Osada

 - Ostatnio trafiamy na dziwnych ludzi - Dan się zaśmiał pod nosem. Zocie jednak nie było do śmiechu. Co powinni zrobić z samym księciem? Całe cesarstwo go szuka, a on siedział sobie w przełęczy pod Złotą Iglicą. Omal nie przypłacił tego życiem. Teraz, jakby nie patrzeć, jest w dobrych rękach. Lecz co z nim zrobią? Oddadzą rodzinie? Wtedy wydałby Neila, a cesarz rozkazałby go skrócić o głowę, tak jak wcześniej. Z kolei podróżowanie z księciem w grupie może się okazać wyzwaniem. Zresztą, już i tak mają wystarczająco wiele na głowie.

Cesarz się wścieknie, gdy dowie się, że Khayshi Riel, jego młodszy syn, zbratał się z byłym generałem, którego swego czasu cesarz uznał za zdrajcę. Najwyraźniej los chciał, by ich ścieżki skrzyżowały się raz jeszcze.


- Książę czy nie, niech nie myśli, że damy mu taryfę ulgową - Dagda podszedł do Neila, który zastanawiał się, co powinni z nim zrobić. Zota obserwował ich z grzbietu Złocistej. Podsłuchiwał, jak zawsze.

- Myślisz, że powinniśmy go odstawić do domu? Wszyscy go szukają - w ich rozmowę wdał się również Haku, dobry przyjaciel Dagdy i jeden z ich najlepszych strzelców. Jego przeszłość nie dała mu łatki bandyty. Urodzony w szlachetnej rodzinie, po prostu zapragnął przygód i tak się przykleił do Dagdy Meneanos. Lata podróży sprawiły, że niemalże znają się na wylot.

- Z jakiegoś powodu opuścił pałac - Neil najwyraźniej nie zamierzał pomóc cesarzowi w poszukiwaniach - Powinniśmy poczekać aż się obudzi i pomóc mu zadecydować - jego głos jak zawsze brzmiał opanowanie i spokojnie. Lecz nawet on miał obawy. W jego grupie Dysydentów, na pewno jest ktoś, kto z chęcią pozbawiłby cesarza głowy. Choć chciałby im w pełni zaufać, wiedział, że to niemożliwe. I o dziwo, tym razem nie obawiał się o wybryki Zoty, tylko o pozostałych.

- Trochę to potrwa, gruchnął aż kości popękały - Dagda skrzyżował ręce na piersiach. Już domyślał się co Neil zaproponuje. W końcu dotarli do Przełęczy. To właśnie tutaj chcieli poszukać miejsca na zimę. Pierwszą bandę łotrów mają za sobą, lecz kto wie co czeka ich w dalszych zakamarkach. Im głębiej, tym szczelina pomiędzy górami wyglądała jeszcze bardziej upiornie. W niektórych miejscach skały niemalże na siebie nachodziły, tworząc kamienne sklepienie, niczym w tunelu.

- Dagda i Haku, Wasyl i Shirou oraz Zaide i Xantor - Neil zwrócił się do mężczyzn z grupy - rozdzielcie się i przeszukajcie okolicę. Wtem ujrzał Zotę, który im się cały czas przyglądał - Jak chcesz możesz iść z Zaide i Xantorem - zwrócił się do ciemnoskórego. Ten tylko potaknął.


Wtedy jeszcze nie wiedzieli co tak naprawdę znajdą w tych górach. Rozdzielili się, nieświadomi tego, co zastaną. Ze szklanymi, podróżnymi lampami zaczęli przeszukiwać okolicę. Płomień świecy wystarczył, by rozświetlić wąskie, ciemne tunele.

Miejsce, które sprawdzali, poprzedzała jaskinia. Tam znaleźli szczelinę, zadziwiająco szeroką jak na zwykłe pęknięcie. Przypominało to raczej nieumiejętnie wydrążony tunel. 

- Nie podoba mi się to miejsce - Zaide wymamrotał pod nosem.

To mężczyzna o czystym, niemalże rycerskim sercu. Nie wspominał nigdy o swojej przeszłości, lecz jego obecne zachowania mogą wskazywać na to, że próbuje odpokutować to, co niegdyś w swoim życiu uczynił.

Z wyglądu również przypominał rycerza. Takiego, który serce damy zdobywa uśmiechem a nie pojedynkiem. Zresztą co się dziwić? Jego imię wywodzi się od boga piękna.

Choć urodę ma szlachetną, jak Rdzenni Rivelijczycy, to twierdzi, że szlachcicem nie jest. Opisując go, wielu stwierdziłoby, że to wysoki, blady młodzieniec. Jednakże takie sprawiał tylko wrażenie. Jest średniego wzrostu, ale zawsze wyprostowany. Skórę ma ładnie opaloną jak reszta Dysydentów, którzy podróżują pod słońcem. Lodowate, rivelijskie oczy kontrastowały z jego kruczymi włosami. Miał je kręcone i gęste. Zwykłe zawiązywał je ciasno w kitkę, by nie wpadały mu do oczu. I choć rzadko je ścinał, cały czas sięgały mu ramion.

Zaś jego ubiór, wydawać by się mogło, że ten sam od lat. Jego ulubiona, niegdyś biała, koszula komponowała się z ciemnymi spodniami, wciśniętymi w buty do połowy łydki. Przy pasku nosił miecz, całkiem zwyczajny i stalowy.

- Cykasz się? - Xantor się zaśmiał. Szedł jako pierwszy, co więcej, takie miejsca go tylko dodatkowo nakręcały. Uwielbiał eksplorować jaskinie. Jego piwne oczy z entuzjazmem spoglądały w każdy zakamarek. 

Xantor, w przeciwieństwie do Zaide, wyglądał jak typowy zbir. Wysoki, napakowany i łysy. Na jego twarzy, jak i głowie, widniało parę blizn. U dłoni brakowało mu też jednego palca, ale nie przeszkadzało mu to wcale w dzierżeniu dwuręcznego miecza. Jak twierdził, nie trzeba wiele potrafić by walczyć taką bronią, a z jego umiejętnościami, mało kto potrafił mu dorównać w boju.

- Lew górski - oznajmił jak tylko zauważył malowidło na ścianie. Zaide wręcz pobladł jak to usłyszał. Mocniej chwycił za rękojeść miecza u swego boku. 

- Musiał tu żyć wieki temu - odparł Zota. Chłopak kompletnie się nie bał zwierząt. To one zawsze czuły przed nim respekt, nawet te najdziksze.

- Po tym, co widzieliśmy w Volsaige nie zdziwi mnie widok lwa umarlaka - Xantor kontynuował. Brzmiał jakby żartował, lecz wyraźnie wystraszony Zaide nie potrafił tego wyczuć. Mimo to, odważnie szedł dalej.

- Mam już dość umarlaków - burknął Zota. Póki co, nic oprócz świstu powietrza nie słyszał. Zupełnie nic nie wzbudzało jego podejrzeń, a jego zmysły wychwytywały dosłownie wszystko, co ich otaczało. 

- Właśnie, Złotko, co myślisz o Allenie? - Xantor zmienił temat, by choć trochę uspokoić towarzysza. Zaide niemal wszedł mu na plecy ze strachu. 

- Mam bardzo złe przeczucia. Ojciec się zasłania tym, że każdemu trzeba dać szansę, ale myślę, że przez Allena wdepnęliśmy w coś, co nas zgubi - odparł cicho, lecz w tunelu dobrze go słychać - wy tego nie czujecie, ale jestem pewien, że Shirou też to zauważył.

- Shirou milczał. Najwyraźniej uznał, że Allen nie jest zagrożeniem - Xantor próbował wyjaśnić dlaczego jeden z Dysydentów postąpił tak, a nie inaczej.


Wszyscy w grupie dobrze wiedzieli kim jest Shirou, o którym mówili. To wampir. Uśpiony, używający jedynie minimum ze swoich umiejętności, jednakże wystarczająco silny, by stwierdzić, że potrafiłby się uporać z nekromantą. Jedynym minusem jest to, że wampiry, niemalże od zarania dziejów, pozostają całkowicie neutralne. Rzadko kiedy stają po czyjejś stronie, a jeśli już przynależą do jakiejś grupy, nie można na nich polegać. Reagują tylko wtedy, gdy jest im coś nie na rękę. Działają po swojemu.

U Shirou niestety, dochodzi również to, że powoli traci wzrok. Wampir czy nie, albinizm, który go niszczy, daje mu się we znaki. 


- Poza tym, Neil bardzo rzadko się myli - Łysy wzruszył ramionami. Wydawało mu się, że powoli docierają do końca tunelu. W drodze powrotnej na pewno będzie szybciej, lecz póki co, stąpał ostrożnie. 

- Nie jest nieomylny - Zota nie bał się podważyć zdania ojca. Jakby nie patrzeć, to tylko człowiek. Doświadczony i mądry, lecz pomyłki zdarzają się i najlepszym.

- Wierzę, że i tym razem się nie pomylił. Bardziej w sumie zastanawia mnie to, co będzie dalej z księciem - Xantor Dranore kontynuował rozmowę.

- Który to z książąt? - Zota chciał wykorzystać okazję i dopytać o szczegóły. Tylko trochę słyszał o rodzinie cesarskiej, lecz nigdy nie interesował się tym za bardzo. Wolał przeklinać imię cesarza, niż całej jego rodziny. 

- Khayshi, ten młodszy. Przy swoim bracie, Adanie, zawsze prezentował się gorzej. Młodszy, głupszy, mniej pracowity, no i przylgnęła do niego łatka romantyka. Plotki mówiły, że wolał czytać i pisać wiersze, niż chwytać za oręż.

- Czarna owca w rodzinie? - Zaide zauważył. Sam też nie znał dobrze rodziny cesarskiej. Nic dziwnego, on sam większość życia spędził poza ojczystym krajem. Wrócił tu dopiero parę lat temu.

- Nie, raczej - mężczyzna szukał odpowiedniego słowa - nie przynosił korzyści. Synek mamusi. Ani do armii nie wejdzie, ani ożenić się nie da. Po prostu żył w pałacu, jak cień swojego brata.

- A jednak, coś go podkusiło, by opuścić luksusy. Nie wygląda to na porwanie - Póki co mogli tylko wysnuć własne wnioski, dedukować po tym, co tu zastali. Książę zapewne zdradzi prawdę, gdy tylko się obudzi. W obliczu Neila, kłamstwa na pewno nie zdadzą egzaminu.

- Mam nadzieję, że nie znajdziemy tu jeszcze jakiejś gęby do wyżywienia - Zota zdążył skomentować… Można powiedzieć, że wykrakał. Jednak nawet on nie spodziewał się tego, kogo przyszło im znaleźć.


Wpierw wydawało im się, że to tylko ich uszy płatają im figle. Lecz bez problemu rozpoznali dźwięk, który docierał z drugiego końca tunelu. To bez wątpienia płacz dziecka. Jak tylko Xantor zdał sobie sprawę z tego, co słyszy, tak ruszył czym prędzej w stronę, z której dobiegał dźwięk. Zaide ruszył zaraz za nim, by tylko nie dać pochłonąć się ciemności. Zota tylko trochę przyspieszył. Nie znosił tego.

Głos dziecka doprowadził ich do wyjścia z tunelu. Jak tylko ujrzeli światło dzienne, tak odetchnęli z ulgą. Lecz gdzie trafili?

- O w dupę - Xantor nie ukrywał zdumienia.

Ich oczom ukazała się najprawdziwsza opuszczona osada. Ukryta pośród stromych gór, wybudowana na zielonej polanie, wzbogaconej drzewami o różowych kwiatach. Wydawać się mogło, że trafili do magicznego miejsca, niczym z bajki. Cudne oczko wodne, kryło się do połowy w grocie. Na środku polany zaś stały domki z drewna. Wyglądały jak duże ule pokryte strzechą. Okrągłe, stały na palach, a przed wejściem ustawione miały kamienne schodki lub drewniane drabinki. Jednakże zamiast pszczół, mogłyby się w nich schować nawet dorosłe Dzieci Słońca. Z daleka prezentowały się normalnie, lecz gdy tylko do nich podeszli, zachwycały swym rozmiarem. Stożkowate dachy, kończyły się kominem z kamieni, na samym środku. Wiele z tych domków porastało już bluszczem, a niektóre zniszczyła wilgoć. Jednakże to miejsce, to cudowne miejsce, kryło w sobie wiele tajemnic. Jednym z nich właśnie okazał się płacz dziecka.


Czym prędzej odnaleźli chatkę, którą podejrzewali jako kryjówkę dziecka. Wtargnęli do środka. W pierwszej chwili nawet nie zwrócili uwagi na meble, na wiszące ornamenty wydrążone z drewna, czy nawet na niewielkie kości. Przy niskim, słomianym posłaniu okrytym futrami, stała skrzynia, która najpewniej służyła za kołyskę. Ktoś się nad nią nachylał.

Nie zdążyli jednak zareagować.


Czas jakby zamarł w miejscu. Drobna postać zwróciła się w ich stronę. Nie był to ani mężczyzna, ani kobieta. Luźna toga wisiała na jednym ramieniu, przewiązana w pasie złotą szarfą. Odsłaniała płaską klatkę piersiową, lecz postać nie posiadała nawet sutków. Falowane włosy, mieniły się pastelowymi, ciepłymi kolorami. Jednakże twarz wyglądała bardzo niepokojąco. Zimne, bezduszne oczy lśniły jak dwa szafirki. Proste usta wygięły się w uśmiech.

Postać unosiła się. Jej stopy nie dotykały podłogi. Emanowała energią tak potężną, że Zota nie mógł się ruszyć. To znów to samo uczucie bezwładu. Nie panował nad swoim ciałem. Nie miał nad nim władzy. Nogi się uginały, ręce znów ciężko opadały. Czyżby to właśnie ta postać rzuciła na księcia zaklęcie ochronne?

Tylko czym jest ta istota? Wygląda jak człowiek, lecz nim nie jest. Sprawiała wrażenie boskiej istoty, czegoś, co nigdy nie powinno zstąpić na ziemię, pokazać się śmiertelnikom. Emanowała od niej potężna aura, coś co odbierało mowę. Zapierało dech w piersiach. Obdzierało z poczucia rzeczywistości.


- Zaczyna się - z ust postaci rozbrzmiały dwa głosy. Jeden męski i głęboki, drugi kobiecy i delikatny. Wtem nieznajomy jakby podskoczył, podkulił nogi, zwinął się w kłębek. W jednej chwili zmienił swoją postać z niby ludzkiej na kształt niewielkiego skowronka. Uciekł między nimi, przemknął trzepocząc skrzydłami.

Odleciał, zniknął zaraz za progiem. 


Nie mieli jednak czasu, by zastanawiać się co to było. Xantor czym prędzej podszedł do płaczącego dziecka. Nim jednak sięgnął do skrzyni, w którym leżało, zawahał się. Jego niepewność i wątpliwości nie umknęły czujnym oczom towarzyszy. Oni również zbliżyli się, by zobaczyć małą istotkę, która cały czas płakała.

To dziewczynka o cudownych, perłowych loczkach. Niewielka, mogła mieć ledwie parę miesięcy, choć jej gęsta czupryna mogła zmylić. Jednakże jej oczy zakrywało sukno. Jej uszy, spiczaste, sterczały na boki. W małej rączce ściskała swój własny ogon. To nie jest ludzkie dziecko. Pierwszy raz widzieli taką istotę. 

Xantor już wyciągał po nią ręce, lecz Zota go powstrzymał. Chwycił go mocno za ramię, by poczekał.

- Śmierdzi tak samo jak Allen - wyznał ciemnoskóry.

To nie powstrzymało Xantora przed tym, by wziąć małą na ręce. Przytulił ją mocno do piersi, robił co się da, aby tylko ją uspokoić. Dopiero jak ucichła, mogli się rozejrzeć w spokoju w tym miejscu.

Xantor zostawił to w rękach Zaide i Zoty, on sam zaś próbował znaleźć coś, co mógłby dać małej do picia. Wyglądało na to, że ci bandyci z przełęczy tutaj urzędowali. Z jakiegoś powodu wszyscy je opuścili, zostawili dziecko z tą dziwną postacią, która znikła.

Całe to miejsce otoczone było aurą, której nie potrafili rozgryźć. Chodzili po domkach, odnajdywali w nich różne rzeczy należące do bandytów. Stare futra, zepsute jadło, alkohol i różne relikty przeszłości. Ktokolwiek stworzył te ule, z pewnością nie pochodził z obecnych czasów. Kamienne narzędzia, gliniane garnce, a meble tak proste, że nawet najgorszy stolarz by się złapał za głowę.


Zota przeglądał wszelkie kosze i stare pudła, w których znajdowały się przeróżne rupiecie. Parę starych pergaminów, szmaciane zabawki i przeróżne łachmany, zapewne ubrania. Nigdy jednak takich nie widział.

- I jak, znalazłeś coś? - spytał wychodząc z domku z pustymi rękoma. Zdziwił się, że w zasięgu jego wzroku znajdował się tylko Xantor, który zajmował się znajdą. Zaide natomiast nie odpowiadał. Zaniepokojony Zota poszedł jego tropem.

Znalazł go wewnątrz mniejszej chatki na uboczu. Mężczyzna siedział na podłodze, jak gdyby upadł do tyłu. Oddychał spokojnie, lecz jego oczy błądziły, wpatrzone gdzieś przed siebie. Można by stwierdzić, że zawiesił je na szkielecie, który siedział na krześle. Dobrze zachowany, zalegał kurzem, a pająki oplotły go swymi pajęczynami.

Na pierwszy rzut oka możnaby pomyśleć, że to jakaś staruszka na krześle. Jednakże wtedy tego nie widzieli. Tej drobnej, trójkątnej szczęki, delikatnych dłoni i zadziwiającego, wysokiego wzrostu, którym zmarła mogła się poszczycić za życia.

Coś mu nie pasowało. Może to cała ta wioska, może to za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Pomógł Zaide wstać. Wzięli Xantora i zawrócili, by czym prędzej powiedzieć reszcie o swoim znalezisku. Aż nie mogli się doczekać, by zobaczyć ich reakcję. Ciekawiło ich też to, co znaleźli pozostali. Czy znaleźli cokolwiek.


Ah, jakże wielkie poruszenie dziecko wywołało w grupie Dysydentów. Kobiety od razu przejęły małą od Xantora. Wszyscy dziwili się na jej widok. Jednakże gdy Nathea, urocza blondynka, która często pomagała Danowi w leczeniu, chciała odsłonić jej buźkę, Xantor powstrzymał ją.

- Ona nie ma oczu - powiedział. Zota obserwował ich z daleka, lecz ciekawiło go bardzo ich nowe znalezisko. Nie dlatego, że to dziecko, lecz dlatego, że to nie jest człowiek. Na wampira ani demona również mu nie wygląda, lecz ten silny odór śmierci wręcz go mdlił. Najwyraźniej oni również tego nie czuli. Tak samo, jak to miało miejsce z Allenem. Nie wyczuwają magii.

Myśląc o Allenie, Zota rozejrzał się, by sprawdzić co ten dziwak robi. Siedział na skale, na uboczu. Jego szare, wyłupiaste oczy również obserwowały zbiorowisko. Mrużył je co jakiś czas, drapał się paznokciem po prostym nosie. Czuł niepokój. Tylko czy to ma związek z dzieckiem, czy po prostu przytłacza go nowa sytuacja?

Iva’Sol nie zamierzał się cieszyć dzieckiem tak jak reszta. Żywe czy nie, dla niego to i tak jak kolejna gęba do wyżywienia, w dodatku jeszcze bardziej problematyczna niż Allen czy ranny książę. Dziecko się samo nie obroni. Samo nie ucieknie. Nawet samo o siebie nie zadba. Będzie z nim więcej problemów. A przez to jakie jest, pewnie nawet nie uda się mu zapewnić normalnych warunków.

Zota opowiedział Neilowi o ich znalezisku w górach. Opisał pokrótce jak wygląda wioska i jak się do niej dostać. Tunel bez problemu poradziłby sobie z końmi, lecz wagony musiałyby zostać w jaskini. Neil przekazał te informacje swojej partnerce, młodej kobiecie o krwistych włosach. Poprosił ją, aby powiedziała reszcie, że znaleźli miejsce odpowiednie by przezimować. Musieli tylko poczekać na pozostałych zwiadowców, a póki co nie ma po nich śladu.


Wnet dziewczynka zaczęła głośno płakać. Nikt nie sądził, że jej głos będzie w stanie obudzić nawet nieprzytomnego księcia. A jednak, mimo bólu, połamany młodzieniec zerwał się ze snu. Z tych całych nerwów dał radę wyjść z otwartego wagonu i stanąć o własnych siłach. Przytrzymał się metalowej konstrukcji, która wzmacniała powóz, lecz w jego stanie to i tak nie lada wyczyn.

- Zostawcie ją! - zawołał. Wtedy właśnie Neil i Zota obrócili się w jego stronę. Młody książę zamarł, jakby zobaczył ducha. Oczywistym było, że rozpoznał Neila. Tej twarzy się nie zapomina. Zwłaszcza jego mądrych oczu i trzech blizn na skroni.

Gdy u jego boku zauważył Zotę, zupełnie już nic nie rozumiał. 

- Jest w dobrych rękach. Ty zresztą też, książę - Neil go zapewnił. Podszedł do niego bliżej i pomógł mu usiąść na metalowej stopce powozu. Jednakże książę wyglądał na zdenerwowanego. Jego jasne oczy skakały pomiędzy Neilem, Zotą a dzieckiem.

- Dajcie mi ją - poprosił bezradnie.

- Masz złamaną rękę, nawet jej nie złapiesz porządnie - Neil pokręcił głową. Sam oparł się o wagon i obserwował pozostałych. Dziewczynka powoli się uspokajała w rękach Xantora. Póki co to on najlepiej sobie z nią radził, nawet kobiety miały z nią problem.

- Nie wiem już co się dzieje - młody Naryjczyk wyznał cicho. Stracił całkowicie panowanie nad sytuacją. Jego błękitne oczy pozostawały wpatrzone w dziewczynkę - To wszystko mnie przerasta. 

Żalił się. Tak to wyglądało w oczach Zoty. Książę z jakiegoś powodu opuścił życie w luksusie i jeszcze ma czelność narzekać.

Niestety, Zota ma to do siebie, że łatwo ulega własnym domysłom. Choć to bystry chłopak, nie radzi on sobie z emocjami. W jednej chwili potrafią one wziąć nad nim kontrolę, a wszystko wokół przerobić na niekorzystne argumenty.

Tak samo było i tym razem. Już nawet Allen mu tak nie przeszkadzał jak Khayshi. To książę. W dodatku zna Neila. Jest między nimi jakaś więź, nić porozumienia. Co więcej, znali się już wcześniej. Dużo wcześniej. Wtedy Neil nawet nie wiedział o istnieniu Zoty.

Co ich łączyło? Jak blisko ze sobą byli? Przecież generał na pewno stanowił dla rodziny cesarskiej nieodłączny element ich życia. Zota nie wiedział na czym polegały obowiązki Neila, lecz teraz jego głowa podsuwała mu najróżniejsze scenariusze.


Wzbierała w nim zazdrość. Najsilniejsze z uczuć, z którym nie potrafił sobie poradzić. Uczucie to nigdy nie gasło. Kumulowało się w nim, by znów uderzyć. Za każdym razem coraz mocniej. Choć Zota mógł wydawać się próżny, pełen pewności siebie, to niestety zmagał się z wieloma lękami, o których oczywiście nie lubił mówić. Kłamał, że tak nie jest, jednakże nie mógł okłamać samego siebie.

Iva'Sol jest pełen irracjonalnych lęków. Boi się, że jego rodzice odejdą - choć ci już dawno umarli. Boi się kobiet - lecz żadna go nie skrzywdziła. Boi się samotności - pomimo tego, że nigdy jej nie odczuł.

Przede wszystkim, przeraża go odrzucenie. Sama myśl, że Neil mógłby go zostawić, wręcz go paraliżowała. Tym bardziej bał się, gdy przy Neilu znajdował się ktoś inny. Długo zmagał się z irytującymi myślami, gdy tylko któryś z Dysydentów kręcił się obok Neila. Udało mu się je w większości wyciszyć, ale zawsze pojawia się ktoś nowy. I wszystko zaczyna się od nowa. Tylko, że tym razem nie wie na czym tak naprawdę stoi. Czy młody książę to ktoś, kogo powinien się obawiać?


Nie chciał teraz o tym myśleć. Mają inne rzeczy na głowie. Co Neil zrobi, to będzie jego decyzja. Może jeśli uda im się przezimować w tej dziwnej osadzie, to znajdą wyjście z sytuacji, w której się znaleźli. O ile nie ściągnie to na nich kłopotów. Jakby nie patrzeć, Allen to nekromanta, a osada znajduje się tuż pod Złotą Iglicą. Miejscem, gdzie tacy jak on poddawani są egzekucji.


Wrócili pozostali zwiadowcy. Dagda wraz z Haku trafili do dziwnego miejsca, w którym znaleźli podziemne jezioro otoczone błękitnymi kryształami. Musieli zawrócić, gdy droga zrobiła się niebezpieczna ze względu na kruchy grunt. Natomiast Wasyl i Shirou, prócz tego, że natrafili na stare legowisko lwów górskich, nie mogli się pochwalić niczym innym.

Gdy Dysydenci nie musieli czekać na nikogo więcej, bezzwłocznie zabrali się do pracy. Każdy chciał zobaczyć tę osadę, a jak tylko ją ujrzeli, tak większość z nich już wiedziała, że nie tylko spędzą tu zimę. Dla większości z nich, to miejsce jest jak spełnienie marzeń. Własny dom, z dala od świata. Będą musieli się nauczyć żyć jak w zwyczajnej wiosce. Trzeba będzie zaopatrzyć się w drewno i jedzenie. Wody, na szczęście, nie brakowało w tych górach. Jednak tym wszystkim zajmą się później. Póki co mają wystarczająco dużo zapasów, by się nie martwić.


Przeprowadzili konie przez tunel, a na ich grzbietach przewieźli zapasy z wagonów. Zaraz po tym jak wszystko mieli na miejscu, zabrali się do przeglądania domów. Było ich wystarczająco dużo, aby pomieścić ich wszystkich. Mimo to, podobierali się w pary.

Zota bez słowa podążał za Danem. Przysiadł na progu ula, który medyk sobie wybrał. Gdy mężczyzna pracował za dwóch, by się że wszystkim uporać przed zachodem słońca, jego ciemnoskóry towarzysz obserwował pozostałych. Najbardziej interesowali go nowi.

Książę został przeniesiony na plecach przez Beniego. Zajął ten ul, w którym wcześniej znaleźli dziewczynkę. Xantor mu ją przyniósł. Od tamtej pory, więcej go tego dnia nie widział. Przynajmniej cieszył się, że nie kręci się wokół Neila.

Problem jednak widział w Allenie. Nekromanta bał się za bardzo, by móc zadecydować. Siedział przy miejscu na ognisko, na obrzeżach osady. Wyraźnie odstawał od pozostałych, nie czuł się częścią grupy.

- Co myślisz o tym miejscu? - uwagę Zoty odwrócił Dan - Wszystko jest bardzo duże, jak gdyby mieszkali tu Iva'Sol. Jednak z tego co wiem, Dzieci Słońca nie lubiły budować z drewna.

- W jednym z nich znaleźliśmy szkielet. Może on cię zainteresuje - Zota odparł. Jak tylko zauważył, że Dan wysprzątał łóżka, tak zajął jedno z nich i się na nim ułożył.

- Tylko w jednym, hm?

- I nie wyglądał on na szkielet Dziecka Słońca. Raczej… przypominał mi to dziecko. 

- Lepiej pójdę to sprawdzić, zanim ktoś wpadnie na pomysł, by go zakopać. Wypakuj w tym czasie rzeczy ze skrzyni - Dan czym prędzej wziął swoją torbę i poszedł na poszukiwania. Zota w tym czasie został sam. Zerknął tylko na skrzynię, o której mówił medyk. Dobrze wiedział, co się znajduje w środku. Wszystko to, co zbierał latami, by utrzymać się w grupie jako medyk, a nie zwykły zielarz.

Gdyby nie to, że Zota lubił grzebać w tej skrzyni, pewnie nie kwapiły się do pomocy. Gdy wyciągał szkatułki z narzędziami i wszelkie słoiczki z dziwną zawartością, miał wrażenie, że ktoś na niego patrzy. Lecz gdy się rozglądał, nikogo w pobliżu nie dostrzegał.


Czekał aż Dan wróci. Siedział w progu, oglądał pozostałych. Dysydenci wyglądali na szczęśliwych. Jak gdyby znaleźli swoje miejsce na ziemi. Po tylu latach tułaczki, chowania się jak szczury, w końcu mogli odetchnąć. Mogli mieć tylko nadzieję, że nic złego im się tu nie przytrafi. Złota Iglica jest bardzo blisko, lecz to miejsce wydaje się być poza jej zasięgiem. 

Choć Zota często zgrywał dorosłego, to wciąż jednak dziecko. Otoczony dorosłymi, nie zdawał sobie sprawy z tego ile trudu i pracy ta grupa musiała włożyć, by się nie rozpaść. Zota nie martwił się czy mają co jeść, nie martwił się czy mają co pić. Dysydenci nigdy nie dopuściliby do tego by to odczuł, nieważne jak źle wyglądała ich sytuacja.

Teraz też nie wiedział co będzie dalej, ale się o to nie martwił. Jedyne co teraz go niepokoiło to magia. Nie wiedział czy to ma związek z tym, że Złota Iglica jest tak blisko, czy to może coś innego. Inni tego nie wyczują. Może Allen i by wiedział, lecz Zota nie sądził, by udało mu się z nim w jakikolwiek sposób dogadać.


Dan długo nie wracał. Zota znużony czekaniem, szybko poszedł spać. Można powiedzieć, że ten leń zmęczył się od samego patrzenia jak inni pracują. Widział jak roznoszą skrzynie, jak naprawiają dziury w ulach i to co planowali na kolejne dni. Za dużo zamieszania.

Położył się niby tylko na chwilę. Nie zdjął nawet butów i kurtki. Lecz gdy się obudził, koc przykrywał go pod sam nos, a buty stały obok łóżka. Leżał twarzą do ściany, ale bez problemu mógł powiedzieć, że Dan wrócił. W środku nocy siedział przy świeczce i szukał czegoś w swoich zapiskach sprzed lat.

Mieli gościa. Zota niemal od razu go wyczuł. To książę i ta dziewczynka.

- Szkielet, który znajdował się w jednym z domów, bardzo przypominał mi tę dziewczynkę - Dan odezwał się półszeptem - Nie ukrywam, że pierwszy raz widzę kogoś takiego.

- Vandiel to moja córka - książę wyznał cicho. Brzmiał spokojnie, lecz w jego głosie więcej jest bezradności niż opanowania.

- Śliczne imię. Co oznacza?

- Van oznacza odwagę, a diel to krok. Tak twierdziła Szara i tak też chciała nazwać nasze dziecko. Niestety nie dane jej było poznać własnej córki. Odeszła w trakcie porodu.

Zota słuchał ich uważnie. Khayshi ledwo się trzymał. Gdyby nie dziewczynka na jego rękach, pewnie by się rozpłakał. To nie przystoi księciu, lecz w grę najwyraźniej wchodziły silne uczucia. Dan z kolei to profesjonalista. Żadna z historii go nigdy nie ruszała, ale zawsze brzmiał jakby w pełni rozumiał sytuację.

- Szara? - medyk cicho dopytywał. 

- Długo mógłbym opowiadać o jej urodzie i osobowości, ale ciebie pewnie interesuje tylko to czy miała długie uszy i ogon. Tak, miała - książę potwierdził. Zaskakująco dobrze odgadł to, co Dan chciał usłyszeć.

- Ciekawe. Gdzie się poznaliście?

- Przypadkiem. Mój przyjaciel, Thierri, zasłabł gdy byliśmy na polowaniu. Ona to widziała. Zaoferowała pomoc - Khayshi z trudem o tym wspominał - Zaczęliśmy się spotykać. Uwiodła mnie bez trudu. Lecz zaczęło się komplikować.

- Co się stało?

- Chciała nagle zerwać znajomość. Pakowała się. Dowiedziałem się, że jest w ciąży. Wtedy wpadli magowie.

- Srebrne mundury, jak mniemam - Dan zgadywał. Magowie ze Srebrnej Iglicy zajmują się istotami innymi od ludzi.

- Złote - książę wyszeptał. Wtedy wszystko stało się jasne. Złote mundury, czyli inaczej, magowie ze Złotej Iglicy zjawiali się tylko w jednym przypadku. Nekromancji - Szara wtedy wzięła mnie na zakładnika, mówiła, że rzuciła na mnie urok. Straszyła ich, że jeden zły ruch i zginę.

- I tak trafiliście tutaj - podsumował Dan, ale to jeszcze nie koniec tego, co go interesuje. Nie mógł jednak pozwolić sobie na natarczywość. Zwłaszcza nie przy kimś, kto zechciał mówić.

- Po drodze trafiliśmy na Crux, chcieli nas pojmać. Ją sprzedać, a mnie wykorzystać do okupu. Pomogło nam bóstwo. Zmanipulowało nimi, kazało im nas chronić. Podążało za nami, aż do dziś.

- Bóstwo? - Dan wyraźnie zabrzmiał na zdziwionego. Jako medyk bardzo często podważał istnienie bogów. Twierdził, że zbyt wiele w życiu widział, by wierzyć w ich dobrą wolę. W tej chwili zwątpił w to, co mówił książę, ale musiał założyć, że człowiek, który stracił wiarę w samego siebie, często chwyta się wiary w bogów.

- Zostało z Vandiel, gdy my poszliśmy zobaczyć kto się zbliża. Nie wiem, dlaczego go teraz nie ma.


Ta postać nad dzieckiem, którą wtedy Zota widział z Xantorem i Zaide. Czy to możliwe, że to właśnie bóstwo, o którym teraz mówi książę? Unosiło się. Nie dotykało ziemi. Zmieniło się w ptaka i odleciało. Czy to w ogóle możliwe? Książę nie kłamie. Nawet jeśli to nie bóstwo, to i tak nie można zarzucić mu w tym momencie kłamstwa. Z nimi był ktoś jeszcze, ktoś dużo bardziej potężny od zwykłego śmiertelnika. 

Tak jak przedtem Zota czuł silną magię od tamtej istoty, tak teraz nie potrafił stwierdzić źródła magii. Otaczało ich. Gdy zamykał oczy, wydawało mu się, że słyszy jak coś porusza się pod spodem. Głęboko pod ziemią. Wyobrażał sobie ogromne robaki i larwy, pełzające w glebie. Słyszał chrobotanie, jak ich małe nóżki brodzą w ziemi. 

- Nie myślałeś o tym, by wrócić do domu?

- Ojciec nie zaakceptuje Vandiel. Nie mogę ryzykować, nie chcę jej stracić - argument księcia mógł wydawać się zwykłym lękiem, lecz kto znał cesarza, ten wiedział, że ta osoba brzydzi się wszelkimi odstępstwami od normy. Niestety, nawet więzy krwi mu w tym nie przeszkadzały.

Iva’Sol próbował zasnąć. Mężczyźni rozmawiali cicho, obaj mieli przyjemne głosy, które nie przeszkadzałyby mu w zmrużeniu oczu. Tylko te dziwne dźwięki pod spodem go rozpraszały. Wcześniej tego nie słyszał. Albo słyszał, lecz inni je zagłuszali swoją pracą? Zota spędził wiele nocy na zewnątrz, często spał nawet na gołej ziemi, lecz nigdy przedtem nie słyszał robactwa tak wyraźnie.

Czy to na pewno robaki? Skrobanie robiło się coraz bardziej uciążliwe. Słyszał je coraz głośniej, jak gdyby zbliżało się do jego głowy. Zerwał się nagle, podniósł głowę i wodził spojrzeniem po łóżku. Nie widział jednak nic niepokojącego. Zwrócił jedynie na siebie uwagę Dana i Khayshiego.

- Ojej, obudziliśmy cię? - Dan spytał z uśmiechem, lecz zdziwiło go zachowanie Zoty. 

Chłopak nie odpowiedział, zszedł czym prędzej na podłogę i spojrzał pod łóżko. Wtedy uśmiech zniknął z twarzy medyka. Zota coś wyczuł. Usłyszał coś niepokojącego. To zły znak. Jego dziwne zachowania i niebywały instynkt już nieraz ich uratował.

- Nieładnie podsłuchiwać - Dan dobrze wiedział, że Zota słyszał większość. Znał go na tyle, by wiedzieć, że ten młody chłopak nie przepuściłby okazji, by dowiedzieć się czegoś więcej na temat księcia.

- Gdybyś miał robaki w głowie, też nie mógłbyś zasnąć - warknął ciemnoskóry. Wsunął buty na nogi i czym prędzej wyszedł z ula.


Zdziwił się, że temperatura mocno spadła. Z ust poleciała para. Na niebie widział oba księżyce. Mun-Ai, o białej tarczy, dominował na niebie. Drugi, mniejszy, nazywany romantykiem, nosił imię Diazynt. Jego różowa powłoka latem i jesienią sprawiała, że noce wydawały się cieplejsze. Niedługo zniknie z nieba, ustąpi trzeciemu z księżyców.

Lecz wyjątkowo to właśnie Diazynt mocno świecił. Wydawać się mogło, że jego różowe lico zmieniło się w czerwone. Oświetlał okolicę. Rzucał ciepłe światło na skały, które otaczały osadę. Dotykał traw, układał się na strzechach.

Zota przykucnął, pochylił się i zajrzał pod ich ul. Trawa, kilka kamieni, nie widział nic, lecz wciąż słyszał to uporczywe skrobanie.

Wyczuł magię. Kątem oka dostrzegł ruch. Nie miał przy sobie broni, lecz nie myślał, aby była mu potrzebna. Co jeśli to ktoś z Dysydentów? Nie mógł tego wykluczyć. Lecz również nie mógł wykluczyć, że to ktoś niepożądany. Zwłaszcza, że nie rozpoznawał tej osoby ani trochę, co wcześniej mu się nie zdarzało.

Ruszył za nią, przez chwilę stracił ją z oczu. Wtem za rogiem wpadł na kogoś. Niższego, szczupłego, lecz całkiem silnego. Nim zdążyli się od siebie odsunąć, Zota chwycił go mocno za bark, uniemożliwiając mu tym samym ucieczkę. Wtedy zobaczył, że dobrze już zna tę osobę. To przecież Zaide. Stał tak i patrzył zdziwiony, że zastał Iva’Sol w środku nocy.

- Zota? Co się stało? - spytał, zupełnie nieświadomy tego, co skłoniło tego chłopca do tego, by w tak chłodną noc wyjść z ciepłego łóżka.

- Usłyszałem coś i nie wiedziałem, że to ty - puścił jego bark, cofnął się o pół kroku. Przyglądał się mężczyźnie z góry. Wyglądał tak samo, jak zawsze. Dlaczego jednak Zota go nie rozpoznaje? Wie, że to Zaide, zna jego głos i zapach, ale coś mu ciągle nie pasuje. Nie potrafi jednak jasno określić co to takiego.

- Alrike jest dziś bardzo nerwowy - wspomniał imię swojego konia. Cudowny, biały ogier z pustyni Khar-Geren. Te konie są niemal zakazane w Rivdehil ze względu na swoją agresję, lecz przy Zaide ten koń jest bardzo potulny. Zawsze zachwycał swoim egzotycznym wyglądem, zważywszy na to, że na jego białej sierści widoczne są czarne prążki, niczym u tygrysów.

Może to nic takiego, lecz Zota zmrużył oczy, zaniepokojony tym, co Zaide właśnie powiedział. Alrike, owszem, miewał swoje gorsze dni, lecz Zaide zawsze sobie dawał z nim radę. Dlaczego teraz nie potrafił?


- Kim jesteś?

- Co? - Zaide nie wierzył własnym uszom. Nie rozumiał co Zota chciał przez to powiedzieć. Zakłopotał się całkowicie. Wręcz wystraszył. Cofnął się o krok, wpadł plecami na jeden z uli - Zota, nie strasz mnie.

- Co wy robicie? Wynocha spać - Nath pogoniła ich spod swojego ula. Zaspana była gotowa rzucić w nich swoją poduszką. Nie musiała, na szczęście. Zaide ustąpił, wrócił do siebie. Zota z kolei jeszcze długo nie mógł zasnąć.


I to nie pierwsza noc, w której tak się czuł. Za każdym razem, jak tylko zmrużył oczy, wydawało mu się, że robaki wdzierają mu się do głowy. Miał dość tego skrobania. Nikt inny zdawał się tego nie słyszeć. Nikt nie skarżył się na problemy ze snem. Możliwe, że przez pracę, zasypiali z niebywałą łatwością. Niektórzy radzili mu, by w końcu zabrał się do roboty, lecz Zota wierzył, że to w niczym by nie pomogło.

Co więcej, miał złe przeczucia. Bał się, że jeśli się za bardzo zmęczy, potem będzie żałował, że nie ma sił. Przeczuwał, jakoby miało się stać coś bardzo złego. Jednak, gdy Dan lub Neil go o to pytali, nie wiedział co miałby im odpowiedzieć. Zaide go bardzo niepokoił od ostatniego czasu. Tylko, że brakowało mu normalnych argumentów. Wszystko inne brzmiałoby jak wyssane z palca.


Nocą, gdy Zota próbował zasnąć, Dan znów gościł księcia. Tym razem Zota naprawdę przysypiał, zmęczony bezsennością. Słuchał ich głosów. Przywykł do tego, że Dan często rozmawiał z ludźmi po nocach. Zawsze się ktoś znalazł. Wcześniej co prawda wychodził z namiotu, by nie przeszkadzać Zocie, lecz teraz czuł, że może sobie pozwolić na przyjmowanie ich w ulu.

- Twoje rany goją się niezwykle szybko. Jesteś demonem? - Dan spytał wprost. Zota chciał otworzyć oczy, ale nawet nie miał na to siły. Ciekawiła go mina księcia, ale nawet to nie pomagało w tym momencie.

- Demonem? - Khayshi zapytał po chwili milczenia. Na pewno musiał się namyślić, czy aby na pewno dobrze usłyszał - demony nie istnieją - wyznał lekko rozbawiony. Dan zaśmiał się, Zota potrafił sobie wyobrazić nawet jego uśmiech w tej chwili. Szeroki, trochę ironiczny i prześmiewczy, a jednak po prostu rozbawiony.

- Powiedz to Złotku.

- Złotku? W sensie…?

- Najprawdziwszy demon. Przejawia wszystkie cechy demonizmu, nie urodził się taki, ale z pewnością nie można go już nazwać człowiekiem - mówił Dan, całkiem spokojnie. Zota słuchał uważnie, mało kto rozmawiał z nim o tym, kim jest. Ludzie długo oswajali się z tą informacją, niektórzy niedowierzali miesiącami, ale każdy miał taki moment, w którym to do nich docierało - Niezwykła siła, regeneracja, zwinność. Za to wrażliwość na trucizny i choroby. Zaś gdy przyłożysz ucho do jego piersi, usłyszysz nie jedno bicie serca, a dwa.

- Jak to możliwe? - Khayshi również nie dowierzał. Zota wręcz czuł na sobie jego spojrzenie. Jak gdyby szukał jakichkolwiek oznak demonizmu. Lecz to nie jest coś, co tak po prostu widać. To się czuje.

- Jest wyjątkowo potężny, co pewnie zauważyłeś po tym, z jaką łatwością ściągnął cię z samej góry. Ma jednak to do siebie, że jest też niezwykle leniwy i przekupny - Dan zaśmiał się na koniec.

- Myślałem, że po prostu Dzieci Słońca tak mają. Znam jednego, Hezza. Mieszkał z nami w pałacu, a raczej… w jego piwnicach - mówił młody książę - Wysoki, a raczej po prostu wielki. Zawsze mnie przerażał, miał takie puste spojrzenie. Nigdy nie potrafiłem patrzeć niewolnikom w oczy.

- Dlaczego? - Zota się odezwał. Musiał. W tym momencie nie mógł wytrzymać dłużej. Nawet jeśli wszystko ciągnęło go do snu, podniósł się. Oparł się na ręku i skierował swoje zaspane oczy na księcia.

Khayshi siedział na podłodze, na rozłożonym, brązowym dywaniku. Dan z kolei siedział na stołku obok i robił jakieś notatki. Oparł się łokciem o stolik, przy którym siedział i zerknął na Zotę.

- Obudziliśmy cię? - Dan zapytał, lecz Zota go zignorował w tym momencie. Cały czas wpatrywał się w księcia, chcąc uzyskać od niego odpowiedź.

- Po prostu. Czuję jakbym nie mógł im pomóc - odpowiedział po chwili. Zocie również nie patrzył w oczy. Bał się go.

- Jeżeli nie ty, książę, to kto? Twój brat? Twój ojciec? Tak to właśnie jest z ludźmi. Zawsze myślą, że coś ich nie dotyczy, że ktoś inny się czymś zajmie - Zota sięgnął po swoje buty, powoli wsuwał je na nogi - gardzę takimi jak ty.

- Zota, spokojnie - Dan przeczuwał, że to się może źle skończyć. Zamknął swój notes i odsunął wszelkie ostre przedmioty na bok. Wolał nie kusić losu.

- Nie bój się patrzeć ludziom w oczy, książę. Nie bój się patrzeć na ludzi, którzy mają gorzej od ciebie. Jeżeli ktoś może coś z tym zrobić, zmienić, to właśnie jesteś to ty - Zota westchnął rozczarowany. To nie on powinien  mówić o takich rzeczach - Idę się przejść, a gdy wrócę to ma cię tu nie być - warknął, po czym wyszedł z chatki.


Gdy wrócił, faktycznie zastał tylko Dana. Medyk siedział przy notatkach, czytał jakieś stare zapiski, których Zota nie potrafił rozczytać. Umiał czytać, As go nauczył, ale pismo Dana sprawiało trudność nawet najlepszym.

- Jeszcze nie śpisz? - Zota się zdziwił. Świeca, przy której Dan studiował, powoli dogasała. Jej długi płomień świadczył o tym, że za chwilę zgaśnie. Mimo to, wyglądał na tak pogrążonego w myślach, że nie zwrócił na to uwagi.

- Ach, to nic takiego - odparł z uśmiechem. Złotko doskonale znał ten grymas. Udawanie, że wszystko jest w porządku. Chłopak podszedł bliżej, przysunął sobie krzesło i na nim usiadł. Czuł, że się mocno chybocze, ale dla niego nie stanowiło to problemu. Od razu złapał równowagę.

- Już ja znam twoje nic takiego.

- Nie rozumiem paru rzeczy. Odkąd tu przybyliśmy, dzieje się coś dziwnego - wyjaśnił. Zota czuł się co najmniej zaintrygowany. Nie przerywał jednak, czekał aż Dan sam wszystko mu powie - Ty się skarżysz na dziwne odgłosy. Rany księcia się wyleczyły, kości ładnie zrosły, choć nie jest ani demonem, ani magiem. Allen też trzymał się od niego z daleka. Do tego Xantor wspomniał, że Zaide się dziwnie zachowuje.

- A ta krew? - Zota spojrzał na fiolki z krwią, które Dan trzymał na swoim nowym biurku - ktoś jest chory?

- Chciałem coś sprawdzić. Chciałem coś znaleźć, ale nie znalazłem.

- Niby co takiego?

- Złoto - odparł krótko. Demon zaśmiał się, uznając to za kolejny żart ze strony Dana - nie żartuję tym razem. Chciałem znaleźć złoto, bo to wyjaśniłoby wszystko. A tak? Nie wiem nic.

- Złoto we krwi? Niby jakim cudem? - ciemnoskóry sięgnął po nową świecę, odpalił ją od starej. Stopił trochę wosku na metalową blaszkę i przykleił do niej świecę. Krzywo, ale stabilnie.

- To rzadka choroba. Albo raczej, miejscowa. Tylko ludzie w okolicy Złotej Iglicy na nią cierpią. Nazwałem to Złotym Wirusem, bo w jakiś sposób przenosi się na ludzi. Badam to od dwudziestu lat i nadal nic o tym nie wiem.

- Czekaj, co? - Zota w pierwszej chwili nie uwierzył. Nigdy nie mówili o tym, ile Dan ma tak naprawdę lat. Wyglądał jak młodzieniec. Od lat właściwie wygląda tak samo. Jedynie ścina czarne włosy co wiosnę, brodę czasem strzyże. Raz ją nawet zgolił, lecz nie czuł się wtedy najlepiej.

- Nie wiesz, co? Mam czterdzieści lat.

- Ta. Znowu mnie wkręcasz - Zota burknął, lecz coś mówiło mu, że to nie są żarty. Dan się uśmiechał, ale inaczej niż zwykle. On zawsze się uśmiechał, lecz czasem przypominało to jedynie lekko wygięty w uśmiech grymas.

- To największa zagadka mojego życia, Zota. Nie potrafię jej rozwikłać, szukam poszlak gdzie się da. Myślałem, że skoro tu trafiliśmy, to może te dziwne zmiany są jej objawem. Od lat stoję w miejscu. Do tego nie wiem co się dzieje teraz. Stanęło na tym, że podejrzewam Złotą Iglicę. O coś. Nie wiem nawet o co. Barierę? Silne zaklęcie? Nie jestem magiem - Dan pokręcił głową. Poprzednia świeca się wypaliła. Tliła się, dymiąc mocno - Trzydzieści lat temu to miejsce tętniło życiem, wiem, bo stąd pochodzę. A raczej ze wsi nieopodal, która przetrwała bo była najbliżej rzeki.

- Trzydzieści lat temu? - Zota cały czas nie dowierzał. 

- Widzisz, Zota, byłem lekarzem. Tylko co z tego? Nikt nie chorował, nie było kogo leczyć. Gdy ktoś umierał, to było nagłe. Zwyczajnie serce stawało w miejscu i nic nie dało się zrobić. Nic tego nie poprzedzało. Każdy się cieszył, że żyją bez chorób, ale mi to śmierdziało na kilometr. Prowadziłem badania, różne. Chciałem sprawdzić co się dzieje, rozcinałem ciała zmarłych i widziałem dziwne, sine kamienie zamiast narządów - mówił, a Zota go słuchał z ciekawością, jaką nikt inny go tu nie darzył - W końcu zacząłem truć ludzi, rozcinać ich na żywo. I znalazłem złoto. Złote serca, złote płuca, złote nerki, wątrobę… złotą krew - wtedy też Dan chwycił niewielki nożyk i naciął sobie skórę na dłoni. Krew upuścił do fiolki, a gdy ją wypełniła, pokazał ją Zocie. Z początku wyglądała na zwykłą krew, lecz pod światło, Zota mógł dostrzec w niej złote drobinki, które z czasem robiły się sine.

- Jak na to zachorowałeś? - Zota pierwszy raz widział coś takiego.

- Tak jak reszta osób, która mieszkała przy Złotej Iglicy. Tak po prostu. Z mojej wsi nikt się nie starzał, ja też nie. Jak gdyby czas się dla nas zatrzymał. Ktoś się zorientował co robię. Moje badania krzywdziły ludzi, więc szybko przygotowali dla mnie stryczek.

- Rozumiem - Zota oddał mu fiolkę z krwią, gdy wszystkie drobinki zmieniły się w sine - Na pewno ci się uda dowiedzieć co to jest, ale póki co, mamy tu inne zmartwienia. Moja bezsenność jest najmniejszym z nich. Martwię się o Zaide.

- Xantor twierdzi, że zachowuje się inaczej. Jest nieobecny, zamyślony, niewiele je i nie rusza alkoholu, gdzie wiesz ile on potrafił w siebie wlać - Dan westchnął, zamknął wszystkie notatki, zaczął sprzątać na swoim biurku. Czuł, że musi się po prostu przespać. Za dużo o wszystkim myślał. Gdyby chciał z kimś o tym porozmawiać, nie wiedziałby nawet co powiedzieć.

- Nie wiem co się dzieje z Zaide, ale ja też go nie poznaję ostatnio. Dziwnie to zabrzmi, ale nie czuję go. Gdy jest obok, nie wyczuwam jego obecności. Gdy na niego patrzę, nie rozpoznaję go  - dodał Zota, na co Dan potaknął. Powoli ściągał swoje ubrania, rzucał je w kąt łóżka. Szykował się do snu.

- Xantor wspominał, że gdzieś wychodzi na noc. Mógłbyś się dowiedzieć co robi, skoro i tak nie możesz spać - Dan podsunął mu taki pomysł. Gdy wskoczył do swojego łóżka, okrył się grubym kocem.

Zota zgasił świecę. To dobry pomysł. Jak nie zauważy nic dziwnego, to może chociaż się zmęczy i uda mu się zasnąć. Choć oczy kleiły mu się do snu, tak nie potrafił się przemóc.


Tak jak podejrzewał, tej nocy również Zaide opuścił łóżko. Poszedł się przejść po osadzie, jakby wspominając stare czasy. Z nostalgią spoglądał na ule, dotykał kory drzew, nabierał rześkiego powietrza w płuca. Nie wiedział, że ktoś za nim idzie. Nic dziwnego, dostrzec Zotę w środku nocy mało kto potrafił. Doskonale znikał w ciemnościach, poruszał się bezszelestnie i wiedział kiedy się schować.

Diazynt znów rozświetlał noc na różowo. Jego pełna tarcza po raz kolejny zdawała się mieć czerwony odcień. Przez to, że nie docierały tu żadne chmury, oblicza obu księżyców prezentowały się pięknie.

Mroźne powietrze kąsało, lecz Zota nie miał teraz czasu na marudzenie o tym. Ciekawiło go co Zaide robi po nocach. Śledził go aż do miejsca, w którym znajdowały się groby. Miejsce to mieści się pod rozłożystym drzewem. Jest tam niewielki pagórek, a w nim powbijane proste deski. Na nich wyryto jakieś napisy, lecz język ten przypominał bardziej wzorki niż litery. Większość z nich już dawno spróchniała i poddała się mchowi. Wygląda to na zbiorowy grób. Pewnie poprzedni mieszkańcy osady w nim spoczywają.

Zota obserwował Zaide uważnie. Inaczej chodził, inaczej się poruszał. Zaide miał w zwyczaju często sięgać do twarzy, dotykać nosa, brody czy włosów, teraz nie zrobił tego ani razu. W końcu jednak obrócił się i rozejrzał. Zota zdążył się ukryć za najbliższym drzewem, niedużym, ale w mroku nocy powinno go ukryć.

- Dlaczego za mną chodzisz? Czego ode mnie chcesz? - Zaide zapytał. Doskonale zdawał sobie sprawę z obecności Zoty.

- Z ciekawości - odparł chłopak. Ukrywanie się nie miało już żadnego sensu. Wyszedł zza drzewa i poszedł dwa kroki bliżej. Jednakże nie chciał podchodzić za blisko. Pewne obawy nie dawały mu spokoju, musiał zachować ostrożność - Nie sądziłem, że lubisz nocne spacery, zwłaszcza na groby. Bałeś się nawet wejść do jaskini w środku dnia, co się zmieniło? - Zota zapytał i dał mu chwilę na odpowiedź.

Jednakże Zaide milczał. Wpatrywał się w mrocznego młodzieńca z taką nienawiścią w oczach, jakby mu co najmniej wyrządził krzywdę tym pytaniem. Przejawiał oznaki złości i agresji, zaciskał dłonie i zęby. Obaj czuli narastającą atmosferę między nimi. Obserwowali swoje ruchy.

- To co innego.

- I ty, i ja wiemy, że ta szopka nie ma sensu. Kim jesteś? Albo raczej czym? - Zota nie zamierzał się dłużej bawić. Zaide, a raczej to, co go opętało, milczało - jesteś duchem tego szkieletu? 

- Bystry jesteś.

- Czemu akurat Zaide? Wcześniej miałeś do wyboru kilku osiłków, a nawet księcia - Zota drążył temat dalej.

Czuł jednak, że coś zaraz pójdzie nie po jego myśli. Ta dziwna aura, która towarzyszyła Zaide od jakiegoś czasu zaczęła narastać. Magia, bardzo silna magia. Żółte drobinki iskrzyły w powietrzu. Zota lekko ugiął nogi w kolanach. Zaide wciąż stał wyprostowany, jak gdyby nie zamierzał atakować. Lecz demon czuł w nim coś wyzywającego.

Wnet Zaide spokojnie uniósł dłoń do góry. Ta rozjaśniała magią. To oczywiste, że to duch maga. Ten mężczyzna nigdy nie interesował się zaklęciami, nawet nie chciałby z nich korzystać. To nie w jego stylu.

Duch wzmacniał przywłaszczone ciało zaklęciami. Jedno po drugim, obejmowały Zaide swymi magicznymi ramionami. Sięgnął po tym prędko za miecz. Jest źle. Zota nie wziął ze sobą broni. Nie spodziewał się, że będzie mu potrzebna. Nie miał nawet na sobie paska, w którym zwykle trzymał sztylet na czarną godzinę. W końcu zaraz miał zamiar iść spać. To nie tak miało się rozegrać.

Zaide w jednej chwili zniknął. Zjawił się za plecami Zoty. Demon w pierwszej chwili chciał się obrócić by zablokować cios, lecz tego nie zrobił. Nie słyszał ruchu. Nie czuł za sobą źródła magii. Czyżby iluzja? Na oczy podziała, może zmyliłaby człowieka, lecz nie Zotę. Czyżby nie wiedział, że ma do czynienia z demonem?

Skoro nie wziął broni, nie pozostaje nic innego jak walczyć wręcz. Zacisnął dłonie w pięści. Przybrał postawę do obrony, lecz ta szybko przybrała ofensywny wyraz. Nie zamierzał mu pobłażać. Wiedział na ile stać Zaide, a jeśli to mag przejął jego ciało, pod kątem fizycznym na pewno będzie słabszy. Nie zna możliwości tego, kogo opętał.

- Pobawimy się - Zota wymruczał pod nosem. Zaraz po tym ruszył naprzód. Tam, gdzie widział go po raz ostatni. Tam, gdzie go słyszał, gdzie go czuł.

Zaide faktycznie cały czas tam stał. Zdołał się uchylić przed pierwszym ciosem, lecz przez to, że nie trzymał gardy i nie znał się na walce bezpośredniej, drugi cios Zoty cisnął nim o ziemię. Wpadł na kopiec, złamał jeden z drewnianych nagrobków. Zota jednakże nie zamierzał mu pobłażać. Nim ten zdążył wstać, chłopak już stał nad nim. Dosłownie zebrał go z ziemi, by raz jeszcze go uderzyć w głowę. Ten próbował się bronić, szarpał się, gdyż Zota nie dawał mu czasu na utworzenie zaklęcia. Może to i dobry mag, ale to ciało ma swoje ograniczenia.

Szarpanina z bicia po mordzie zmieniła się w prawdziwą jatkę. Jednakże to Zota wygrywał. Ilekroć Zaide udało się go trafić, uderzyć czy kopnąć, tak demon oddawał mu z nawiązką. W końcu podciął go, by opętany upadł na ziemię. Nogą przydepnął jego gardło. Jak gdyby chciał wycisnąć z niego złego ducha.

Lecz w tym samym czasie poczuł jak niewidzialne dłonie zaciskają mu palce na gardle. Jak ciągną jego ramiona na dwie strony, jak próbują wyrwać mu nogi. Jego ciało wrzało z bólu. Czuł się tak, jakby zrywał z niego mięśnie, rozciągał skórę i łamał kości. Czuł ten przeszywający go ból, jak wdziera się do jego rdzenia, jak rozchodzi wraz z nerwami po całym ciele. Jednakże im bardziej bolało, tym bardziej wgniatał tego gnojka w ziemię. Ból przyćmiewał zmysły, nie myślał o tym, by go obezwładnić. Myślał o tym, by się go pozbyć. Być może i zabić.

Żaden nie ustąpi. W pewnym momencie ból sparaliżował Zotę. Nie czuł nic innego, tylko tysiące igieł wbitych w ciało. Wypełniała go magia. Nieznana mu dotychczas moc. Dławiła go, wkradła się w ślinę dając gorzki posmak. Wypełniła jego uszy, naszła do oczu.

Wlewała się przez gardło, zatykała krtań, dostawała się do płuc…


- Zota! Co ty robisz?! - Wasyl krzyknął jak tylko ich zauważył. Nie rozumiał sytuacji. Z jego strony wyglądało to tak, jakby młody Iva'Sol atakował towarzysza.

Krzyki Wasyla zwołały resztę. Czym prędzej zbiegli się, by rozdzielić dwójkę. Dagda odważnie zaszedł Zotę od tyłu i chwycił go mocno, próbując go unieruchomić. Jak tylko ich rozdzielili tak zyskał władzę nad ciałem. Zaklęcie puściło, nie czuł nic. Próbował się wyszarpnąć. Nie wiedział nawet jak wyjaśnić im to, co się tu dzieje.

- Zostaw mnie! To nie Zaide! 

- Odjebało mu! - duch zgrywał ofiarę. Krwawił obficie z nosa i czoła. Słaniał się na nogach, nie mógł nawet wstać.

- Zaide! Obudź się! - krzyknął Zota. Nie wiedział jednak, że Dagda miał na niego sposób. Z całej siły uderzył Zotę czołem w tył jego głowy. To ostatnie co czuł, co widział. 

Po tak silnym uderzeniu zwyczajnie stracił przytomność. Wszystko pochłonęła ciemność. Wszystkie głosy ucichły.

Niczym upragniony sen.


Zota beztrosko cieszył się snem. Czuł na policzkach czyjeś ciepłe dłonie, które kontrastowały z chłodem nocnego powietrza. Ktoś próbował go ocucić. Gdy Zota otworzył oczy, zobaczył, że leży z powrotem w łóżku. Czy to wszystko było tylko snem? Nie. To było zbyt realne. I nie czułby posmaku krwi w ustach.

Słyszał dwa głosy. Ktoś rozmawiał. Nathea i…? Kim jest ten drugi głos? Nie rozpoznał go w pierwszej chwili, dopiero gdy się ocknął i żwawo usiadł, tak jego oczom ukazał się Shirou. To ten wampir albinos, który podróżuje wraz z Dysydentami. Nigdy się nie udzielał, rzadko kiedy wchodził z nimi w interakcję. Ubrany cały na czarno sprawiał wrażenie, jakby się ukrywał. Nie tylko przed słońcem, ale i przed niechcianymi spojrzeniami. Jedynie wąska szpara pomiędzy czarnym kapturem a chustą na twarzy pozostawała odkryta, by mógł cokolwiek widzieć.

- Co z Zaide? - Zota spytał jak tylko zrozumiał, że to wszystko to nie sen. Dagda tak mocno go uderzył w tył głowy, że do teraz czuje jak mu rośnie guz.

- Nie wiem co powiedzieć - Nathea odparła, próbując ułożyć Zotę z powrotem w łóżku, lecz ten się tak łatwo nie dał. Odsunął od siebie jej dłonie.

- Jak to co? - Shirou wstał z podłogi i otrzepał sobie tyłek z piasku - Po tym jak Dagda cię ogłuszył, poczuł, że nikt inny nie może mu się przeciwstawić. Wpierw udawał, że go napadłeś, lecz szybko zauważyli, że zachowuje się inaczej - wampir wyjaśnił. Podszedł do Zoty i podał mu rękę, oferując pomoc, by ten wstał. Nathea się wycofała gdy ten podszedł. Tak jak potrafiła rozstawić wszystkich mężczyzn po kątach, tak przy Shirou nie czuła się zbyt pewnie.

- Świetnie. Co dalej? - Zota chwycił jego dłoń i podniósł się z łóżka. Wampir przy nim prezentował się na niezwykle niewielkiego. Mierzył tyle samo co drobna Nathea, a i jego ciało nie wyglądało na specjalnie umięśnione, co można zobaczyć nawet pomimo kilku warstw ciemnych ubrań.

- Nic wielkiego, wymknął się, a gdy Xantor za nim poszedł bo nie dowierzał, ogłuszył go zaklęciem, wdał się w bójkę z paroma łebkami, po czym, krótko mówiąc, uciekł.

- Uciekł?

- Wziął i uciekł, tak - Shirou potaknął. Nathea westchnęła na to wszystko. Wampir z taką łatwością o tym opowiadał, jakby mu w ogóle na niczym nie zależało. Jednakże z jakiegoś powodu tutaj przyszedł.

- Domyślam się co było dalej. Xantor ruszył za nim, Neil próbował opanować sytuację, podzielił ludzi i ich szukają? - Zota znał już ich na tyle, by móc przewidzieć jak to dalej wyglądało. Shirou, pomimo zakrytej chustą twarzy, uśmiechnął się, co widać po jego oczach.

- Cieszę się, że nie musiałem ci i tego mówić.

- Jak źle jest? - tym razem Zota zwrócił się do Nathei. Kobieta oparła się o prosty, drewniany stół, na którym miała kilka brudnych naczyń i dwie zapalone świece, te jako jedyne rozświetlały jej ul, w którym siedzieli. Teraz to zauważył. Nie są u Dana w chatce. Czyżby i Dan wyruszył na poszukiwania? Rzadko kiedy się gdziekolwiek ruszał, zwykle zostawał na miejscu, by w razie czego opatrzyć rannych, którzy mogliby wrócić.

- Bardzo źle - Nath westchnęła - dlatego Shirou jest tu z tobą, na wypadek, gdyby było jeszcze gorzej.

- To znaczy?

- Wasyl wrócił, powiedział co się stało. Zaide wpadł na oddział magów, wywiązała się między nimi walka. Xantor wszedł między nich…

- Nie mów, że nie żyją - Zota już czuł jak serce podchodzi mu do gardła.

- Żyją. Udało mu się powiedzieć, że Zaide został opętany, niestety, magowie pojmali ich obu - Nathea wyjaśniła to najspokojniejszym głosem, na jaki potrafiła się zdobyć w tej chwili. Obawiała się, że Zota zareaguje energicznie i będzie chciał iść i im pomóc, lecz chłopak potaknął ze zrozumieniem. To dlatego Shirou tutaj jest. W razie, gdyby Zota chciał iść, ma go powstrzymać. Albo, gdyby magowie przyszli tutaj… miałby ich powstrzymać.

- Zajebiście - Iva’Sol westchnął. Brakowało mu na to wszystko słów. Może gdyby nie był tak wścibski, Zaide nadal by tu z nimi siedział? Może gdyby powiedział o wszystkim Neilowi zamiast działać na własną rękę, inaczej by się to potoczyło? Może gdyby się poddał Dagdzie zamiast szarpać, byłby tam z nimi, powstrzymałby magów.

Teraz i tak za późno na gdybanie. Nie zmienią czasu, muszą przemyśleć sytuację i znaleźć najlepsze rozwiązanie. W tym momencie wszystko może runąć w jednej chwili. Zota zdawał sobie z tego sprawę, nie mógł sobie pozwolić na chwilę słabości, ani pozwolić emocjom wziąć nad nim górę. Nie czas na to.

- Jak długo spałem?

- Całą noc i dzień. Dan wspominał, że nie mogłeś spać przez kilka dni, teraz chyba odespałeś to wszystko - Nath wyjaśniła, choć wiedziała, że to go nie ucieszy. Zota zbierał się, by coś powiedzieć, ale ostatecznie zamknął usta.

- Idę do Neila.

Shirou ustąpił, pozwolił mu wyjść z ula. Widział, że Zota nie reaguje pochopnie. Nie widział zatem sensu, by go dłużej pilnować. Najwyraźniej wyspany się uspokoił. Ochłonął po tym wszystkim.


Neil de Saade spędzał ten późny wieczór w towarzystwie jego kochanki, D’Anu. Jest to młoda Zaargenka, czyli kobieta z nie tak dalekiego wschodu. Jednakże to, że to sąsiedni kraj, nie oznacza, że żyją w zgodzie. Zaarg uchodzi za dzikie, a jego mieszkańcy wzbudzają grozę swoją brutalnością. Wiele się słyszy o tym kraju, same negatywy. Lecz ich kobiety od zawsze są pożądane. Niewysokie, temperamentne i przede wszystkim - rudowłose. Ich włosy znane są z krwistych odcieni czerwieni, szkarłatu czy nawet rubinu. Niekiedy są po prostu czarne, lecz nawet te szczycą się zainteresowaniem mężczyzn znudzonych słodką naturą rivelijskich kobiet.

Rozmawiała z Neilem, śmiali się i pili wino z jednej butelki. Wyglądali bardzo beztrosko. Zota w pierwszej chwili się zawahał, czy powinien podejść. Nie przepadał za nią. Nie przepadał za kobietami, które zachowują się kobieco. Im słodsze, tym bardziej się ich obawiał, dlatego też nie czuł się pewnie w jej towarzystwie. Nie to, co przy Nathei, która nieraz udowodniła, że dorównuje chłopakom w wielu rzeczach.

Co więcej, przy ognisku siedział również Allen. Nekromanta opatulony grubym kocem, sączył napar z ziół. Trzymał szeroki kufel w obu dłoniach. W tych poszarpanych, czarnych rękawiczkach, jego blade, chude palce wyglądały na jeszcze dłuższe. Zota już całkiem chciał się wycofać. Na widok tych dwoje całkiem stracił ochotę do rozmów, a podejrzewał, że Neila nie uda mu się wyciągnąć do rozmowy na osobności.

Jednakże Allen go zauważył. Te jego szare, wyłupiaste oczy patrzyły na niego upierdliwie, co zwróciło uwagę pary kochanków. Neil obrócił się za siebie i dostrzegł syna. Już nie ma odwrotu. Gdy machnął ręką, Zota podszedł bliżej i zajął miejsce po jego prawej stronie. Czarno-złote oczy o wężowej źrenicy wbił w płomienie, które roztańczone pięły się wysoko w górę. Przynajmniej nie musiał patrzeć na Allena, lecz cały czas czuł na sobie jego obrzydliwy, zimny wzrok. Z jakiegoś powodu dawał mu dreszcze, ciarki przechodziły mu po plecach, a serce biło mocniej.

- Ty nasłałeś na mnie Shirou? - Zota spytał, rzucając to w stronę Neila.

- Dobrze wiesz, że nie mam na niego żadnego wpływu. Cieszę się, że nic ci nie jest.

- Czemu miałoby mi coś być? Byle duch mnie nie pokona - burknął Zota, próbował unieść się swoją dumą w tej chwili. Choć zdawał sobie sprawę z tego, że mogło się to wszystko gorzej potoczyć, tak naprawdę nie chciał drążyć tego tematu. Wyszedł cało, nie ma co roztrząsać.

- Xantor oberwał, nie wiem w jakim jest stanie. Magowie zabrali go zanim Dan zdążył cokolwiek zrobić - Neil pokręcił głową. Choć nie wyglądał na zmartwionego, to oczywiste, że cały czas o tym myśli. Iva’Sol doskonale go już znał pod tym względem. Neil rzadko kiedy okazywał negatywne emocje i nie zdradzał swoich zmartwień innym. Co wcale nie znaczy, że ich nie ma. Najpewniej nie chciał teraz zamartwiać D’Anu, która siedziała wtulona w jego ramię.

- Ale żyje? I gdzie jest Dan? - Zota czuł, że sytuacja coraz bardziej wymyka się spod kontroli. A właściwie, dopiero odkrywał jak bardzo.

- Poszedł z magami. Ponoć z własnej woli - Neil mówił to, co dowiedział się od Wasyla. Jednakże to akurat nie zdziwiło Zoty. Zwłaszcza po ich rozmowie na temat złota we krwi. Dan po prostu musiał tam iść. Zapewne czuł, że jest blisko do odkrycia tajemnicy i poszedł za impulsem. Nie można go za to winić. Wiedział, że zostawia Dysydentów w bezpiecznym miejscu i pod opieką Nathei. Drugiej takiej szansy mógłby nie mieć. Pytanie tylko, czy wróci stamtąd żywy. Czy w ogóle wróci.

- Rozumiem.

- Jutro rano chcę wysłać kogoś z prośbą do Mistrza Magii, albo chociaż kogoś innego, kto jest decyzyjny - mówił Neil, Zota jedynie słuchał, cały czas wpatrzony w ogień. Płomienie i dźwięk palonego drewna poniekąd go uspokajały. Jakby tak po prostu miało już być - chcę poprosić ich o spotkanie.

- Chcesz z nimi rozmawiać osobiście? - Iva'Sol przeczuwał, że to również może się bardzo źle skończyć - jesteś poszukiwany listem gończym wystawionym przez samego cesarza. Magowie na pewno o tym wiedzą. Nie sądzę też, by udało ci się zachować tożsamość w tajemnicy.

- Dlatego chcę się z nimi spotkać na neutralnym gruncie, ale na moich warunkach. Haku i As będą mieć ich na celowniku, Dagda z kolei odetnie im drogę odwrotu - Neil pokrótce opisał swój plan. Zota wiedział, że nie będzie to takie łatwe, ale nie mogą przecież zostawić przyjaciół w rękach magów.

- Kogo zamierzasz posłać? To musi być ktoś, kto da radę ich przekonać - Zota rozejrzał się po okolicy. Patrząc na ule zastanawiał się kto sprawdziłby się najlepiej.

- Kobietę. Jeszcze nie wiem którą. Nath jest nam potrzebna tutaj, Vermi zna się na dyplomacji jak ja na tańcu. D'Anu, Irie i Sailla się do tego nie nadają.

Zota powstrzymał się od komentarza. Nie obracał się w kobiecym towarzystwie na tyle, by móc coś więcej o nich powiedzieć, lecz wychodziło na to, że w tym momencie są bezużyteczne. Jedynie Nath mogłaby się sprawdzić, lecz jest potrzebna tu, na miejscu, gdy nie ma z nimi Dana. Owszem, Iva’Sol zdawał sobie sprawę z tego, że każdy z Dysydentów jest w czymś dobry i niezastąpiony, tylko co z tego, gdy w potrzebie nie ma kto się podjąć zadania?

- Nie wspomniałeś o Teevie - chłopak zauważył, a na dźwięk tego imienia Allen podniósł głowę. Teeva w końcu jako jedna z bardzo nielicznych nie bała się podjąć z tym nekromantą rozmowy. Neil jednakże milczał, również wpatrywał się w ogień. Gdy D’Anu zaproponowała mu nowo otwartą butelkę wina, tylko skinął głową w odmowie. 

Wszystko jasne. Neil jej nie ufa i nie może tego powiedzieć na głos. Teeva w grupie Dysydentów była, według Zoty, od zawsze. Gdy on do nich dołączył, Teeva już tam była. Nigdy o nią nie pytał, nie czuł takiej potrzeby, lecz czuł, że istnieją pewne zgrzyty pomiędzy nimi. Jej głos nigdy nie należał do decydujących, a od wszelkich nowych pomysłów trzymano ją z daleka. Czasem można odnieść wrażenie, że Teeva jest z nimi za karę. Jak gdyby nie chciała z nimi podróżować, lecz co dziwne, Neil nigdy nie trzymał nikogo na siłę. Gdy ktoś uważał, że chce odejść, odchodził. A jednak, cały czas za nimi podążała, nie rozglądała się też za innymi drogami.

- Jeżeli uważasz, że dałaby radę, spróbuj.

- Nie wiem, czy możemy jej zaufać, Zota - Neil wyznał cicho. Skrzący ogień zagłuszył go na tyle, by nikt poza nimi ich nie słyszał.

- No to co? Dowiemy się - Zota nie zamierzał czekać do rana. Wstał z pnia i zerknął w stronę ula, który przywłaszczyła sobie Teeva. Jako jedna z nielicznych wolała mieszkać sama. Tak jak zawsze, albo spała gdzieś na uboczu, albo odsypiała na tyle wozu. Neil nie zamierzał go powstrzymywać. Poniekąd, chciał mu pozwolić się wykazać, zwłaszcza, że nieczęsto Złotko miewa w zwyczaju przejmować inicjatywę.


Jej ul znajdował się najbliżej skał. Pod starym drzewem, które rzucało na niego cień. Blask księżyców ledwo muskał strzechę swymi bladymi promieniami. Zota podszedł bliżej, już chciał zapukać we framugę, gdyż zamiast drzwi wisiały tylko koraliki, lecz się zawahał. Słyszał coś. Nie dochodziło to z ula. Raczej spod ziemi, jak poprzednio. Skrobanie? Wyraźne. Przypominało mu to dźwięk ścierania paznokci o ściany. Zimne dreszcze go przeszły na samą myśl o tym, co mogłoby wydawać takie dźwięki. Inni niestety zdawali się tego nie słyszeć. Nie potrafiłby o tym nawet powiedzieć. Jak to wyjaśnić? Uznaliby to jako konsekwencję braku regularnego snu.

- Teeva? - zapytał, gdy tylko wyrwał się z nasłuchiwania.

- Zota? - zdziwiła się. Nie spodziewała się go tu w ogóle. Słyszał jej kroki. Wyjrzała ze swojego ula. Gestem zaoferowała mu, by wszedł do środka, lecz spodziewała się, że odmówi. Nie odmówił, co zdziwiło ją jeszcze bardziej.

Rozgościł się, jak u siebie. Nie czuł wstydu, a do grzecznych też nie należał. Jak tylko znalazł stołek, na którym mógłby usiąść tak go sobie wziął i zajął miejsce. Rozejrzał się po jej nowych, skromnych progach. Parę skrzyń, w których znalazła jakieś szmaty, garnki i miski, mała szkatułka z narzędziami jak łyżki i noże, a przy krzywym stole stał garnek z zaparzonymi ziołami. Teeva stroniła od alkoholu i nikt też jej specjalnie nie namawiał. Na wszelkich ucztach, które Dysydenci zwykle wyprawiali nocami, by świętować czy to wygraną, czy pomyślne łowy, Teeva zwykle tylko jadła, lub zajmowała się zwiadem.

Co przykuło uwagę Zoty, to nie bałagan, który narobiła przeszukując skrzynie, lecz jeden mały plecak. Rozpoznał go od razu, choć widział go zaledwie parę razy.

- To rzeczy Allena? - nie omieszkał zapytać. Po prostu musiał, inaczej nie dałoby mu to spokoju. Jak to możliwe, że niczego nie zauważył. Ona i Allen? Zaczęli się trzymać razem? Sam by na to nie wpadł. Nigdy ich nie widział razem, ale też, na dobrą sprawę, mało kiedy zwracał uwagę czy to na nią, czy na Allena.

- Problem? - spytała, spoglądając na niego spod słomkowego kapelusza, z którym się rozstawała jedynie przy kąpieli czy podczas snu. 

Teeva to chłopczyca. Nosi męskie, za duże koszule, by ukryć biust. Proste spodnie, które nie uwydatniają bioder, a przy boku zwykle nosi krótki miecz półtoraręczny. Teraz spoczywał oparty o ścianę. Teeva jest jasnej karnacji, przez co niektórzy doszukują się w niej naryjskiej krwi, lecz jej niski wzrost całkowicie temu przeczy.

- Żaden - odparł krótko, po czym westchnął, próbując pozbierać myśli - Słyszałaś, nie? O tym, co się stało.

- A kto nie słyszał? Chyba tylko ty, bo wszystko przespałeś. Do rzeczy, nie mam czasu na zgadywanki - Teeva burknęła.

- Spieszno ci gdzieś?

- Nie chwytaj mnie za słówka i mów czego chcesz.

- Udaj się do Złotej Iglicy.

Teeva zmrużyła oczy, zacisnęła zęby. Myślała o tym chwilę, spoglądała w płomień świecy. Następnie zaśmiała się, jakby nie dowierzała własnym uszom. Dotarło do niej to, co usłyszała.

- Neil potrzebuje kogoś, by zaaranżował spotkanie. Chce potajemnie spotkać się z Mistrzem Magii czy kimś u władzy - Zota próbował to określić na swój sposób - Potrzebuje jednak kogoś, kto by tam pojechał, powiedział gdzie ma być spotkanie i wrócił z odpowiedzią czy się zgadzają i takie tam.

- I Neil postanowił, że ze wszystkich osób, to właśnie ja mam iść? - z jej głosu wynikało, że sama w to nie wierzyła. Znała Neila już na tyle dobrze, by wiedzieć, że to nie jego pomysł.

- Nie.

- To co ty tu robisz?

- Ja w przeciwieństwie do niego ci ufam. Zrobisz to, czy nie? - Zota odważył się na ten moment spojrzeć jej w oczy. Teeva czuła się niepewnie na ten widok. Oczy Zoty zawsze budziły niepokój. Przenikliwe i bezwzględne. Jak gdyby kreatura z koszmarów wpatrywała się w jej duszę.

Czuła jak zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, w jednej chwili zrobiło jej się zimno. Próbowała się rozgrzać pocierając dłońmi swoje silne ramiona. Mogła odmówić i to rozważała. Skoro Neil jej nie chce, to dlaczego miałaby tam iść za prośbą Zoty? Co jak co, ale ten młody Iva’Sol wciąż poniekąd widzi świat w dziecięcych barwach. Ufa nie tym osobom, którym powinien. Jednakże, chyba jako jedyny powiedział jej coś takiego, od samego początku odkąd jest w Dysydentach.

- Słyszałam, że Xantor też został zabrany. Nie wypłacę mu się do końca życia - westchnęła, schodząc z tonu - Spróbuję. Jak nie wrócę to nie myślcie nawet, by iść w okolicę Złotej Iglicy. Mam złe przeczucia, ale spróbuję.

- Dzięki, Teeva - Zota podniósł rękę, chciał uścisnąć jej dłoń na znak porozumienia. Młoda kobieta popatrzyła na jego ciemną rękę. Smukła o długich palcach. W przeciwieństwie do innych ciemnoskórych, Dzieci Słońca nie posiadały jasnych dłoni i paznokci. Ich skóra wszędzie miała ten sam, równomiernie ciemny kolor. Im bardziej wystawione na słońce, tym jaśniejsze. Skryte w cieniu nosiły nawet czarną barwę.

Teeva w końcu uścisnęła jego dłoń i w jednej chwili zabrała ją niczym poparzona. Zota również momentalnie cofnął swoją. Przez ich ciała przeszło dziwne wyładowanie elektryczne, jakby ich nagle poparzyło. Nie został po tym żaden ślad, lecz uczucie to pozostawiało wiele pytań. Przynajmniej po stronie Teevy, Zota prędko pokręcił głową.

- Przepraszam, to moja wina.

- W porządku. Co to było? - próbowała brzmieć spokojnie, choć obawiała się tego, co poczuła. Ogromna energia zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła. Jednakże to uczucie pozostało. Paraliżujące, rozchodzące się po każdym z nerwów. Jak gdyby chciało ją to sparaliżować.

- Jeszcze nie do końca nad tym panuję. Zwłaszcza w miejscach silnie nasączonych magią, a ta osada… sama rozumiesz - Zota nie wiedział jak jej to najprościej wyjaśnić. Ludzie zazwyczaj nie rozumieją jak to wygląda w przypadku demonów, przez co młody Iva’Sol sam nie rozumiał na czym dokładnie to polega. To coś innego od magii. Siła, wielka siła, która się w nim kryje.

- Rozumiem. Przygotuję się i jutro z rana wyjadę. Przed wyruszeniem porozmawiam z Neilem, dopytam co i jak - Teeva potaknęła, co go bardzo ucieszyło. Nie wyglądała na kogoś, kto miałby w tej kwestii ich oszukać. Zota sam nie wiedział dlaczego Neil jej tak nie ufa. Dlaczego właściwie każdy jej tutaj nie ufa.  Przeczucie co do niej nie mówiło mu nic złego, a swojej intuicji ufał jak nikomu innemu.

Na wszelki wypadek, by uniknąć większej ilości niekontrolowanych wyładowań magicznych, chłopak życzył jej tylko dobrej nocy i opuścił jej ul czym prędzej. Kątem oka wydawało mu się, że ktoś na niego patrzy. Że ktoś chodzi po osadzie, odziany w płaszcz z cieni. Lecz gdy szedł tym widmowym tropem, nikogo nie zastał. Wszystko rozmywało się w blasku księżyca.


I tak, jak zawsze słuchał swego przeczucia, tak teraz mówiło mu, że to miejsce nie przyniesie im nic dobrego. Miał wrażenie, że ta z pozoru sielankowa osada, jest tak naprawdę zabójczą pułapką. Miejscem, które przynosi więcej problemów. Coś cały czas mówiło mu, że opętanie Zaide to tylko początek. 


I jeszcze te robaki.

Znów skrobią.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz