Zdrajcy

 Śnieg padał cały dzień, ale gdy zapadł zmrok, niebo się uspokoiło. Ledwie pruszył. Konie cały czas szły przed siebie, choć co jakiś czas musieli się zatrzymywać ze względu na Sylvana. Chłopak dużo pił, inaczej nie wytrzymałby z bólu z chorymi nerkami. A im więcej pił, tym więcej postojów potrzebował.

- Zakład, że zatrzymamy się jeszcze dwa razy? - Anjan spytał Hedrę. Jechali obok siebie, Syl na samym końcu, a na samym przedzie prowadziła generał Garathe.

- Ja myślę, że z raz - Hedra odarł, zerkając do tyłu na Sylvana. - Albo się uprze i zrobi nam na złość i się nie zatrzymamy już wcale.

- Wiecie, że was słyszę, nie? - Syl rzucił w ich stronę.

Są przyzwyczajeni do zimna. Te temperatury to nic w porównaniu z tym, co mają co noc w Złotej Iglicy. Toteż ich mundury świetnie się spisywały, nie musieli brać ze sobą żadnych futer.

- W Białej Iglicy to się chyba posrają jak cię zobaczą - Anjan znów gadał. Nudził się, ewidentnie brakowało mu rozmów czy zajęcia. Nie przepadał za jazdą konną, tym bardziej za długimi podróżami. Jako Łowca zawsze je źle znosił.

- Taa. Będą się zastanawiać czy ich nie pozabijam na dzień dobry - Hedra się zaśmiał. Dobrze wiedział, że magowie z Białej i Srebrnej Iglicy się go obawiają.

Bo jest inny. Jest im obcy.

- Swoją drogą, ciekawe czy nie będą chcieli ci odebrać tytułu - Anjan zebrał wodze konia w jedną rękę, drugą próbował sięgnąć po cygara z kieszeni.

- I niby komu by go dali? Syl? Chcesz być Mistrzem Magii? - Hedra rzucił żartobliwie do tyłu.

- Zapomnij. Nie mógłbym wtedy siedzieć z Anjanem do rana i pić tyle wina, ile zmieszczę - Sylvan się zaśmiał.

- Ale wtedy ja bym mógł z nim siedzieć i pić, a ty byś się użerał z papierami - Hedrze humor dopisywał. Całej trójce. Tylko Rou wywracała oczami co jakiś czas, ale tego nie widzieli. Nawet nie zamierzała wdawać się w ich rozmowy, według niej było to wszystko bez sensu. 

- Jakbym był Mistrzem Magii, kazałbym przerobić fontanny tak, by zamiast wody leciało wino - Syl dodał.

- Że też ja na to nie wpadłem - Hedra wiedział, że to tylko żarty. Sylvan zawsze piął się do władzy, ale nigdy nie interesowało go to, aby być w blasku chwały. Wolał działać z tyłu, tam, gdzie nikt nie patrzy mu na ręce. Tytuł Mistrza Magii skupiłby wszystkie oczy na niego. Nie wytrzymałby tej presji.



Zatrzymali się jeszcze dwa razy. Anjan wygrał ich zakład, choć nie ustalili nawet nagrody dla zwycięzcy. Do Białej Iglicy dojechali późną nocą. Tak późną, że musieli czekać aż ktoś w ogóle ich zobaczy i otworzy bramę. Hedra wjechał na swym karym koniu jako pierwszy. Nikt nie spodziewał się ich o tej porze, ale Łowcom nigdy nie przeszkadzała noc.

A też ci, których nie chcieli widzieć, już dawno spali. Tak im się wydawało, dopóki im oczom nie pokazał się Tarda vel Haaran.

- Lepszej pory nie mogłeś wybrać? - Tarda spytał jak tylko Sijiya zsiadł z konia.

- Noc jest jeszcze młoda, a my mamy wiele wina do wypicia. Wskaż nam tylko drogę do komnat i zapomnij, że tu jesteśmy - Sijiya odparł. Anjan wraz z Rou poszli dopilnować, by ich konie zostały dobrze nakarmione. Sylvan trzymał się blisko Hedry. Wpatrywał się w pułkownika z uśmiechem, ale nie zamierzał wchodzić z nim w żadne interakcje. Zbyt wiele o nim słyszał, by go w ogóle polubić.


Tarda poprowadził ich na górę, gdzie mogli się rozgościć w komnatach - dostali cztery. Rou chciała odpocząć, ale mężczyźni wszyscy razem wcisnęli się do jednej i otworzyli po butelce wina. Zachowywali się beztrosko, jakby przyjechali tu na wakacje.


Rzadko kiedy się widzi dwóch Mistrzów Magii razem, dlatego tak bardzo ludzie chcieli ich zobaczyć. Choć Hedra spał ledwie kilka godzin, prędko doprowadził się do porządku, by móc zjeść śniadanie w towarzystwie Gatry. Czuł jej niechęć, ale się tym nie przejmował.

- Jak ci minęła noc? - spytała, by utrzymać miłą atmosferę. Siedzieli razem przy stoliku, lecz nie na przeciwko, tylko obok siebie. Dzięki temu nie musieli na siebie patrzeć.

- Samotnie. Odzwyczaiłem się od pustego łoża. - odparł, sącząc kawę. Na talerzu miał kilka jajek, pokrojony szczypiorek i sałatkę z ogórka, marchewki i pora. Na talerzu Gatry znalazło się to samo, lecz jeszcze z kawałkiem wieprzowiny.

- Sylvan wie, że sypiasz z jego matką? - spytała, na co Hedra się tylko zaśmiał.

- Widać, że się długo nie widzieliśmy, to było jakieś dziesięć lat temu. Zresztą, nic mu do tego, wiedzieć wie i go to nie obchodzi bardziej od ciebie - odparł, biorąc kolejny łyk kawy. Miał wrażenie, że jest bez smaku i tak jak zawsze pił gorzką, tak teraz wrzucił łyżkę cukru, by chociaż coś poczuć.

- To z kim teraz kręcisz, co? Mógłbyś się w końcu ustatkować. Prawie trzydzieści pięć lat, a jak żony nie było, tak nie ma. Kto ci da dziecko, co?

- Brzmisz jak stara ciotka. Jak tak bardzo chcesz dzieci to sobie zrób więcej. Czemu masz tylko jedno, co? - Hedra najwyraźniej uderzył w czuły punkt. Wiedział, że ciąża Gatry nie przebiegła pomyślnie i od czasu urodzenia Zendry nie mogła zajść ponownie w ciążę. Ale chciał, by ją bolało. By nie drążyła dalej.

- Dupek.

- Jak będzie trzeba to zrobię głosowanie wśród dzieciaków, niech sami sobie wybierają Mistrza Magii - odpowiedział, po czym odstawił kubek na bok. - Przynajmniej będą mogli narzekać na to, co sami sobie wybiorą.

- Gadasz od rzeczy. Władza zawsze była dziedziczona. Gdyby nie Lycor i to, co zrobił… - warknęła. Hedra podparł głowę na ręku i zaczął dziobać śniadanie. Ogórki mu smakowały, ale wszystko inne wydawało mu się jak z papieru.

- Teraz to ty gadasz od rzeczy. Lycor proponował ten tytuł Nevie, bo jej najbardziej ufał i najlepiej się do tego nadawała. Gdyby nie to, że w dzień przed zdaniem jej tytułu zniknęła bez śladu, to ona by tu teraz była, a nie ja. Ja o tytule dowiedziałem się tego samego dnia, gdy mi go przekazał i sam zniknął. I co miałem zrobić? Oddać tytuł Thanerodowi? Jego własny brat nawet tego nie zrobił.

- Wymówki. A Leil? A Sylvan? - Gatra mimo wszystko dążyła dalej, jakby to miało coś zmienić.

- Leil lubi wolność, wsiąść na konia, pojechać i nie wracać całymi dniami. A Sylvan? Sama go spytaj. Przecież tu jest.

Wtedy jej oczy otworzyły się szeroko. Hedra wiedział dlaczego. Widział wcześniej Zendrę jak na korytarzu rozmawiała z innymi dziewczynkami. Gatra się boi o pieczęcie. Nic dziwnego, zawsze się tego obawiali. Cztery w jednym miejscu. Do tego zawsze obawiali się też Hedry i dobrze o tym wiedział.

- Trzeba było nie skąpić Alexandrowi informacji. A teraz się wszyscy bójcie - odparł. Zostawił talerz z jedzeniem i wstał od stołu. - Dziękuję, śniadanie były okropne - rzuciwszy te słowa, odszedł od niej.

Nie lubił tego. Gdy ktoś za bardzo inwigilował jego życie i prześwietlał jego decyzje. Przywykł jako Mistrz Magii, ale jako Łowca wciąż miał ochotę chodzić swoimi ścieżkami. Tych dwóch światów nie da się łatwo ze sobą połączyć.


Arcymaga jakby nie było. Każdy to dostrzegał. Starzec praktycznie wcale nie schodził już na niższe piętra Iglicy, rzadko pozwalał się widzieć młodszym magom, a gości witał niechętnie. Unikał rozmów, stronił od towarzystwa. Przywitał Mistrzów Magii jak należy, lecz to wszystko. Pozwolił im czuć się jak u siebie, po czym wrócił na swoje piętro. Towarzyszył mu Tarda, jakże by inaczej. Z pewnością mieli wiele do omówienia między sobą.

Sylvan gdzieś zniknął od samego rana - pewnie siedzi z Alexandrem. Przynajmniej Hedra tak podejrzewał. Mimo wszystko, ci dwaj zdawali się mieć dobry kontakt i całkiem silną więź. Tak to wyglądało, gdy patrzyło się na nich z boku, choć mało ze sobą przebywali. Może to po prostu kwestia tego, że Sylvan jest tak otwarty i czuły wobec innych? Gdy się uśmiechnie, topi wszystkie lody.

Trzeba tylko uważać, by nie stopił też serca, bo ta jego czułość potrafi również być zabójcza.

Z kolei Anjan pewnie jeszcze śpi. Rou już od rana na nogach, ale starała się unikać rozmów z innymi, zwyczajnie miała na wszystko oko. Widać, że czuje się tu nieswojo. Pewnie się denerwuje, ale kto tego teraz nie robi?

Nawet Hedra. Nie ma apetytu, przeszła mu ochota na żarty. Skłamałby mówiąc, że się nie boi. Wizyty w Białej Iglicy nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Chciał to wszystko już mieć za sobą.


Umył się, odświeżył, założył mundur, a nawet uczesał włosy, co u niego jest rzadkością. Chwilę się nawet zastanawiał czy powinien nosić nieśmiertelnik na wierzchu czy może pod ubraniem, ale jednak postanowił go schować pod koszulą. Sprawdził wszystkie guziki i uregulował paski. Jego wcześniejszy mundur został spalony wraz z ciałem Przypadka. Prędko uszyli mu nowy, ale wciąż jeszcze do niego nie przywykł. Różnił się niewielkimi detalami, które z pozoru nie powinny przeszkadzać, a jednak wchodziły mu w drogę. Choćby to, że niektóre sprzączki mieściły się w innych miejscach niż poprzednio.

Tak długo mu to wszystko zajęło, aż jedna z młodszych czarodziejek zapukała do drzwi, by poinformować go, że zebranie już się zaczęło i na niego czekają.

- To sobie poczekają - odparł, choć nie miał zamiaru się spóźniać. Stracił tylko poczucie czasu.


Mimo to, ostatni raz spojrzał na siebie w lustrze, po czym opuścił komnatę. Podążał za młodą kobietą, która zaprowadziła go aż pod Salę Narad. Nienawidził tego miejsca. Nie lubił tej sali nawet w swojej własnej Iglicy, a co dopiero tutaj, gdzie arcymag zasiada na szczycie stołu.

Chciała otworzyć mu drzwi, ale sam to zrobił. Wszedł do środka. Nie rozglądał się za bardzo, tylko spojrzał kto gdzie siedzi.

Na szczycie, pod wielkim witrażem, siedział nie kto inny jak Hogan. Stary mag, niegdyś wielce przystojny, teraz już pomarszczony i zgarbiony. Żółte włosy zastąpiły siwe, a broda, choć długa, nie prezentowała się najlepiej. Jakby o nią nie dbał, tylko pozwalał jej rosnąć.

Miejsce po jego prawej pozostało puste. Jak zawsze. To tam siedziałby teraz Olaf, gdyby żył. Po jego lewej zaś widział Alexandra. Nic a nic się nie zmienił od ostatniej wizyty. Wciąż jest tak samo pusty jak przedtem. Oczy bez wyrazu, proste usta i ani jednej myśli na jego twarzy.

Dalej, po lewej od Alexandra zasiedli Radni. Po ich przeciwnej stronie goście z Srebrnej Iglicy czyli Gatra vel Dergradus, jej córka Zendra oraz dwóch magów, których wzięła tu ze sobą w ramach eskorty. Kolejne krzesła pozostały wolne, jakby chcieli aby to właśnie tam Hedra usiadł. Na samym końcu po tej krawędzi stołu z kolei siedział Syl. Hedra podszedł do jednego z krzeseł, chwycił je pod ramię i przestawił na szczyt, po przeciwnej stronie arcymaga. Niech wie, że nie są po tej samej stronie.

Anjan wraz z Tardą stali kawałek dalej, nie zamierzali siadać. Rou Garathe również została zaproszona, ale zamiast usiąść, postanowiła, że będzie stać kawałek za Hedrą, by mieć oko na cały stół. Tak na wszelki wypadek.

- Czy możemy zaczynać? - arcymag zapytał. Nikt nie wniósł sprzeciwu, choć to na Hedrę patrzył kierując te słowa.

Sijiya założył nogę na nogę i oparł się wygodnie. Już mu się tu nie podobało. Te krzesła są za niskie, a stół za wysoki. Ten sam problem przez wiele lat był w Złotej Iglicy, po czym wymienił tam wszystkie krzesła.

- Dziękuję, że przyszliście - Alex wstał z krzesła, by było go lepiej widać i słychać. Głos wciąż ma dość cichy, choć starał się mówić czysto. 

Więc to naprawdę Alexander ich tu zaprosił? Hogan tak na niego patrzył, jakby sam o niczym nie wiedział. Tak jak wszyscy inni tu zebrani.

- Od momentu, w którym przekazaliście mi tytuł generała, wiele się dowiedziałem o tym, jak funkcjonują nasze Iglice - mówił dalej. Patrzył na wszystkich zebranych, ale nie patrzył nikomu w oczy. Na pewno się denerwował, ale świetnie to ukrywał. - Z całym szacunkiem, ale nasz arcymag nie robi się młodszy.

Wtedy Hogan aż zdjął okulary i zmrużył oczy, by Alex czuł na sobie jego kąśliwe spojrzenie. Jakby chciał go powstrzymać, zanim powie za dużo.

- Nie jest w stanie udzielać się w życiu Iglicy tak jak parę lat temu, co jest zrozumiałe w jego wieku. Chciałbym wesprzeć naszego arcymaga jak tylko mogę, lecz sami dobrze wiecie, że jako generał muszę pełnić swoje obowiązki, co odciąga mnie od wielu problemów, z którymi boryka się Iglica - kontynuował. Nie mówił tego w taki sposób, jakby się nauczył tych słów na pamięć. Naprawdę tak uważał?

- Co proponujesz? - Radna zapytała, siedziała najbliżej niego. Jak zawsze eksponowała swój stary dekolt, jakby liczyła na to, że to wpłynie na mężczyzn wokół.

- Jest tylko jedno rozwiązanie. Od dziś przejmuję tytuł Mistrza Magii. 

- Wykluczone - arcymag omal nie wybuchł, gdy to usłyszał. Starał się brzmieć rozsądnie, ale nerwy już mu puszczały. Alexander popatrzył na dziada, tymi samymi, równie bezdusznymi oczami, co jego własne. Obaj mieli ten sam lawendowy kolor.

- Spodziewałem się odmowy z twojej strony, dlatego pozwoliłem sobie zaprosić naszych gości. Gatro, Hedro, chcę poznać wasze zdanie w tej kwestii. Mój ojciec zbyt długo nie mógł odpocząć w spokoju. Tytuł Mistrza Magii prędzej czy później trafi w moje ręce. Tylko po co zwlekać, gdy Iglica potrzebuje zmian już teraz? - Alexander całkowicie zignorował arcymaga. Jakże spokojny i opanowany, jak kukła, która dąży do celu, bo ktoś nią tak steruje. W ogóle nie widać po nim, aby się denerwował. To jest przerażające. Hedra dobrze wie, że ten dzieciak ma w sobie emocje, nie jest bezdusznym draniem… a jednak potrafi to wszystko ukryć tak głęboko, by nikt tego nie zauważył.

- Jesteś na to zbyt młody - Hogan nie dał innym dojść do głosu. Hedra przyglądał się tej rozmowie między nimi, ale Alex zdawał się nie przejmować jego słowami. Uniósł tylko lekko głowę ku górze, wyprostował plecy, od razu wyglądał jeszcze pewniej siebie.

- Na tytuł generała również, a jednak wręczyłeś mi go osobiście. Dlatego też nie będę siedzieć bezczynnie, gdy mogę sięgnąć po więcej. Nie obawiaj się, nie zamierzam odebrać ci władzy, chcę tylko pomóc w niektórych kwestiach, w których obecnie nie mogę nic zrobić - Alexander odpowiedział mu, lecz nawet na niego nie spojrzał - Gatro, proszę, wypowiedz się pierwsza.

- O rety - kobieta powoli wstała ze swojego krzesła. Popatrzyła chwilę na Hedrę, jakby szukała w nim podpowiedzi. Teraz chce jego pomocy? Może zapomnieć. Sijiya nie zamierzał się wtrącać, póki to nie jego czas na odpowiedzi. - Zgodzę się z tym, że Iglica potrzebuje Mistrza Magii. To dzięki nam Iglice funkcjonują bez zarzutów i domyślam się, że u was jest wiele komplikacji po śmierci Olafa. Jednakże, Alexandrze, czy nie uważasz, że jesteś za młody na to?

Hedra się uśmiechnął, zerknął na Sylvana. Ten na Hedrę. Obaj nie spodziewali się tego ruchu ze strony Alexandra. Ale najwyraźniej ten chłopak w końcu dowiedział się czegoś, co pchnęło go w tym kierunku. Tylko czego?

- Możesz śmiało wyznaczyć innego kandydata na to miejsce, jeżeli nie odpowiada ci moja kandydatura. - Alex odparł, patrząc jej prosto w oczy. Jest zdeterminowany. Nie ustąpi. Póki co gra delikatnie, robi podchody. Ale nie ustąpi, jeśli się nie zgodzą. Wiedział, że nie wyznaczy nikogo innego. Gatra również uważa, że to ród Dergradus powinien być u władzy. W Białej Iglicy nie ma nikogo innego, a ci ze Złotej tu nie przejdą. Nikt nie chciałby władać tuż pod okiem arcymaga.

- Nie twierdzę, że to mi nie odpowiada, tylko martwię się, że jesteś jeszcze za młody na tak wielkie obowiązki - odpowiedziała, ale Alex już tego nie słuchał.

- Dziękuję. Nie musisz się martwić. Hedro, czy mogę teraz zapytać ciebie o zdanie? - od razu uciął temat z Gatrą, nie chciał słuchać jej obaw, a usłyszał już to, co interesowało go najbardziej.

- Niewiele to zmieni jak wstanę, ale niech będzie - mruknął pod nosem, po czym zsunął się z krzesła i wstał. - Alexandrze, nie ukrywam, że zaskoczyłeś mnie tą decyzją, ale nie zamierzam kwestionować twoich wyborów. Jesteś dojrzalszy niż niejeden z dorosłych, a brak doświadczenia nie będzie stanowił problemu, jeśli będziesz mieć zapewnione wsparcie. Wsparcie z mojej strony dostaniesz zawsze. - Hedra oznajmił. Alex najwyraźniej nie tego się spodziewał, gdyż chwilę się zastanawiał co powiedzieć. Chyba nastawiał się na kolejne argumenty, lecz Hedra nie robił problemów.

- Dziękuję. - Alexander pozwolił mu usiąść, toteż Sijiya wrócił na krzesło i ponownie założył nogę na nogę.

- Alexandrze, pomyśl o swoim ojcu - Hogan próbował podejść go emocjonalnie.

- Myślę o nim każdego dnia, gdy patrzę w lustro. Rozumiem wasze obawy, ale nie zamierzam tracić więcej czasu. Jestem pewny, że mój ojciec zrozumiałby moją decyzję, zwłaszcza w zaistniałych okolicznościach. Kwestią generała zajmę się później, ale mam już paru kandydatów na to stanowisko - oznajmił i przeszedł na prawą stronę arcymaga. Odsunął krzesło Olafa.

Chłopak naprawdę to zrobił. Sięgnął po władzę i wziął ją. Na oczach wszystkich. Ignorując obawy i lęki. Chce zmian. Tylko jakich? To nie jest zły chłopak, dlatego Hedra nie obawiał się niczego złego z jego strony. Wręcz intrygowało go to, co będzie dalej i zamierzał mu we wszystkim pomóc.

- Jeżeli ktoś ma coś przeciwko, coś innego oprócz mojego wieku, to proszę, macie szansę się wypowiedzieć - zwrócił się do Radnych i reszty gości. Wszyscy najwyraźniej byli w szoku, nikt nie potrafił nic powiedzieć. To naprawdę ten sam, cichy Alexander?

- Kontynuujmy - Sylvan się odezwał z uśmiechem, dumny z kuzyna jak nigdy przedtem. Czy Syl maczał w tym swoje palce? Nie. Był równie zaskoczony co wszyscy.

- Dziękuję. Drugą sprawą, która się ciągnie od długiego czasu, a wciąż nie jest zamknięta jest śmierć generała Vitolda vel Wilres. Z tego co wiem, jedyny świadek został stracony za nekromancję, a od dłuższego czasu nie dostaliśmy żadnego raportu. Na czym stoimy?

- To może ja…  - Syl chciał wstać, ale aż zasyczał z bólu.

- Siedź. Nie musisz wstawać - Alex oznajmił, Hedra już chciał pomóc mu wstać, ale skoro dostał pozwolenie to Sylvan się tylko trochę pochylił do przodu.

- Sprawa stoi w miejscu. Świadek nie żyje, a ciało, które wcześniej zidentyfikowaliśmy jako Vitold vel Wilres… - Syl się zawahał, spojrzał na Hedrę, ale ten tylko skinął głową, by mówił dalej. - To ciało nie należy do generała.

- Co? - Arcymag nie ukrywał zdziwienia. - A czyje? Gdzie w takim razie jest Vitold?!

- Podejrzewam, że obaj to zaplanowali. Zarówno Przypadek jak i Vitold. Upozorowali jego śmierć, by mógł przejść na ich stronę, lub po prostu opuścić Iglicę. Ciało, które znaleźliśmy, prawdopodobnie zostało spreparowane przez nekromancję. Wykryliśmy w niej ogromne ilości sztucznych tkanek. Mundur został pocięty nożem, lecz Przypadek miał przy sobie tylko łuk i strzały - Sylvan wyjaśnił - Nie zagłębiamy się w sprawę śmierci, bo nikt naprawdę nie umarł. To, gdzie w tej chwili jest Vitold, jest nam nieznane. Wszelkie ślady zostały zatarte przez Przypadka. Dlatego wszystko wyglądało jak po walce między nimi. A nekromanta nic nam nie powie, bo wiele osób nalegało na jego szybką, nawet i zbyt szybką, egzekucję. Przez co mam podejrzenia, że parę osób z różnych Iglic jest zamieszane w tę sprawę, lecz nie potrafię wskazać tych osób. Generał Vitold znał zbyt wielu ludzi, by móc kogoś wytypować.

- Chcesz powiedzieć, że ktoś nas zdradził? - Gatra spytała Sylvana.

- Takie są moje przypuszczenia. Ostatnie testy na obecność nekromancji nic nie wykazały, toteż możliwe, że osoba, która im pomaga z wewnątrz sama nie posługuje się zakazaną magią. Chyba, że ktoś sfałszował wyniki, a to też jest możliwe - Syl odparł.

- W takim razie zamykam śledztwo w jego sprawie - Alexander oznajmił. - Nie będziemy tracić czasu na zmarłych, a jeśli faktycznie żyje to nie sądzę, by udało nam się go znaleźć. Na to również nie będziemy tracić czasu.

- To na co chcemy ten czas tracić? - jeden z Radnych spytał Alexa uszczypliwie.

- Na sytuację na wschodzie - Alexander odpowiedział od razu - otrzymałem informację, że zginęło sześcioro naszych magów, zaginął kapitan Haaran, a do tego Zaargeńczycy uprowadzili księcia Adana Riel. Zaargeńczycy nie idą po ziemie cesarstwa, idą po nas, po nasze głowy - Alexander odpowiedział. Hedra już wiedział, co za informacje Alex posiada. Gatra też się domyśliła. Hogan najwyraźniej również. Widać to po ich minach.

- Po co mieliby iść po nas? - Radna zapytała, jakby o niczym nie wiedziała. Czy nie wie? Możliwe. Czy powinna? To nic nie zmieni.

- Bo to my mamy Reenievarie - Alex cierpliwie odpowiadał na każde pytanie. - Oczywiście oddanie Reenie nie wchodzi w grę tak długo, jak są pieczęcie, a te tak łatwo nie znikną. - Mówiąc to krótko spojrzał na Hedrę, jakby chciał się upewnić, że nic nie zrobi. Ale Hedra tylko siedział. Sięgnął sobie kielich, który stał na stole i magią przysunął dzbanek z winem. Nalał go sobie do pełna i upił łyk.

- Trzeba umocnić front - Radni się zgodzili.

- Jeśli nie znajdzie się po dwudziestu ochotników z każdej Iglicy, osobiście ich wyznaczę - Alex dodał.

I tu Hedra musiał się wtrącić. Rozumiał to, co młody Dergradus mówił, rozumiał dlaczego chce to wszystko zrobić, ale nie mógł na to pozwolić.

- Żaden z moich ludzi nie pójdzie na wojnę. - Sijiya się odezwał, zgarnął tym samym spojrzenia wszystkich. - Złota Iglica ma swoje problemy, z którymi się boryka i potrzebuję wszystkich moich ludzi na miejscu.

- Z czym nie potrafisz sobie poradzić? - Gatra spytała, jakby go obwiniała o niekompetencje. W końcu jest Mistrzem Magii, powinien umieć rozdysponować ludzi w kryzysowych sytuacjach.

- Z tym, że atakują nas nekromanci. Na naszym własnym terenie, wewnątrz naszych własnych murów. Wiemy, że współpracują z nimi dwa wampiry. Z nekromantą byśmy sobie poradzili, ale wampiry z tego co pamiętam to wasza działka - odparł Gatrze, lecz ta zbyła go ręką.

- Nekromantów nie tkniemy.

- I o tym właśnie mówię. Obecnie szkolimy ludzi do walki z wampirami, zamiast zajmować się tym, co powinniśmy robić - Hedra warknął. Takiej odpowiedzi się spodziewał po Gatrze. Tak samo Anjan, który stał i się nie wtrącał.

- Co jeszcze przed nami zatailiście? - Arcymag zapytał Hedrę wprost. - Wpierw ciało, które podrzucono zamiast Vitolda, teraz ataki na Iglicę… Co będzie następne? Nekromanci w waszych murach?

- Potwierdzam - Rou Garathe przemówiła. Hedra aż zamarł. Nie wierzył, że to usłyszał. To jej głos. Stała tuż za nim. Aż spojrzał na nią przez ramię. Patrzyła prosto na arcymaga. - Sijiya od wielu lat prowadzi resocjalizację nekromantów, których uważa w jego własnej opinii za nieszkodliwych.

- Jak śmiesz twierdzić, że są nieszkodliwi? - Hogan zapytał, aż się uniósł, podniósł z krzesła. 

- Wielu z nich… - Hedra chciał przedstawić swój punkt widzenia, ale Rou przekreśliła wszystko.

- Jedna z nich go uwiodła, sypiają ze sobą od kilku lat. Ta kobieta to nekromanta zwierzęcy, potrafi się zmieniać w przeróżne istoty. Kto wie co robią za zamkniętymi drzwiami? - Rou spytała z obrzydzeniem.

To koniec. Nie uratuje tego. Sylvan i Anjan nie wiedzieli co robić. Alex również wyglądał na zmieszanego, również nie wiedział jak zatrzymać to wszystko, a widział, że to idzie w złą stronę.

Hedra jeszcze pozostawał spokojny, choć już słyszał komentarze radnych i głos arcymaga. Mówili, że jest obrzydliwy. Nazywali go zdrajcą. Upił łyk wina. Serce biło mu jak szalone. Nie wierzył w to.

Rou naprawdę go zdradziła? Tak po prostu? Nie. Ona już taka była od dawna, tylko tego nie zauważył. Upił kolejny łyk. 

Arcymag tracił kontrolę nad myślami.

- Trzeba było cię zabić dawno temu! Zabić! Zabić go natychmiast! - Hogan zawołał.


Rozlał wino na stole. 


Sijiya zdążył się podnieść. Oparł się rękoma o blat długiej ławy. Jedną nogą już na nią wchodził. Przypominał bestię. Spod jego dłoni rozsypały się iskry.

Wnet cios przyszedł znienacka. Rozgrzany do czerwoności miecz rozbłysnął tuż przy jego głowie. Zareagował błyskawicznie, jednak nie dość szybko. Płonące ostrze rozcięło jego twarz. Od skroni, tuż przy lewym oku, aż do kącika ust. Sijiya upadł na ławę. Wszyscy się podnieśli. Anjan w moment stanął w jego obronie. Własnym ciałem ochronił go przed kolejnym atakiem. Przyjął na siebie cios płonącego ostrza generał Garathe. Ciężki, dwuręczny miecz ściął go z nóg. Przebił się bez trudu przez jego mundur. Rozciął jego obojczyk, bark i wbił się głęboko w jego tors.


Poczuł ciepło. Usłyszał ostatnie tchnienie.


Stracił w tej chwili wszystko, co posiadał. Ciało jego najlepszego przyjaciela osunęło się po jego plecach na podłogę. 

Rou wyszarpnęła ostrze swojego miecza z Anjana. Z jego krwią wymierzyła kolejny cios. Tym razem nie pozostała bez odzewu. Sijiya z niebywałą zwinnością uniknął kolejnego ataku. Sam obrócił się, podpierając się o ławę i kopnął ją solidnie w szczękę. Ta chwila dała mu wystarczająco czasu, aby działać. Wskoczył na szklany blat.


Jego ciało spowiły płomienie. Stał się nimi. Skóra przypominała magmę. Iskry unosiły się wokół niego. Łańcuchy ognia otaczały go niczym pierścienie. Ogień lał się po blacie niczym lawa. Spływał z ławy na posadzkę. Rozlewał się po podłodze, a gdy docierał do kolumn, wspinał się po nich w ognistym tańcu. Temperatura niebezpiecznie rosła. Coraz trudniej się oddychało.

Hogan vel Dergradus nie zamierzał bezczynnie siedzieć w takim momencie. Jako arcymag, podjął się obrony. Pociągnął Alexandra za rękaw tak, aby schronił się za jego plecami. Nie zamierzał dolewać oliwy do ognia. Przywołał najsilniejsze zaklęcia wody, jakie znał. Rozpętał prawdziwą burzę w tak niewielkim dla żywiołu pomieszczeniu. Deszcz lał się litrami, aby tylko ugasić narastające płomienie. Lodowe sople cisnął prosto w Hedrę.

Mistrz Magii skontrował to ścianą ognia. Płomienie przybierały coraz to inne kolory. Kolumny pokryły się błękitnym ogniem. Po podłodze lał się wściekle czerwony żar. Z jego dłoni natomiast wybuchały coraz to kolejne, skrzące się pociski.

Już nic go nie obchodziło. 

Jeśli chcą go zabić, to on zabije ich jako pierwszy. Zedrze cztery pieczęcie, uwolni Reenievarie, a kto wie, może bogowie go wynagrodzą. Choć nie ma już nic, czego by chciał. Przeżył wiele śmierci, lecz ta zabolała go najbardziej.


Ogniki dotykały chmur. W pierwszej chwili wydawało im się, że potęga Hedry maleje. Że deszcz gasi ten niebezpieczny akt. Arcymag spętał jego nogi lodowym zaklęciem. Zmieniał go od dołu w lód. Ogień, który pokrywał jego ciało zamarzał. Tworzył krystaliczne rzeźby. Zamknięty w zimnej klatce, tracił resztki swoich zmysłów. Żądza krwi wzbierała się w nim coraz bardziej.


Nawet gruba tafla lodu go nie powstrzymywała. Widział ich dokładnie. To, co robią, co chcą zrobić. Gatra przywołała dwa demony, dzięki nim zabrała stąd Zendrę i Sylvana. Radni radzili sobie na własną rękę, tworząc bariery i ściany lodu. Tarda stał za Gatrą, ona go ochraniała, gdy on próbował zaatakować Hedrę iluzją. Ale iluzja nie zadziała, gdy widzi się tego, kto ją rzuca. A Hedra widział wszystko.


Mieszanka gniewu, rozpaczy i nienawiści wybuchła. Chmury pod sufitem pochłonęły płomienie. Deszcz przeistoczył się w sypiący się żar. Wszystko wokół płonęło. Sam Hedra eksplodował tysiącami iskier. Te rozbłysły czystą magią. Żywioł trawił wszystko.

Arcymag nie mógł pozwolić na to, by płomienie pochłonęły ich życia. Narzucił na wszystkich najsilniejsze zaklęcia ochronne przed ogniem, jakie tylko znał. Błękitne, magiczne tarcze odgrodziły każdego z osobna przed narastającą, gorącą śmiercią. Choć już ledwo mieli czym oddychać, a temperatura niemal wypalała oczy i raniła skórę - gdyby nie zaklęcia lodu i wszelkie ochronne tarcze, już dawno by ich spalił. Lecz nawet ich najsilniejsze zaklęcia nie wytrzymywały tej wrzącej presji.


Rozbrzmiał dzwon wewnątrz Iglicy. Zbudził wszystkich. Jego dudnienie głosiło o tym, że wśród nich jest wróg. Wszyscy już wiedzieli, że chodzi o Hedrę. Płomienie sięgały po coraz więcej. Uciekły na korytarz. Jeden, drugi, rozeszły się po całym piętrze. Dotarły do schodów. Lały się w dół, pięły się w górę. Porywały do zabójczego tańca wszystko na swej drodze. Magowie interweniowali, próbowali powstrzymać płomienie najprędzej jak się da.


Magiczne zaklęcia, które rzucił arcymag pękały. Płomienie powoli wdzierały się do środka. To jest potęga Sijiyi. Najsilniejszego maga ognia.


Ognista dłoń sięgała już po gardło arcymaga. Wnet lodowy kieł przybił ją do ziemi.

Błękitne światło rozeszło się po ognistym ciele Sijiyi. Hedra czuł jak energia go rozpiera od środka. Nie znał tego uczucia. To nie on, to nie żaden z magów.


Wnet jego ogniste ciało wybuchło, a jego wnętrzności wyparowały. Jeden z ogników poleciał do tyłu i znów przybrał postać Sijiyi, pokrytą ogniem. Cofnął się o krok.

Iskry zaczęły przemieniać się w śnieg. Chmura dymu pod sufitem się skropliła, zaczął padać deszcz. Taki, którego Hedra nie potrafił powstrzymać.

Z nieba zaczęły spadać też lodowe sople. Atakowały Hedrę, musiał uskakiwać. Jego płomienie nie mogły ich stopić. Jeden ciężki spadł prosto na niego. Przybił go do spalonej ławy.

Z kałuży wyłoniła się postać.


- Arvach?! - Arcymag nie wierzył własnym oczom.

Demon wody naprawdę się tu zjawił.

Płomienie zmieniały się w płatki śniegu, wszystko gasło. Chyba nikt nie spodziewał się tego, że się tu pojawi. Demon wszedł w płomienie, sama jego obecność sprawiała, że wszystko wokół niego parowało. Chwycił Hedrę, a pod jego zimnym dotykiem skóra maga wróciła do pierwotnego kształtu. Podniósł jego truchło, lecz Hedra jeszcze żył.

- Pożałujesz tego, demonie - warknął, po czym chwycił ramię Arvacha i po raz kolejny próbował przybrać postać atronacha.

Woda rozsadziła jego ciało od środka. Pozbierał się z iskier. I jeszcze raz. Kolejny…

Już czołgał się pod drzwiami, a demon wciąż się zbliżał. Niczym kat, przed którym nie można uciec.


Płomienie w całej Iglicy zgasły. Tylko popiół i dym jeszcze dawały im się we znaki. Lecz nawet te ustępowały zastępom wody. Dzwon wciąż dudnił.


Arvach już miał go chwycić raz jeszcze, lecz Hedra był szybszy. Przybrał postać czystych płomieni. Uciekł pod spalonymi drzwiami.


Nie wygra gdy jest tam Arvach, a ten demon nie zamierzał ustąpić. Ugasił wszystko. Na każdym z pięter lała się woda, a uszkodzone konstrukcje wzmacniał lód. Arvach opanował całą Iglicę. Gdziekolwiek Hedra się udał, czuł spojrzenie tego demona na sobie. Jakby miał wynurzyć się z każdej kropli wody. 


Płomienie zgasły. Silne pole antymagiczne powstrzymało je od dalszego rozprzestrzeniania się. Hedra upadł na posadzkę. Nawet tam, lała się po niej woda. Tak potężne zaklęcie sporo go kosztowało. Do tego wciąż przed oczami ukazywał mu się martwy przyjaciel, zabity przez kobietę, której ufał. Głęboka rana na jego policzku mocno krwawiła. Podniósł się czym prędzej na nogi. Cofnął się pół kroku, gdy tylko zobaczył przed sobą postać. Biały mundur kapitański. Czarne, gęste włosy, niczym lwia grzywa, mocno wyróżniały się pośród białych ścian pustego holu.

Sijiya już przygotowywał się do kolejnej walki. Nieznajomy obrócił się przodem do niego. Na rękach trzymał niewielkie ciało. Z głowy dziecka kapała intensywnie czerwona krew. To Reenievarie. Bóg Zniszczenia. Zapieczętowany. Zbezczeszczony za życia. Pogrzebany przez niespełnione, ludzkie idee.

Mężczyzna o purpurowych oczach podszedł bliżej Mistrza Magii. Podał mu bezwładne ciało Reeniego. Hedra ostrożnie po nie sięgnął. Od razu zauważył sporą dziurę w jego czaszce. Bez słowa spojrzał jedynie na nieznajomego. Wiedział co oznaczają takie oczy. To nie jest człowiek. W dodatku sama jego obecność ugasiła wszystkie płomienie wokół. Tylko jedno przychodziło mu do głowy w tym momencie. Antymag. Nie sądził, że kiedykolwiek jakiegoś zobaczy. Tym bardziej nie w tak tragicznych okolicznościach. Jednego był pewien. To nie jest jego wróg.


- Twój koń czeka. Jedź tak, jakbyś wracał do domu.

- A brama?

- Musisz się przebić przez mur. - Antymag oznajmił.


Mógł kłamać. Tylko dlaczego mu pomaga? Jak udało mu się wziąć Reenie tak, by nikt nie zauważył?


Koń stał gotów do drogi. Dantalion czekał osiodłany, nawet łuk Hedry był przypięty do jego boku. 

Magowie siedzieli mu na ogonie. Już słyszał ich krzyki. Już ciskali w niego zaklęciami, lecz żadne pioruny czy iluzja na niego nie działały. Ogień trawił wszystko, a gdy ktoś próbował go opętać, Hedra wypalał mu oczy.

Ruszył prosto w stronę muru. Nie miał już sił, ale to musi wystarczyć. Cisnął ognisty pocisk przed siebie. Wyglądał niewinnie, niczym niewielka kulka wystrzelona z niebywałą prędkością i precyzją. 

Jak tylko wbiła się w Biały mur, tak pękł na całej jego wysokości. Szczelina wybuchła. Eksplozję słyszał każdy. Mur się zawalił tworząc wąskie przejście.

Dantalion odważnie wpadł w dym powstały z gruzowiska, przedarł się po zwalonych kamieniach i pognał przed siebie.


Adrenalina cały czas go napędzała. Trzymał ciało przy swej piersi, bał się. Ranę na twarzy sobie przypalił, by nie lała się krew. Jednak stracił zbyt wiele many. Jego ciało ledwo mogło już funkcjonować. Oczy same się zamykały. 

W śniegu nie mógł nawet zatrzeć śladów. Żadne zaklęcie już mu nie wychodziło. Zboczył z drogi, by uciec dzikim lasem. Nie znał tych stron tak dobrze, ale musiał zaryzykować.


Z nieba posypały się magiczne strzały. Udało mu się je ominąć. Nie wiedział tylko, że zagonili go na wzgórze. Dantalion się zatrzymał, nie miał dokąd biec. To tylko ze cztery metry, ale dla maga bez many, w takim stanie, to za dużo.

Kolejna salwa strzał. Hedra zdołał utworzyć barierę, lecz ta pękła pod pierwszą ze strzał. Trafiła konia w zad. Druga strzała przebiła Hedrze udo.

Koń stanął dęba, stracił równowagę. 

Ostatnia ze strzał przeszła Hedrze przez szyję. Ominęła tętnice, ale już wiedział, że to koniec.

Spadli razem ze wzgórza.

Dantalion najpierw, Hedra na niego. Ciało Reeniego osunęło się kawałek dalej, uderzyło o drzewo.


Hedra ostatkiem sił sięgnął do pyska zwierzęcia. Do samego końca trzymał dłoń na jego chrapach.  Chciał go przeprosić za porażkę i podziękować za wszystko.

Dantalion odszedł pierwszy. Wierny Hedrze do samego końca. 


Czy to wszystko było tego warte? Mistrz Magii, a umrze w lesie, zagoniony w kąt jak jakaś zwierzyna. Słyszał jak magowie schodzą po zboczu, ale już nie miał siły na nic. Chciał już tylko zamknąć oczy i zasnąć, wtulony w ciepłą szyję karego konia.

Zabiorą Reenie. To wszystko pójdzie na marne. Jego śmierć zostanie pozbawiona jakiegokolwiek sensu.


Ale to już go nie obchodziło.

Niech się dzieje co chce.


Ostatni płomień, który tlił się w jego duszy, zgasł tej nocy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz