Lico umarłych

 Bezsenność sprawiła, że młody Dergradus nie dał rady choćby zmrużyć oka przez całą noc. Natłok myśli, które kotłowały się w jego głowie, nie pozwalał mu nawet na chwilę odpocząć od tego wszystkiego. Zbyt wiele pytań ostatnio się pojawiło. Wpierw notatki Vitolda, nowe obowiązki, jakieś ukryte tajemnice, a potem coraz więcej. Wizyta w lecznicy, słowa Sijiyi i sama postać Przypadka. Za każdym razem, gdy zamykał oczy, widział jego twarz. Czerwone oczy, wpatrzone w niego nieustannie. Delikatny uśmiech pełen trwogi i palce, które spacerowały po nodze.

Do tego wszystkiego trzeba jeszcze dodać przeraźliwe zimno, które spowiło całą okolicę Złotej Iglicy. Wdarło się do niej, wkradło do komnat i szronem umalowało okna.

Taza spał w najlepsze, nawet nie przeszkadzało mu to zimno. Alex natomiast marznął pod obiema kołdrami. Jedną miał wypchaną pierzem, drugą zaś z owczej wełny. Zakryty po samą głowę, cały czas wpatrywał się w magiczną świecę. Wygląda jak zwykły, prosty słupek, który świeci. Nie ma płomienia, zatem nic nie podpali. Choć świeci cała, nie wypali się tak szybko. Ta na nocnej szafce obok jego łóżka dawała ciepłe światło. Została zaklęta, by również grzała powietrze wokół siebie. Niestety, nawet jej magiczna moc niewiele dawała. Jeszcze noc temu, Alex miał wrażenie, że nie jest tak źle. Dziś jednak cofnąłby te słowa bez wahania.

Jak tylko ujrzał promienie słońca przez okno, tak nie zamierzał dalej przewracać się z boku na bok. Przemógł się, by wstać, choć ciało drżało mu z zimna. W moment się ubrał, zapiął mundur pod samą szyję, nałożył kaptur na głowę, lecz nawet to nie dawało zbyt wiele ciepła. Rozumiał już dlaczego mundury w Złotej Iglicy składały się z dwóch warstw. W tym przenikliwym zimnie z chęcią otuliłby się jeszcze co najmniej jednym mundurem, kocem, albo nawet i kołdrę zabrałby ze sobą. Choć wiedział, że nie może.


Odświeżył się w łazience, umył dłonie zanim nałożył na nie rękawiczki, przemył twarz i oczy. Spojrzał we własne odbicie. Patrzył tak na siebie w lustrze przez dłuższą chwilę. Na bladą twarz, skrytą w cieniu kaptura. Włosów dziś nie wiązał, pozwolił im swobodnie odpoczywać na ramionach. Ich intensywnie żółta barwa, w bladym świetle poranka wyglądała na złocistą. Promienie słońca wpadały do łazienki przez niewielkie, okrągłe okienko. Najdłużej jednak patrzył sobie w oczy. Fioletowe oczy, rozświetlone ukazywały swą prawdziwą, lawendową barwę. Różne myśli przychodziły mu do głowy, gdy w nie patrzył. Czy to wszystko to ich wina? Gdyby nie te fioletowe oczy wszystko wyglądałoby inaczej. Magowie i nekromanci żyliby w zgodzie. Kobiety nie umierałyby rodząc dzieci. Jego matka wciąż by żyła.

Zakręcił wodę, by ta nie lała się bez sensu. Odsunął się od lustra i spojrzał na siebie po raz ostatni. Opuścił komnaty, udał się tam, gdzie go nogi poniosą. Musiał się rozruszać, by zrobiło mu się cieplej. Później pewnie zatęskni za tym chłodem, lecz póki co, jedyne czego pragnął to choć trochę się rozgrzać.

Podejrzewał, że biblioteka jeszcze jest zamknięta. Ciekawiła go lecznica. Chciał się upewnić, czy  tamten mężczyzna aby na pewno nie żyje. Tylko po co? Nie powinien tego robić. Nie powinien zamartwiać się każdym magiem, bo inaczej pogrąży się w bezsilności. Z drugiej strony, nie chciał pozwolić sobie na całkowitą obojętność. Nawet jeśli na takiego wyglądał, to wciąż zależało mu na wielu rzeczach.

Wyjście na zewnątrz w tej chwili nie wchodziło w grę. Czuł, że zamarzłby w mgnieniu oka. Zastanawiał się w jaki sposób magowie w ogóle dają radę tutaj żyć. Jeden dzień jest problematyczny, a co dopiero lata?

Biały wąż przemknął po posadzce. Alex zdziwił się na ten widok. Białe węże zawsze trzymano na najwyższych piętrach, uważano, aby nikt nie zrobił im krzywdy. Pilnowano je bardziej niż największych skarbów. A ten tutaj? Pełzł jakby go nic nie obchodziło. Nie wyglądał na za dużego. Czyżby młode? Wąż co jakiś czas oglądał się za siebie, syczał w stronę Alexandra i gdy chłopak się do niego zbliżał, ten znów uciekał.

Prowadził go gdzieś. Takie Alexander odniósł wrażenie. Szedł za nim zaintrygowany. Ciekawiło go skąd się tu wziął i dokąd go chce zabrać. Czym prędzej ześlizgnął się po schodach na sam dół. Czekał aż i Alex upora się ze schodami, by potem zniknąć jeszcze niżej. W końcu udało się dotrzeć na miejsce. Gad prześlizgnął się pod ciężkimi drzwiami. Zasyczał, jakby chciał się upewnić, że i tu za nim wejdzie.

Alex chwilę się zastanawiał. Nie wiedział, czy to dobry pomysł. Z drugiej strony, czemu miałby nie ufać białemu wężowi? To symbol jego rodu. Nie bez powodu mówi się, że Dergradus mają w sobie krew białego węża. Der to biały, Grad to wąż. Alexander vel Dergradus oznaczał nic innego jak Alexander po Białym Wężu.

Uchylił drzwi. Zdziwił się tym, że nie są zamknięte i może wejść do środka. Zajrzał przez szczelinę. Widział jakieś gabloty. Wysokie pomieszczenie spowite błękitnymi i fioletowymi światłami. Wszystko prezentowało się mrocznie, jak gdyby nikt nie powinien tu wchodzić. Alex wślizgnął się do środka. Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się wokół.

Liczne gabloty i obrazy wskazywały na jedno. To jakieś muzeum. Na podłodze leżały dywany, by wyciszyć kroki. Całe czerwone nosiły na sobie białe i złote wzory. Romby, lilie i drobne kwadraciki wokół każdej z nich. Wysoki sufit pomieszczenia podtrzymywały cztery szerokie kolumny, na których oprócz błękitnych i purpurowych świec, mieściły się też różne tarcze z herbami rodowymi. Alexander kojarzył niektóre z ksiąg, lecz nie potrafiłby powiedzieć do kogo należały.

Na stojakach wisiały różne mundury. W tym półmroku sprawiały wrażenie strażników. O ściany opierały się posągi, statuy przedstawiały zarówno ludzi jak i człekokształtne bestie.

Alex próbował znaleźć węża, lecz co jakiś czas zaglądał do gablot, które mijał. Widział w nich przeróżne rzeczy. Biżuterię, broń, a nawet rzeczy codziennego użytku. Nie brakowało łyżeczek i luster, pudernic czy szczotek do włosów. Na ścianach wisiały obrazy, które zdawały się kryć w sobie jakieś zaklęcie. Spoglądały na przybysza swymi namalowanymi oczami.

Alexander zauważył, że wąż wpełzł pod jedną z gablot. Siedział pod nią i syczał. To właśnie tam Alex udał się w pierwszej kolejności. Stała tam niewielka gablotka o zielonym, zamszowym wnętrzu, na którym leżała tylko jedna rzecz. Z początku wydawało mu się, że to naszyjnik, gdyż w pierwszej chwili zobaczył tylko długi, złoty łańcuszek i coś okrągłego na jego końcu. Chciał się schylić, by sprawdzić co z wężem, lecz wtedy dostrzegł napis na gablotce - Zegarek Niszczyciela. Zaczynał wierzyć, że to nie przypadek, że ten wąż doprowadził go akurat tutaj.

Wpatrywał się w drobny artefakt. Na niezwykle cienkim łańcuszku wisiał okrągły, zamykany zegarek. Jego tarcza skrywała się pod złotą pokrywką. Nie czuł od niego żadnej magii. Jak gdyby nie został zaklęty. A jednak, według opisu odebrano go Niszczycielowi podczas bitwy pod Geman i Srebrną Iglicą. Alexander nie znał tej historii, ale z tabliczki na gablocie wynikało, że udało im się go pokonać. Zabito ówczas Niszczyciela, a jego truchło obrócono w pył. Ponoć od tamtego czasu nikt nie widział go na własne oczy. Słyszy się tylko o jego ofiarach. Czy aby na pewno jego?

Co jeśli ma swych naśladowców? Jeśli to prawda i nekromanci potrafią mieć uczniów, tworzyć relacje z innymi, to dlaczego mieliby nie iść w ślady swych poprzedników?

Złoty Zegarek zdawał się spoglądać na Alexandra swymi okręgami. Patrzyli tak na siebie w milczeniu. Młody Dergradus nie rozumiał tego, co czuje. Tego dziwnego ucisku w klatce piersiowej. Jak gdyby serce próbowało uciec mu z piersi przez gardło. Według opisu, nikt nie poznał jakie działania ma ten zegarek. Nikt nie potrafił go uaktywnić, o ile w ogóle jest zaklęty. Jednakże to właśnie ten zegarek namalowano u jego boku na najsłynniejszym obrazie przedstawiającym Niszczyciela. Z mieczem uniesionym w górę, kroplą krwi spływającej po białej, pustej masce.

Sam nie wiedział czy to naiwność, czy ciekawość, lecz chciał go dotknąć. Zobaczyć, czy jest prawdziwy. Jak gdyby dotknięcie kawałka metalu miało mu udowodnić, że Niszczyciel istnieje naprawdę. Bał się i nawet cieszył się, że dzieli ich szkło. Dopóki nie zauważył, że ta gablota jest otwarta. W jednej chwili jego ciało wypełniło gorąco. Serce biło jak szalone. Nawet nie odważył się mrugnąć, gdy jego ręka podnosiła szybkę gabloty. Sięgnął lewą ręką do zegarka. Już dzieliły go milimetry, niemal miał go w ręku. 

- Weź go - usłyszał delikatny, cichy głos. O ciepłej barwie, lecz wyjątkowo chłodnym tonie. Budził mieszane odczucia. Lęk i jednocześnie spokój. Alex prędko cofnął rękę i spojrzał w stronę, z której kogoś usłyszał.

Biało-złoty mundur, lecz nie należał ani do Łowcy, ani maga bitewnego. Na urzędnika też nie wygląda, ani cywila. Krój wydaje się pospolity, lecz na ramieniu nie ma wyszytej żadnej informacji na temat stopnia. Wzrost i drobna budowa ciała sugerowała, że to kobieta, lecz głos budził wątpliwości. Dopiero po tym, gdy postać podniosła głowę i spojrzała na Alexandra spod kaptura, tak zrozumiał z kim przyszło mu mieć do czynienia. Tych oczu się nie zapomina. Tak ciepłych i radosnych, o niezwykle ciemnej, czekoladowej barwie.

- Sylvan?

- Długo ci to zajęło - Dergradus ze Złotej Iglicy się roześmiał, zsunał kaptur z głowy, po czym żwawym krokiem podszedł do swojego młodszego kuzyna. Nie zastanawiał się ani chwilę, zwyczajnie go przytulił, oplótł ramionami w pasie i wtulił twarz w jego tors - Rety! Jak ty wyrosłeś! Jesteś ode mnie wyższy o głowę! - mówił rozbawiony, brzmiał na stęsknionego. Lecz co tu się dziwić? Chłopaki nie widzieli się z dziesięć lat, z czego Alex tak naprawdę niewiele pamięta. Sylvan miał wtedy dwanaście lat, gdy Alexander dwa razy mniej.

- Nie poznałem cię - Alex odpowiedział, delikatnie kładąc dłonie na jego wątłych ramionach. Dziwnie się czuł. Ludzie zawsze unikają jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z magami z rodu Dergradus. Tak bardzo, że odzwyczaił się od tego, jakie to uczucie. Nie wiedział jak reagować. Syl to chyba wyczuł, toteż cofnął się o krok i z uśmiechem zlustrował kuzyna od stóp do głów.

- Wyobrażasz sobie, że Hedra mi nie powiedział, że przyjechałeś? Sam musiałem się o wszystkim dowiedzieć! - burknął z wyrzutem, a następnie zerknął na gablotkę przy której stali.

- Ja… mogę to wytłumaczyć - Alex się zawahał. Choć to powiedział, tak naprawdę nie wiedział w jaki sposób mógłby się z tego wytłumaczyć. Wyglądało to tak, jakby chciał go zabrać. Eksponatów nie powinno się nawet dotykać. Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć jakie gdzie panują zasady.

- Po co? Mówiłem, weź go.

- To zły pomysł. Bardzo zły - Alex odparł, próbował zamknąć gablotkę, lecz nigdzie nie mógł znaleźć odpowiedniego kluczyka. Są antymagiczne, toteż zaklęcia na nie nie działają. Jedynie odpowiedni klucz lub zbicie szyby wchodzi w grę, by taką otworzyć.

- Powiem ci coś - zaśmiał się, po czym wyjął coś ze swojej kieszeni. To klucz. Mały kluczyk, który wygląda jakby pasował do tutejszych gablot - Gdy coś oferuję, to się bierze, a nie szuka wymówek. Co więcej, dobry generał zasługuje na mały prezent z okazji awansu.

- Ty ją otworzyłeś? Nie rozumiem, po co?

- Czułem, że przypadniecie sobie do gustu.

- Czyli ten wąż, to ty? - Alex dopytywał. Wątpił w to, lecz kto wie? Nie wiedział z jakiej magii Sylvan korzysta.

- Wąż? To Raene - Sylvan odparł jak gdyby to imię miało wszystko wyjaśnić. Jednakże Alexowi coś świtało w głowie. Raene to wąż, z którym jego kuzyn dzieli duszę. Tak przynajmniej mu się wydawało. Nie sądził jednak, że zastanie go pełzającego luzem po Iglicy. Białe Węże należące do rodu zawsze trzymano na najwyższych piętrach Iglic, pilnowano by nikt się do nich nie zbliżał. Mówiono, że są ogromne. Raene natomiast przypominał wielkością zwyczajnego, dzikiego węża, którego można znaleźć w pobliskich lasach. Mówi się, że każdy Dergradus ma swego węża, z którym dzieli duszę. Jednakże Alex nigdy nie widział własnego na oczy.

- Co on tu robi?

- Skoro cię tu doprowadził, najwyraźniej jest tego samego zdania, co ja - Syl odparł z uśmiechem. Sięgnął po zegarek, wyjął go z gablotki jako zwykłą błyskotkę. Obrócił ją sobie w chudych palcach o lekko przydługich paznokciach i zaoferował go Alexandrowi, by ten go wziął. Wpatrywał się w fioletowe oczy kuzyna póki ten nie zdecydował się przyjąć podarunku.

Czuł, że źle robi. A jednak, gdy go dotknął, nawet pomimo rękawiczek, czuł jego delikatne wykończenia. Jakby nic nie ważył. Łańcuszek tak cienki, że wyglądał jakby zaraz miał się pokruszyć w dłoni.

Z początku nie wiedział nawet jak go otworzyć, lecz gdy znalazł niewielki wypustek i go nacisnął, tak zegarek się otworzył i odkrył przed nim swoją tarczę. Białą, pustą tarczę, na której nie widać żadnej kreski, która sugerowałaby godzinę. Zamiast dwóch wskazówek, tylko jedna, stała w miejscu. Wyglądał tak, jakby już od lat nie działał. Na wewnętrznej stronie złotego wieczka, widniał jakiś napis, którego Alex nie potrafił odczytać. Znaki wyglądały jak fikuśne litery w innym języku.

Czy tak wygląda pismo Niszczyciela?

Czy to na ten zegarek spoglądał?

- Co tu jest napisane? Wiesz może? - Alex podniósł spojrzenie i zerknął na uśmiechniętego kuzyna. Ten wyglądał beztrosko, opierał się o otwartą gablotkę, a jego czekoladowe oczy spoglądały gdzieś pod szafkę, spod której wystawał biały, gadzi ogon.

- “Zatańczymy?”

- Słucham? - Alex nie zrozumiał, przyjął to jako niecodzienną propozycję.

- Tak jest tam napisane, głupolu - Syl zachichotał. Niezwykle podobało mu się to, że jego kuzyn nie należy do najbystrzejszych. Łatwo takimi manipulować. To źle. Dla Alexandra na pewno źle. Lecz Sylvan zdawał się lubić ten fakt.

- Ciekawe. Może to hasło? - Alex się zastanawiał, lecz im dłużej patrzył na zegarek, tym bardziej miał wrażenie, że to zwyczajna błyskotka bez żadnego zastosowania. Może dlatego Sylvan nie boi mu się tego dać? Gdyby miał do czynienia z potężnym artefaktem, z pewnością ta rozmowa inaczej by się potoczyła.

- Wątpię. Trochę się bawiłem tym zegarkiem, gdy nikt nie patrzył - wyznał Sylvan. Mówił cicho, jakby chciał podkreślić, że właśnie zdradza mu swoją tajemnicę.

- Wiesz jak działa? 

- Wiem. Nie mogę ci powiedzieć na czym polega jego moc, ale jako wskazówkę, mogę powiedzieć, że musisz dać się porwać do tańca - Syl się zaśmiał. Wnioskując po zachowaniu Alexa łatwo poznać, że to nie jest ktoś, kto lubi tańczyć. Wygląda raczej na typ, który podczas wszelkich balów po prostu siedziałby przy stole i odmawiał każdej pannie, która odważyłaby się do niego podejść.

- Mam nadzieję, że nie dosłownie.

- To już sam musisz stwierdzić - Syl machnął ręką, zamknął gablotkę na klucz i schował go z powrotem do kieszeni. Nie pozostawił mu tym samym wyboru. Musi zabrać ten zegarek i trzymać go w ukryciu, by nikt nie zauważył, że jest w jego rękach. Jak wróci do domu, postara się zobaczyć na czym to wszystko polega. O ile wcześniej nie wpadnie na żaden pomysł.

- Nie wiem czy powinienem za to dziękować - Alexander wyznał szczerze. Pierwszy raz czuł, jakby robił coś wbrew sobie. Albo raczej, wbrew temu, na co powinien sobie pozwolić. Chyba po raz pierwszy czuł, że robi coś, co chciałby zrobić, gdyby mógł.

- To bez znaczenia. Powiedz, Alex, póki mamy chwilę. Hedra pozwolił ci porozmawiać z Przypadkiem, prawda? - starszy kuzyn zmrużył lekko oczy, lecz uśmiech nie znikał z jego twarzy. Znał odpowiedź, to po nim widać. Skoro sam się dowiedział, że Alex przyjechał do Iglicy, oraz o tym, że jest właśnie w muzeum, z pewnością wiedział już też o wszystkim innym.

- To była dziwna rozmowa. Właściwie, to Przypadek mówił - Alexander wyznał. Jeszcze raz spojrzał na zegarek. Zamknął go, upewnił się, że się nie otworzy sam z siebie, po czym wsunął go do kieszeni wraz z łańcuszkiem. Tak jakby chciał go ukryć przed samym sobą.

- Miałem podobne wrażenie, gdy próbowałem z nim pomówić na temat okoliczności śmierci generała Vitolda. Niestety Przypadek nie wykazał zainteresowania tym tematem i postanowił mi opowiedzieć historię utraty kontroli nad ciałem. Całość prowadziła do pytania czy w obliczu utraty kontroli nad ciałem byłbym w stanie sięgnąć po zakazane techniki. 

Z jednej strony Alex zdziwił się na to pytanie, z drugiej jednak rozumiał o co chodzi nekromancie. Uderzał w słabe punkty. Zapewne w ten sposób chciał zmusić do refleksji. Alexander dał się złapać w tę pułapkę. A Sylvan? Każdy wie o jego chorobie. Ciało od samego początku miał słabe. Z wiekiem jest coraz gorzej. Niewykluczone, że niedługo nie będzie mógł nawet wstać z łóżka.

- Niestety, moja odpowiedź nie ucieszyła go za bardzo, ale to temat na inną godzinę - Sylvan machnął ręką. Podszedł potem do jednej z gablot, przykucnął i chwycił węża za ogon. Zupełnie bez strachu wyciągnął go z ciemnych zakamarków i owinął go sobie wokół szyi niczym szal - jest już późno, przyjdź do mnie wieczorem.

- Późno? - Alex się zdziwił. Przecież słońce ledwo co wyszło znad horyzontu. Syl tylko machnął ręką. Nie chciało mu się tego tłumaczyć. Nie widział też sensu, by o tym mówić. Bez żadnego słowa pożegnania, po prostu opuścił muzeum. Zostawił Alexandra samego. Ze Złotym Zegarkiem w kieszeni. Alex źle się z tym czuł. Jeśli zostałby chwilę dłużej w tym miejscu, pewnie po prostu zostawiłby zegarek na gablotce. Co mogłoby się skończyć jeszcze gorzej. Ktoś mógłby po prostu go wtedy zabrać. Tak jak on teraz. A jednak, nie ufał innym tak bardzo, jak sobie.



Ten dzień minął nader spokojnie. Alexander spędził go głównie w towarzystwie Hedry i choć obawiał się trudnych tematów, Sijiya zmyślnie je omijał. Zamiast poruszać kwestię Przypadka, Vitolda czy arcymaga - zwyczajnie wypytywał Alexa o to, jak sobie radzi w roli generała. Pytał o błahostki - jak się dogaduje z Radą Starszych, czy nie ma zbyt wielu obowiązków na raz i czy w ogóle pozostawili mu choć trochę czasu dla samego siebie. Dawał mu też pomniejsze rady jak nie dać sobie wejść na głowę, kogo czasem należy słuchać tylko jednym uchem i jak efektywnie wziąć się za pracę. Niby to nic takiego, a jednak, nikt przedtem nie rozmawiał z Alexem o takich rzeczach w tak swobodny sposób. Nikt przedtem w jego towarzystwie nie odważyłby się nazwać Radnych starymi pierdzielami, czy też po prostu sugerowałby mu olać niektóre sprawy, zwłaszcza te, którymi mogą zająć się inni.

Alex czuł się jakby Hedra traktował go jako człowieka. I tu naszły go wątpliwości. Przypomniały mu się słowa Przypadka. Czy aby na pewno jest człowiekiem? Gdyby nie fioletowe oczy to tak by wyglądał. Tylko czy tak się czuje? Może ludzkie ograniczenia nie stanowią dla niego przeszkód? Zawsze mało spał. Zawsze jadł tylko cukier i słodycze, niekiedy ciasta czy słodkie owoce. Nie mógł nic innego. Nie chciało mu to przejść przez usta, a nawet gdy się zmuszał, potem chorował.

- Sijiya! - ktoś zawołał, gdy przechadzali się korytarzem po północnej części Iglicy. 

Ta zawsze pozostawała w cieniu, toteż Hedra często wybierał te strony na wszelkie spacery. Obecnie Sijiya pozwalał Alexowi zobaczyć jak wygląda handel wewnątrz Iglicy. Jako Dergradus, ten młody mag zawsze miał wszystko to, co chciał czy potrzebował. Nigdy jednak sam nie kupował sobie rzeczy. Nie odwiedzał sklepów czy stoisk. Teraz miał okazję je zobaczyć. Magowie często prowadzili rodzinne interesy. Jedni zajmowali się księgami, inni ubraniami, jeszcze inni prowadzili poważniejsze branże jak stolarstwo czy inne zawody, o które nikt by magów nie podejrzewał.

Alexader również spojrzał kto przyszedł. To ten sam mężczyzna, którego widział po tym, jak wyproszono go z lecznicy. Wysoki o krótkiej czuprynie o mysim kolorze. Jego biało-złoty mundur wyglądał inaczej niż te, które Alex widział naokoło. Nie potrafił jednak rozpoznać jego stopnia po odznace na ramieniu. Trzy gwiazdki wpisane w okrąg, jedna pod drugą.

- Oh, co tam? - Hedra wyciągnął dłoń do tego mężczyzny jak do przyjaciela. Blondyn chwycił ją pewnie nad nadgarstkiem, po czym spojrzał na Alexandra i lekko się ukłonił. Raczej ledwie skinął głową.

- Moi łowcy byli na zwiadach, czy C się jeszcze gdzieś nie kręci w pobliżu - mówił bardziej jak do przyjaciela, niż jakby zdawał raport Mistrzowi - C co prawda nie znaleźli, ale natknęli się na coś równie interesującego.

- Na co? - Hedra nie ukrywał zdziwienia. Zwłaszcza, że nie spodziewał się niczego, co mogłoby ich niepokoić.

- Nie wiem. Sam musisz to zobaczyć.

Hedra aż uniósł brew zaintrygowany. Po prostu musiał to sprawdzić. Zachęcił Alexa, by ten poszedł razem z nimi. Po drodze na dół opowiedział pokrótce kim jest mężczyzna, który ich zaczepił. Okazało się, że to sam Mistrz Łowców, Anjan vel Belte. Najlepszy przyjaciel Hedry i wybitny mag. Alex słyszał o tym, że to nie lada wyzwanie, by zdobyć tak wysoki tytuł. Wielu ludzi, patrząc na obecne relacje tych dwoje, myśli, że Anjan zdobył tę posadę dzięki znajomości z Sijiyą. Jednak starsi Łowcy wiedzą, że Hedra dał mu ten tytuł tylko i wyłącznie za zasługi. Bowiem tych dwoje w przeszłości zwykło drzeć ze sobą koty. Nie znosili się. Anjan co chwilę podważał słowa Hedry, z kolei Hedra dawał mu najgorsze sprawy, by mu dopiec. Ten z kolei wywiązywał się z każdego polecenia, by nie dać Sijiyi satysfakcji.

Kiedy się polubili? Tego akurat nie wie nikt oprócz nich samych. A i oni mają problem z pamięcią w tym przypadku.


Razem udali się na sam dół, gdzie znajdowały się sale treningowe Łowców. Upiorne miejsce, pełne zniszczeń i brudu. Na ścianach, które niegdyś były białe, rozciągały się ślady przypaleń. Jak gdyby niejednokrotnie przyjęły na siebie zaklęcia magii ognia. Na podłodze, zamiast posadzki widać tylko piach. Ziemię ubitą od wielu walk. Wokół unosił się smród spalenizny, a w ustach czuć metaliczny posmak, który często towarzyszy czarnej magii.

Łowcy trzymali tam pieczę nad ich zdobyczą. Alexander bał się co tam zastaną. Czy to jest jakiś nekromanta?

Rozstąpili się, dali im podejść bliżej. Odkryli ciało mężczyzny spod antymagnetycznego koca. Leżał skulony i oszołomiony. Wielkie z przerażenia oczy, lśniły jakby były szklane. Wyglądał na najemnika lub zwykłego rzezimieszka, jakich nie brak w lasach. Dorosły lecz bez siwizny. Te kręcone włosy zachwycały granatowym blaskiem. Tak głęboki odcień jest możliwy do uzyskania tylko w chwili, gdy w żyłach płynie czysta krew rivelijska. W świetle zaklęć jego skóra wyglądała na siną. Jakby życie miało z niego ujść w każdej chwili.

- No proszę - Sijiya od razu zmrużył oczy i przykucnął przy nieznajomym. Alex całkiem nie rozumiał o co chodzi. Ten mężczyzna nie wyglądał na nekromantę. Nawet nie na maga - Jak się nazywasz? - Mistrz Magii zachował przyjazną postawę, lecz tkwił w tym pewien profesjonalizm. Chciał, by nieznajomy mu zaufał na tyle, by dowiedzieć się co się stało.

- Zaide - mężczyzna ledwo wyszeptał. Cały się trząsł. Uniósł głowę. Jego zimne oczy spojrzały prosto w puste oczy Hedry.

Alex nie widział reakcji Mistrza Magii. Stał za nim, wpatrywał się w jego plecy. Lecz po twarzy Zaide wnioskował, że jest w niej coś przerażającego. Mężczyzna próbował się podnieść, uciec. Wbił swe zmarnowane ciało w ścianę pod którą leżał. Rozglądał się za drogą ucieczki, a gdy takowej nie znalazł - zaatakował.

Sypnął piachem w oczy Sijiyi, lecz co zdziwiło Alexa - nikt nie drgnął. Łowcy stali tak jak poprzednio, a Hedra nawet nie zakrył twarzy.

- To twoje imię, czy imię tego nieszczęśnika? - Hedra nie ustępował. Czyżby ten młodzieniec został opętany? To by wyjaśniało dlaczego wygląda na wojaka, a nie na maga. Hedra rozejrzał się po sali treningowej, w której byli. Kurz opadł, toteż wszystko widać wyraźnie. Setki stoczonych pojedynków odbyły się właśnie w tym miejscu. Nie tylko przy użyciu czarów, ale też zwykłych broni czy własnych rąk - Nie chcesz mówić? W takim razie ja będę mówić. Jak to jest mieć takie szczęście w nieszczęściu, co? Tkwisz w ciele, które nie ma za grosz talentu magicznego, nie możesz się pozbierać po stanie uśpienia… ile to trwało? Ten letarg, zawieszenie duszy, która nigdy nie udała się na wieczny spoczynek? I to wszystko, całe lata czekania, tylko po to, by trafić na kogoś, kto dał się pojmać magom. Ale wiesz jakie masz w tym wszystkim szczęście? - Hedra pochylił się lekko do przodu i najwyraźniej się uśmiechnął, gdyż nawet się zaśmiał - przynajmniej jest przystojny i zadbany. Więc na pewno dupa cię nie swędzi od brudu. To dopiero by było upierdliwe.

- Nie wiesz z kim rozmawiasz, człowieku - warknął Zaide, a raczej to, co w nim tkwi. Od razu też zmienił się jego wyraz twarzy. Z przerażonej na nienawistną. Przepełnione agresją oczy migotały ze złości.

Hedra wstał, Łowcy wyglądali na w pełni gotowości. Trzymali zarówno łuki, miecze jak i włócznie. Stali razem w półokręgu, odcinając możliwość ucieczki, ale też tak, by uzupełniać się nawzajem.

- Oświeć mnie…

Anjan stał tuż przy Alexie, trochę przed nim, by w każdej chwili móc go osłonić. Wszyscy mieli złe przeczucia, lecz Hedra znany z tego, że lubi igrać z ogniem, i tym razem nie mógł się oprzeć pokusie.

- Sam się przekonasz, Sijiya - warknął Zaide.

W jednej chwili się podniósł. Coś unosiło się nad nim. Jakby wyrastało mu z pleców, okalało ramiona i przejęło kontrolę nad jego rękoma.

Wtedy właśnie po raz pierwszy Alex zobaczył wspaniałą współpracę Łowców. Gdy tylko mężczyzna się rzucił z widmowymi pazurami na Sijiyę, strzelcy wystrzelili po magicznej strzale. Miecznicy zarzucili magiczne łańcuchy, które w jednej chwili oplotły Zaide. Te oplotły się o strzały, razem utworzyły okowy i przykuły go do ściany. Ci, którzy dzierżyli włócznie, wbili je w ziemię - utworzyły się filary, a pomiędzy nimi bariera, która odgrodziła ich od upiora.

Wyglądało to tak, jakby trenowali ten manewr wiele razy. Nie padł nawet ani jeden sygnał, Alexander nie wiedział w jaki sposób wiedzieli co zrobią pozostali. Czy aż tak sobie ufają? Czy to po prostu wyuczone procedury?

- Co się stało, już nie kąsasz? - Sijiya dalej podjudzał upiora. Drwił z niego i pokazywał mu jego słabości. Zaide się szarpał, lecz wyglądało to tak, jakby zaraz miał się poddać. Zrezygnować. Łańcuchy nie ustępowały. A nawet gdyby, to i tak bariera nie puści. Nie ma tyle sił - Jak myślisz? To beznadziejne ciało, które nie pozwala ci pokazać co potrafisz, czy może po prostu nic nie umiesz? - Hedra nie dawał za wygraną.

Wydawać się mogło, że to już koniec, ale Łowcy nadal pozostali w gotowości. Alex przyglądał się im uważnie. Wszyscy skupieni na celu, gotowi do obrony jak i ataku. Nikt nie pozwalał sobie na chwilę wytchnienia. Nikt nie bagatelizuje wroga.

Jedynie Hedra zdawał się go lekceważyć. Nie. On to robił specjalnie. Irytował go. Próbował go zdenerwować. Wytrącić z równowagi raz jeszcze. Tylko po co? Alexander tego nie rozumiał.

Nie wiedział po co to wszystko, skoro już go pojmali - co chcą osiągnąć?

- Zdradziłeś nas, Sijiya - przez Zaide przemówił kobiecy głos.

Wszystkie magiczne świece zaczęły gasnąć. Łowcy utworzyli wiązki światła, lecz i one zbladły. Robiło się coraz ciemniej. Jak to pod ziemią, bez źródła światła. Zupełna ciemność wkradła się pomiędzy nich.

- Chodź - Anjan nie zamierzał dłużej zwlekać. Poprowadził Alexa do wyjścia, lecz wtedy drzwi zabłyszczały żółcią. Zamknięte. Ani drgną. Mistrz Łowców wpierw spróbował zaklęcia otwierającego zamki, potem takiego, które mogłoby zdjąć złe zaklęcia, a jako ostatni użył czar zniszczenia, chcąc zrobić po prostu dziurę czy to w drzwiach, czy w ścianie obok. Lecz bariera ich uwięziła.

Dwóch mieczników dołączyło do Anjana. Na wszelki wypadek, by bronić Alexandra.

- Zapłacisz, zdrajco! - krzyknął kobiecy głos. Następnie łańcuchy rozjaśniały. Pękły i upadły na ziemię. Ciało Zaide upadło, lecz nad nim wisiało coś przerażającego. Oczy lśniły magicznie. Z ust ulatniała się żółta, toksyczna para, która lśniła równie bardzo.

Wbiła szpony w barierę pomiędzy filarami. Rozżarzone niczym węgle, przełamały ją. Wchłonęła ją. Zaabsorbowała wytworzone przez Łowców zaklęcia. To zły znak. Nie mogą korzystać z magii, albo obróci się to przeciwko nim. W tej ciemności jednak nie mają zbyt wielu szans. Oni nie, lecz Hedra nie zamierzał ustąpić. Klasnął w dłonie. Przywołał swoją włócznię. Przez chwilę to zaklęcie rozświetliło wszystko, lecz znów nastała ciemność.

Słyszeli tylko jak Hedra walczy. Nogi stawiał pewnie, włócznia pozwalała mu utrzymać dystans. Jak to możliwe, że widział tego upiora? Czy to zasługa jego oczu?

- Ani drgnie - Łowcy próbowali zrobić wyjście. 

- Zrobimy inaczej - Anjan odparł - Hedra, odgrodzę nas! - krzyknął. Zaraz po tym inny Łowca przejął pieczę nad Alexandrem. Czuł jego dłonie na swoich barkach. Młody Dergradus się bał. Serce biło mu jak szalone, a w tym mroku nawet nie musiał się pilnować. I tak nikt tego nie zobaczy.

Anjan vel Belte utworzył nad nimi kopułę. Magia rozeszła się nad nimi, utworzyła barierę, która oddzieliła ich od reszty sali. Widmo od razu zaczęło pobierać z niej energię i rosnąć w siłę. Czy to aby na pewno dobry pomysł? Alex tego nie wiedział, ale nikt nie kwestionował tego wyboru.

Nie miało to jednak ochronić ich przed upiorem. Lecz przed Hedrą. Jak tylko Anjan ustabilizował zaklęcie i trzymał je pomimo absorbcji, tak Mistrz Magii przestał się hamować. Wyrzucił włócznię na bok i przeszedł typowo do walki magią. Ale czy powinien? Alex miał wiele obaw, ale brak mu doświadczenia. Musiał się zdać na ich wiedzę. Teraz i tak w niczym nie mógłby pomóc. Zupełnie nie wiedział jak się walczy z nieumarłymi.

Hedra odskoczył żwawo od upiora, zyskał chwilę. Utworzył ognisty pocisk. Z pozoru błahe zaklęcie. Mogłoby się wydawać, że porywa się z motyką na słońce. Lecz ten niewielki pocisk, jak tylko zetknął się z upiorem, tak eksplodował. Jego czerwona barwa zmieniła się w błękitną. Magiczne płomienie zajęły widmo. Rozeszły się po nim jakby był ze słomy. Kolejne iskry wybuchały, topiąc salę w morzu błękitnego ognia.

Lecz ani bestia, ani Sijiya, nie zamierzali ustąpić. Podpalone widmo wyglądało jak śmierć. Cokolwiek by dotknęło, umarłoby w męczarniach. Jak uderzało o ziemię to nawet ściany się trzęsły. Tynk się sypał, sufit drżał, a ziemia zdawała się pękać.

Atakowała coraz żwawiej, zmuszała Hedrę do odwrotu. Mistrz unikał każdego z ciosów plynnymi ruchami, odskakiwał i się uchylał. Zapędzony pod ścianę nie miał dokąd już uciec. Upiór błyskawicznie wymierzył cios. Złożył szpony razem, tworząc z nich śmiercionośne ostrze. Zamachnął się i wbił je szalenie szybko.

Lecz nie trafił. Chwilę przed tym jak miał przebić Mistrza Magii, ten zrobił coś, co Alexander widział pierwszy raz na oczy. Człowiek zmienił się w ogień. Wspiął się po upiornym ramieniu, oplótł wokół widmowej szyi, przebiegł mu po plecach.

- Nie! Nie odetniesz mnie od ciała! - widmo wrzasnęło. Jego krzyk zakończony piskiem na pewno słychać kilka pięter wzwyż jak i niżej.

Hedra zjawił się pomiędzy nią a nieprzytomnym Zaide. Ogniste obręcze zacieśniły się. Czerwone runy zalśniły wokół leżącego mężczyzny. Chciał go ochronić. 

- Zapłacisz za zdradę! - wykrzyczała raz jeszcze. Jej płonące ramiona uniosły się w górę, tylko po to by cisnąć w dół.

Uderzenie zatrzęsło całą podłogą. Ledwo ustali na nogach. Kolejne uderzenie ścięło ich z nóg.

- Jaką zdradę? O czym mówi? - jeden z Łowców zapytał Anjana. Jednak to nie jest czas na rozmowy.

Na ścianach pęknięcia układały się w runy. Te zaczęły mienić się żółcią. Ci, którzy mogli, próbowali je odczytać. Na ziemi pojawiły się żółte okręgi, a w nie wpisane symbole. Ich żółć wraz z błękitnem płomieni, zmieszane razem rozświetliły salę zielenią.

Widmo przyjęło coraz to bardziej wyraźny kształt. Wciąż trawione przez płomienie, stwarzało coraz to bardziej wyraźny obraz kobiety. Wysokiej i silnej. Chudej w pasie, o wątłych barkach, ale są to szerokich biodrach. Jej cień, niczym ogon, wciąż kurczowo trzymał się ciała mężczyzny.

- Jest źle - Anjan wzmocnił tarczę.

Widmo wbiło pazury w ziemię. Ta doszczętnie popękała. Runy rozjaśniały, symbole zaczęły wybuchać.

Łowca chwycił Alexandra, ukrył jego głowę w swej piersi i skrył go pod zaklęciem ochronnym. Tylko tyle mógł zrobić.

I pod nimi grunt się zapadł. Wyrwa przeszła przez kilka pięter w dół. Alexander runął w dół na gruzy. Gdyby nie zaklęcie, mogłoby to się skończyć tragicznie. Chwilę tak leżał, oszołomiony. Otwierał lawendowe oczy, ale nie wiedział na co patrzy. Słyszał odgłosy walki na górze. Widział błękitne iskry. Wszędzie unosił się kurz. 

I ten metaliczny posmak w ustach. Krew? Rozcięta warga i zadrapanie na policzku. Te z pozoru błahe skaleczenia, na nieskazitelnej twarzy Dergradusa mogłyby nawet zapoczątkować rewolucję. Jakby nie patrzeć, to pod okiem Hedry, Mistrza Magii, który nie jest ze szlachetnego rodu, stała się ta krzywda.

Podniósł się. Nabrał powietrza w płuca. Jednak pierwsze co zrobił, to zajrzał do kieszeni. Wyjął Złoty Zegarek, musiał sprawdzić, czy jest cały.

- Skąd go masz? - głos Łowcy rozbrzmiał za jego plecami. Mężczyzna miał przygniecioną rękę. A w oczach jego kryła się nienawiść.

- Co? 

- Zegarek. Wszędzie go rozpoznam. To Niszczyciela. Jesteś z nimi w zmowie? Ty? Ród Dergradus nas wszystkich oszukał?! - podniósł się na tyle, na ile pozwoliła mu ręka. Wycelował włócznią w Alexandra. Powstrzymywał się. Inaczej użyłby czarów. Jakby nie dowierzał, że to się dzieje naprawdę. Patrzył Alexowi prosto w oczy i nie wiedział co powinien teraz zrobić. Jednak nie tylko on miał teraz problem. Co młody Dergradus powinien powiedzieć? Jak się przyznać do tego skąd ma ten mały artefakt?

Nie potrafił z siebie nic wydusić, kręcił głową i oczami wodził po ścianach jakby szukał tam na nich jakiegoś znaku, podpowiedzi. Czegoś co w tej chwili uratowałoby jego dobre imię, ocaliło nazwisko i odsunęło od niego wszystkie podejrzenia. Ale nic nie przychodziło mu na myśl. Czuł się winny. Podle, że go zabrał. Nie powinien był słuchać kuzyna. Teraz żałował. Przynajmniej chciał żałować. Ten zegarek do reszty go ujął. Kawałek złota, biała tarcza bez żadnej godziny i jedna prosta wskazówka. Wszystko tak delikatne, że aż niemożliwe, by to działało. A jednak, prawdziwe arcydzieło. To nie jest coś, co można od tak zostawić, czy przejść obojętnie.

- To nie tak.

- Zapłacisz za zdradę, ty i cały ród Dergradus! - mężczyzna się zamachnął. Naprawdę chciał zaatakować.

I właśnie wtedy Alex coś zrozumiał. Ludzie ich nienawidzą. Ród Dergradus nie ma ich zaufania. Byle pretekst sprawia, że chcą się ich pozbyć. Nie tak powinno być. Hogan zawsze szczycił się jaki to jego ród jest wspaniały, a mimo to, udało mu się doprowadzić go na dno.

Dotarło do niego też to, że jeśli nic się nie zmieni, to i jego będą nienawidzić. Za nic szczególnego, a jednak i tak znalazłaby się cała lista.

Nikt nie mógł przewidzieć, że zawali się kolejna część. Sufit się zarwał. Wszystko co ostało się na górze, runęło. Ale tym razem i Alex oberwał. Zdążył zakryć głowę i uchylić się przed największym gruzem. Lecz wkrótce i on został odcięty od reszty. Kurz wdzierał się do płuc. Bał się. Nie mógł oddychać. Nic też nie widział, a odgłosy walki wokół nie ustawały. Ktoś krzyczał z bólu.

Czy tak wyglądają wszystkie walki z nekromantami? Zniszczenie i chaos rosną w siłę z każdą sekundą. Ziemia drży. Nie ma powietrza, tylko zapach cierpienia.


Dusił się.



Jego głowę nachodziły obrazy, których nie rozumiał. Nigdy przedtem ich nie widział. Wspomnienia. Tylko czyje? Trzymał w dłoniach Złoty Zegarek. Białe jak śnieg palce delikatnie przetarły jego szybkę.

- Gdzie Allen? - usłyszał głos Przypadka, a gdy podniósł trochę głowę, ujrzał przed sobą czarne szaty i futro z czarnej pantery. To musiał być właśnie on. Lecz z jakiegoś powodu nie mógł zobaczyć jego twarzy. Jakby ten, czyje to wspomnienia, wstydził się spojrzeć mu w oczy.

- Zniszczyłem wszystko - wyszeptał nieznajomy głos. Alex słyszał go wyraźnie, choć słowa ledwo przeszły przez usta. Przypadek miał zmęczony życiem głos, lecz ten brzmiał inaczej. Jakby każde słowo mogło być tym ostatnim. Jakby zaraz miało mu zabraknąć tchu, jakby bolała go każda z liter.

- To nic nowego. Dlatego nazywają cię Niszczycielem - Przypadek zażartował. Położył czarną dłoń na ramieniu towarzysza. Pochylił się, toteż Alex mógł w tym wspomnieniu spojrzeć w jego głębokie, szkarłatne oczy. Tak ciepłe, tak kochające, jakby spoglądał na najbliższą mu osobę.

Niszczyciel? To jego wspomnienia? Czy jego wspomnienia są zapisane na zegarku?

- Olaf po Białym Wężu nie żyje - Niszczyciel wyznał, głos mu się załamał. Przypadek nawet nie czekał, po prostu go przytulił. Pozwolił  wtulić się w swoje ramiona, pozbyć się łez. Płakał? Niszczyciel płakał?

- Spokojnie. Może jeszcze nie wszystko stracone. Gdzie jest Allen? - Przypadek trzymał nerwy na krótkiej wodzy. Nie pozwalał im, by go poniosły.

- Gdzie jest Allen?

- Gdzie Allen?

- Allen!


- Allen…? - Alex otworzył oczy. Przebudził się z tego niezrozumiałego wspomnienia. Powoli docierało do niego to, co się stało. Walka z widmem, gruzowisko. Lecz to miejsce nie wyglądało na podziemie. Raczej na gabinet. Wszystkie ściany zakrywała meblościanka. Księgi, gablotki, jakieś małe figurki. Drewniana podłoga, a na niej czerwony dywan.

- Już się obudziłeś? - Sylvan wstał zza dębowego biurka i podszedł bliżej do swojego młodszego kuzyna. Usiadł na krawędzi czerwonej sofy, na której Alex spał. Nawet miał poduszkę i koc - śnił ci się Allen. Jak się czujesz?

- Nie… śnił mi się Przypadek i - Alex się zawahał. Podniósł się i rozejrzał po komnacie. To tu Sylvan najwyraźniej pracuje - chyba Niszczyciel.

- A jednak to Allena wołałeś - Sylvan odparł. Jego uśmiech skrywał jakąś tajemnicę. Czy on o wszystkim wie? Jest jak wąż, który czeka w ukryciu by ofiara podeszła bliżej. Albo i sama wpadła w jego otwartą paszczę.

Ze stolika sięgnął butelkę wina. Już otwarta więc upił łyk i podał ją Alexandrowi. Nie jest kimś, kto toleruje odmowę. Młody Dergradus nie wiedział co zrobić. Widział jak te czekoladowe oczy go czarują, by posmakował trunku.

Tak też zrobił. Z początku poczuł ostry smak alkoholu, lecz później został słodki posmak. Nie mniej jednak, smakowało mu. Gdy upił kolejny łyk, Sylvan po prostu rozlał wino do dwóch kielichów.

- Mam tak wiele pytań, że aż nie wiem o co zapytać. Nie wiem czy jest sens o to pytać. Nie odpowiesz mi dlaczego dałeś mi zegarek. Nie powiesz kim jest ten nekromanta. Kim jest Allen, czemu widzę wspomnienia Niszczyciela i co się tak naprawdę dzieje - Alex pokręcił głową zakłopotany, próbował uspokoić własne myśli. Gdy kuzyn wręczył mu kielich z winem, po prostu je wypił.

- Kto pyta nie błądzi, a ja w sumie chciałem z tobą porozmawiać.

- To prawda. Wspominałeś, że rozmawiałeś z Przypadkiem, a potem urwałeś temat. Zawsze zgrywasz tajemniczego? - Alex nie wiedział czy to skutek alkoholu, czy może po prostu obecność Sylvana tak na niego działała. Czuł się dużo swobodniej. Mniej ograniczony zakazami i nakazami, zdawało mu się, że jest po prostu sobą.

- Zawsze lubiłem tych tajemniczych, Otello Cannova, Tristan Raike, czy nawet sam Lycor vel Dergradus. Liczę, że koło tych imion moje też się będzie przewijać w kartach historii - Sylvan wyznał półżartem - I tak jak wielkie umysły by to zrobiły, tak i ja… - zaśmiał się po czym sięgnął po wielką, starą księgę. To spis obywateli Złotej Iglicy sprzed lat. Skórzana okładka jest nawet nadszarpnięta zębem czasu - pokażę ci jakąś informację, namieszam w głowie i cię tak zostawię z mętlikiem.

- Mówisz poważnie? - Alex nie potrafił wyczuć kiedy Sylvan żartuje. Cały czas się uśmiechał, lecz jego ciepłe oczy, podobnie jak zimne oczy Alexandra, nie zdradzały żadnych z jego zamiarów.

- Śmiertelnie poważnie.

Po tych słowach starszy kuzyn chwycił za zakładkę i z jej pomocą odnalazł odpowiednią stronę. Jedna z pierwszych. Cała strona przeznaczona została dla czterdziestej siódmej osoby z rejestru. Syl przekazał spis w ręce Alexa, ten od razu zabrał się do czytania.

Ilvel Veneval Avalainn. Lesei, czerwone oczy. Najwyższy stopień niebezpieczeństwa - protoplasta nekromacji i adept szkoły zniszczenia. Stanowisko: Radny.

Alex musiał przeczytać to jeszcze raz. Radny? Poniżej znajdował się dodatkowy rejestr, który mówił o tym, ile razy opuszczał Iglicę. Magowie zawsze prowadzą takie rzeczy, by uniknąć zaginięć i niepotrzebnych zmartwień. Według rejestru jednakże Przypadek nigdy nie opuścił Iglicy, ani też nie umarł. Wyglądało to tak, jakby jego spis po prostu porzucono i zapomniano.

- Lubię szperać, a to znalazłem… przypadkiem - Syl zaśmiał się z doboru słów, po czym upił kolejny łyk wina. Jego czekoladowe oczy cały czas wpatrywały się w młodszego kuzyna. Chciał wiedzieć co tli się w głowie młodego Alexandra. Teraz na pewno miał jeszcze więcej pytań.

Oczywiście, zdarza się, że nekromanci wywodzą się z Iglic. Uczą się z innymi, ukrywają tożsamość po czym uderzają w najmniej oczekiwanym momencie. Mimo wielu zabezpieczeń, mają coraz to nowsze metody ukrywania się. 

- Przypadek był Radnym w Złotej Iglicy?

- Wiem tyle co ty - Syl odparł - To nic nowego, że nekromanta jest z Iglicy. A jednak, od lat nikt o tym nie wspominał. Nikt nie mówił o tym, że sam Przypadek wyszedł z naszych szeregów. Tylko dlaczego?

- Rozmawiałeś o tym z Przypadkiem?

- Rozmowa z nim poszła w zupełnie inną stronę niż powinna.

Alexander lekko zmrużył oczy na te słowa. Podniósł wzrok znad księgi i spojrzał na kuzyna. To prawda, nie opowiedział mu o tym jak to się potoczyło między nimi. Teraz jest na to odpowiednia chwila. Alex zamknął spis i odłożył go na stolik, tam też Sylvan usiadł po chwili. Odgarnął żółte włosy za ucho i zastanawiał się co tak naprawdę powiedzieć. Nie wiedział jak opisać to, co między nimi zaszło w lochu.

- Próbowałem go wypytać o Vitolda, o to jak go zabił, czy był tam ktoś jeszcze. Jednakże on w ogóle nie odpowiadał. Ignorował wszystkie moje pytania, by po chwili milczenia powiedzieć, że nie zdaję sobie sprawy z własnej potęgi.

- Potęgi? - Alex nie chciał zabrzmieć niemiło, ale każdy, kto znał Sylvana wiedział, że ten chłopak ledwo żyje. Jego nerki i nadnercza już dawno nie funkcjonują jak trzeba. Budzi się z bólem, zapija go alkoholem, a potem koło się zatacza. Gdy nie musi, nie rusza się nawet z gabinetu, w którym już nawet zaczął sypiać.

- Skąd mam wiedzieć? Przecież nie zdaję sobie z niej sprawy - zachichotał po czym upił kolejny łyk wina. Zamieszał nim w kielichu i popatrzył na młodszego kuzyna z niebywałą miłością - Chciał mi też udowodnić, że przy pierwszej lepszej okazji dołączę do nekromantów.

- Ze mną też próbował - Alex potaknął, nie chciał jednak przyznać, że Przypadek zapędził go w pułapkę, w którą tak po prostu dał się złapać.

- Mówił, że mógłbym naprawić to ciało. Pozbyć się bólu i żyć jak każdy, cieszyć się życiem - Syl odstawił kielich i się podniósł z sofy. Podszedł do terrarium, gdzie spał Raene. Biały wąż zwinięty w rulon tylko spojrzał czy nie dostaje czegoś do jedzenia - Nie przewidział tylko jednego.

- Czego?

- Ja już cieszę się życiem. Z widmem śmierci nad głową, żyję tak, jak chcę. Każdy dzień jest tym ostatnim. Nie muszę się martwić czy robię coś źle, bo mnie to nie obchodzi. Nie mam zupełnie nic do stracenia. Dlaczego miałbym to zmienić?

Wyjął sennego węża. Raene ziewnął i czym prędzej owinął się wokół szyi swego właściciela. Gdy Sylvan to mówił, brzmiało to co najmniej mrocznie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to jaki jest z charakteru. Tajemniczy, skryty, mówi tylko to, co chce powiedzieć i nie pozwala nikomu na zagłębianie się w jego motywy. Zbywa uśmiechem.

- Poza tym - Syl chciał coś dodać - po tym wszystkim, Przypadek stwierdził, że to i tak jeszcze nie mój czas. Wywróżył mi śmierć z ręki czterookiego demona. Na szczęście żadnego nie znam i prędko nie poznam.

Przypadek może wiedzieć takie rzeczy? Może przewidzieć przyszłość? Czy to jakaś część jego planu? Czy też może - ich planu. W zależności od tego ilu tak naprawdę jest tych nekromantów. We wspomnieniu wyglądali z Niszczycielem na przyjaciół. Takie przyjaźnie nie umierają.

- Zresztą, mówił wiele rzeczy. Że bogowie jeszcze powrócą i zrobią tu porządek i takie tam. Swoją drogą, gratuluję awansu - Sylvan nagle zmienił temat. Alex potaknął w podziękowaniu i dokończył pić wino, lecz chwilę po tym dolał sobie do pełna - Jakie masz plany, generale?

- Żadne. Tak naprawdę zgodziłem się na to wszystko, bo coś mi mówiło, że jak nie ja, to Tarda dostanie ten tytuł, a to jest coś, czego wszyscy woleliby uniknąć - Alex wyznał szczerze, co mocno rozbawiło jego kuzyna. Doskonale to jednak rozumiał, nawet w Złotej Iglicy nikt nie przepadał za pułkownikiem Haaran. Woleli nawet nie myśleć co by się stało, gdyby tutaj zagościł. Tarda dogadywał się tylko z pułkownikiem Coizon, lecz to tylko dlatego, że ten pozostawał całkowicie neutralny i nie mieszał spraw prywatnych z obowiązkami wobec Iglicy.

- Spróbuj zacząć od zbierania sojuszników. Teraz każdy będzie starał się zgarnąć twoje względy tylko dla siebie, będą się przymilać, wyręczać cię, iść ci na rękę, abyś w przyszłości to o nich właśnie pamiętał – mówił brązowooki – Nie pozwól się zwieść. Może spróbuj wziąć garść uczniów, którzy jeszcze nie posmakowali czym są intrygi? Na przykład ostatni rok. Przez ten czas się z nimi zapoznasz, a po roku dasz im możliwości jakich nikt inny by im nie dał. Oni z kolei dadzą ci swoje umiejętności, swoje zaufanie i czas.

- Nie chcę nikogo narażać – Alex odparł, nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Megan też mówiła mu coś podobnego.

- Ten, kto nie ma bliskich, nie ma słabości. Jednakże nie ma też skąd czerpać siły – Syl cały czas spoglądał na Alexandra jednym okiem. Drugie kryło się gdzieś pod jego grzywką – To przyjaciele dają siłę by żyć. Dają wolę walki jak nic innego – mówił. Alexander zastanawiał się nad jego słowami, choć jego kuzyn wciąż mówił – spójrz na arcymaga. Sam, otoczony ludźmi, którzy wchodzą mu w dupę. Od dawna nikt nie okazał mu czystej sympatii. Z drugiej strony mieliśmy wuja Olafa. Każdy chciał być jego przyjacielem, a on chciał by ludzie mieli w nim oparcie, ot tak, po ludzku. Jak myślisz, za kim ludzie walczyliby do ostatniego tchu? Za arcymagiem, który rucha ich w dupę, czy za Olafem?

- Nie umiem robić sobie przyjaciół, Sylvan – Alex pokręcił głową. Wnet jego kuzyn zimną dłonią dotknął twarzy Alexandra.

Nikt z magów nie odważyłby się na taki gest. Dotknięcie Dergradusa mogło się nawet skończyć ucięciem ręki. Dłonie Sylvana zdawały się być zupełnie różne od jego kuzyna. Szorstkie i zimne, bardzo suche.

- O czym ty mówisz, Alex? Znamy swoje tajemnice, przecież tak robią przyjaciele – uśmiechnął się na koniec, po czym poczochrał żółte włosy kuzyna, związane w luźną kitkę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz