia – Zatem chciałbyś mi powiedzieć coś jeszcze?

- Zrin nah o zeres freye? – dzikus burczał pod nosem, coraz bardziej obrażony na zaistniałą sytuację.

Azarain budził w nim ogromne poczucie zagrożenia.

- Książę – Azarain zwrócił się do Adana – Ten młodzieniec właśnie zapytał co o nim wiem. Zatem radzę tobie też słuchać uważnie – podszedł do Zaargeńczyka. Przykucnął przy nim, by popatrzeć mu w oczy będąc twarzą w twarz.

Adan skrzyżował ręce na piersiach. Również ciekawiła go odpowiedź na to pytanie. Liczył na to, że w końcu dowie się czegoś więcej. Czegoś, co pozwoli mu zobrazować sobie ogrom sytuacji.

- Jesteś bękartem – mag zaczął stawiając odważną tezę – Dzieciakiem jakiejś samotnej, cycatej Zaargenki, pewnie zbyt młodej, by umiała cię porządnie wychować. Przypominasz bezpańskiego kota, który szuka sobie kąta, w którym może się schować. Z drugiej strony jest maska koziorożca. Młodzieńcy w twoim wieku rzadko wybierają te zwierzę. Wolą drapieżniki, które mówią o ich sile, potędze, władzy, dominacji… Pokazują tym samym cechy prawdziwego samca, ale tobie na tym nie zależy. Nie interesują cię kobiety, nie interesuje cię władza. Chcesz zyskać uznanie. Czyje? Odpowiedź jest prosta. Ojca – mówił, a młodzieniec milczał. Adan nie rozumiał skąd on to wszystko może wiedzieć. Przecież nie rozmawiali. Nic o nim nie wiedzą, a on wywnioskował to wszystko po jego wyglądzie i po noszonej przez niego masce. Bez wątpienia miał wcześniej styczność z Zaargeńczykami, albo o nich dużo czytał – Odpowiedź na to, kim jest twój ojciec dały mi twoje oczy i włosy. Ten kolor nie występuje w naturze, nawet jeżeli mowa o rzadkich mutacjach genetycznych, ale mniejsza o to, pewnie nawet nie wiesz czym jest genetyka – westchnął. Widać, że jako mag jest bardzo obeznany ze wszystkim. Zapewne zasłużył sobie na miano kapitana swoimi osiągnięciami, a nie nazwiskiem – Myślę, że twoim ojcem jest Jerian, Bóg Łowów.

Zaargeńczyk przełknął ślinę. Adan nie wierzył w to, co słyszy. Zaczynał myśleć, że Azarain jest po prostu szalony.

- Według wierzeń jest bóstwem o intensywnie różowych, wręcz karminowych włosach, oraz oczach. Nie jest zbyt wysoki, zupełnie jak Ty, ciało ma podobne do ludzkiego, co pozwala mu obcować z kobietami. Jak wiadomo, każdy rodzic kocha swoje dzieci, zatem myślę, że nawet jeśli całe życie miał cię głęboko w dupie, tak ruszy go jakieś sumienie wiedząc, że jesteś naszym więźniem i może będzie bardziej przychylny do tego, by zabrać dzikie tyłki z Freyamire.

- Azarain to… brzmi jakbyś oszalał – wyznał Adan.

- Oczywiście. Zawsze w świecie bogów jest nuta szaleństwa. Zupełnie jak i w świecie ludzi. A bogowie interesują mnie odkąd arcymag uznał ich za heretyków. Wystarczyło dojść do kilku zakazanych ksiąg i proszę, człowiek od razu staje się mądrzejszy – wstał. Popatrzył na Zaargeńczyka, który milczał. Dzikus patrzył na maga bez mrugnięcia okiem – Dziwi mnie, że sam na to nie wpadłeś, książę. Z tego co wiem, u was wiara nie jest zakazana.

- Sugerujesz, że Czarny Jeździec to Bóg Łowów? – zapytał Adan.

- Jeżeli różowy to nowa czerń, czemu by nie? – wzruszył ramionami nie dając mu jednoznacznej odpowiedzi – Porozmawiaj sobie ze swoim dzikim kolegą, może będzie chciał ci o tym poopowiadać – zostawił w menażce same kości. Dopił też wodę do końca, a potem opuścił namiot.

Zaargeńczyk nie chciał rozmawiać. Naprawdę miał wrażenie, że jest niczym otwarta księga. Choć nie powiedział nic, mag spisał całą historię. Postać Azaraina przyprawiała go o dreszcze. Adan czuł się podobnie, z tą różnicą, że póki co, grali w jednej drużynie.





Nad ranem, jak tylko zwiadowcy wrócili, zajęli się obmyślaniem taktyki. Rotver, wbrew pozorom, ułożył całkiem dobry plan. Przegrupował ludzi, zrobił cały zarys oblężenia i tego jak mogą odbić je w jak najszybszy sposób.

Stali w namiocie pułkownika i spoglądali na mapę Freyamire. Wszystkie założenia Rotvera mogłyby się powieść, gdyby się okazało, że Zaargeńczycy to faktycznie dzikusy bez taktyki.

- Azuś - Gorme, obrzydliwy dowódca magów, który stał nad mapą, zwrócił się do swojego kapitana. 

Młody mag bujał się na krześle przy wyjściu i zamiast na mapę, spoglądał za namiot. Do tego chrupał wafelki.

- Rikkus zdał raport - kapitan przemówił. Po tonie jego głosu można wywnioskować, że nie ma dobrych wieści - Miasto wydaje się opustoszałe. Mieszkańcy skryli się w zamku, ale boją się wychodzić. Strażnicy, rycerze i kapłani są wybici co do jednego. Według tego, co udało się ustalić pozostałym, z miasta zniknęły dzieci od ośmiu do dwunastu lat.

- Szukają dziecka - Adan przypomniał sobie co mówił Van. Bez wątpienia miał rację. O jakie dziecko chodzi? Kim jest?

- Nawet jeśli szukają jednego, konkretnego dziecka, to nie zmienia faktu, że w każdej chwili mogą wymordować całą resztę - Azarain w ten sposób sprowadził Rotvera z powrotem na ziemię. W grę wchodzą przecież życia ludzi. Cesarz na pewno chciałby mieć miasto z powrotem, ale nie mogą poświęcić tych wszystkich osób.

- Zaargeńczycy nigdy nie brali zakładników - zauważył Dro'Rai. Z racji tego, że miał już wcześniej do czynienia z tymi dzikusami, pozwolono mu na wzięcie udziału w tej rozmowie - to nie jest w ich stylu.

- Co oznacza, że to nie Zaargeńczyk nimi dowodzi. Plan się nie zmienił - zwrócił się tym razem do swojego dowódcy, Gorme - Gdyby mi się coś stało, przejmujesz dowodzenie. Dokończcie, ja idę się odlać - dodał, po czym tak po prostu opuścił namiot. 

Nie Zaargeńczyk? Czy to możliwe, że mają sojusznika? Azarain z pewnością coś wie. Już sam fakt, że nie zamierza dać Rotverowi jakiejkolwiek władzy nad magami jest dla Damiena irytujący, a do tego mają jakiś swój własny plan, o którym nic nikomu nie powiedzieli. Co więcej, dlaczego zakłada, że miałoby mu się coś stać? To nie w stylu magów. Te aroganckie dupki nigdy nie zakładają swojej porażki.

- Jeśli miasto jest opustoszałe, powinniśmy je przejąć. Wyswobodzić ludzi - Rotver oznajmił. Wygląda na to, że uprowadzili nasze dzieci, zabrali je z powrotem do Zaarg.



Adan wiele razy był we Freyamire. To miasto zawsze tętniło życiem. Już od samej bramy zawsze witały ich śliczne dziewki, zapach owoców i śmiech dzieci. Szeroki deptak wiódł na plac, gdzie zawsze rozstawiały się stragany, na których można było kupić dosłownie wszystko. Ubrania, rzeczy do domu, czasem nawet zwierzęta. I oczywiście psy, które w całym Rivdehil są rzadko spotykane.

Teraz jednak u bram powitały ich trupy. Mężczyźni leżeli martwi, podobnie jak i kobiety, nastolatkowie i osoby starsze. Zaargeńczycy nie oszczędzili nikogo. Drzwi i okna domów były wyważone. 

W niektórych wciąż coś płonęło, jakby Zaargeńczycy opuścili to miasto całkiem niedawno. 

Na czele jechał Otto, mężczyzna niczego się nie bał. Jakby nieraz patrzył śmierci w oczy. Za nim oczywiście Rotver z kilkoma swoimi ludźmi i żołnierzami. Książę zostawił konia przed bramą, podobnie jak Colyne, Dro'rai i jego młodszy brat Nael.

Magowie też przyszli na pieszo, jedynie Azarain, nie zważając na nic, wciąż siedział na grzbiecie zwierzęcia. Nawet nie wziął ze sobą broni. Adan trochę słyszał o magach. By nie tracić niepotrzebnie many wolą zakląć swe ostrze. Dlatego bardzo często można zobaczyć jak magowie zamiast walczyć na zaklęcia, walczą na rozgrzane do czerwoności miecze.


Wygląda na to, że naprawdę opuścili to miejsce. Ale tylu ciał Adan nie widział nigdy. A gdy dotarli na plac, zamiast straganów, zobaczyli wielki stos. Stos ciał. Już spalonych, zwęglonych. Niektóre z nich wciąż wyglądały jakby wyły, błagały o szybką śmierć. W powietrzu unosił się smród spalonego mięsa. 

- O bogowie - Jeden z niewolników padł na kolana. To dla niego zbyt wiele. 


Wokół stosu spalonych ciał, na ziemi namalowany został dziwny krąg. Jego kolor i zapach świadczył o jednym. To krew. Najpewniej ludzka.

Im dłużej rozglądali się wokół, tym więcej rzeczy dostrzegali. Z okien w niektórych domach wisiały poucinane kończyny, ale nigdy głowy. 

Zamiast kolorowych, trójkątnych chorągiewek, które wisiały od latarni do latarni, wisiały ludzkie wnętrzności. 

Wszystko wyglądało jak z najgorszych koszmarów. Nikt nic nie mówił. Wszyscy czuli to samo. Przerażenie na samą myśl co tutaj zaszło. 

Adan nie chciał iść dalej. Czuł, że będzie już tylko gorzej. I miał rację. Na placu pod zamkiem zastali coś, czego nikt się nie spodziewał. Na murze zamku wisieli Naryjczycy, którzy mieszkali we Freyamire. Mężczyźni, kobiety, nawet ich dzieci, te najmłodsze również. Wszyscy zostali przybici do muru. Wbito im włócznie w taki sposób, by ich ciała nie spadły tak łatwo, ale też by zbyt szybko się nie wykrwawili. Ominęli serce i płuca. 

Niektórzy z tych Naryjczykow wciąż żyli. Cały czas cierpieli. Nie mieli już sił, lecz też nie mogli umrzeć.

A wokół nich, na ziemi, rozstawiono głowy mieszkańców. Niczym widownię, która cały czas patrzyła jak konają. Niektórym nawet wycięto powieki, by ich oczy pozostawały otwarte.


Jedynie Azarain wyglądał na niewzruszonego tym wszystkim. Nawet jego oddział potrafił wyczuć jak bardzo chory umysł trzeba mieć by dopuścić się czegoś tak okrutnego. Na murze wisiały nawet noworodki.

- Trzeba im pomóc - Adan się odezwał. Nie mógł się temu przyglądać w nieskończoność.

I jak na rozkaz, jeden z magów wystrzelił strzałę prosto w głowę dogorywającego mężczyzny.

- Co ty robisz?!


- Adan…


- …im już nie można pomóc.


Adan patrzył na Colyne. Ta bezradność. Wielki smutek go przepełniał. Dlaczego Zaargeńczycy to zrobili? Czym ci ludzie zawinili?

Te dzikusy okazały się takie, jak mówił Dro'rai. Trzeba ich zabić, zanim przedostaną się dalej. Dogadać się z nimi? Czy to w ogóle jest możliwe? Po tym co tu zobaczyli?


Świst strzał. Adan zdążył sięgnąć po swoją dużą tarczę. Przyciągnął Colyne do siebie, schować go pod nią. A z nieba sypały się strzały.

- Dzikusy! Są w mieście! - ktoś zawołał.

Kto zdążył ten schował się pod tarczą. Inni, którzy nie mieli tyle szczęścia, zginęli od razu. Niektórzy zostali tylko ranni.

Gorme utworzył barierę, która uchroniła jego i Azaraina. Oby reszta magów, którzy pozostali z innymi, mieli więcej empatii i pomogli też rycerzom i żołnierzom.


Adan usłyszał jak jedna z balist na murze zamku się porusza. Obracała się w ich stronę. Za nią stał Zaargeńczyk. 

Oni potrafią korzystać z tego, co tu jest. Nie docenili ich.


Wystrzelił.


Na szczęście Gorme vel Reste jest wyszkolonym magiem zniszczenia. W jednej chwili stworzył magiczną włócznię i nią cisnął przed siebie. Zniszczył pędzący na nich bełt nim ten zdążył kogoś zranić. 

Ludzkie ciała nie mają szans z machinami.

Przecież Freyamire ma nie tylko balisty. Są tu też katapulty. Trebusze. Oleje.

To pułapka.


Gdy usłyszeli dźwięk wyrzutni z katapulty, wiedzieli, że muszą czym prędzej uciekać z placu. Tu są wystawieni jak na tacy.


Wszystko działo się tak szybko. Azarain gdzieś zniknął. Zostali sami z Gorme. Ten przede wszystkim skupił się na ochronie księcia. Gdy ognisty deszcz z katapulty runął im na głowy, odparł tyle ile mógł, by tylko Adanowi nic się nie stało.

Dro'rai zabrał stamtąd brata. Rotver nie żył. Zginął od jednej ze strzał. Nikt nawet nie zauważył kiedy.


Mury zapłonęły. Niebo robiło się ciemne od dymu. Chcą ich wszystkich usmażyć żywcem.

Dzikusy z murów rozlały podpalone oleje. Nie chcieli pozwolić na to, by ktokolwiek zdołał uciec.

Ludzie chowali się po domach przed płonącym gradem. A wewnątrz nich czekali Zaargeńczycy. Chowali się, by zaatakować znienacka. Zabijali każdego w ich zasięgu.

Rozpoczęli rzeź.


Wszystko wokół płonęło. Po wybiciu wszystkich w domach, Zaargeńczycy wyszli na ulice. Byli wszędzie. Nie cofali się przed niczym. Bez strachu, szli mordować. Nie lękali się nawet magów. Wyli jak dzikie zwierzęta. Strzelali z łuków bez trudu, mimo wątłych ramion. Musieli walczyć.

Gorme świetnie sobie radził, palił każdego kto odważył się podejść, ale i on nie miał oczu z tyłu głowy. Adan i Colyne musieli mu pomóc. Zwłaszcza, że Zaargeńczyków przybywało. Są niewielcy, ale za to jacy szybcy! Tak skoczni i zwinni, jak jacyś akrobaci. Wiedzieli, że ich kościane miecze nie przebiją stalowej zbroi. Celowali w najsłabsze punkty. Ścięgna. Kolana, uda, pachwinę. 

Colyne oberwał. Dzikus jakoś zdołał mu się wywinąć i wbił mu sztylet pod ramię. Adan nie myślał już czy tego chce czy nie - zabił Zaargeńczyka. Potem kolejnego.

- Gorme! Musimy stąd zabrać Colyne!


I wtedy jego oczom ukazał się on. Jakże wielki się wydawał. Cały odziany w ciężką, kościaną zbroję. A na głowie nosił czaszkę wilkołaka. Z oddali mogło się wydawać, że to Naryjczyk. Tak zbudowany, bez trudu dzierżył ciężki miecz dwuręczny, również wykonany z kości. Jak wielką bestię musiał pokonać, by stworzyć tak wielką broń z jednej kości?

- To musi być kieł - Adan przypomniał sobie słowa Vanshida. Zabić kła, by rozproszyć resztę. Czy jeśli go zabije, to wszystko się skończy?


Kazał Gorme zabrać stąd Colyne. Sam ruszył zmierzyć się z tym wielkim Zaargeńczykiem. Adan rzucił tarcze na bok, schował miecz, a zamiast tego sięgnął po swój dwuręczny topór. Niczym Naryjczyk, zaatakował wroga potężnym zamachem z góry. 

Nie zrobił uniku, zablokował go mieczem. Choć Adan wciąż widział i czuł różnicę między Kłem a pozostałymi, z tak bliska zauważył, że ten dzikus i tak jest mniejszy. 

Musi to wykorzystać na swoją korzyść.


Adan się nie zatrzymywał. Wyprowadził serię silnych uderzeń, które mogłyby zabić. Brał zamachy zza pleców, z lewej, z prawej… raz nawet przeciągnął ostrze topora niemalże po ziemi.

- Świetnie walczysz - Adan wyznał, gdy siłowali się krzyżując swe ostrza. 

- Ty również.

Odpowiedział mu. Z czystym akcentem, bez żadnego zawahania.

- Nie pozwolę wam wygrać!


Właśnie wtedy po całym mieście rozszedł się oślepiający błysk. Wszystko było tak jasne, że raziło w oczy nawet przez zamknięte powieki. Ludzie rzucali broń, by tylko zakryć oczy. Adan i Kieł odsunęli się od siebie, ratując oczy przedramieniem.

Co się dzieje?


Gdy światło ustało, usłyszeli wybuch. Jakby co najmniej pół miasta eksplodowało.

Co się dzieje?!


Kieł się wycofał pod mur. Wbił miecz wysoko w ścianę i się na nim podciągnął, by następnie przykucnąć na jego szerokim ostrzu, ponad głowami walczących.


Vanshid miał rację. Nawet jeśli straci się obie ręce i nogi, trzeba zrobić wszystko, by tylko przegryźć gardło ich szamanowi.


Na tym samym murze, nad Kłem, pojawił się jeździec. Siedział na grzbiecie koziorożca. Na głowie nosił czaszkę wielkiego ptaka. Szaty nosił czarne. Czy to on? Czarny Jeździec?

W ręku trzymał kostur. Na kosturze trzymał ludzką czaszkę. A z jej otwartej szczęki, niczym języki, wiły się kręgosłupy szczurów.


Jednym ruchem kostura poprowadził niebo na ziemię. Uderzył piorun. A z miejsca, w które trafił, zaczął tryskać ogień. Coraz więcej i więcej. Zalewał ulice. Palił wszystko na swej drodze.


Adan nie miał dokąd uciec. Słyszał jak Colyne go woła. Zginie tu. Wszyscy zginą. Spaleni żywcem. Jak wszyscy pozostali we Freyamire. 

To Ezushe. Na jego widok trzeba modlić się do bogów, by to przeżyć. Teraz wszystkie słowa Vanshida się potwierdziły.


- Panie! - usłyszał głos Hezzy. Iva'Sol przybiegł do niego. Rzucił go na ziemię i przykrył własnym ciałem. 

Adan czuł się tak, jakby umierał. Wokół tylko ogień. Nie mógł oddychać. Temperatura topiła wszystko. Rzeka ognia zalała miasto. 

Tracił siły. Tracił zmysły.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz