Trójca

 Nikt nie wiedział co się dzieje w głowie Alexandra. Prowadził zajęcia, przeglądał raporty, czytał książki. Z arcymagiem grał w szachy, tak jak zwykł to robić pod koniec tygodnia. W wolnej chwili natomiast odbijał piłkę o ścianę na pustym korytarzu.

Raz za razem. 

Odkąd spalono ciało Megan, tak przestał się odzywać. Ignorował wszelkie zaczepki, zwłaszcza Tardę. Zachowywał się tak, jakby pułkownika tu nie było. Przyjmował od niego raporty, dawał mu krótkie polecenia, ale nie wykraczał poza granice swojej pracy. Wszyscy mówili, że musi przeżyć śmierć Meg. Ale on to już zrobił. Wolał jednak, by tak nadal myślano. Dawało mu to czas.

Rozesłał też listy do Srebrnej i Złotej Iglicy. Poprosił Mistrzów Magii o przybycie. Przy okazji zaprosił też Sylvana i Zendrę, czyli swoje kuzynostwo z pozostałych Iglic. Nie zdradził nikomu dlaczego to zrobił i też uważał, że nie musi się nikomu z tego tłumaczyć.

Źle się czuł. Gdy przesuwał kolejne pionki na szachownicy, patrzył w fioletowe oczy swego przodka. Nic nie mówił, a jego twarz bez wyrazu wyglądała tak jak zawsze. Tym razem jednak jego myśli, choć zdawać się mogły puste, przepełniało obrzydzenie.

W raportach sygnowanych przez Tardę, patrzył na jego piękne pismo. Duże, wyraźne litery, jak gdyby miały pokazać jak wielkie jest jego ego. Obrzydlistwo. Gdy łapał się na tych myślach, z ledwością dotykał tych samych kartek. Gdyby nie rękawiczki, chyba by nie dał rady.

Cały czas miał otwarte okno. Nawet, gdy zaczął padać śnieg.


Nadeszła zima. Lato było krótkie, zatem zima będzie wyjątkowo długa i uciążliwa. Zawsze tak jest. Gdy lato jest krótkie, zimy są długie i odwrotnie.


Maximus siedział na powozie, który stał na samym środku krytej hali. Wokół Alex ćwiczył jeździectwo. Tak mówił, choć zwyczajnie chciał się pozbyć uporczywych myśli, a obecność Heliala mu w tym bardzo pomagała. Ten koń go wyciszał, choć to bardzo temperamentne zwierzę.

Przyspieszył. W pełnym galopie wszedł w zakręt. Kolejna prosta, jeszcze szybciej. Aż ogier bryknął, strzelił z zadu w górę, łeb schował niemal w piasek. Alex jak poleciał do przodu, tak rozwalił się na ziemi w sekundę. Koń odskoczył na bok, potruchtał kawałek dalej, co jakiś czas podskakując i kręcąc łbem w górze.

Max nie wierzył w to co widzi, chwilę jakby się zastanawiał, czy to naprawdę miało miejsce. Ale jak tylko dotarło do niego, że to nie żarty, zeskoczył z wozu i podbiegł do Alexandra. Młody Dergradus obrócił się na plecy, wyciągnął swoje żółte włosy z ust i wziął głęboki oddech, zażenowany tym, co się właśnie stało.

- Żyjesz? - Max spytał, pochylając się nad nim.

- Nie.

- Boli?

- Jak wstanę to będzie bolało.

Helial zainteresowany tym co się dzieje, podszedł do Alexa i zaczął go obwąchiwać i skubać jego ubranie. Chłopak pogłaskał zwierzę po pysku, nie był zły. Mógł tego uniknąć, gdyby tylko lepiej się trzymał, a nie myślał o wszystkim co możliwe.


I tak już za długo to wszystko trwało. Jak tylko się podniósł tak rozsiodłał konia i pozwolił mu biegać luzem. Sam zaś z Maxem zasiadł na powozie. Alex na miejscu pasażera, a Max kręcił się z przodu. Czy to na pufie woźnicy, czy to na kole, nawet wszedł na dyszel. Nie mógł usiedzieć w miejscu, tak to wyglądało. A dorożka bujała się z każdym jego ruchem, jak gdyby ważył o wiele więcej niż wygląda.

- Byłeś kiedyś za murami? - Alex spytał, po chwili wpatrywania się jak antymag próbuje przejść z koła na koło, unikając drewnianych części powozu.

- Urodziłem się za murami.

- To co tutaj robisz? Nie bierzemy antymagów z zewnątrz.

- Nie wiem - Max odpowiedział najprościej jak potrafi - Wiem, że żyłem z rodzicami w stolicy. Potem nie wiem co się stało. I byłem tu.

- Ile miałeś lat? Dziesięć? -  Alex dopytywał. Chciał choć trochę go poznać, a teraz, gdy wszystko go bolało, uznał, że to dobry czas na rozmowę, skoro i tak nie mógł się za bardzo ruszyć. Musiał odpocząć.

- Siedemnaście jakoś. Pamiętam, że generał Wilres przyprowadził mnie do pokoju Azaraina i Taia, mówiąc, że od dziś mamy żyć jak bracia.

- Taia? - Alex pierwszy raz usłyszał to imię. Nie kojarzył też nikogo takiego.

Max zszedł na ziemię, chwycił za dyszel i tak go po prostu trzymał w rękach. Jego ciemne, śliwkowe oczy wodziły po piasku pod jego nogami. 

- Wyobrażasz to sobie? Trzech wrednych chłopaków w jednej komnacie. Dogryzaliśmy sobie, robiliśmy głupie żarty, groziliśmy sobie, że któryś wyleci przez okno. Zawsze się o nie kłóciliśmy, bo Azarain bez okna to jak bez ręki, taka fobia… - zaczął mówić, trochę bez sensu, ale Alex słuchał co ma do powiedzenia. Choć Max miał irytujący głos, złośliwy i dość wysoki, Dergradus się tym nie przejmował. - Aż pewnego dnia, Tai zasłabł. Myśleliśmy, że nas wkręca, że nagle wstanie i powie, że nas nabrał. Ale on nie oddychał.

- Jak to?

- Serce mu stanęło. Azarain na szczęście zna się na medycynie, zrobił mu jakieś usta-usta, jakieś masaże serca czy co to tam mówił… - Max sam nie wiedział dokładnie, nie zna się na tym tak, jak medycy, a i pewnie jego wspomnienia zapisały całą tą scenę w chaotyczny sposób - uratował go, ale Tai od tamtej pory był inny. Martwiliśmy się, a jego serce biło coraz słabiej. Raz Azarain nie spał, raz ja, byle by tylko przy nim czuwać.

- Rozumiem, że to zbliżyło was do siebie.

- Bardzo. Choć czasem myśleliśmy, czy nie lepiej go zabić. Dać mu jakichś ziół, co by po prostu sobie zasnął… I wiesz? Teraz obaj żałujemy, że tego nie zrobiliśmy. - Gdy to powiedział, Alexander całkiem nie rozumiał już do czego zmierza.

- Jak to?

- Tai był bardzo słaby, twierdził, że widzi duchy. Myśleliśmy, że to halucynacje, że ma omamy od leków, którymi go faszerowano. Tak mówili, Azarain też twierdził, że niektóre mieszanki mogą tak działać. Ale on naprawdę widział duchy.

- Co?

- Pewnego dnia wstał z łóżka, choć od wielu tygodni nie mógł się ruszać. Nawet robił pod siebie, a tu proszę. Sama skóra i kości, a jednak stał na nogach. W ręku trzymał miecz, choć ten miecz jakby nie istniał. Niczym zjawa. - Max mówił dalej, by nie stać w miejscu zaczął ciągnąć dorożkę do siebie za dyszel, serwując Alexandrowi powolną przejażdżkę po hali. - To nie był on. To był duch w jego ciele. Wtedy nikt nie znał takiego rodzaju nekromancji, ale dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że to możliwe. Wykorzystać ciało jako kontener dla duszy i posiąść jej siłę. Zabił wielu magów, w tym rodziców Quinna, po czym przepadł bez śladu.

- Nic o tym nie wiedziałem… ale ze mnie dureń - Alex dopiero zrozumiał dlaczego Azarain zachowywał się tak agresywnie, gdy ten podejrzewał Quinna o nekromancję. Historia, którą właśnie usłyszał, wszystko wyjaśniała. - Nie złapali go jeszcze? 

- Nie. Dostał przydomek Słoneczko, bo tak nazywali go medycy, gdy ten leżał przykuty do łóżka. Ale aby nie było, że to nekromanta od nas, rozsiano informację, że to była sprawka Niszczyciela. Wygodniej. - Max się zatrzymał. Próbował wykręcić dorożką na jej poprzednie miejsce, ale koła utknęły w miękkim piachu.

- To… - Alex chciał coś powiedzieć, ale usłyszał coś, co całkowicie przykuło jego uwagę. Czym prędzej zerwał się na nogi i zeskoczył z wozu na ziemię, po czym zgiął się wpół, chwytając się za obolałe lędźwia. - Otwierają bramę?

- Mhm… mamy gości - Max potaknął. Zatrzymał jednak Alexa nim ten zdecydował się gdziekolwiek iść. Prędko wytrzepał jego ubranie, chustką wytarł twarz i spiął mu włosy jak należy, by nie wyglądał jakby przed chwilą zaliczył upadek.

Zamiast munduru, zimą Alex wolał nosić jasne futro. Zabrał je z dorożki i narzucił je sobie na barki.



Przyjechały Srebrne Mundury. Ci magowie wyróżniali się tym, że ich mundury nie mają kapturów. Zamiast tego - trójkątne czapki. Białe nosili medycy, srebrne nosili przywoływacze. Mistrzyni Magii nosiła dwukolorowy, podkreślając to, że zna się na obu tych dziedzinach.

Zjawiła się. Sama Gatra vel Dergradus, bardzo wysoka, dorosła kobieta o równie żółtych włosach, co każdy z tego rodu. Oczy z kolei jak u Sylvana, odcieniem przypominały ziarna kawy, albo gorzką czekoladę. Jej twarz jednak nie wyróżniała się niczym szczególnym. Okrągłe policzki, mały podbródek, lekko zadarty nos. Nie brakowało jej również zmarszczek, choć liczyła tylko czterdzieści lat.

- Alexandrze! - jak zsiadła z konia, tak podeszła do niego czym prędzej, otwierając ramiona, by go wyściskać. Jednakże Alex nie przyjął jej tak ciepło, jak myślała. Nie zna jej. Tylko tyle, co z listów, które przysyła raz w roku na jego urodziny, nic więcej.

Na szczęście zrozumiała, że nie chce jej tak ciepło witać, toteż tylko lekko go uścisnęła i zrobiła krok w tył.

- Moja córka, Zendra. Dawno się nie widzieliście - Mistrzyni przedstawiła Alexandrowi jego kuzynkę.

Dziewczynka zsiadła z konia. Panna ma już dwanaście lat, niby tylko cztery lata młodsza od Alexa, a wygląda tak dziecinnie, tak delikatnie, jakby jeszcze była niewinnym dzieciątkiem. Jest drobna po swoim tacie, choć z buzi to wykapana mama. Ona się nie przejmowała czy Alexander tego chce czy nie i po prostu go wyściskała na dzień dobry. Lecz Alex pozwolił jej na to, nawet pogłaskał ją po policzku. Każdy to widział, on po prostu przy dzieciach jest zupełnie inny.

- To prawda - powiedział, patrząc małej w oczy. Choć się nie uśmiechał, Zendra czuła, że jest w tej chwili szczęśliwy. Widziała to w jego jasnych oczach.

- Pokażesz mi Iglicę? - zapytała, a gdy podał jej rękę, chwyciła ją. 

- Oczywiście. Przyjechałyście jako pierwsze zatem mamy jeszcze dużo czasu - wyznał, patrząc na Zendrę, potem na jej matkę. - Mam nadzieję, że Sijiya nie zignoruje mojego zaproszenia.

- Jego też zaprosiłeś? - zdziwiła się. Próbowała się uśmiechać, choć widać po niej, że ukrywała jakieś obawy.

- Też.



Nie sądził, że obecność Zendry może go tak uspokoić. Wyciszyła wszystkie jego myśli. Pokazał jej zakamarki Białej Iglicy. Od ogrodów na piętrze, gdzie strumienie płynęły w białych, kamiennych rynnach, srebrzystych fontannach i zraszały przeróżne rośliny. Lecz nawet kwiaty w tych ogrodach są w tych samych odcieniach - bieli, błękitu, delikatnych pastelowych róży czy też wszelkie odcienie zieleni. Kolory takie jak czerwień i żółć nie miały prawa się tu pojawić.

Potem, na drugim piętrze, pokazał jej wszelkie sklepy, gdzie magowie, którzy nie wybrali kariery maga bitewnego, mogli się spełniać w innych zawodach. Nie brakowało stolarzy, krawców, jubilerów czy też innych luksusowych zakątków. Magowie zazwyczaj takie sklepy tworzyli w swoich własnych komnatach, gdyż w Iglicach mimo wszystko, ruch jest niewielki. Największą popularnością cieszą się oczywiście ci, którzy zajmują się zaklinaniem - potrafią przerobić zwykłe przedmioty na magiczne. To właśnie do nich przychodzi się najczęściej, zatem i tych nie brakuje.

Magowie kłaniali się nisko, chylili czoła, gdy widzieli samego Alexa, a co dopiero jeszcze Zendrę. Mimo to, widok tej dwójki razem bardzo ich cieszył. Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach.

- Alex! - Tarda zawołał, gdy Alexander szedł z kuzynką z powrotem do komnat dla gości, by mogła odpocząć po podróży. Choć nie chciała, widać po niej, że ma już dość na dziś. Gdy pułkownik podszedł bliżej, jak to miał w zwyczaju, wręcz zbyt blisko, młody generał czym prędzej go odsunął od nich na wyciągnięcie ręki.

Tarda aż się zdziwił, to pierwszy raz, gdy Alex go w ogóle dotknął, a co dopiero dłonią na jego piersi. Zareagował instynktownie, nawet nie myślał, zwyczajnie nie chciał pozwolić, by Haaran znalazł się zbyt blisko Zendry.

Gdy Tarda się cofnął o krok, Alex zabrał rękę i aż objął małą ramieniem. Ta nie wiedziała o co chodzi, ale przywykła. Jej mama, jej tata, ludzie często ją tak chronią przy obcych. Nieświadoma tego kim jest Tarda, nie bała się wcale, ale Alex nie wybaczyłby sobie, gdyby ten drań ją choćby lekko dotknął, nawet przypadkiem.

- Musimy porozmawiać. Teraz.

- Teraz jestem zajęty. Porozmawiamy później - Alex próbował go zbyć.

- Chodzi o Reenievarie.

- Mogę go poznać? - Zendra spytała, patrząc na kuzyna, jakby bardzo jej zależało. Jak można jej odmówić, gdy te jej intensywnie zielone oczy tak słodko patrzą, mieniąc się niczym dwa ciemne szmaragdy. 

- Tak. Chodźmy. - Alex się zgodził. Gestem dłoni poprosił Tardę, by ich poprowadził.


Jego komnaty mieszkalne. Coś, czego Alex nigdy nie chciał zobaczyć. A jeszcze przyszedł tu z Zendrą. Sam w to nie wierzył, ale przecież musi grać jakby o niczym nie wiedział. Przynajmniej powinien.

Na wejściu mieli wąski, ale długi korytarz, tam wisiały wszelkie mundury, futra, płaszcze i marynarki na każdą okazję - choć wszystkie w bieli, zapewne różniły się krojem. Niegdyś w tych komnatach żył cały ród Haaran, toteż nie brakowało miejsca na nic. Po lewej mieściło się wiele ciężkich drzwi, które wyglądały na zamknięte od lat. Na wprost zapewne mieli łaźnię, albo miejsce gdzie mogli przygotować posiłki, Alex nie chciał wnikać co się kryje za ich drzwiami. Po prawej, jedne z drzwi prowadziły głębiej do salonu, skąd rozchodziły się kolejne pary drzwi. To tam ich zaprosił. Zawołał też Reenievarie, bo ma specjalnego gościa.

Reenie tylko wyjrzała ze swojej sypialni, nie chciała wychodzić, nie wiedziała kto i po co przyszedł. Widać, że źle się tu czuje. Sama, bez Azaraina, bez przyjaciół. Jeszcze magowie obwiniają ją o śmierć Megan, choć tak naprawdę to Meg zachęcała ją, by pokazała co potrafi. A że Reenie nie panuje nad niczym, doszło do tragedii. Alex nie mógł jej za to winić. Meg znała ryzyko, a jednak upierała się, by przekroczyć granice.

- Ty jesteś Reenie? Jakie masz śliczne włosy. Mama mi dużo o tobie mówiła. Pogadamy? - Zendra odważnie podeszła do nieśmiałej dziewczynki, choć pewnie też myślała, że to chłopiec. Reenie nie chciała gości. Bała się, że zrobi im krzywdę, ale jak Alex skinął głową, tak się zgodziła i zaprosiła Zendrę do siebie. Co się działo za ich zamkniętymi drzwiami, Alexa nie interesowało. To tylko dwie dziewczynki. Pewnie obgadają ubrania, włosy, zabawki czy choćby śliczny, zimowy widok z okna. To bez znaczenia. Alex pozwolił sobie usiąść na sofie, założył nogę na nogę i rozejrzał się po komnacie.

Z pozoru wszystko wyglądało skromnie - dębowa meblościanka o przeszklonych szafkach i wielu szufladach, stała na całej długości po przeciwnej stronie od okien. Dwie sofy na środku w towarzystwie stolika do kawy ze szkła, jednego ciężkiego fotela i oczywiście wielkiego lustra wiszącego na ścianie nad jedną z etażerek. Na podłodze mieli stary parkiet, wytarty od szurania meblami i chodzenia w butach. Okna skrywały firany aż do samej ziemi, a nocą wszystko oświetlał szeroki, okrągły żyrandol z trzema rzędami magicznych świec.

Lecz to właśnie detale mówiły o wysokim statusie i wybujałym ego generała. Na ścianie wisiał zegar ze szczerego złota, w ramie lustra kryły się liczne żłobienia, wysadzane kamieniami szlachetnymi. Na etażerce leżało mnóstwo biżuterii, choć Tarda nosił tylko swój nieśmiertelnik na szyi, nigdy nie krył się z tym, że lubi błyskotki. Zwłaszcza bransolety i pierścionki przypadły mu do gustu. Nie brakowało też broszy i spinek. 

Za szybą w meblościance zaś można dostrzec ręcznie malowaną porcelanę,  świeczniki, kryształowe kielichy i mosiężne posążki różnych zwierząt. Głównie psów.

Na stole stała ciężka, kryształowa cukiernica z wciśniętą do środka łyżeczką.


- Nie traćmy czasu. O co chodzi? - Alex zapytał, pochylając się trochę do przodu. Nie czuł się na tyle swobodnie, by się tutaj zrelaksować i oprzeć plecy.

- Musimy sobie coś wyjaśnić, Alex.

- Słucham. Mamy tyle czasu, ile dziewczyny będą gadać - Alexander spojrzał krótko w stronę zamkniętych drzwi do sypialni Reenie, po czym wrócił do śledzenia Tardy. Mężczyzna nie usiadł. Kręcił się w miejscu za drugą sofą. Zawsze się kręci, gdy coś go dręczy. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, dużo rusza rękoma i nerwowo oddycha.

- Ty nie wiesz co robisz. - Tarda zaczął odważnie. Alex na początku chciał odpowiedzieć, ale tylko się w niego wpatrywał. Jak już mówi, to niech mówi. - Gdyby, załóżmy, coś w tej komnacie wybuchło. Trzy pieczęcie poszłyby jak jedna. Ty, ja, Zendra. Zostałby tylko Sylvan. A i jego tutaj zaprosiłeś. O czym ty sobie myślałeś, zapraszając ich tutaj? - Tarda wyraźnie go atakował, choć trzymał dystans. Dobrze, że dzielił ich ten stolik i jeszcze ta sofa.

- Spodziewasz się zamachu na swoje życie?

- Na nasze życie. Będziemy w jednym miejscu, na widoku, niech no coś się stanie i tragedię będziesz mieć jak na zawołanie - Tarda mówił, lecz pilnował, by jego donośny głos nie dotarł do pokoju obok.

- Nie rozumiem, dlaczego zakładasz coś takiego? Kto, według ciebie, miałby chcieć naszej śmierci? I po co? Reenie? Przecież to jeszcze dziecko…

- Sijiya. - Tarda odparł krótko. Dłonie oparł o sofę i niemal wcisnął w paznokcie w jej oparcie. - Nie znasz go, Alex. Ten drań jak tylko zobaczy okazję, obróci nas wszystkich w proch.

Hedra? To brzmi adorzecznie. Alexander nie potrafiłby sobie wyobrazić sytuacji, w której Mistrz Magii miałby zrobić coś takiego. Przecież jest tak przyjacielski, tak otwarty i swobodny. Do tego wydaje się mieć dobry kontakt z Sylvanem, z Alexandrem też próbował złapać nić porozumienia. Wydawał się Alexowi taki naturalny, taki prawdziwy… bez tej otoczki sztywnych kłamstw, które spotyka na każdym kroku.

Ale Tarda wyglądał na przestraszonego. Jakby naprawdę w to wierzył.

- Dlaczego miałby to zrobić? Nie chcę go bronić, po prostu… nie rozumiem. - Alex przyznał. Znowu o czymś nie wie. Tym razem o czymś bardzo istotnym i wygląda na to, że ma to związek z pieczęciami, z Reenievarie i z nim samym.

- On za dużo wie.

- O czym? Powiesz mi wreszcie, czy będziesz liczył na to, że się domyślę? Bo jeśli tak to nie. Nie domyślę się - Alex powoli się irytował, choć nadal nie dawał tego po sobie poznać. Tarda potaknął. Choć nie jest to dla niego łatwe, zaczął mówić.

- Reenie to nie moje dziecko - zaczął od tego - gdy Olaf został zabity, Hogan… zrobił coś, czego nikt z nas nie potrafi zapomnieć. Zakazał wiary w bogów, nie wiesz pewnie nawet co to znaczy, być bogiem - mówił dalej. Pochylił się nad sofą, opierając przedramiona o jej oparcie. - Ale to nie znaczy, że magicznie zniknęli. Są. A te pieczęcie nas przed nimi chronią.

- Co?

- Obwiniał Niszczyciela. Obwiniał samą Śmierć. Skoro śmierć zabrała mu syna, to dlaczego nie ma zrobić jej tego samego? - Tarda spytał, patrząc w oczy młodego Dergradusa. Ale to co mówił… to wszystko brzmi tak obco. - Zlecił więc śmiałkom, by przynieśli do niego dziecko Bogini Śmierci. Odebrać jej to, co ona odebrała jemu. Wielu śmiałków przychodziło z niemowlętami. Jeden lepszy od drugiego, każdy mówił, że to na pewno mały bożek. A on brał sztylet i przebijał im serca. Jedno za drugim. Każde umierało mu w ramionach.

- O czym ty mówisz…?

- Nie liczyłem już ciał. Chłopcy, dziewczynki, jedno za drugim, paliliśmy na stosie, który płonął dniami i nocami. A ci, którzy próbowali go oszukać, trafiali na ten stos razem z nimi. Aż pewnego dnia zjawił się on, w stroju błazna. Wysoki na dwa metry, chudy jak szczapa. O włosach jak mleko, a oczach jak ze złota. Miał takie dziwne uszy i długi ogon…

- Lesej - Alex wyszeptał. To bez wątpienia jeden z nich, tak jak Przypadek.

- Przedstawił się jako artysta, tytułował się mianem barda o imieniu Eirean Krasca. Powiedział, że przeszedł przez wszystkie światy, by tylko nikt go nie znalazł, po czym wręczył zawiniątko arcymagowi. Hogan jak zawsze, zrobił to samo co wcześniej. Wziął sztylet i wbił je w serce dziecka. Umarło. Hogan już wydawał rozkaz pojmania oszusta, rzucił dziecko na podłogę niczym kolejne ścierwo… i wtedy wszyscy usłyszeli płacz. Po ranie ani śladu. A niemowlę żyło. Uznał, że to tanie sztuczki i odciął dziewczynce głowę. Lecz i wtedy usłyszeliśmy jej płacz. - Tarda spojrzał na zamknięte drzwi. Wziął głębszy wdech i usiadł w końcu. W szerokim rozkroku, łokcie opierał o kolana. - Hogan zapytał czego Krasca chce wzamian. Bard jednakże wolał, abyśmy byli mu winni przysługę, aby mógł ją sobie odebrać gdy przyjdzie na to czas. Pokazał nam również zaklęcie, dzięki któremu mogliśmy ukryć Reenie przed pozostałymi Bogami. Ostrzegł nas jednak, że żadna pieczęć nie uchroni nas przed Bóstwem Szaleństwa. Wtedy zniknął, a w miejscu, w którym stał, leżała książka z jego nazwiskiem. Opisywała to, co się stało w tej komnacie. Hogan wtedy zakazał jego twórczości, posiadanie księgi spisanej przez Krascę grozi utratą życia.

- Czyli Reenievarie jest córką Bogini Śmierci? Co to oznacza? - Alex powoli sobie to wszystko układał w głowie i choć nie chciał tego przyznać, był przerażony. Ale to wyjaśnia tak wiele. Wtedy, gdy Azarain opuścił Iglicę straciła nad sobą panowanie i niemal zniszczyła całą Iglicę. Na zwykłych zajęciach zabiła profesor. 

Magowie nie dadzą rady pokazać jej jak kontrolować tak wielką moc. Nie wiedzą na co się piszą, a biedna Reenie sama nie wie co się z nią dzieje. Czy pamięta to, co Hogan jej uczynił? Czy to było jedyne, co jej zrobił? Aż zrobiło mu się słabo. Czym prędzej podszedł do okna, otworzył je i zaczerpnął świeżego powietrza. Zimnego, aż go przeszyło na wskroś, ale teraz chciał zmarznąć. Czuł jak krew w jego żyłach wrze. 

- Córką Bogini Śmierci i Boga Wojny. - Tarda dodał. Alex aż się obrócił by na niego spojrzeć.

- Wojna na wschodzie… idą po nią. 

- Nie znajdą, dopóki są pieczęcie. Nie będą w stanie jej rozpoznać. Wiesz co to oznacza. Będą zabijać wszystkich, aż znajdą to, które nie umrze. - Tarda wyjaśnił. - Albo tylko nas, gdy odkryją pieczęcie.

- Dlatego myślisz, że Hedra nas zabije? Cztery pieczęcie w jednej Iglicy… to dlatego są na nas? Najbezpieczniejsze, z dala od siebie. - Alex już rozumiał dlaczego te pieczęcie istnieją. Bez nich, Bóg Wojny wparowałby tu w mgnieniu oka i zabił ich wszystkich.

- Gdy arcymag zakazał wiary w bogów, Sijiya powiedział, że nie będzie o nich mówić, ale nie wyrzeknie się wiary. Nie zabił Sylvana ani ciebie, bo to by nic nie zmieniło. Ale tutaj, jak zobaczy nas wszystkich razem, kto wie co przyjdzie mu do głowy?

- Boisz się go? Myślisz, że jest w stanie nas zabić? Nie mówię o chęciach. Tylko czy uważasz, że jest na tyle potężny, by móc to zrobić? - Alexander wątpił, by jeden mag potrafił się równać z nimi wszystkimi. Arcymag, Tarda, Radni, Gatra czy nawet on sam, oni wszyscy razem z pewnością daliby radę go powstrzymać. Ale mina Tardy mówiła co innego.

- Jako jedyny z trzech Iglic ma certyfikat Maga Ognia. Wiesz co to znaczy? 

- Nie. Ale się domyślam, że coś poważnego. A jakby Max tam był z nami? Nie mógłby używać magii wcale. - Alex głośno się zastanawiał.

- My bez magii jesteśmy bezbronni. Łowcy bez magii wciąż potrafią walczyć. Mam złe przeczucia, Alex. Bardzo złe.

- Wymyślę coś. Zendra! - zawołał. - Idziemy, chodź.


Wyszedł stamtąd z tak wielkim mętlikiem w głowie, że nie potrafił się na niczym skupić. Czy Hedra naprawdę byłby do tego zdolny? Kim naprawdę są bogowie? Co to oznacza być bogiem? Czy arcymag naprawdę nie miałby szans w starciu z Sijiyą? 

Co się stanie, jeśli granica nie wytrzyma i Bóg Wojny dojdzie aż pod mury Iglicy? 

Jak wiele osób zna prawdę? I te wszystkie martwe dzieci… Alexander odprowadził kuzynkę do jej mamy. Gatra coś do niego mówiła, zapraszała go na herbatę, ale on wykręcił się zmęczeniem i poszedł do siebie, do swojego gabinetu.

Siedział tak na fotelu, w dłoni trzymał pusty kubek po kawie. Jego oczy pusto wpatrywały się w czerwoną sofę, która stała pod ścianą. To właśnie tam Meg często siedziała, gdy z nim rozmawiała. 

Gdyby tak mógł po prostu spytać ją o zdanie. Co zrobić? Zaufać Hedrze, czy może dać kredyt zaufania Tardzie? Sam nie wierzył, że to w ogóle rozważa, ale pułkownik przedstawił to wszystko w taki sposób, że był skłonny mu uwierzyć na słowo. Potęga Reenievarie choćby to potwierdzała. To nie jest siła, którą zwykły mag mógłby otrzymać. Zwłaszcza dziecko. W rodzie Haaran zdarzało się wiele potężnych magów, ale aż tak?


Nie, tak nie może być.


Jeszcze przed kolacją zwołał dwóch silnych mężczyzn i wraz z czerwoną sofą ze swojego gabinetu wparowali razem do biblioteki. Arvach tylko wyjrzał zza biurka, by zobaczyć co się w ogóle dzieje.

- Tak, tak. Tam pod oknami ją gdzieś postawcie - Alex potwierdził, a mężczyźni poszli znaleźć dla niej dobre miejsce.

Demon aż założył okulary, wstał z fotela i poszedł ich śladem, przyglądając się temu, co robią. Nie komentował tego, choć miał wiele pytań. Spojrzał na generała, jakby liczył na słowa wyjaśnienia.

- Przyjmij proszę ten skromny podarunek - Alexander oznajmił, gdy tylko bibliotekarz podszedł parę kroków bliżej sofy, by się jej przyjrzeć.

- Skoro już tu stoi to nie mam jak odmówić - Arvach chwycił się za biodra i obrócił w stronę Dergradusa. - Skromnym też bym tego nie nazwał.

- Nie mogę na nią patrzeć, a jej nie wyrzucę. Niech ci służy.

- A ja nie mogę powiedzieć, że się cieszę - burknął z niezadowoleniem. Najwyraźniej jednak kotu się podoba. Jak tylko na nią wskoczył, tak od razu zostawił na niej swoje białe włosy. - Kolejne utrapienie.

- Nie przesadzaj, to tylko sofa - Alex odparł, po czym machnął ręką, odwołując mężczyzn. Mogli wracać do swoich zajęć. Ukłonili się nisko i opuścili bibliotekę. 

- Zgryźliwy coś dziś jesteś. Co cię trapi? - Arvach popatrzył na niego z góry, po czym dał nowemu nabytkowi szansę i się na niej rozsiadł. Choć z początku nie wyglądał na zadowolonego, teraz najwyraźniej się do niej przekonywał. Jest całkiem wygodna, nie za niska ani nie za wysoka.

- Chyba zrobiłem coś bardzo głupiego.

- Taka już natura ludzka, że najpierw coś robią, a potem się zastanawiają czy aby na pewno dobrze… No, ale przecież nie może być tak źle? - Arvach lekko przechylił głowę na prawo, by dłuższe włosy z jego prawej strony głowy nie wpadały mu na twarz.

- Tarda powiedział mi o pieczęciach - Alex odparł cicho, cofnął się o krok i plecami oparł o jeden z regałów. - Nie wiem czy mówił prawdę, ale to wszystko wydawało się mieć sens. 

- Nie ukrywam, czasem powie coś sensownego - Arvach potaknął. Z kieszeni luźnej marynarki wyciął swoje cygara. Sięgnął po jedno i wsunął je między wargi. Szukał zapałek, lecz nie znalazł. Alexander jednak ułatwił mu to i podpalił je zaklęciem. - Dziękuję. 

- Powiedział też, że Hedra może nas zabić, bo nie porzucił bogów. A ja go tu zaprosiłem. Nie rozumiem o co chodzi z tymi bogami, zawsze myślałem, że to po prostu heretycy, którzy… gdzieś tam żyją. - wyznał zgodnie z tym, czego uczył Hogan. Dla Alexa, słowo bóg nie równało się z istotą niepokonaną, istotą doskonałą o nieograniczonej mocy. Dla niego to jacyś heretycy, którzy są tak silni, że nie łatwo się ich pozbyć. Zawsze słyszał, że nie ma ich w Rivdehil, bo magowie ich wygnali. Ale nikt nigdy nie powiedział mu, gdzie w takim razie są. 

Teraz jednak miał wrażenie, że cokolwiek by usłyszał, dalekie byłoby od prawdy.

- Każdy Bóg ma swój świat, którym włada. Kreuje go wedle swej woli. W innych światach również ma władzę, lecz nie tak wielką jak u siebie. - Arvach zaciągnął się cygarem i mówił dalej. - Mówi się, że Rivdehil jest na łasce Meran, Bogini Życia. Bo dużo ludzi się rodzi, bo długo żyją. Uważa się, że gdyby nie ona, kobiety przestałyby zachodzić w ciążę. A tak naprawdę, gdyby jej zabrakło, pojawiłby się nowy bóg na jej miejsce. Nikt nie wiedziałby skąd.

- Czy tym światem też włada jakiś Bóg?

- Ten świat… jest najnowszy. Dlatego Bogowie kłócą się o niego, każdy chce go dla siebie. Lecz wy, ludzie, nawet tego nie zauważycie. Wojny te trwają zbyt długo, by ludzkie oko mogło je dostrzec. - Rozsiadł się wygodnie, zgarnął kota na kolana, nie przejmował się jego białymi włosami na swoich ciemnych ubraniach. 

- Ty żyjesz dłużej. Jak to wygląda? - Alex spytał. W końcu sam też usiadł na tej samej, czerwonej sofie. Bardzo wygodna, ale nadal nie może na nią patrzeć.

- Widziałem jak Bóg Łowów zabrał lud Bóstwa Umysłu i poszedł z nimi na wschód, by stworzyć Zaarg. Porzucone bóstwo oszalało i tak narodziło się Bóstwo Szaleństwa.


Czy to dlatego nie da się przed nim uchronić? Czy to naprawdę możliwe, by istniał ktoś z taką władzą? Władca całego świata… To tak trudne do wyobrażenia dla Alexandra, że wciąż do niego nie docierało jak to wszystko funkcjonuje. Zawsze mówiono mu, że to arcymag ma władzę absolutną, której nekromanci i heretycy nie uznają. Co jeśli tak naprawdę jest odwrotnie i to arcymag nie uznaje prawdziwych bogów? Dobrze zadbał o to, by młodsze pokolenia magów tego nie kwestionowały. Starsi magowie o tym nie mówią, bo nie mogą.


- Kim jest Eirean Krasca? - Alex spytał. Oczy Arvacha aż rozjaśniały na te imię.

- Chodź - demon wziął kota na ręce i wstał, idąc do swych komnat. Zostawił futrzaka na łóżku, po czym wszedł na schody, pod którymi miał swoje posłanie.

Uformował z lodu klucz, który wcisnął w zamek. Jak tylko go przekręcił tak się roztopił. Otworzył ciężki właz i wszedł na piętro.

- No chodź.


Alex nie wierzył. Przecież to zakazane piętro. Aż serce biło mu mocniej. Nie powinien tu być. Choć może. Jako generał, czy jako Dergradus - bez problemu mógłby w każdym momencie poprosić o dostęp do tych ksiąg. Tylko sam fakt, że ta część jest tak pilnie strzeżona sprawiał, że brakło mu tchu.

W tej komnacie nie ma okien. Jak tylko wszedł na górę tak nic nie widział. Jedynie światło od schodów, lecz i ono prędko zanikało w czeluściach tego pomieszczenia.

- Na co czekasz, może i jestem demonem, ale nie umiem widzieć w ciemności - Arvach podsunął świecę bliżej niego. Zwykłą, woskową świecę. Alex ją podpalił. Jej płomień ani drgnął. Nie ma tu w ogóle wiatru.

- Nie boisz się tak z ogniem wśród ksiąg? - chłopak spytał, lecz demon nawet tego nie zamierzał skomentować. Wszedł między regały. Wszystko wyglądało tak samo jak na dole, półki zdawały się nie mieć końca, pięły się aż pod sam sufit, lecz przez ciemność wyglądało to jakby pięły się w nieskończoność.

Między dwoma regałami wisiała tabliczka z napisem “romanse”. To właśnie tam Arvach się zanurzył, przykucnął przy jednym z nich i wskazał Alexowi drugą półkę od podłogi. Dergradus pochylił się, by zobaczyć co mu pokazuje.

E. Krasca - widniało na całym rzędzie. Jedna obok drugiej. Cienkie, grube, w papierowej oprawie czy nawet obite skórą.

- Chcesz mi powiedzieć, że księgi, za które można stracić życie, trzymasz na widoku w dziale z romansidłami?

- A kto by ich tu szukał? - Arvach postawił świecę na podłogę i sięgnął najbardziej solidny tom, sztywno oprawiony, lecz nie za ciężki. Podał go Alexowi, by sobie zobaczył.

Nie mógł odmówić. Musiał go dotknąć. Jak tylko wziął tom do swojej ręki, tak czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Ile osób umarło przez samo dotknięcie tej księgi? Ile ryzykowało własne życie, by ta księga się tu znalazła?

Jak zwykła księga, z zewnątrz w niczym szczególnym się nie wyróżniała. Usiadł na podłodze obok demona i w końcu ją otworzył.

Eirean Krasca - jego podpis widniał na pierwszej stronie. Wyglądał jakby został spisany krwią, lecz miała ona czarny kolor. Alex przesunął palcami w rękawiczce po jego podpisie. Arvach wtedy wziął jego dłoń i mu ją zdjął. Bez słowa, popatrzył w oczy Dergradusa, a potem ponownie na ten podpis. 

Dotknął go jeszcze raz.



- Jestem rozczarowany - melodyjny głos rozpoczął scenę. Wokół niego zaczął się kreować świat. Wpierw postać, która go wypowiedziała. Lesej, wysoki na dwa metry, o cudownych, złotych oczach i puszystych włosach o kolorze mleka. Spięte je miał w wysokiego kucyka, choć miał też niesforną grzywkę, która sterczała na wszystkie strony. Jego ubiór również wyglądał zupełnie inaczej. Na piersiach miał jedynie przewiązaną szarfę, spiętą migoczącymi guzikami po boku. Spodnie luźne i szerokie, niemal jak u ludów z pustyni. Na nogach zwykłe sandały. Gdzieś z tyłu wił się jego długi ogon zakończony włosiem o tym samym, białym odcieniu.

- Czego się spodziewałeś? - Drugi głos należał bez wątpienia do Przypadka. Alex nigdy go nie zapomni. Tak głębokiego, czystego i ciepłego głosu. Również się pojawił. Stał u boku Eireana, patrzyli na coś. Pod stopami malowała się trawa. Dalej za nimi widać łąkę i parę drzew. Niebo wyglądało na poranne, lekko zaróżowione.

Przypadek nosił się skromnie - czarna prosta koszula, nie na guziki, lecz wiązana, a jej rękawy sięgały trochę za jego łokcie. Proste, czarne spodnie wcisnął w buty do kostki. Jego ogon zachowywał się znacznie spokojniej, zwyczajnie opadał na ziemię.

- Jak powiedzieliście, że idziemy znaleźć Jevrę to się przygotowałem na smoka większego od domu - gdy Eirean machnął rękoma, wtedy też pojawiła się na nich biżuteria. Korale, koraliki, złote bransoletki i kolorowe sznurki. - A nie człowieka.

- Mówiłem ci, że Jevry mogą przybrać ludzką postać, ale nie słuchałeś - i znów ten głos. Ten sam, upiorny głos, który brzmiał jakby zaraz miało zabraknąć mu tchu. Cichy, zmęczony, pełen bólu wraz z każdym wypowiedzianym słowem.

To na niego patrzyli.

Jest od nich dużo, dużo niższy. Może wzrostu Sijiyi. Co na sobie nosił? Aż trudno powiedzieć. Tyle różnych kolorów się ze sobą ścierało, że trudno dostrzec gdzie kończy się jedna tkanina, a zaczyna druga. Większość jednak przypominała turkusowe hanfu, takie jak noszą na dalekim zachodzie. Luźne, przepasane szeroką szarfą z lejącymi się rękawami. Na głowie z kolei nosił różową chustę, w którą wetknął dwa długie pióra bażanta. Białe włosy sięgały mu do ramion, choć z lewej strony dłuższy kosmyk związał fioletową tasiemką.

- Jak miałem się skupić na detalach, gdy się napaliłem na smoki? - Eirean skrzyżował ręce na piersi, jak obrażony nastolatek. Mimo to podszedł bliżej do Niszczyciela. 

Wtedy ukazała się jego twarz. Delikatna, przyjazna… równie ciepła co twarz Przypadka. Lecz blada jak trup, a czarne oczy podkreślił fioletową kreską. Nic dziwnego, że ma problemy z mówieniem. Na gardle widać okropną bliznę, zrośniętą tak, że ledwo mógł oddychać, a co dopiero mówić. Widać na niej również ślady po szwach, choć zapewne minęło już dużo czasu.

- Teraz jak będę poznawał nową osobę, będę się zastanawiał czy to nie Jevra! - Eirean się zaśmiał. - Albo idąc w tłumie, patrzył na ludzi i zgadywał który to Jevra!

- Jevry lubią żyć z ludźmi, ale nie lubią żyć pośród nich - Niszczyciel odparł, po czym przykucnął. Dłonią sięgnął do kolejnej postaci.

Pojawiła się w moment. Jakby kropla farby rozeszła się na płótnie, kreując kolejny obraz. Naga postać. Trudno powiedzieć, czy męska, czy kobieca. Jest tak chuda, tak zniszczona. O szarej skórze i granatowych włosach, niczym niebo tuż po zmroku. Ledwo żyła, ale patrzyła na nich swoimi zmęczonymi oczami. Te przypominały dwa zamarznięte jeziora. Im bliżej źrenicy, tym ciemniejsze.

- Ten już raczej donikąd nie poleci - Eirean zauważył. W tym stanie ta Jevra nie mogła się nawet ruszać. Siedziała pod drzewem, ale nie miała nawet siły by utrzymać głowę w górze. 

- Poleci… - Niszczyciel wnet wyciągnął zegarek z kieszeni. Złoty Zegarek, ten sam, który Alex zabrał ze Złotej Iglicy. Wyglądało to tak, jakby spojrzał na godzinę, lecz Alex wiedział, że to coś więcej. Oni wszyscy wiedzieli. - ma na imię Kain. Zgodził się - Niszczyciel zwrócił się teraz do Przypadka. - Odda mi oko, o ile uratujemy mu życie. Wtedy też nas stąd zabierze.

- Dobra - Przypadek podszedł bliżej - ja to zrobię, bo wy coś znowu zepsujecie. 

- Krasca… idź się przejdź, lepiej, abyś tego nie widział. - Niszczyciel poprosił.


I gdy odchodził, rozległ się głośny ryk. A jak obrócił się, by nakarmić swą ciekawość, tak zamarł. Oczy otworzył szeroko.

Jevra powstała. Ogromny, granatowy smok. Rozpostarł skrzydła zakrywając całe niebo. Otworzył pysk pełen śmiercionośnych kłów.


A Niszczyciel z Przypadkiem stali u jego stóp. Bez strachu czy wątpliwości.



- Wystarczy - Arvach zabrał księgę z rąk Alexandra. Zamknął ją i odłożył na półkę, na jej miejsce.

- Co to było? - Alex wciąż pozostawał w szoku. Co za wizja, tak realna. Czuł każdy podmuch wiatru, zapach kwiatów na łące i ciepło słońca na policzkach.

- Te księgi silnie uzależniają. Wiem po sobie, co roku kupuję jego tomy na czarnym rynku. Nie osobiście, oczywiście - Arvach wyznał, po czym pomógł Alexowi wstać z ziemi, by trochę pobudzić jego krążenie. Gdyby tak jeszcze chwilę posiedział, pewnie by zasłabł lub zasnął. Podniósł też świecę i zaczął kierować Dergradusa do wyjścia.

- To był Eirean i Przypadek… Niszczyciel.

- I Kain.

- Znają się… jak to możliwe? - Alex pytał. Gdy doszli do schodów, musiał się na chwilę zatrzymać. Nogi miał jak z waty. Bał się, że spadnie jak tylko zrobi krok.

- Och, normalnie. Eirean to syn Many.

- Many?

- Niszczyciela - Arvach zszedł jako pierwszy, pomógł Alexowi zejść trzymając go za rękę. - Nie drąż tematu. Nie dziś. Możesz się przespać tutaj, ja i tak będę siedział całą noc, a źle wyglądasz. - demon zaoferował. Nawet nie czekał na odpowiedź Alexa, po prostu posadził go na łóżku i wyczerpanie zrobiło swoje.

Tak jak usiadł, tak zasnął. Ta wizja… aż chciało się więcej. Zobaczyć co będzie za chwilę, później, na końcu. A wszystko to było tak realne, jakby mógł żyć w tej iluzji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz